konto usunięte
Temat: Skuteczność szkoleń - a czo to je pani veduca?
Jak to jest z tymi szkoleniami? Są skuteczne? Pytam, bo w ciągu paru lat pracy w obszarach HR doznałem dwóch zasadniczych objawień, które pozwoliły mi znakomicie w skuteczność zwątpić. Dziś większość szkoleń traktuję jako skuteczne jedynie w łechtaniu nienapasionego narcyzmu trenera (takie dmuchanie w przekłuty balon). Ale po kolei. Postaram się zwięźle:Pierwsze objawienie to roczny cykl szkoleń ze sprzedaży dla jednej z sieci RTV/AGD. Szkolenia te polegały na tłuczeniu (dosłownie) scenek za scenkami, przeplatanych wypracowywaniem odpowiedzi na realnie spotykane w sieci obiekcje albo wstawkami stricte produktowymi. Żadnego lania wody, dwugodzinnego wypracowywania prawie nigdzie nie stosowanych w wersji kanonicznej etapów sprzedaży (przez niektórych szumnie zwanych "procesem sprzedaży" - tak, jakby nic przed i nic po już nie było) ani odkrywania na siłę prawd oczywistych - że komunikacja ważną jest itp.
Pointa tego cyklu szkoleń jest taka, że gdzieś mniej więcej po 3 spotkaniu z tą samą grupą, ludzie zaczynali zadawać o dwa pytania więcej i zmieniali z zamkniętych na otwarte. Sukces - bo na początku nie zadawali ich wcale. Trzeba było paru spotkań i młócenia ćwiczeń, żeby się to zadziało.
Drugie objawienie dotyczy projektu niedawnego, gdzie od trzech miesięcy jako kolektyw - coach, trener wewnętrzny i pan od "twardych" - współpracujemy z jedną firmą, łącznie poświęcając jej 15 - 20 dni w miesiącu, co czyni pracę z organizacją ciągłą a z ludźmi prawie ciągłą. Po dwóch miesiącach widać efekty miękkie w postaci lepszych prezentacji, mniejszej ilości konfliktów, zmian w relacjach interpersonalnych. Skostniałe problemy są wciąż skostniałe, ale te na szczęście można także rozwiązywać strukturalnie.
Mogę więc powiedzieć, że widzę po pewnym czasie efekty działań - niemierzalne, niejednoznaczne i do tego niewątpliwie będące bardziej efektem regularności działań niż naszej zbiorowej zajebistości trenerskiej.
Pointa spostrzeżeń jest taka, że szkolenie jest tworem skrajnie nieefektywnym, jeśli nie jest traktowane jako element większej strategii, w której zasoby ludzkie traktowane są tak, jak Niemiec traktuje swoje auto (bynajmniej nie chodzi o to, że "raz w niedzielę do kościoła", tylko o regularny serwis).
Śmiem jednak twierdzić, że zdecydowana większość szkoleń to jednorazowe podrygi edukacyjne, realizowane bez ciągłości pracy u tego samego klienta, co powoduje pracę trenera praktycznie bezużyteczną.
Mam rację?