Temat: anty ACTA manifestacje
Peter Wojciech M.:
Krzysztof W.:
Jacek Kaczmarski, najczęściej nielegalnie kopiowany artysta polski
Ktoś jego prawa do twórczości dzierży
Ciekaw jestem, co by powiedział w temacie wątku - jako ktoś, którego nielegalne kopie utworów szły w miliony. W przeciwieństwie do samej wartości spadku, głos spadkobierców jako autorytetów słabo się liczy...
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, który dedykuję komuś, kto stwierdził, że kiedyś
nie przeszkadzało, że się ludzie nagraniami wymieniają, ile wlezie. Jedynym problemem były niekiedy trudności z zakupem taśm czy kaset. Muzyka, jaka wtedy powstawała, to w porównaniu z dzisiejszym masowym chłamem po prostu arcydzieła, klasyka, rzeczy genialne. Powszechne „piractwo” nie przeszkadzało więc ani twórcom, ani wytwórniom fonograficznym, ani ZAiKS-om wszelkiej maści.
(Autor znany i lubiany :))
To wszystko prawda, istotnie, kiedyś można było sobie nagrywać, ile na taśmę wlazło, ale :
- występowała istotna różnica w jakości materiału wyjściowego i naszej zrobionej kopii (obecnie praktycznie niezauważalna),
- praktycznie poza nagraniami na taśmach nie było zagadnienia pirackich podróbek udających oryginał, bo nie było prywatnych tłoczni płyt winylowych,
- brak innych form przekazu, niż radio powodował, że uzyskanie nagrania wymarzonego utworu bez dostępu do płyty wymagało permanentnego dyżuru przy radiu z jedną ręką na przycisku do nagrywania, a drugą na gałce przełącznika (obecnie wystarcza kilka kliknięć),
- sam dostęp do płyty miał charakter cudu lub heroicznych wyrzeczeń, w sklepach była (i to też z trudnościami) praktycznie jedynie krajowa twórczość, a zagraniczne nowości kosztowały na giełdzie co najmniej połowę średniej pensji krajowej. Wiem, co mówię, bo byłem pierwszym, który uzyskał we Wrocku na giełdzie za płytę kwotę pięciocyfrową ("Ride the Lightning", Metallica, jakiś tydzień po wyjściu).
Podsumowanie : o ile w "tamtych czasach" można było założyć, że z jednego egzemplarza płyty powstanie kilka nielegalnych kopii, powiedzmy 1:5, o tyle w tej chwili proporcja ta wzrasta co najmniej o rząd wielkości. Przyjmując z dużym uproszczeniem, że koszty produkcji, promocji i dystrybucji pozostają takie same, okazuje się, że dziś opłacalne jest wyłącznie to, co zyska miliony zwolenników, choć to będzie oznaczało sprzedaż w tysiącach egzemplarzy. Stąd ma być masowo, porażająco marketingowo i szybko : dlatego zamiast Led Zeppelin mamy Lady Zgagę.
Ponadto, taki "raj" wynikał u nas głównie z braku jakichkolwiek uznanych uregulowań w tej kwestii, co powodowało, że faktycznie można było czasem usłyszeć w Muzycznej Poczcie UKF czy innym MiniMaxie płytę tuż po oficjalnej premierze, ale nasz ulubiony (jeśli zachodni) wykonawca nie otrzymywał z tego ani centa. Pieniądze Zaiksu, w tym opłaty z radia były dzielone pomiędzy jedynie polskich twórców dzięki tzw. wzajemnemu uznaniu praw; w efekcie taki Pink Floyd pracował na rzecz np. Franka Kimono. Za to w jakże rozlicznych przypadkach wykorzystywania utworów z robiących karierę polskich wykonawców na Zachodzie, pieniądze miały przypadać wykonawcom zachodnim. Oczywiście, skoro były takie umowy, problem tych, co się tak umówili.