Temat: MAREK JANCZYK LICENCJONOWAY BROKER iaai. copart ,...
Witam,
Będzie trochę o tym co na papierze, który wszystko przyjmie oraz wirtualnych ogłoszeniach, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Wprawdzie jestem jeszcze ciągle przed zakupem auta w US, ale już wiem, kto się tym zajmie. Będzie to Pan Marek Janczyk. Dlaczego? Gdyż mam z Nim ciągły kontakt i bez względu na porę dnia, mogę do Niego zadzwonić, zadać pytanie. Oraz, i to jest przecież najważniejsze, ceny jego usług są jednymi z najniższych na rynku, a On sam ma bardzo duże doświadczenie w temacie. Poza tym, mam kontakt z Jego byłymi klientami, a cały proces sprowadzania samochodu jest transparentny i do wglądu z poziomu mojego biurka. Zrobiłem ostatnio mały „research”, który wykazał jaką „przebitkę” mają niektóre firmy działające w tej branży. Zapytanie kierowałem do firm, które m.in na OtoMoto wystawiają pojazdy z amerykańskich i kanadyjskich domów aukcyjnych. Oczywiście tych pojazdów nie mają. One są dopiero do sprowadzenia… Cena jest jak zwykle bardzo atrakcyjna i… „NINIEJSZE OGŁOSZENIE MA CHARAKTER INFORMACYJNY I NIE STANOWI OFERTY W MYŚL ART. 66, § 1. KODEKSU CYWILNEGO.” Więc, jak przychodzi do konkretów, z 75000 zł „na gotowo”, „pod dom” robi się 88000 zł i… jeszcze bez prowizji wynoszącej nierzadko ponad 3000 zł. W każdym przypadku, wysyłałem zapytanie o to samo auto, zakładając tą samą max. kwotę na licytacji i otrzymywałem podobne kosztorysy. Z tym, że wszystkie były wyższe, niż to co zaoferował mi Pan Marek. Najbardziej intrygujące były koszty transportu (transport drogowy po US + załadunek + transport morski). Różnica pomiędzy stawką Pana Marka a konkurencją (ciągle przy tych samych destynacjach) to od 300 $ do 700 $. Niejasne były kosztorysy związane z opłatami celnymi. Ciężko było wyciągnąć, co składa się na kwotę całościową pod tytułem „opłaty celne”. Niby są kalkulatory w necie, ale jak sobie sam liczyłem, to wychodziły mi kompletnie inne pieniądze. Zdarzył się też przypadek, gdy usłyszałem przez telefon sakramentalne: „niech się pan nie martwi, zrobimy tak żeby było dobrze, będzie pan zadowolony”. Tak więc, „Janusze” w tej branży też istnieją i mają się dobrze. Pozdrawiamy przy okazji wszystkich rodzimych „Januszów”.
Pierwotnie, będąc wzburzony, miałem zamysł, by napisać konkretnie co to za firmy. Później jednak pomyślałem, że z nimi jest trochę jak z polskimi celebrytami. Nie ważne czy mówi się o nich dobrze czy źle, wystarczy że zaistnieją w świadomości szerszego grona, tym razem klientów. O nie, reklamy to ja im robić nie będę! Nie będę także sprowadzać swojego wywodu do jakiejś jednej konkluzji. Po prostu, kto ma oczy niechaj czyta, kto ma uszy niechaj słucha, kto nie wierzy niech spróbuje… Tylko po co się uczyć na swoich błędach?
PS. Panie Marku, może te dolarki przyklejone do oczodołów konkurencji kiedyś odpadną...?