Temat: Zajęcia ze studentami - Wasze opinie
Jerzy B.:
Taaa, tym się różnią uczelnie od szkół średnich, że i tu i tu magister uczy ale na uczelni wyższej możne nie mieć pojęcia o przedmiocie, nie mieć przygotowania pedagogicznego i "musieć go prowadzić" ;-))
Pełna zgoda. Kiedyś - przynajmniej na UMCS - na początku drogi zawodowej wymagano od asystenta uczęszczania na wskazane zajęcia z zakresu pedagogiki, które umożliwiały uzyskanie uprawnień pedagogicznych, umożliwiających legalne i bez specjalnych zezwoleń nauczanie w szkolnictwie innym niż akademickie. Potem się to skończyło. Przepisy są zaś takie, że stopnie i tytuły akademickie - nawet sama habilitacja (być może, profesura "belwederska") - nie uprawniają do uczenia dzieci i młodzieży, a może również w szkołach policealnych (to trzeba sprawdzić - teraz nie mam na to czasu).
Pamiętam, jak sam korzystałem z rad doświadczonych dydaktyków (zwłaszcza jednego - z innego instytutu) oraz wskazówek swej byłej nauczycielki (pracującej w kuratorium, także na stanowisku metodyka), która wskazała mi właściwą literaturę.
Doświadczenie własne także się liczy.
Miałem okazję prowadzić zajęcia z różnych przedmiotów (niekiedy także w szkołach pryatnych). Może się to wydać dziwne, ale niekiedy odnoszę wrażenie, że prowadzenie zajęć z przedmiotu, z którego jedynie część zagadnień mnie fascynuje, zaś całego tego przedmiotu (przynajmniej teraz) nie nazywam "swoim", także ma swe dobre strony. To pozwala zwiększyć mój obiektywizm, zwłaszcza w ocenianiu. Jeśli jesto dla mnie to głównie przedmiot dydaktyczny, to student ani nie może mnie "olśnić" zajmowanie się tym, co mnie pasjonuje (świadczyć może o tym np. jakiś mój artytkuł na dany temat), ani też nie może mnie zdenerwować lekceważeniem moich pasji z danego przedmiotu. Jest program, są wymagania, jest ocena. Proste, jasne i ułatwiające wystawianie sprawiedliwych ocen, w czym dodatkowo pomaga konsekwencja (niekiedy z małymi, ale uzasadnionymi, odstępstwami).
Plagiaty są problemem - i to nie tylko w ramach samej dydaktyki.
Kiedyś miałem zebrać od studentów prace pisemne oraz przejrzeć je i opatrzeć swymi uwagami przed przekazaniem Profesorowi. Nie wystawiałem stopni. Zastosowałem metodę opisowo - symboliczną. Uwagi na granatowo czyniłem w pracach, które wydały mi się lepsze, wraz z uwagami krytycznymi do niewielkich błędów, które świadczyły o samodzielności. Prace z wielkimi błędami - w tym z rozległymi cytatami z aktów normatywnych - oraz niesamodzielne (były trzy prace, które parami - po dwie - były bardzo do siebie zbliżone, nawet fragmentami zdarzały się dosłowne kalki). Podczas ćwiczeń powiedziałem wprost, że prace przekazałem z takimi, a takimi uwagami. Dwie studentki zaczęły się wydzierać ("Jak pan mógł ...", "trzeba było nas zawiadomić", "odebrał pan nam szansę na zerówkę" itp.), jedna się rozpłakała, druga "piała". Włączyła się trzecia, z jakimiś "twórczymi" wnioskami. Wszystko to było okraszone ciekawym "sosem" sytuacyjno - motywacyjnym: demonstrowali podczas ćwiczeń, że mają przy sobie ankiety, służące do anonimowego oceniania dydaktyków. Czas uciekał. Poprosiłem o spokój. Zrealizowałem temat. Pod koniec zajęć, podkreśliłem, że zajęcia mają charakter formalny, choć atnosfera nie musi być kostyczna. Zwróciłem uwagę na zagadnienia regulaminowe. Od tamtego czasu, akurat z tą grupą ćwiczeniową, zajęcia nabrały bardziej sformalizowanego charakteru. Inna grupa - również stacjonarna - cały czas była OK.
Nadmierne nagromadzenie indywidualności - np. osób dwukierunkowych - w jednej grupie może wpływać na atmosferę podczas zajęć z grupą (ćwiczeniową, warsztatową), gdyż "gwiazdy" (niekiedy tylko we własnym mniemaniu) często praktycznie lekceważą sytuację innych uczestników zajęć, a także prowadzącego.
Określona świadomość metodologiczna oraz znajomość określonych zagadnień psychologicznych może być pomocna, szczególnie przy ocenianiu. Pamiętam, jak podczas końcowego odpytywania studenta - podczas ćwiczeń zachowującego się OK - w pewnym momencie dotarło do mnie, że jestem na niego zdenerwowany. Postrzymałem jakąś uwagę, którą miałem przerwać jego wypowiedź. Pewnym wysiłkiem woli, świadomie zrezygnowałem z komentowania i pytałem dalej. Potem zsumowałem odpowiedzi cząstkowe i wyszła ocena wyższa od minimalnej pozytywnej.
Jeśli się wie o znaczeniu mowy ciała (chyba o to wtedy chodziło), nieco łatwiej jest bardziej profesjonalnie podchodzić do dydaktyki, a zwłaszcza do oceniania. W końcu student po coś na dane zajęcia chodzi. Poza różnymi celami własnymi, każdy z nich ma wspólny cel (formalny), którym jest uzyskanie oceny. Głupio jest osądzać, w tym wystawiać oceny, w oparciu o emocje, zwłaszcza własne.
Wracając, na moment, do (nie)samodzielności autorskiej:
Zdarzyło mi się kiedyś kupić pewną książkę (skrypt). Podczas lektury miałem bardzo mocne wrażenie, że skądś to znam. Dosłownie - wyrażenia, a nie samą problematykę. Wystarczyło sięgnąć do:
a) dwóch podręczników,
b) notatek (także nagrań) z wykładów,
żeby stwierdzić, czym "inspirował się" człowiek, wskazany jako "autor" książki".