Temat: "Katowice negatywnie ocenione przez internautów" -artykuł
tymczasem wizerunek konkurencji
http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,42699,7025486,Zebracy...
[size=18]
Żebracy zdobyli Kraków[/size]
Dominika Maciejasz, Jarosław Sidorowicz
2009-09-11, ostatnia aktualizacja 2009-09-11 15:03
Oblegają bankomaty, polując na ludzi, którzy właśnie wybrali pieniądze. Wchodzą do restauracji, barów mlecznych w centrum miasta, by wymusić posiłek. Nachalnie nagabują o pieniądze na głównych ulicach. Drwią z policji, straży miejskiej. Kraków od lat nie przeżywał takiego najazdu bezdomnych i żebraków.
Niedzielne popołudnie pod koniec sierpnia. Na Rynku Głównym trwają targi sztuki ludowej. Między kramami mnóstwo ludzi, ze sceny słychać muzykę, oblężone grille. Wokół jednego z nich, od strony linii A-B, prawie wszystkie stoliki zajęte, głównie przez zagranicznych turystów.
Nagle wszystkich elektryzuje głośny wrzask. Między siedzącymi stoi jakiś osobnik. Wygląd jak z koszmarnego snu: niski, siwy, twarz fioletowa, chwieje się, ubranie w strzępach, nogi prawie gołe, na bruku pod nim kałuża, do której coś cieknie... Mężczyzna wydziera się na któregoś z jedzących, chyba chce dokończyć jego porcję. Wśród kobiet z obsługi popłoch. - Wystraszy nam klientów - szepczą między sobą. Próbują interweniować, ale lump nie zwraca na nie uwagi. Kobiety wzywają rosłego mężczyznę, który próbuje wywlec natręta z ogródka, straszy policją. - Mogą mnie pocałować w...! - drze się osobnik. Mężczyzna nie wytrzymuje, otwartą dłonią uderza włóczęgę w twarz. Ten wali się pod stolik, widać krew. Turyści porzucają talerze z szaszłykami i pierogami, odchodzą z przerażeniem w oczach... Jakiś młodzieniec staje w obronie pobitego. - A weź go pan sobie - opędza się mężczyzna. - Tak trzeba z takimi! - chwali go z boku starsza pani...
- Zabrałem rodzinę i też poszedłem. Odechciało nam się grilla, targów i całego Rynku. Było mi wstyd. Jak można dopuszczać do takich sytuacji, do tego na oczach ludzi ze świata? - podsumowuje nasz Czytelnik, który opowiedział nam o zajściu.
To nie przypadek w tej części miasta. W środę w samo południe pod Barbakanem grupę japońskich turystów oglądających obronne fortyfikacje skutecznie przepłoszył obdarty mężczyzna w rozchełstanej koszuli i brudnych spodniach.
"Ty k..., mendo!" - miota po pijaku na cały głos przekleństwa. Na placyku między Barbakanem a Bramą Floriańską błyskawicznie zrobiło się pusto.
- Jeden z takich oberwańców zrobił niedawno kupę pod Bramą. Nie wierzyłem własnym oczom! - opowiada muzyk ludowego zespołu grający pod Bramą Floriańską. - Jak turyści widzieli to, to ich skręcało. Przechodził patrol policji. Mówię im, żeby coś z tym zrobili. Odpowiedzieli, że oni takimi rzeczami się nie zajmują. Zasugerowałem więc, by zawiadomili jakąś służbę, żeby to uprzątnięto. Wiecie, jaki był efekt?- zawiesza znacząco głos. - Zmył ją deszcz.
Przez Kraków od kilku miesięcy przetacza się fala włóczęgów. Zorganizowane grupy żebraków masowo oblegają Rynek Główny, dawno już przejęli Planty, hordami zalegają w galeriach handlowych, pod bankami, kościołami, w parkach i na skrzyżowaniach. Doprowadzają do pasji bezradne wobec nich służby, u mieszkańców wywołują agresję, u turystów - szok i zażenowanie.
Przystanek: Kraków
- Kraków bez wątpienia staje się mekką dla różnej maści włóczęgów - irytuje się Jerzy Woźniakiewicz, przewodniczący komisji praworządności rady miasta. Planty, Rynek, odchodzące od niego ulice Floriańska, Szewska, Grodzka, Pawia, okolice Dworca Głównego i Galerii Krakowskiej, tunel szybkiego tramwaju przy Bosackiej - tam najczęściej można spotkać mężczyzn żebrzących o parę groszy. Na Floriańskiej ludzie mają już dość przesiadujących włóczęgów. Mówią, że bez przerwy są nagabywani o pieniądze. - Szczególnie dużo jest ich właśnie w okolicach Bramy. Jak nic nie dostaną są agresywni, obrzucą wyzwiskami - denerwuje się starszy mężczyzna mieszkający w pobliżu.
"Planty - niby miło, czysto... ale ławki całe w fekaliach czy innych wydzielinach. Nie można usiąść, odpocząć. Co parę kroków ktoś >>potrzebujący<<. A niedaleko kumple. >>Nie masz pani papieroska? To daj pani chociaż parę groszy<< - opisuje swoje na forum internetowego portalu Golden Line Dorota z Krakowa.
Od obdartych mężczyzn dzień w dzień nie mogą się opędzić bary i restauracje. - Codziennie te same osoby koczują przed naszym barem. Zaczepiają klientów wchodzących do lokalu i proszą, żeby kupili im posiłek. Większość z nich zniesmaczona odchodzi. Niektórzy litują się i płacą za zupę, wtedy jest jeszcze gorzej, bo jak ci bezdomni usiądą przy stole, cały bar wypełnia smród i przez to tracimy klientów. Tłumaczę tym "pomocnym" ludziom, że są specjalne stołówki dla bezdomnych, gdzie za darmo mogą zjeść posiłek i nie ma potrzeby, żeby płacić im za jedzenie - mówi pracownica jednego z barów przy ulicy dochodzącej do Rynku (na wszelki wypadek prosi, by nie podawać adresu).
Inni, by bardziej wzbudzić litość, sięgają po obrazki świętych, wygłodzone zwierzęta, wystawiają na widok części ciała pokryte liszajami i ropiejącymi wrzodami.
"Ostatnio rozwaliła mnie sytuacja, gdy w Krakowie zobaczyłam może dziesięcioletnią żebrzącą dziewczynkę, trzymającą w rękach NIEMOWLĘ. Dziecko co prawda było ciepło ubrane, spało, ale czy nie miało mokro, czy najedzone, czy nie miało dość całodziennego leżenia przy dworcu... Jestem pewna, że tatuś czy mamusia wysłali dzieci na żebry, żeby przechodnie się rozczulali" - pisała na internetowym forum Garden of Serenity turystka odwiedzająca ostatnio stolicę Małopolski.
Cel: turysta
Według wyliczeń pomocy społecznej, w Krakowie jest 1200 bezdomnych. Ale jak przyznają sami urzędnicy, w letnich miesiącach miasto nawiedza przynajmniej drugie tyle przyjezdnych włóczęgów i outsiderów. - W dużych miastach żebrzący są anonimowi, w odróżnieniu od mniejszych miejscowości, gdzie wręcz mogliby być za to napiętnowani. Nie znają ludzi, których proszą o jałmużnę - tłumaczy dr Marcjanna Nóżka, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Grzesiek z Danielem siedzą na Floriańskiej. Na otwartej ortalionowej torbie oparli kartkę z napisem "zbieramy na piwo". Grzesiek 10 lat temu przyjechał z Wadowic. Daniel mówi, że na ulice trafił z własnego wyboru: - Mam tu mieszkanie na Azorach, jest rodzina. Ale wolę takie życie.
- Kraków jest jak magnes. Tu można nic nie robić, być bez forsy i żyć... - mówi Grzesiek. Z pomocy społecznej nie korzysta. - Po co? Wolę z kartką posiedzieć - przekonuje. Ma swój sposób. - Lepiej napisać, że zbiera się na piwo niż na jedzenie. Ludzie wiedzą, że ich nie nabierasz i chętniej dają. W najlepszym dniu zebrał 300 zł. - Wrzucają i Polacy, i Szwaby... - wylicza.
Dr Marcjanna Nóżka podkreśla, że dla wielu outsiderów magnesem przyciągającym ich do Krakowa są właśnie licznie odwiedzający miasto turyści. - Turysta, który tu przyjeżdża nie jest jeszcze oswojony z widokiem żebrzących. Jest bardziej wrażliwy niż mieszkaniec, dla którego żebrzący na ulicach to codzienność.
- Wielu bezdomnych przyjeżdżających do Krakowa liczy też na mnogość instytucji niosących pomoc. W Krakowie jest wiele kuchni, społecznych jadłodajni dla biednych - dodaje Berenika Błaszak, krakowska streetworkerka pracująca z bezdomnymi.
Coraz częściej jednak na ulicach miasta pojawiają się przyjezdni, młodzi ludzie. Liczą na łatwy zarobek z datków: "Jeden chłopak (alkoholik) z mojej wsi jeździ sobie co jakiś czas na weekend do Krakowa i tam przesiaduje z kartką: >>Jestem chory na HIVa<<. I po takim wypadzie, jak jest dobry okres, to i ze trzy stówy mu się udało przywieźć" - napisał internauta o nicku "green".
Zuchwali i zorganizowani
Krakowscy żebracy już nie tylko epatują bezdomnością, kalectwem i życiową nieporadnością. Ci, którzy z nimi się ostatnio zetknęli, mówią, że są coraz bardziej natarczywi i zuchwali. "Chciałam sobie wyciągnąć kasę z bankomatu przy Hali Targowej, a następnie odwiedzić sklep. Wsuwam swoją kartę i chcę wyciągnąć ostatnie 60 złotych, jakie mi na koncie zostało i nagle słyszę tekst: Jak pani wyciągnie z bankomatu pieniądze i to, co ma pani wyciągnąć, to kupi mi pani sześć jajek. Obok stoi jakiś wczorajszy koleś, jakich tam wiele. Niewiele myśląc skasowałam transakcję, wyciągnęłam kartę i poszłam do sklepu, nie wdając się w dyskusję w ogóle. Potem widziałam, że gapi się za mną przez drzwi w pełnej gotowości, więc wyszłam innym wyjściem" - opisuje swoje przeżycia w portalu Golden Line Dorota z Krakowa.
Mnożą się też coraz lepiej zorganizowane i zuchwałe szajki bezdomnych. Jedna z nich szantażuje odwiedzających stoiska z karkówką, smażoną kiełbasą i bigosem ustawiane podczas sezonowych targów na Rynku Głównym. Obdarci mężczyźni stają w kolejce razem z turystami i domagają się sprezentowania im posiłku. Gdy nie mogą dopiąć swego, rozsiadają się przy drewnianych ławach lub przywłaszczają czyjś talerz wsadzając doń... palec.
- Próbowaliśmy się ich pozbyć wszelkimi metodami. To prośbą, to groźbą. Gdy wzywaliśmy straż miejską, znikali, by za chwilę pojawić się znowu. Jednemu zaproponowałem, żeby pozamiatał dookoła stoiska, to w zamian dostanie coś w nagrodę. Wyśmiał mnie - rozkłada ręce pan Bronisław ze stoiska naprzeciwko posterunku policji na Rynku.
- Naliczyliśmy ich około 30. Mają od 20 do 60 lat. Chodzą zawsze grupami, działają razem. Są wśród nich zarówno kobiety, jak i mężczyźni. No i zawsze są na tzw. podwójnym gazie - mówi pani Jola, która pracowała przy jednym ze stoisk z grillem.
Pani Beata, która pracuje przy Długiej, opowiada o grupce bezdomnych oblegających od kilku miesięcy okolice Nowego Kleparza: - Polują zwłaszcza na kobiety parkujące samochody. Podchodzą i domagają się paru złotych, dając do zrozumienia, że inaczej na samochodzie pojawi się parę rys.
Na policję trafia kilkanaście zgłoszeń tygodniowo w sprawie dokuczliwych lumpów. - Możemy taką osobę pouczyć lub skierować wniosek do sądu grodzkiego - mówi Michał Kondzior z zespołu prasowego małopolskiej policji. Ile takich wniosków trafiło do sądu w tym roku? Pięć...
Mocniejsi niż ochrona
- Kiedyś nie wytrzymałem i zwróciłem uwagę dwóm żebraczkom, które na Karmelickiej biły po twarzy roczne płaczące dziecko, służące im jako "przynęta" do zbierania pieniędzy. Efekt? Żachnęły się i poszły dalej. Nie znam sposobu, żeby to zjawisko wyeliminować, służby miejskie mają ograniczone możliwości, karają tylko tych najbardziej natarczywych - zaznacza radny Woźniakiewicz.
Ksiądz Andrzej Augustyński, pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. młodzieży: - Tylko informowanie społeczeństwa, aktywizacja służb porządkowych i zapewnienie alternatywy tym ludziom może pomóc zwalczyć to zjawisko. Gdy trzy lata temu koordynowałem kampanię dotyczącą żebrania dzieci, te działania okazały się skuteczne. Najtrudniejsze było przekonanie policji, straży miejskiej i firm ochroniarskich, że reagowanie ma sens. Często rozmawiałem z funkcjonariuszami patrolującymi miasto, tłumaczyłem, że nie należy odpuszczać takim szajkom, a oni przekonywali mnie, że lepiej, by żebrali, niż żeby kradli. Tyle że za kilka lat te żebrzące dzieci będą stały na czele grup handlujących narkotykami czy zajmujących się rozbojami.
- Zwalczanie żebractwa w centrum to jak walka z wiatrakami. Jeżeli ktoś nam zgłosi taki przypadek, to zazwyczaj nie chce być świadkiem w sądzie i odmawia współpracy. Poza tym grupy żebraków, zanim dojedziemy na miejsce, zdążą się rozpierzchnąć. A często takie interwencje muszą poczekać, bo pierwszeństwo mają wyjazdy do rozbojów. W przypadku bezdomnych, którzy są skrajnie zaniedbani, to już w ogóle mamy związane ręce, możemy ich jedynie wylegitymować, ewentualnie ukarać za picie w miejscu publicznym. Przecież każdemu można siedzieć na ławce, prawda? Odwożenie do noclegowni nie ma sensu. Uciekają stamtąd - mówi krakowski policjant patrolujący miasto.
W Galerii Krakowskiej jeden z włóczęgów pobił ostatnio ochroniarza, gdy ten próbował go wyprowadzić. Włóczędzy czują się pewni siebie. W tej samej galerii usłyszeliśmy, że po jednej z interwencji ochrony wobec bezdomnego, ktoś zgłosił na policję, że wyrzucając żebraka z gmachu doszło do narażenia na utratę jego życia lub zdrowia.
Mundur nikomu nie straszny
Grzesiek i Daniel z Floriańskiej straży miejskiej i policji się nie obawiają. - Na wszelki wypadek jak jadą "pały", to chowamy kartkę. I tyle. Przeważnie przechodzą i nawet nie spojrzą. Czasami strażnicy powiedzą tylko, by zmienić miejsce - opowiada Grzesiek.
Andrzej Łośko ("rok temu wyeksmitowano mnie, bo nie miałem na rachunki") w nocy śpi w altance na Podgórzu, w dzień przesiaduje na Plantach. Cały dobytek trzyma w plecaku. - Dwa tygodnie temu strażnicy miejscy sprawdzili tylko, czy aby nie jestem poszukiwany. Potem dali mi spokój.
- W Polsce prawo nie zabrania żebrania na ulicach. Wykroczeniem jest jedynie oszukańcze i nachalne domaganie się pieniędzy. Doskonale wiedzą, że nawet, gdy będą brudni i obdarci, ale grzecznie siedzą na ławce i nie piją, straż nic im nie może zrobić - mówi jeden z funkcjonariuszy.
Rzecznik SM Marek Anioł: - W pewnym sensie służby mają z tym problem. Społeczeństwo nie chce widzieć takich ludzi na ulicach, w centrum. Rozumiem to. Tyle że kierowanie wniosków do sądu nic nie daje. Jedyne co możemy zrobić to zawieźć pijanych do izby wytrzeźwień, a wymagających pomocy medycznej do szpitala. Ale to też nie jest proste. Osoby te często są brudne i trzeba je umyć. Więc szpitale przyjmują ich niechętnie, słyszymy, że nie ma miejsc.
Internauta o nicku "zeegarek" na forum Gazeta.pl opisał, jak do izby przyjęć szpitala im. Dietla przywieziono nieprzytomnego bezdomnego: "Wszy zaczęły się rozłazić po wózkach, stolikach. Personel biegał w strojach ochronnych, inni chorzy zaczęli uciekać. Po prostu film grozy. Zamknięto izbę przyjęć, zaczęły się pertraktacje i poszukiwania szpitala, gdzie można by przyjąć takiego człowieka. Facet leżał cztery godziny opakowany folią, żeby powstrzymać rozłażenie się wszy, na wózku, z kroplówką, a dookoła była ewakuacja".
Ślepy zaułek szczodrości
Jak opanować falę włóczęgów zalewającą centrum Krakowa?
- Pozbycie się bezdomnych i żebrzących to iluzja. Na miejsce jednych przyjdą inni. Zwiększenie kontroli społecznej nie zawsze przynosiło skutki. W przeszłości zamykano za żebranie, w PRL kierowano do przymusowej pracy w PGR-ach. A problem wciąż istniał. Środki trzeba różnicować. Wobec jednych skuteczna jest perswazja, wobec innych widok mundurowych, ale w innych przypadkach problem rozwiązuje np. pomoc organizacji pozarządowych - uważa dr Marcjanna Nóżka.
Marta Chechelska-Dziepak z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej mówi, że pracownicy socjalni starają się namawiać przyjezdnych włóczęgów do powrotu do domu, oferując im tzw. bilety kredytowane. Tyle że na razie z tej formy skorzystało 16 osób. - Być może najskuteczniejszą formą walki jest po prostu nie dawanie pieniędzy. Żebrzący często liczą na nasze swoiste poczucie winy, że jesteśmy w lepszej sytuacji materialnej - mówi Marta Chechelska-Dziepak. - Nie raz zdarzyło się, że gdy rozmawialiśmy z żebrzącymi, próbowaliśmy ich nakłonić, by skorzystali z pomocy, coś zmienili w swoim życiu, to zaraz podchodził ktoś i mimo naszej obecności czy nawet straży miejskiej wrzucił im parę groszy do puszki. Znamy takich, co nawet nie zaczepiają nikogo, tylko siedzą, a i tak dostają pieniądze od ludzi - mówi streetworkerka Berenika Błaszak.
I tak będą siedzieć do pierwszych mrozów...
CZEKAMY NA OPINIE
Jak Waszym zdaniem należy postępować z bezdomnymi i żebrakami? Piszcie: redakcja@krakow.agora.pl lub telefonujcie: 012 629 52 31
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
http://miasta.gazeta.pl/krakow