konto usunięte
Temat: Relacja z podróży 04-24.04.2010
Relacja z podroży Indie 04-24.04.2010:Kraków-Warszawa-Moskwa-Delhi-Cochin-Munnar-Kumily-Allapey-Varkala-Maduai-Trichy-Thanjavur-Chidambaram-Chennai-Delhi-Agra-Jaipur-Pushkar-Delhi-Moskwa-Warszawa-Kraków
W wielkim skrócie postaram się opisać gdzie byliśmy (ja i moja małżonka) a na koniec kilka haseł związanych z tym krajem kontrastów.
21 dni, prawie codziennie w innym miejscu.
Delhi – Przylatujemy nad ranem i od razu uderzenie gorąca, które nie opuści nas aż do wyjazdu. Taksi pre-paid do hotelu Eurostar (blisko lotniska), cena 1350 rupii i był to najdroższy hotel w jakim spaliśmy, zupełnie nie wart swojej ceny. Pokój mały, duszny, bez okna.
Później riksza (150Rs, nikt nie chciał jechać za mniej) wiezie nas do Lodi Gardens. Jazda rikszą to następny szok, ruch na ulicy jest ogromny, wszyscy na wszystkich trąbią a najbardziej zadziwiające jest to, że ten cały tłum jedzie naprzód mimo braku świateł a może właśnie dzięki temu? Lodi Gardens to całkiem przyjemny park z ruinami grobowców, drzewami, kwiatami itp. i co najważniejsze jest cień i jest cicho.
Kolejny etap to Main Bazaar, chcieliśmy zobaczyć to legendarne miejsce, mimo, że widziałem je wcześniej na zdjęciach, to i tak nie byłem przygotowany na to, co zobaczyłem. Tłok, śmieci, krowy, psy, wiszące wszędzie kable, nieprawdopodobny hałas od riksz, trąbienia, remontów, spalinowych generatorów prądu, zapach rozkładającego się jedzenia, kanałów i Bóg wie czego jeszcze. Pomyślałem, że ktoś, kto pisał, że to jego ulubione miejsce w Delhi ma skrzywione poczucie humoru a spać tutaj? No way!
Następnie zostajemy pięknie naciągnięci przez cwanego rikszarza, który za jedyne 350 rupii zgodził się podjechać w dwa miejsca oraz odwieźć do hotelu przy lotnisku, lecz na ostatni etap podróży umówiliśmy sie na godzinę a wcześniej zażądał 200 Rs. Jednak już sie nie zjawił. Ale przynajmniej oprowadził nas za darmo po świątyni Gurudwara, np. zaprowadził nas tam, gdzie przygotowują jedzenie dla pielgrzymów. Oraz musieliśmy odwiedzić 3(!) drogie sklepy z których miał prowizję.
Zmęczeni upałem (jest wściekle gorąco – około 40 stopni) i całym Delhi docieramy do hotelu i pierwsze spanie w Indiach.
Cochin – przylatujemy SpiceJetem, samolot calkiem nowy, z miedzylądowaniem w Bombaju. Kilometry slumsów przy lotnisku widziane z góry – niezapomniane wrażenie – dreszcz przeszedł po plecach.
Okazuje się, że lotnisko jest ponad 40 km od miasta (!). Taksi kosztuje nas 700 rupii i to bylo zdecydowanie najdroższe taksi w trakcie podroży. Po 1,5 godziny docieramy do celu – fort Cochin. Hotelik Mother Tree (600Rs), całkiem przyjemny. Samo miasto takie sobie, oprócz chińskich sieci niewiele do zobaczenia. Zaliczamy pierwsze jedzenie na ulicy - rękami (ryba + ryż + jakies pikantne sosy oczywiście). Jemy z miejscowymi, dla których jesteśmy małą sensacją. Staramy się używać tylko prawej ręki z wiadomych powodów.
W Cochin polecam prom do Ernakulam, śmiesznie taki – 2 Rs (czyli około 13 groszy) w jedną stronę. Ciekawostka: nie mozna kupic jednego biletu – minimum dwa :) Taka promocja. Pod koniec dnia zrywa się wiatr i w nocy pada deszcz.
Munnar – Autobusem z Cochin docieramy do Munnaru, jedziemy z miejscowymi, autobus jest stary, brudny ale ma otwarte wszystkie okna, co jest dużą zaletą, bo jest b. gorąco. Wydaje nam się, że kierowca jest rajdowcem z zamiłowania, bo po górskich zakrętach mknie jak po autostradzie wyprzedzając co się da. Jazda bez trzymanki. Później okazuje się, że oni wszyscy z jednej szkoły :).
Munnar i jego plantacje herbaty położone na wzgórzach to miła odskocznia od Indyjskich miast. Jest przyjemny chłodek, około 25-30 stopni :) widoki przepiękne, naprawdę warto tu przyjechać. Hotel Green View, 500 Rs, czysto i spokojnie. Od hotelu trzeba koniecznie podejść drogą w stronę plantacji herbaty, bo jest tam droga otwarta (normalnie plantacje są ogrodzone drutem kolczastym i można pochodzić po wzgórzach między krzewami, widoki przednie (!).
W Munnarze decydujemy sie na przejażdżkę na słoniach (30 min 300 Rs) – zdecydowanie polecam, wrażenia lepsze niż na wielbłądach :)
Kumily – Tutaj zatrzymujemy sie w Jungle View (800 Rs – ogromny czysty pokój na skraju dżungli), pełno tu cykad, które daja taki koncert, że trzeba do siebie prawie krzyczeć, żeby się usłyszeć. Rankiem ruszamy do Periyar parku (300 Rs/os), żeby popłynąć łodzią (40Rs/os) wzdłuż jeziora. Park bardzo ładny, widzieliśmy trochę zwierzaków (jelenie, dziki, małpy), ale słonie ani tygrysy nie wyszły do nas :(.
W Jungle View wychodzimy za dom w dżunglę i spotykamy mnóstwo małp, nie boją się nas, dają sie karmić z ręki przywiezionymi z Polski cukierkami i herbatnikami.
Allapey – Autobusem ponad 5 godzin do Allapey, jechaliśmy już nocą z całym autobusem Hindusów, bylismy oczywiście atrakcją turystyczna. Przyjechaliśmy tu żeby popłynąć houseboat, wynajęliśmy ją w cenie 5000 Rs (340 zł) co było bardzo dobrą ceną, łódź była prawie nowa, z dwiema sypialniami a płynęliśmy sami – prawo końca sezonu :). Wszystkich łodzi jest tu podobno około 600 (!). Rano wypływamy i płyniemy prawie sami, w sezonie jest tu tłok na kanałach więc dużo mniejsza frajda. Baaardzo polecam taką wycieczkę, nie jest tania, ale widoki, jakie się widzi i sama przyjemność płynięcia – bezcenna. Dałbym nawet 2 razy tyle. Na łodzi niespodzianka – widziałem pająka wielkosci połowy dłoni – nie zdążyłam zrobic zdjęcia, bo zwiał :). Ryby łowi się patykiem z żyłką i haczykiem. Udało mi sie złowić dwie, ale za małe na talerz – darowałem im życie.
Na noc zacumowalismy przy brzegu i wyszliśmy do miejscowej ludności, żyją na 5 metrowych pasach/wałach oddzielających kanały Backwaters. Każda chatka ma zejście do wody po schodach, które są pralnią i łazienką. Zaczepiają nas dzieci (‘one pen”), które częstujemy cukierkami i robimy im zdjęcia, co bardzo lubią i o co sie dopraszają.
Samo miasteczko? Nic ciekawego, pierwszy raz nam sie zdarzyło, że zatrzymali nas miejscowi (około 16-18 lat) i dali znak, że chcą nam zrobic zdjęcie (!) – nie zdarzyło mi sie coś takiego nigdzie na świecie, ustawiliśmy się, zrobili fotki białym małpkom, pokiwali głowami i poszli. Śmialiśmy się długo :). Później zdarzyło się to jeszcze nieraz...
Varkala – Tu chcemy spędzić dwa dni przy Morzu Arabskim pod klifem porośniętym palmami kokosowymi. Morze jest gorące, ma chyba około 30 stopni, nie trzeba sie oswajac z wodą, najcieplejsze morze, w ktorym pływałem. Klif w Varkali jest naprawdę świetny, ciągnie się kilometrami. w samej miejscowości na klifie znajdują się restauracje, małe hoteliki i oczywiście sklepy, taka nadmorski, prawie europejski klimat.
Robimy sobie wycieczke wzdłuż klifu, ktorego stopniowo zabiera morze. Po około 2 km spotykamy rybaków, poźniej wioskę, w której na klifie mieszkaja miejscowi, hodują krowy i suszą chili i ryby. Niestety klif służy im jako śmietnik :(. Nie muszę dodawać, że jesteśmy dla nich atrakcją turystyczną, więc zdjęcia, cukierki itp.
Tutaj i tylko tutaj często proponują nam kupno trawki, chyba wielu białych między innymi po to tu przyjeżdża. Słońce pali niemiłosiernie, skóra schodzi mi do tej pory – pamiątka po Varkali :)
A – hotel – Bamboo House – polecany przez LP i kompletna porażka! 900 Rs za kompletną ruderę, z brudną łazienką i pajęczynami wszędzie chyba sprzed 20 lat! Mam wrażenie, że po rekomendacji w LP przestali w tych domkach cokolwiek robić. W domku bardzo duszno, słychac kroki każdego owada, który po nim chodzi. Noc nieprzespana. Zapłacone 2 noce z góry, ale po reklamacji oddają za 1 noc bez problemu. Otoczenie samych domków jest bardzo ładnie utrzymane, no ale na trawniku nie chcieliśmy spać, chociaż był czystszy niż domek. Zdecydowanie odradzam. Nocleg znaleźlismy dokladnie naprzeciw w Olive Residency – 300 rupii (!!!! – najtańszy nocleg jaki mieliśmy i jeden z najczystszych), przyjmują często gości z Bamboo House :)
W Varkali dużo jedliśmy: pakora, fish masala i inne przysmaki.
Madurai – pierwsze miasto ze świątyniami, które bedziemy zwedzać. Po całonocnej podróży w pociagu (klasa sleeper, ciężko zasnąć :() docieramy do Maduraju i jedziemy do TM Lodge (500 Rs, hotel może być, ciężko było znaleźć coś lepszego), który był położony ok. 300m od stacji a rikszarz naciągnął nas na 40 rupii :), można przejśc na piechotę.
Po raz pierwszy przed świątynia (i nie po raz ostatni !) musimy zostawić buty, niestety – z dwóch powodów: pierwszy – kamienie na dziedzińcach sa bardzo bardzo gorące – stąpamy jak na patelni, co musi wzbudzać uśmiech politowania wśród naszych hinduskich obserwatorów, drugi: świątynie nie sa w Indiach myte i sprzątane co tydzień, więc bruk szczególnie wewnątrz klei sie z brudu i tłuszczu, średnio przyjemne. Po każdej wizycie w świątynie wycieramy stopy chusteczkami do rąk, patrzą na nas jak na kosmitów, ale nie przejmujemy się.
Acha, sama świątynia, a raczej ich kompleks jest fajny, może wydawać sie trochę kiczowaty z tą całą kolorystyką, ale ten typ tak ma.
Polecam pałac w Maduraju, ładny z wieloma filarami. Ta mspotkaliśmy wycieczkę szkolną – 40 dzieci, nie będę opisywał co tam się działo z nami i aparatem :)
Trichy – 2 kompleksy świątyń, podobne jak w Maduraju, tzn. podobne w kolorystyce i wyglądzie oraz w czystości i temperaturze kamieni. Samo miasto raczej nieciekawe
Hotel – Ashby (700 Rs) – koszmarny, tak brudnej łazienki nie widziałem nigdzie, szczyt brudu, nie przebił go żaden hotel. Oprócz tego w nocy można było zwariować z gorąca, pokój był na piętrze, które tak nagrzało sie w dzień, że w nocy było jak w piekarniku, na łóżka mówiliśmy ‘gorące łóżka’ bo wydawały się być podgrzewane (!), ściany były gorące w dotyku, najgorsza noc w czasie podróży i zdecydowanie odradzam ten ‘hotel’.
Thanjavur – świątynie inne niż do tej pory, nie ma ciemnych wilgotnych sal, jest piękny duży dziedziniec i budowle z ciemnego kamienia, nie malowane. Jak do tej pory najładniejsze miejsce świątynne i nawet tak w stopy nie piekło :)
Hotel – Tamil Nadu (700 Rs) , mogę polecić, czysto i cicho!
Chidambaram – Tego dnia autobus do Chidambaram, gdzie mieliśmy spędzić kilka godzin na wizytę następnych świątyń a następnie autobus do Vridhachalam i stamtąd do Chennai (Madras). Maraton, ale udało się. Plecaki zostawiliśmy na recepcji w hotelu, w którym nie spaliśmy, był to pierwszy hotel do ktorego wstąpiliśmy – miła pani zgodziła się bez problemu.
Same świątynie? Prywatny kompleks, podobny jak w Maduraju, ale też budowle białe. Kamienie wściekle gorące, gdyby nie maty ułożone na przejściach to zostawilibyśmy skórę na tych posadzkach :). Zaczepiają nas dzieci, są dumne, że mogą porozmawiać po angielsku, bardzo się starają, oczywiście zdjęcia i cukierki i przemiła dziewczynka, ktora mowi: „welcome to India!”.
Podróż do stacji kolejowej w Vridhachalam (z Chidambaram nie było pociągu, chociaż mają stację - remont?) – ekstremalna! Autobus stary jak zwykle, cały załadowany, rozwijał chyba z 80 na godzinę po dziurawej remontowanej drodze, podskakiwaliśmy na siedzeniach baardzo wysoko, cud , że wytrzymało zawieszenie – z czego oni je robią?? Kierowca miał ambicje wyprzedzić wszystkich, i udawało mu się, a my mieliśmy serce w gardle. Mijaliśmy wioski z lepiankami z gliny (w podobnych trzymają bydło) krytymi liśćmi palm, bieda aż piszczy, ale ale, co to? Na kiju (sic!) wisi antena satelitarna -welcome to India!
Chennai – Wyklejeni po pociągu lądujemy w Madrasie, rikszarz naciąga nas trochę, a że nie mieliśmy hotelu zarezerwowanego trafiamy w końcu do YMCA Hotel (1250Rs) – czysto, cicho ale za tą cenę? Cóż, zostajemy tam, jest 23, nie mamy siły i ochoty szukać innego.
Miasto czyste, duuuużo czystsze od Delhi, bedzie naszą bazą wypadową d oKanchipuram i Mamallapuram. Trafiamy tu tez do Plazy, chwilowy powiew Europy dobrze nam zrobił, nie tylko dlatego, że była tam klima. Nie sądziłem że wejście do Plazy sprawi mi kiedyś przyjemnosc, a tu taka niespodzianka :)
Kanchipuram, kilka świątyń, całkiem przyjemnych, w jednej nie trzeba bylo ściagać butów (super :)), odwiedzamy fabrykę jedwabiu, gdzie zawiózł nas rikszarz, jakżeby inaczej. Kupiliśmy troche materiału, żona zadowolona :). Później czytaliśmy, że tu mają bardzo dobry jedwab. Może nie przepłaciliśmy. Może.
Mammallapuram, super kompleks 5 Rathas, inny bliżej plaży średnie wrażenie na nas wywarł, oprócz tego był w remoncie. Załapaliśmy sie na Heritage Day i 500 Rs zostało w kieszeni :)
Zmieniamy hotel w Madrasie na Surovara Deluxe, no deluxe to nie bylo, ale 1000Rs z klima, mogę polecić.
Delhi, samolotem z Chennai, wybieramy się do Red Fort, jest chyba z 45 stopni, można wymięknąć, w drodze powrotnej rikszą spada deszcz! I to stało się jedną z głównych wiadomości w telewizji – ulga dla Delhi – o tak! Ale jak szliśmy Main Bazaarem, to nogi były koloru czarnego po kolana :)
Spaliśmy na Main Bazaarze – o dziwo hotel w tym miejscu z piekła rodem był bardzo czysty i wygodny – Unique International (500Rs) - polecam
Agra, pociagiem z Delhi, wcześniej riksza wzięta o 5 rano z Main Bazaar, co by człowiek zrobił bez tej rikszy :)
A w Agrze – oczywiście Taj Mahal, najpiękniejsza budowla jaką widziałem do tej pory, samo miejsce też zachwycające, dobrze utrzymana zieleń, chodniki, przejścia, plac, jest europejsko (cena za wejście też europejska – 750 Rs/os, miejscowi płacą 20Rs, czyli 35 razy mniej (!) a szkoda, bo gdyby płacili więcej, może by docenili, co mają a nie zostawiali butelek na trawniku, ech....). Sam Taj Mahal imponujący rozmiarami , wykończeniem, spójnością, dokładnością wykonania. Wewnątrz rozczarowująco mała komnata z nagrobkami, ale bardzo przytulna. Zostaliśmy do zachodu słońca, bo nie chciało się wychodzić, można było po prostu siedzieć i patrzeć. Niesamowity i jedyny w swoim rodzaju.
Hindusi robili sobie z nami zdjęcia, nawet takie pamiątkowe robione przez fotografa. Hmm, będziemy stali na jakims hinduskim biurku jako przyjaciele z Europy poznani w Agrze :) Nie wiadomo czy śmiac się czy płakać. Żartowaliśmy, że będziemy wołać po 100 rupii za zdjęcie :)
Hotel Kamal (600 Rs), polecany przez LP, ja tez polecam.
Jaipur, daliśmy sie naciągnąć na objazdówkę riszarzowi, który przyjechał po nas samochodem :), za 200 Rs pojechaliśmy do Pałacu Wiatrów (bardzo polecam), Monkey Temple, średni, małpy jakby jakieś przetrącone, ale panorama na Jaipur nawet OK. Ostatni punkt programu to pałac na wodzie.
Hotel Pearl Palace (700 Rs) – zdecydowanie polecam, najlepszy standard jaki mieliśmy! Pokoje czyściutkie i wyremontowane, restauracja na dachu pierwsza klasa.
Pushkar, jezioro niestety wyschło, wieć panorama na miasto dużo straciła, ale samo miejsce bardzo urokliwe, otoczone górami. Miasteczko ciche, małe ale pełne natrętnych dzieci (niestety już nie zdjęcia ani cukierki).
Delhi – powrót nocnym pociągiem, na Main Bazaar. Tam kupujemy herbaty i przyprawy. Oraz wybieramy sie do Akshardam temple – metrem! Metro mają super, gratulacje, poziom ponadeuropejski bo czyste i nowe, najlepsze jakim jechaliśmy. Kiedy pokryją nim całe Delhi to bedzie naprawde perełka wśród komunikacji w tym mieście.
Sam Akshardam bardzo ładnie utrzymany, nowa świątynia w starym stylu, dobrze jest się tam wybrać dla relaksu. Cudowne trawniki aż chce się na nich położyć. Nowość – nie można robic zdjęć, nie można nawet wziąć aparatu ani plecaka do środka, ani telefonu, wszystko zostawia się w przechowalni.
Wychodząc z metra obskakują cię rikszarze proponując za 20 rupii podwiezienie do obiektu, którego nie widać bo jest z drugiej strony. Nie podejrzewając niczego zgadzasz się bo cena atrakcyjna, wsiadasz i .... wysiadasz po minucie, bo wejscie jest 200 metrow dalej :)
Wybieramy się też do Lotus Temple, średnie wrażenie, taka betonowa konstrukcja, tylko kształt fajny przypominający kwiat lotosu. Ludzi bardzo dużo, więc rezygnuję z wejścia do wewnątrz.
Rano riksza na lotnisko (200Rs, 40 minut z Main Bazaar, polecam, nie warto przepłacać za hotel blisko lotniska)
Riksza – 2 odmiany: klasyczna, czyli człowiek na siodełku z przodu pedałuje, aż żal duszę ściska, szczególnie w upał kiedy stęka i się poci, a ty siedzisz z tyłu na ‘ławce’, czasem chciałem wysiąść i pomóc pchać pod górę. Nowoczesna: motoriksza, czyli motorek z siedzeniem dla kierowcy i z tyłu dla pasażerów okryte plandeką i wygląda jak kostka. Tu współczucia nie ma dla kierowcy, bo większośc to starzy naciągacze, wyspecjalizowani w białym człowieku. Zawsze wołają cenę co najmniej 2 razy wyższa niż później akceptują, nie używają liczników.
Krowy, pałętają się jak bezpańskie psy po ulicach, chyba są niczyje, jedzą, co znajdą, albo co im kto rzuci. Czy traktują je jak święte? Nie powiedziałbym, są odganiane kijami albo klapsami przez hindusów. Na dworcu w pushkarze siedzimy sobie na peronie a tu sobie wchodzi krowa (najpierw przeszła przez poczekalnię). Myślałem że to sen!. Welcome to India! :)
Śmiecenie, myślę, że ‘kultura’ śmiecenia w Indiach jest stara jak same Indie i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Smieci babka, matka i wnuczka. Śmieci lądują przez okna autobusów, pociągów, riksz, natychmiast po spożyciu czegokolwiek. Jedyny środek transportu przyjazny dla środowiska w Indiach to samolot :). Śmieci są wszędzie. Na klifach w Varkali, na torach, na ulicach, wszędzie. Zdarza się widok, że ktoś zamiata śmieci, ale to przerzucanie z miejsca na miejsce. Brak koszy na śmieci to też na pewno powód tego stanu rzeczy, ale przede wszystkim przyzwyczajenie.
Pewna pani, dobrze ubrana w pociągu czekała aż żona skończy swoją herbatę, żeby wyrzucić razem z jej kubkiem swój przez okno bez oporu.
Czasem to jest aż absurdalne. Scena na peronie, facet kończy jeść, siedzi przy koszu na śmieci (prywatny kosz stoiska z żarciem). Zamiast wyciągnąć rękę i wyrzucić śmieć do kosza, zadaje sobie trud, wstaje podchodzi do torów i rzuca na tory. Niemożliwe? Welcome to India !
Zapachy, są bardzo różne i skrajne, cudowne zapachy przypraw, jaśminu we włosach hindusek potraw, ale też takie, że musisz wstrzymać oddech żeby przejść, szczególnie w większych miastach. No i zapachy podczas jazdy pociągiem przez miasto....
Tłum, coś co jest w Indiach niemalże wszędzie. Tłum ludzi, pojazdów, zwierząt. Mimo tego wszystkiego rzadko kiedy ktoś czy coś się o ciebie otrze.
Pociąg, coś, bez czego w Indiach byłoby ciężko podróżować. Ma różne klasy, ja polecam sleepera, mało ludzi, można spać na leżance, trochę przeszkadzają wentylatory, standard? Jak do niedawna nasze PKP (bo teraz jest lepiej), wiec syf, kiła i mogiła :), ale tanio. Za wszystkie pociągi na południu i północy wydałem ok. 130 zł.
Autobus, najczęściej 20-30-letni grat, ale jedzie i rozwija nieprzeciętne szybkości, brudny aż strach, na szczęście wszystkie okna są otwarte, więc jest naturalna klimatyzacja. Tańszy niż pociąg :). Kierowcy to mistrzowie kierownicy. 3 rodzaje wyprzedzania: całkiem bezpieczny- jadąc z góry, na zakręcie i trąbi, bezpieczny- pod górę, na zakręcie i trąbi, mniej bezpieczny-pod górę, w nocy i nie trąbi bo zapomniał. Nie ma niebezpiecznego wyprzedzania.
Komary, wielka niewiadoma, bo malaria itp. Najwięcej spodziewalismy się na backwaters w Kerali, a tak naprawdę komary pocięły nas w pierwszą noc w hotelu w Delhi :). Później komarów brak, ale smarowaliśmy się Odomosem.
Smog, unosi się nad Delhi, dusi, sprowadza kolor nieba do szarego, mimo braku chmur w Delhi niebieskie niebo to rzecz rzadka.
Jedzenie, pikantne, ale bez przesady, raz pogryzłem chili ale przeżyłem, jedliśmy w bardzo różnych warunkach i na ulicy i zatruć nie było. Fakt, że na żółtaczkę zaszczepieni i codziennie trilac, czyi polskie bakterie mlekowe na kolację.
Woda, coś co za litr zwykle kosztuje 15 rupii (obojętnie czy w restauracji, czy w wiosce w sklepie przy drodze), ale też czasem 10, a czasem 20, zawsze niegazowana, polecam AquaFina (najpewniejsza). Nie spotkałem sie z ponownym napełnianiem i foliowaniem nakrętek. Owszem, folia byla ale zdaje się oryginalna z nazwą firmy. Hmm, może z 2-3 razy miałem podejrzenia co do jakości, ale bez zatrucia się obyło.
Żebranie, myślałem że będzie gorzej, ale w większości przypadków osoby żebrzące nie są bardzo nachalne, zajmują się tym głównie dzieci i osoby stare oraz kalekie. Zdecydowanie więcej na północy, szczególnie dzieci, które bywają agresywne. Wystarczy kilka rupii, czasem coś do jedzenia. Przykry widok szczególnie w Delhi to ludzie śpiący na ulicy, w prowizorycznych namiotach, czasem po prostu na drodze.
Tory – coś, po czym nie tylko jedzie pociąg, ale wszyscy mieszkający przy torach załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. Jedziesz rano pociągiem i widzisz dziesiątki czarnych półksiężyców wypiętych w najlepsze. Mam pisac o zapachach podczas jazdy?
Taniość – tanio w Indiach to jest 2 rupie za prom, 4 za autobus, 5 rupii za coś do jedzenia na ulicy, 12 rupii za Coca-Colę, 30 rupii za śniadanie. Ale już wstępy dla nie-hindusów nie są tanie (patrz Taj Mahal), zwykle jest to kilkadziesiąt razy wiecej niż dla miejscowych. Riksza tez potrafi nie być tania. Tutaj najmniejszą używaną jednostką jest 1 rupia (chociaż dzieli sie na 100), a to ponad 6 groszy.
Prąd, a raczej jego brak to rzecz normalna, np. od 6-9 rano w Maduraju. Wsiadłem o 5:59 do windy w hotelu z windziarzem oczywiście, który powiedział, że zdążymy. Nie zdążyliśmy :).
Upał, kwiecień nie bez powodu jest poza sezonem. Było do 45 stopni w cieniu i był to najcieplejszy kwiecień w Indiach od 10 lat (dlaczego akurat teraz???). Czasem jest tak gorąco, że masz ochotę ściągnąć skórę, krzyczeć, oblać się natychmiast wodą, a do hotelu daleko ....
Ubranie, Hindusi na południu głównie noszą dothi, to jest prześcieradło którym okręcają się dookoła od pasa do ziemi. Kiedy jest gorąco to podwijają je tak, że tworzy sie minispódniczka. Praktyczne również przy oddawaniu moczu :). Na północy raczej styl europejski. Kobiety wszędzie tradycyjne sari. Bardzo rzadko można spotkać hinduskę w dżinsach i koszulce.
Lepianki, chcesz się przenieść w czasie o sto lat? Jedź na wieś do Indii. Lepianki jak w powieściach Reymonta, tylko, że kryte liśćmi palm. Widok nieziemski. Jedyny współczesny akcent to ta brudna i zakurzona antena satelitarna wbita na pal przy lepszych lepiankach
Luksus, luksus w Indiach to dla mnie 3xC występujące jednocześnie: Cisza, Chłód i Czystość, takim luksusem był Munnar i prawie luksusem było metro w Delhi
Kolejka. coś, co jest jak żywy organizm, niby stoi w jednej linii, ale jeśli zagapisz sie na moment, to możesz być na końcu w jednej chwili. Generalnie, im kto ma dłuższe ręce z wyciągniętym banknotem ten jest pierwszy.
Klakson, możesz nie mieć hamulców, ale jak nie masz klaksonu, to nie pojedziesz. Wszystkie miasta w Indiach w których byłem są zatłoczone przez riksze, samochody, autobusy, rowery, ludzi i krowy. Ale rzadko się korkują. Musisz trąbić bez przerwy: kiedy wyprzedzasz, kiedy zbliżasz się do zakrętu, kiedy przejeżdżasz na czerwonym świetle, kiedy nic nie robisz, kiedy stoisz w korku, po prostu trąbisz cały czas, nawet jeżeli jesteś sam na drodze. Jeżeli tego nie robisz, to nie ma cię na drodze. Nie istniejesz.
Gest głową, dziwne, ale nigdzie o tym nie przeczytałem. A jest tak powszechny jak nasze skinienie na ‘tak’ lub ‘nie’. Hindusi kiwają głową na boki w kierunku ramion. Co to znaczy? Wszystko! Aprobatę, potwierdzenie, ‘tak’, ‘zrozumiałem’, ‘dziękuję’, ‘nie wiem’, zależnie od sytuacji. Wygląda to naprawdę zabawnie. Hindus zapytany o ten gest uśmiał się i powiedział, że ma to pozytywny wyraz.
Dzieci – na południu miłe i spragnione kontaktu z białym, po prostu chcą pogadać, żeby zrobić im zdjęcie, przedstawiają się, zadają proste pytania. Jesteśmy dla nich atrakcją turystyczną. Na północy w większości jeżeli chciały zdjęcie to po to żeby dostać za to pieniądze, niestety, na północy jest większa bieda. Czasem wołają „one pen” – nie wiem co robią z tymi długopisami, ale może po prostu łatwo się nauczyć tego hasła prosząc o jakikolwiek prezent od białego człowieka.
Ludzie – zawsze pomocni, czasem pytają czy mogą pomóc, bo widzą że czegoś szukasz, nie chcą pieniędzy, po prostu cieszą się, że mogą pomóc białemu. Wiele wiele razy nam pomagali. Czasem, szczególnie młodzi chcieli pogadać po angielsku no i zrobić sobie z nami zdjęcie :). Zawsze i wszędzie patrzą się na ciebie, bo jesteś biały, nawet nie odwracają wzroku przyłapani na tym. Czuliśmy się na początku jak małpy w ZOO ale później się przyzwyczailiśmy. Często się uśmiechają, pozdrawiają, nie czuliśmy się chyba nigdy zagrożeni w czasie całego wyjazdu.
LP(Lonely Planet): należy podchodzić z rezerwą, bo mimo, że aktualizowany, to ten przewodnik zawiódł nas nieraz na hotelach (patrz Bamboo House), restauracjach, których nie było i informacjach o zabytkach.
Ceny: 1 wody: 10-20 Rs, Cola, Sprite 0,3l: 12-15 Rs, mandarynki 40-50 kilo, banany: 15-25, arbuz:50-70 za szt, samosa: 5-8 Rs, chapatti: 4-10 Rs, obiad 50-150 Rs, thali: 50-120Rs, riksza: 15-nieskończoność :), generalnie 10Rs za km, autobus: 60-70Rs za 100 km. T-shirt: od 100Rs, 6m jedwabiu na sari: 600-2000Rs.
Trasa w google.map:
http://maps.google.com/maps?f=d&source=s_d&saddr=Grand...Rafał Kamiński edytował(a) ten post dnia 27.04.10 o godzinie 19:42