Temat: Zakaz palenia w Warszawie - podejście 2.
Tomasz Szatański:
Zatem żadnych regulacji prawnych?
Przeciwnie, są regulacje, na przykład o paleniu w miejscu pracy. Był zakaz i jednocześnie nakaz. Palić nie wolno, ale musi być wydzielone miejsce dla palących i to miejsce musi spełniać odpowiednie wymogi.
Efekty tego były takie, że część paliła gdzie popadnie, miejsc nie bylo, część lata przed budynek - słowem, bajzel na kółkach.
Tak wygląda tworzenie prawa przez oszołomów i fanatyków.
Jest różnica między zakazem palenia, na przykład, w środkach komunikacji miejskiej, na przystankach, w pobliżu miejsc zabaw dzieci, w urzędach i szpitalach - pod warunkiem faktycznego wydzielenia odpowiednich pomieszczeń dla palących.
Ale już zakaz palenia w knajpach powstał w chorych umysłach oraz takich, które za wszelką ceną chcą się przypodobać lub w ogóle zaistnieć poprzez wspólne ujadanie w tonacji "trendy".
Wizyta w szpitalu nie jest raczej dobrowolnym wyborem, ale wypadkiem losowym i człowiek tam po prostu trafia, więc ma prawo do należytego traktowania. Zarówno palący, jak i niepalący.
Jednak wizyta w knajpie nie jest ani przymusowa, ani niezbędna do życia. Jak ktoś sobie z tego powodu wpada w czarną rozpacz, że palacze ograniczają jego wolność do zachlania mordy pośród takich samych niepalących, to już tylko psychiatra ma tu robotę.
I generalnie, jak wspomniałem, nie tworzy się prawa tak, by było z góry wiadomo, że nie da się go egzekwować. Muszą być w takim przypadku alternatywy dla zachowań.
Była kiedyś taka sprawa o siusianie na ulicy, znaczy w podwórku. Osobnik siusiał, bo w promieniu kilometra nie było ani jednej czynnej toalety, a jego przyparło. Stawał na kolegium i dostał grzywnę. Odwołał się i go uniewinniono.
Uzasadnienie wyroku było w tym sensie, że nie można sankcjonować zachowań sprzecznych z przepisami, skoro jednocześnie nie daje się możliwości do zachowania właściwego.