Temat: Wasz pierwszy raz w New York City :)
1992 rok, Lipiec.. przyjechalem zeby zostac... co wiedzialem o nYc to tyle co widzialem w TV czy filmach... czyli w tamtych latach nie wiele. 1992 rok byl najgoretrzym latem w stanach od lat... przetlumaczyc to na ich numerki - 100 stopni F i 100% wilgotnosci. Jakie to jest uczucie? Jak by sie chodzilo w personalnej saunie. Po wyjsciu z jakiegokolwiek pomieszczenia jest sie mokrym w ciagu sekund. Mieszkalem w Elizabeth NJ, czyli jakies 25min pociagiem od Manhattanu. Zawitalem tam po paru dniach... pierwsze co sie odrazu w oczy rzuca to wielkosc wszystkiego. Kompletnie disproporcjonalne. Wszystko jest ogromne, oprocz kibli! Do dzisiaj mnie to dziwi. Na poczadku oczywiscie jest to troche obezwladniajace, wielkosc i populacja oraz wielokolorowosc kulturalna i nie tylko. Bylem mlody i ciekawy, wiec oczywiscie pare godzin w miescie nie starczylo, weekendy zazwyczaj zaczynaly sie w piatki po szkole a konczyly niedziele wieczorem po powrocie z NYC. Nowy Jork...
miasto emigrantow, bogaczy i wyrzutkow spoleczenstwa. Kolebka mlodej kultury Amerykanskiej, ktora dopiero nabiera ksztaltow solidnych. W tym momecie jest o wiele trudniej zetknac sie z prawdzimymi Nowo Jorczykami w sytuacjach luznych, gdzie da rade usiasc i pogadac. Mieszkalem przez rok w Lower East Side (dolny, wschodni Manhattan). Co wieczor siedzielismy na progu budynku z piwkiem i paroma znajomymi, przylaczali sie do nas obcy ludzie, przysiadali, pogadali... czasami z baru na rogu wytoczyl sie pijany student NYU wyciagnal z kieszeni skreta i zaczal filozofowac o roznicy ludzi z miasta i malego misateczka z Wisconsin, w ktorym on sie wychowal. Zazwyczaj po paru minutach ktos inny przechodzil z psem i przysiadl sie bo poczul zapach... zawrocil, przyniosl szustke piwa i dolaczyl sie do rozmowy.
Nowo Jorczycy... bardzo ciekawi interesujacy i wolni ludzie... lubia rozmawiac o swiecie. Wielu ludzi ktorzy mieszkaja w LES, czy w Williamsburg czy nawet w Midtown, to artysci, kombinatorzy i jak to by w Polsce powiedzieli "ziomki"... przy ziemi, ale z glowa w chmurach... kazdy ma swoja historie.. wyprawy, wycieczki, podroze ... indie, australia, europa... przy kazdej rozmowie, kazdy zauwaza to co nas laczylo, czasami wybuchaly dyskusje polityczno/religijne... kazdy tutaj ma swoja filozofie zwiazana z tymi tematami...
Udalo mi sie, bo zalapalem sie jeszcze na Nowy Jork jak non stop cos sie dzialo... bary, klubiki, lounge... co dziennie byly imprezy, koncerty i pokazy darmowe... w roznych miejscach... czasami bieglo sie z jednego do drugiego... czasami wystarczylo przejsc sie jedna ulice - klub Wetlands w ktorym odbywaly sie czesto koncerty punk i reagge byl w tym samym bloku gdzie klub Vinyl w ktorym przez lata najlepsi Nowo Jorscy i swiatowi dje przyjezdzali zeby grac dla ludzi za - $10 wstepowe.
Washington Sq Park... to bylo moje ulubione miejsce przez dobrych pare lat... muzycy, akrobaci, breakdancers, odloty i studenci.. tu dowiedziales sie o wszystkim co dzialo sie w NYC danej nocy... spoken word? - znalazles ulotki, koncert niespodzianka red hot chilli peppers? - tutaj o nim wiedzieli, hip-hop - obecny, rave? tez jest... ktory klub ma dzisiaj promocje? znalazles... gdzie otworzyli nowy bar? tez wiedzieli... chcesz posiedziec i obejrzec akrobatow jak tancza i skladaja sie jak joga w pudelko i zamykaja za soba drzwi... tez zobaczysz... a przy okazji mogles poznac Master Lee! Master Lee - samuraj z zawodu... ktory potrafil przeciac ogorka lezacego na twoim brzuchu mieczem samurajskim.... z zawiazanymi oczami! Po nim wyskakiwal Rycerz w pelerynie zrobionej z taniego przescieradla i mieczem drewnianym... krzyczal o honorze i odwadze rycerza! Za jego plecami, bezdomny czlonek tego "cyrku", ubrany w stroj zrobiony ze smieci znalezionych w okolicach parku ... nabija sie z rycerza... zaraz obok, policjant wypisuje mandat za jazde na roweze przez park... musi prosic o dane paro krotnie rzeby przekzyczec kwartet improwizujacy jazz w polnocnym rogu parku, przed ktorym turysci, studenci NYC i przechodnie staja i kiwaja glowami do rytmu... od czasu do czasu jakies male dziecko wyskoczy i zacznie tanczyc ... lub bawic sie z hula hop...
Pare ulic obok parku na St. Mark's (bylej ulubionej ulicy nowo jorkskich punkow) - Kim's Video gdzie neurotyczni megalomanie moga kupic muzyke do godziny 24... mieszanka wszystkiego co indy na cd czy vinylowych plytach dekoruje sciany... a sprzedawcy w dreadach moga gadac z toba godzinami o plycie ktora kupujesz... po wyjsciu morzesz zachaczyc o tanie sushi miejsce lub Mamoons - najleprze miejsce na falaffel w NYC... Thompkins sq. park... gdzie prostytutki sprzedaja sie za grosze rzeby kupic heroine od znajomego na drugim koncu ulicy... Thompkins sq. jest tez domem wielu Polskich bezdomnych... siedza na zachodnim koncu, na laweczce zaraz gdzie St. Marks krzyzuje sie z Avenue A... klna, krzycza i tlucza butelki.... to juz Alphabet city... gdzie na slupach z ogloszeniami znajdziesz ludzi szukajacych zaginionych psow i sprzedajacych kamizelki kulootporne ($350 lekko urzywana - cokolwiek to mialo znaczyc)... tutaj nie znajdziesz juz studentow, lub yuppies... chyba ze szukaja szybkiego fixu, lub guza...
Mid town... sklepy, sklepiki, dziury w scianach gdzie mozna kupic wszystko od mp3 player, czapki, plaszcza, glosnikow samochodowych, telewizorow, koszulki z rysunkiem pistoletu i napisem "welcome to new york, now duck motherfucker!" po rzeczy mniej legalne, o ktorych dowiadujesz sie jak przejdziesz na zaplecze...
ah zreszta.. mogl bym dlugo o tym pisac... jest to miasto... wielkie miasto ... 8 milionow ludzi...
ktos napisal - "nie pytaj czarnych o pomoc" - typowy Polski rasizm... $5? nie wiem... 15 lat i ani razu sie z tym nie spotkalem... pracuje tutaj i spedzam wiekrzosc dnia tutaj... i jeszcze nikt nie poprosil mnie o kase za pomoc...
Bronx? tak.. nie jest az tak zle... ale przeciez gdzie nie pojedziesz na swiecie, znajdziesz miejsca w miastach gdzie nie trzeba chodzic...