Temat: Wybieraż czy nie wybierać, oto jest pytanie....
Ostatnio ktoś mi dość bliski ucieka od życia, chowając się za stwierdzeniem, że musi podjąć decyzję. Życiową.Iść droga ezoteryczną czy realną? Jakby świat po drugiej stronie był mniej realny, od tego tutaj. Fakt, że czegoś nie widać, nie znaczy, ze tego nie ma.
Szeroko rozumiany rozwój duchowy, umiejętność widzenia i odczuwania więcej, niż przeciętny człowiek nie jest wszak niczym złym. Przeciwnie, jest często czymś dla nas dobrym, odskocznią od szarości dnia.
A ja zaczynam mieć wrażenie, że dla wielu osób kwestia czy rozwijać się duchowo czy nie, zaczyna przybierać formę podejmowania decyzji w stylu: zmienić siebie operacją plastyczną czy nie? Rozwieść się z mężem, czy dalej tkwić w toksycznym związku? Iść do psychiatry, czy rzucić się z okna? Wziąć milion zł kredytu na rozwój firmy, czy nie?
A tak naprawdę to nie są jakieś ważne decyzje życiowe, które mogą zaważyć na naszej przyszłości, czy będziemy sobie medytować nad sobą, rozwijać się duchowo czy nie, nie zmieni faktu, ze pracę jakaś mieć trzeba, bo i do gara coś za coś włożyć trzeba, dzieci nakarmić, ubrać, do szkoły wysłać, i żyć jak każdy inny człowiek, ze swoimi radościami i trudami dnia codziennego. Rozumiem, gdyby dylemat polegał na: rzucam wszystko, porzucam dzieci, rodzinę, odcinam się od znajomych i przyjaciół, sprzedaję dom, kupuję bilet na samolot i ruszam do Tybetu lub w inne miejsce zamykając się za klasztorny mur. Tam oddaję się tylko praktykom duchowym, jem ryż i samotnie do końca dni swoich zagłębiam sie w sobie by osiągnąć Nirwanę, Raj czy w co tam, kto wierzy. To jest decyzja życiowa, wybór ścieżki.
Jeśli jednak nie mamy w planach klasztoru Shaolin, Dojo Zen lub innego tego typu miejsca, to ja nie bardzo rozumiem te dylematy.
Jest wiele osób, które nie maja nawet pojęcia, co oznacza słowo ezoteryka, a nie przeszkadza im to dla zdrowia i urody biegać na Jogę czy Tai Chi, widzieć i czuć wiele więcej niż przeciętnie, wokół siebie, zagłębiać sie w lektury typu "Radykalne Wybaczanie" albo "Uzdrów siebie i swoje życie" i z powodzeniem prą naprzód kształtując siebie i swoje życie, a nie przestając żyć. Chodzą do kina, robią na drutach, siedzą 8 godzin w pracy, potem robią pranie, gotują obiady, naprawiają auta (mogą nawet w tym czasie medytować) a w wakacje jadą w góry lub nad morze, relaksują się, zapisują na kursy Reiki, Uzdrawiania Prancznego, Medytacji, Czy Vedic Art i potrafią być szczęśliwi. Nie dodają sobie stresu zagłębianiem się w medytację na temat mam być mugol czy nie mugol. Po prostu żyją. Pełnia życia. I tyle.
Kiedyś umiałam to pogodzić, potem sie na chwilę zgubiłam i zaczęłam za bardzo wchodzić w swoje wewnętrzne Dojo i przeginając w druga stronę. Jeszcze żebym to robiła w Tybecie, ale gdzie tam. Na szczęście mój dobry przyjaciel przypomniał mi, że istnieje mugolskie życie, które jest równie fajne. Wystarczyło sie ogarnąć, a zajęło mi to może ze dwa dni i kilka ostrych ataków płaczu. Nad własną głupotą.
I nie mam, co wybierać, bo po prostu żyję w Tu i Teraz. Mam czas medytacji, czas gotowania obiadu, czas zabawy z dzieckiem, czas kąpieli, czas snu, czas swojego wewnętrznego Dojo, czas poszukiwania siebie, czas na drinka z przyjaciółkami. I wiem, ze życie jest fajne, choć czasem boli. Ale co tam, ból pokazuje mi tylko stan zapalny, który trzeba wyleczyć. A leków wokół wiele, tak wewnątrz mnie, jak i na zewnątrz.
Tak, więc, ci, którzy poszukują, podejmują teraz życiowe decyzje... Zastanówcie sie, czy jest się, nad czym zastanawiać:) Może lepiej tę energię marnowaną na nieistniejące dylematy zamienić na rundę po sklepach za nową sukienką, spotkanie u znajomych, czy medytację nad tym, co w samych sobie warto jeszcze zmienić, a nie czy zmieniać w ogóle.
Pozdrawiam serdecznie.