Temat: Manu Chao 15.07 Wrocław
Poszedłem, bo mogłem. Nie spodziewałem się zbyt wiele i nie miałem oczekiwań. Chciałem się miło rozczarować. Ale czuję się rozczarowany nieszczególnie miło. Jasne, Manu Chao skacze i miota się po scenie - to żywy wulkan energii niespożytej - prowokując do zabawy i szaleństw pod sceną. Równie wielkie show robili towarzyszący mu muzycy. Duże brawa za czas trwania, choć wbrew temu co niektórzy tu piszą nie było to dwie i pół godziny a dwie godziny trzynaście minut. Bywałem na dłuższych koncertach choć także i na krótszych. Manu trwał idealnie. Ale idealny koncert to nie był.
Jestem laikiem w temacie José-Manuela, choć parę razy, tak może ze dwa albo trzy, przesłuchałem jego twórczość solową. To, co było dla mnie męczące na płycie, wzmogło się jedynie na koncercie. Monotonia. Mimo bogactwa dźwięków, jakie momentami wylewa(ła) się z głośnika, większość kompozycji zlewa(ła) się w jeden ciąg, nierozróżnialnych dla mnie utworów. Na jedno kopyto. Niekoniecznie aranżacyjne ale strukturalne. Innymi słowy, mimo energii i powera, mimo fluidów i szaleństw, momentami się nudziłem. Nie moja bajka. Szczególnie że poza "Don`t sell Your soul to Bush" nie zrozumiałem nic.
Aha, to wyciszanie gitary Manu jest normą czy też była to taka wpadka nagłośnieniowca? Widziałem, że imć Chao nieszczególnie na tej gitarze, ale jego plumkania momentami nie były W OGÓLE słyszalne.