Temat: POLSKA POMOC PRAWNA, POLITYCZNA I INTELEKTUALNA DLA UKRAINY
Myślę zgodnie z tym co wiele osób tu już sugerowało że pomoc nie może być zastępowaniem
pozwolę sobie oddać głos panu Jakubowi Łoginowi mówiący o tym jak Ukraińcy widzieli by swoje przystąpienia do UE oraz jakiej pomocy by oczekiwali.
Myślę że warto podyskutować o tezach tego artykułu.
Osobiście np całkowicie zgadam się z tezą że całkiem zasadnym byłoby zacząć od eksperymentalnej współpracy i pomocy jednemu z przygranicznych rejonów np. Lwowskiemu.
Ale miałbym tu podstawowe pytanie na jakiej podstawie i w oparciu o jaką zasadę prawną?
Bo podobnie jak to już wielokrotnie przypominałem przy okazji dyskusji np o zbrodni Wołyńskiej podstawą takiej dyskusji zawsze powinna być zawsze analiza podstawy prawnej.
Poza tym dotacje maja to do siebie że stanowią konkretną umowę prawna i wymagają też własnego wkładu.
http://www.porteuropa.eu/
Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków, jedno jest pewne: jeżeli chcemy podpisania Umowy Stowarzyszeniowej z Ukrainą, jakieś dodatkowe środki będziemy musieli wygospodarować.
Na co przeznaczyć tę pomoc, by nie została ona zmarnowana, rozkradziona lub przejedzona? Odpowiedź jest prosta: sfinansujmy modernizację infrastruktury przynajmniej na Zachodniej Ukrainie (na cały kraj środków nie starczy), tak jak to Unia robi i robiła w odniesieniu do Polski.
Infrastruktura równie ważna, jak reformy
Nie oszukujmy się: nie jesteśmy w stanie poprzez zwiększenie finansowania unijnego sprowokować przeprowadzenia reform czy walki z korupcją.
Możemy wysyłać ekspertów, dzielić się doświadczeniem, wreszcie stawiać warunki „kredyt w zamian za podwyższenie wieku emerytalnego”, tak jak to robi Międzynarodowy Fundusz Walutowy – ale nic więcej tu nie zdziałamy. To, co potrzeba zrobić, jest powszechnie wiadome i na Ukrainie wydano na ten temat tony podręczników i publikacji. Recepty są dobrze znane – wystarczy je wprowadzić w życie (najlepiej przez „rząd techniczny”) i nasze „dobre rady” niewiele tu mogą zmienić.
Jednak nie możemy zapominać, że to nie brak reform i wysoka korupcja są jedynymi przyczynami obecnej trudnej sytuacji ukraińskiej gospodarki i uzależnienia od Rosji. Równie ważnym czynnikiem hamującym „ukraiński kurs na Zachód” jest fatalny stan ukraińskiej infrastruktury. I to na każdym poziomie: począwszy od dziurawych dróg, braku oczyszczalni ścieków, przestarzałych instalacji przemysłowych powodujących marnotrawstwo energii – a kończąc na braku chodników i kanalizacji w ukraińskich miasteczkach czy przegniłych ścianach i braku efektywnego ogrzewania w wiejskich szkołach i domach kultury.
Polscy politycy zapominają często, że Ukraina – to nie tylko Kijów i Donieck. Jeszcze kilka lat temu we Lwowie nie było wody w domach i hotelach: woda w kranie płynęła tylko od 6 do 9 rano i od 6 do 9 wieczorem. W toku przygotowań do Euro ten problem rozwiązano, ale niech nasi „specjaliści od spraw wschodnich” przejadą się na pierwszą z brzegu ukraińską wieś czy miasteczko, zobaczą jakie tam są problemy ze zdezelowaną infrastrukturą. Gdy nie ma wody w kranie, gdy zostaje odłączony gaz lub elektryczność (bo instalacje pamiętające Stalina nie wytrzymały mrozów), gdy w wiejskiej szkole nie ma kasy na nowe okno i trzeba się uczyć w skandalicznych warunkach – trudno jest mówić o rozwoju, edukacji młodzieży i kursie na Zachód.
Niestety, największe problemy pod tym względem występują na proeuropejskiej Zachodniej i Centralnej Ukrainie, a znacznie lepiej jest w lojalnych wobec Janukowycza południowo-wschodnich regionach. Ktoś nieobeznany powie: no tak, bo w Galicji i Wołyniu są lenie i wredni banderowcy, a tam na Wschodzie ludzie pracują i tworzą PKB dla całego kraju. Prawda jest inna: Ukraina wciąż nie przeprowadziła reformy samorządowej i w przeciwieństwie do Polski, większość środków jest rozdzielana centralnie przez rząd i parlament. To Kijów (czytaj: Azarow i Janukowycz, a wcześniej Kuczma) osobiście decyduje o tym, że na lojalny dla rządu Obwód Doniecki pójdzie siedem razy więcej środków w przeliczeniu na mieszkańca, niż dla „niepokornego” Obwodu Lwowskiego. To również dlatego rząd dopieszcza finansowo Zakarpacie, które jest matecznikiem Wiktora Medwedczuka i jest najmniej prozachodnim i najbardziej rosyjskojęzycznym obwodem Zachodniej Ukrainy. To dlatego przekraczając granicę Zakarpacia i Obwodu Lwowskiego, mamy wrażenie, że wjechaliśmy z w miarę cywilizowanego regionu prosto do III świata. Bo potrzeby w zakresie remontu i modernizacji dróg posłusznego i komformistycznego Zakarpacia są przez Kijów zaspokajane, a dla „zbuntowanej” Lwowszczyzny przeznacza się tylko 10% środków w stosunku do potrzeb na utrzymanie dróg.
Azarow ogłosił blokadę gospodarczą Zachodniej Ukrainy. A Europa i Ameryka milczą
Taka polityka karania niepokornych regionów i nie dawania im pieniędzy nie jest niczym nowym. Stosowały ją już stalinowskie władze, którym udało się w ten sposób doprowadzić do ruiny Lwów i okolice – początkowo ze względu na polską przeszłość tych terenów. Później niedofinansowanie Galicji miało inne przyczyny – chciano w ten sposób ukarać i zdusić gospodarczo matecznik ukraińskiego patriotyzmu, gdzie w odróżnieniu od Łuhańska czy Odessy były silne nastroje antyradzieckie i niepodległościowe. A politykę tę kontynuowały rządy Kuczmy – z podobnych względów.
W czasach Juszczenki również nic się nie zmieniło, ale z innych powodów. Pomarańczowi nie chcieli sprawiać wrażenia, że wspierają „swoich” na Zachodniej Ukrainy i mszczą się na Wschodzie. Dominowała inna retoryka: Zachodnia Ukraina i tak jest i będzie nasza i proeuropejska, dlatego należy dofinansować Wschód, by zyskać ich sympatię. Podobną taktykę przyjęła Unia, koncentrując się na prowadzeniu projektów unijnych na rosyjskojęzycznym Krymie i w Donbasie, „bo Lwów i tak będzie chciał do Unii, a tamtych trzeba przekonać”.
Polityka ta poniosła jednak porażkę. Osłabione gospodarczo zachodnie obwody Ukrainy nie były w stanie stworzyć ekonomicznej przeciwwagi dla prorosyjsko nastawionych (czy uzależnionych od Rosji) donieckich oligarchów. A jak pokazuje ponad dwudziestoletnie doświadczenie ukraińskiej niepodległości, to tutaj właśnie leży klucz do proeuropejskiej transformacji Ukrainy. Europejski Lwów musi być co najmniej tak zamożny, jak Kijów i musi tyle znaczyć w gospodarczej mapie Ukrainy, co Donieck – tylko wtedy będzie można przeważyć szalę na stronę Unii Europejskiej i tylko wtedy rosyjskie szantaże ekonomiczne będą nieskuteczne.
Tymczasem w ostatnich dniach władze w Kijowie przeszły samych siebie. Praktyka niedofinansowania Zachodniej Ukrainy ze względów politycznych zawsze była tajemnicą poliszynela, ale nikt z obozu władzy nie odważył się powiedzieć o tym wprost. Pierwszym premierem, który nie owija w bawełnę, jest Mykoła Azarow, który stwierdził kilka dni temu, że „urzędnicy z zachodnich obwodów strajkują zamiast pracować, dlatego w 2014 roku obwody te zostaną bez pieniędzy”. Jeżeli nawet na takie szantaże Unia Europejska i Polska wraz z Niemcami nie zareagują, to ja już sam nie wiem, co o naszych politykach myśleć.
Rozwiązanie jest oczywiste. Niezależnie od tego, czym się skończy Euromajdan, Unia Europejska musi już teraz sformować pakiet pomocy infrastrukturalnej dla poszkodowanej przez Azarowa Zachodniej Ukrainy, a konkretnie dla obwodów: Lwowskiego, Wołyńskiego, Iwano-Frankiwskiego i Tarnopolskiego. Na szczęście, nawet bez reformy administracyjnej mamy tam samodzielnych partnerów do rozmów, w postaci samorządnych gmin i miast. Jeżeli więc stworzymy, wzorem 1989 roku, program PHARE dla Zachodniej Ukrainy, możemy te pieniądze spożytkować poza Janukowyczem – przekazując środki na budowę oczyszczalni ścieków, kanalizacji czy centrów logistycznych bezpośrednio władzom prozachodnio nastawionych miast.
Zauważmy, że ta konkretna pomoc w modernizację infrastruktury będzie miała sens nawet w przypadku, gdyby (odpukać) Ukraina poszła w stronę Rosji. Podam konkretny przykład: Lwów nie ma pieniędzy na budowę oczyszczalni, dlatego ścieki z tego miasta trafiają bez oczyszczenia do Połtwy, dopływu Bugu. Jeżeli z unijnych (czy nawet polskich) środków zbudujemy oczyszczalnię ścieków dla Lwowa, skorzystamy na tym również my sami, bo będziemy mieli czystszy Bug, Wisłę i Zatokę Gdańską. Jeśli dzięki programowi „PHARE-Ukraina” doprowadzimy do względnego dobrobytu w miasteczkach i wsiach Obwodu Lwowskiego, tamtejsi mieszkańcy będą mieli pracę u siebie i nie będą zajmować się przemytem na polskiej granicy, na czym również skorzystamy. A przy tym będą mieli pieniądze, których część wydadzą w sklepach Przemyśla czy Zamościa, pojadą na wycieczkę do Krakowa i Lublina itp. Korzyść – obopólna.
Oczywiście program inwestycyjny „PHARE - Zachodnia Ukraina” nie będzie lekarstwem na wszystkie problemy. Ale byłby to w końcu jakiś konkret. Tak samo jak konkretem była olbrzymia pomoc w modernizację infrastruktury, którą już w 1989-1992 latach otrzymaliśmy od Niemiec i EWG – gdy jeszcze nawet nie zdążyliśmy na dobre wprowadzić reform i gdy wciąż stacjonowały u nas wojska sowieckie. Taki program PHARE walczącym na Majdanie Ukraińcom się po prostu należy, chociażby jako nagroda za ich niesamowitą postawę w tych mroźnych dniach. Dodajmy, że mimo kryzysu Unia nie jest na tyle biedna, by nie udźwignąć modernizacji czterech zachodnich obwodów. A gdy będziemy mieli więcej pieniędzy i program się sprawdzi, w przyszłości można będzie rozszerzyć go na cały kraj.