Józef Kapaon

Józef Kapaon nauczyciel, Zespół
Szkół im.
Rzeczpospolitej
Norwidowskiej

Temat: Mój 13 Grudnia 1981

Dałem się namówić przez TVP Info do snucia wspomnień o "Moim 13 Grudnia". Natrafiłem na wielką trudność. 13 Grudnia nie da się oddzielić od całości patriotyczno-życiowej. Dlatego - u mnie - nie będzie to fotografia.
13 Grudnia zaskoczył mnie na Jasnej Górze. Już to jest niesamowite. Ale to było tylko zwieńczenie pewnego etapu mojej Solidarnościowej działalności.

Nie muszę i nie będę powtarzał tego, co już opisałem gdzie indziej w innym miejscu ("Ziarno Solidarności" na forum tej samej grupy Tygodnika Powszechnego). Patrząc z wielkiego czasowego dystansu, chcę zatrzymać się na aspektach ciągle żywych, nigdy się nie zabliźniających. Chcę z całą uczciwością i nabytą wprawą (w tzw. "miłości intelektualnej", określenie JPII) wydobyć to, co jest istotą spraw i ich konstytutywnym komponentem. Kto śledzi mojego bloga ("Osobny świat" na blogspocie) już wie, że taki opis musi zawierać lustrzaną stronę, czyli komponent osobowy. Powtarzanie oklepanych, wręcz do ob-ślizgłości, formułek dotyczących czasu i zdarzeń, które się samemu przeżyło - jest wiedzą i działalnością śmieciową. To modne ostatnio słowo dość dobrze pasuje i tutaj.

Czy da się odróżnić to, co istotowe, od tego, co ob-ślizgłe? TAK. Jest prawda. W sprawach dotyczących wielu, musi być jakiś poziom intersubiektywnej sprawdzalności. W sprawach osobistych dostajemy osobiste potwierdzenie, między innymi nawracające emocje towarzyszące opisywanym zdarzeniom, w czym m.in. wyraża się jedność podmiotowa w życiu jednostki. Poszczególne fakty lokują się na osobistej linii życia, co również daje się, częściowo chociaż, zweryfikować z zewnątrz. Fakty, zdarzenia, emocje, słowa, analizy, wnioski..., które spadają "ni z gruchy, ni z pietruchy" same się dyskwalifikują, albo są początkiem procesu beatyfikacyjnego. Chyba, ze są świadomym bajkopisarstwem ("quatro non datur”).

Bajki nie są moją specjalnością, świętość - kwalifikacją bardzo pożądaną.
"Mój 13 Grudnia" wiąże się z tym, co było przed i z tym, co nastąpiło (następuje)... aż do tej chwili. Piszę to świadectwo także dla siebie, chcę lepiej zrozumieć siebie (życie jako takie) i historię, której byłem świadkiem i uczestnikiem. Może lepiej zrozumiem, dlaczego coś wtedy robiłem (powrót z Francji, wyjazd do Annopola i Strachówki)?

"(9 grudnia 1981) - Pociąg relacji Siedlce - Warszawa. Mijam Wrzosów. Zawsze ta stacja wpędza mnie w zamyślenie, odkąd poznałem historię miejsca. W budynku stacyjnym spędziła dzieciństwo koleżanka siostry [skończyła polonistykę na UW i reżyserię w Łodzi]. Budynek mały, samotny, stojący w polu. Przypominają się sceny z opowiadań Puszkina, coś jak "Córka kapitana", albo coś koło tego.
Są to odwieczne tropy moich myśli. Że gdzieś, tam, żyją ludzie. I temat dzieciństwa. Fascynacja odkrywaniem świata tych miejsc, ludzi, dzieciństw. Utkwił we mnie cytat z kogoś mądrego, że "geniusz, to dobrze przemyślane i zrozumiane dzieciństwo".

W osobistym dzienniku, który wtedy prowadziłem, ostatni zapis pochodzi z 9 Grudnia 1981 roku. "Wracam ze strajku rolników. To dla mnie kolejna okazja do obserwacji dwóch światów:
- stare chłopy, w kalesonach wiązanych na sznurowadła, smród skarpet, niemytych nóg, "złodziejstwo" słowo powtarzane chyba najczęściej, papierosowy dym, proszki od bólu głowy, stary góral modlący się wieczorem, przed snem, z książeczki. To jakby świat post-feudalny, biedaków, niewolników "czworacznych".
- rozmowy z rządem, wielka ranga poruszanych spraw
- odludny budynek stacyjny, Puszkin i świat dzieciństwa".

Wracałem, to nie znaczy, że przewidywałem, że tam - do budynku (starych, państwowych Związków Zawodowych w Siedlcach na ulicy Jana Kochanowskiego, na rogu, naprzeciwko więzienia) - więcej nie wrócę. Wyjeżdżałem przecież także - w międzyczasie - do strajkujących studentów ("Uniwerek", ATK), jako łącznik dwóch światów, wiejsko-miejskiego i rolniczo-inteligenckiego.
Studenci, za namową nowego Prymasa Polski (każdorazowo wielkiego kanclerza ATK) abp. Józefa Glempa - i jak się rok temu dowiedziałem, przy kawie, po wykładzie ks.abp Józefa Życińskiego w Studium Generale Europa w Bobolanum - z podpowiedzi JM Rektora ks. prof. Helmuta Jurosa, na zakończenie swojego strajku pojechali na Jasną Górę. Byłem oficjalnie jeszcze studentem, pojechałem wraz kolegami i przyjaciółmi. Tam, nad ranem dowiedzieliśmy się o wprowadzeniu stanu wojennego. Koło północy odprowadzałem kogoś na dworzec PKP, uwagę zwróciłem na patrole wojskowe na pustych zimowych ulicach. Zasnąłem, jakby nigdy nic, na podłodze w Sali Różańcowej historycznego bardzo klasztoru OO.Paulinów.

Potem przyjechał Prymas Glemp i zgromadzeni w Kaplicy Cudownego Obrazu wysłuchaliśmy z Jego ust relacji o tym, co się stało i Jego solemnego apelu o spokojny powrót do miast i domów.
Wracałem z grupą pociągami z przesiadkami. Nie doszła do nas groza. Nie byliśmy pogodzeni z zakomunikowaną sytuacją. Całą drogę śpiewaliśmy przy gitarach patriotyczny repertuar, pomimo napominania z różnych stron. Życzliwi ludzie, w tym obsługa pociągu, uprzedzali, że ściągniemy na siebie problemy. Mieli już informacje o aresztowaniach.

W Warszawie, w podziemiach Dworca Śródmieście, na rozstanie utworzyliśmy krąg i odśpiewaliśmy sławny "Hymn Konfederatów", że "nigdy z królami nie będziem w aliansach". Niektórzy przechodnie przestrzegali, inni przystawali. W pobliżu przeszedł chyba także jakiś patrol (?), ale udał, że nie widzi. Przynajmniej ja tak zapamiętałem tamtą podróż i jej zakończenie.

Tej jeszcze nocy z 13 na 14 rozlepiałem we mgle jakieś buntownicze hasła (nie pamiętam skąd je miałem i od kogo) po okolicach mojego osiedla w Legionowie. Rano 14 Grudnia byłem w Warszawie z koleżanką siostry Reginą, tą z Wrzosowa. Odbyliśmy nerwową naradę w akademiku, chyba w "Riwierze" - próbę zorganizowania się, i wyznaczyli zadania. Mnie przypadła akcja agitacyjna w Zakładach Waryńskiego na Woli. Robotnicy, chcąc słyszeć, co im przynoszę od studentów, kazali mi wejść na obrabiarkę, jak na barykadę. Wypuszczali mnie ukradkiem, żebym nie wpadł w ręce szpicli. Byłem jeszcze pod Politechniką, chyba już okrążoną, nie było już gdzie wracać. Tylko i aż - do domu rodzinnego.

Czekała nas najsmutniejsza Wigilia roku 1981. Nie ozdabialiśmy choinki. Była goła. Zielona. Sama natura ze wszystkimi znaczkami Solidarność, jakie znaleźliśmy w domu. To była ostatnia wigilia w życiu mojego Ojca. Zmarł 31 marca 1982.

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia'81 przyszła inna koleżanka siostry Dorota (później związana z Gardzienicami), śpiewaliśmy kolędy, poczuliśmy się dobrze. Narodził się pomysł wspólnego kolędowania w kościele - by przeżywać ten czas (jego treść i emocje) we wspólnocie. Nigdy już żyć bez wspólnoty nie umiałem, choć nie mamy jej dzisiaj, ostatni jej zalążek został zatruty (obumarł) przez Kazika Łapkę - wielkiego wójta Strachówki 4 kadencji - już w 1994, po symbolicznej wizycie bp. K.Romaniuka (na podziękowanie za I Kadencję Samorządu w Polsce) i wkrótce po niej przegranych wyborach.

To tyle o samym 13 Grudnia.

Coś do niego doprowadziło i coś "unieśmiertelniło" ten czas w moim życiu. Co? Najkrócej odpowiem - "Duch Polski", którego opisał mój Ojciec w obozie w Neumunster w 1944 (tam poznali się moi rodzice). Lepiej tego nie określę. Mogę tylko podać uwarunkowania mojej młodości. Najpierw wiersz:

"Polsko nasza ukochana
coś tyle lat była w niewoli
wyglądamy cię co rana
chcemy ulżyć twej niedoli

Ty, coś tyle lat brodziła
znana światu ze swych czynów,
zawsześ jednak prym wodziła
za brawurę swoich synów
....
Ile wróg użył przemocy
by osłabić hart Polaka
zamęczał go w dzień i w nocy
czy złamał ducha wojaka?

O, nie złamał i nie złamie,
na nic są jego starania
bo Polacy ramię w ramię
są gotowi do działania.

Nie zgniecie ich przemoc wroga
pewni są w swoje zwycięstwo
ufność pokładają w Boga
a dewizą - honor, męstwo

Jak więc chcecie tak się rządźcie
taj jak sława, pieniądz minie
tego jednak pewni bądźcie
że Duch Polski nie zginie."

Wierzę w tego ducha. Można go różnie definiować. Wierzę w "ramię w ramię", czyli we wspólnotę, która (w największym zakresie) może pochodzić tylko od Boga.
Tym duchem oddychałem w domu rodzinnym i na wakacjach w Annopolu, w którym dochodził kult Bolesława Prusa, duch II RP, wielki portret księdza Ignacego Skorupki na ścianie, dyplom "Za walkę o szkołę polską" dla Marii Królowej, wojenne zapiski Andrzeja Króla, wspomnienie założyciela Muzeum Techniki, ppłk. Kazimierza, brata babci, zamordowanego w Katyniu, jego brata Stanisława, rzeźbiarza (autora Jana Kilińskiego w W-wie) itd. Jako dzieci lubiliśmy, kiedy ojciec grał nam na fortepianie i recytował swój inny, kabaretowy wiersz z obozu w Niemczech.

Czy mając takie geny i wychowanie, mogłem inaczej postąpić w 1980 roku? I w 1981/2, 1990 i następnych? Czy bez takich genów, wychowania i własnej drogi myślowo-życiowej zobaczyłbym i rozpoznał po latach Rzeczpospolitą Norwidowską?

Jakie to geny, wychowanie, własne poszukiwania i wybory? Sięgnę do samoświadomości, napiszę coś na kształt własnej "apologetyki" :)
Najwcześniejsze wspomnienia podsuwają mi takie fakty: ministranturę po łacinie, I Komunię w tzw. grupie wcześniaków, wybranych z rodzin bardzo zaangażowanych w życie kościoła (parafii) i oddzielnie przygotowywanych (m.in. w szaty liturgiczne), wakacyjne msze w kaplicy na Trawach (wtedy parafia Pniewnik), śpiew i czekanie na przyjazd księdza wozem konnym, wieczorne czytanie przez ojca przy lampie naftowej "Pana Tadeusza", rodzinny opór wobec wychowania w szkole, spotkania w Warszawie w Rodzinie Rodzin (w tym u Prymasa Wyszyńskiego), co roczne pielgrzymki z RR do Częstochowy, mnóstwo przeczytanych książek, wspaniała klasa w LO im. Konopnickiej w Legionowie, sportowy duch, zachwyt książkami Tomasza Manna, studia politechniczne i filozoficzne, wybór Karola Wojtyły na Papieża, autostop po Europie i pobyt w Taize, Solidarność, 7 lat katechezy młodzieżowej w Legionowie, ekumenizm w Kodniu i spotkanie Andrzeja Madeja OMI (dziś przełożonego Kościoła w Turkmenistanie i dyplomaty watykańskiego), wyjazdy z nim na ewangelizację do Jarocina, Brodnicy, Łeby, małżeństwo, rodzina, błogosławieństwo siódemką dzieci, wójtowanie, spotkania oświatowe w I Kadencji, Rzeczpospolita Norwidowska, prowadzenie bloga "Osobny świat".

Fakty są mową Boga. Dorzucę fakty wewnętrzne - rozmowę z Bogiem po drodze do szkoły (jakaś późna klasa podstawówki?), że On choć jest Jeden, to jednak jakoś jest Ich Trzech, a ja tylko jeden. Jak widać, z szacunkiem, ale zaznaczałem swój indywidualizm (jednostkowy byt osobowy) i upominałem się o to przed Najwyższą Osobą od wczesnej młodości. Może w odpowiedzi na taką postawę dostałem po latach w Kodniu "prywatne objawienie", że On jest Prostotą, której z kolei ja za bardzo nie spełniam. I tak trwam sobie w serdecznym z Nim sporze, i jak dotąd, bez zwichniętego stawu biodrowego.

Mam nadzieję, że wymienione fakty zewnętrzne i wewnętrzne, dają odpowiedź na pytanie "dlaczego podjąłem konkretne decyzje w kluczowych momentach życia, do których zalicza się czas Solidarności".

CZŁOWIEK JEST OSOBĄ WOLNĄ- KSZTAŁTOWANĄ PRZEZ TO, CO ODZIEDZICZYŁ, PRZEMYŚLAŁ, PRZYJĄŁ - ZDOLNĄ PODJĄĆ ŚWIADOME DECYZJE I PRZYJĄĆ ZA NIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Smutna była wigilia 1981. Dla Ojca była ostatnią. Po smutnej wigilii 1981 czekała naszą rodzinę smutna Wielkanoc 1982. Ojciec zmarł tuż przed nią. Trwał stan wojenny. Ale jednak coś się także wtedy narodziło w moim życiu.
W odpowiedzi na stan wojenny generała Jaruzelskiego, narodziły się spotkania w parafii świętego Jana Kantego w Legionowie i ja, jako katecheta. Z potrzeby bycia razem i w objęciach ducha (w ostateczności Ducha Świętego). Najpierw były spotkania kolędowe, które zaowocowały spotkaniem opłatkowym na sali katechetycznej. Zaprosiłem na nie rodziców. Wypadło w połowie "wojennego", ostatniego odcinka na linii życia Ojca. Dobrze się połączyły ogniwa pokoleń.
Po kolędach i opłatku nie mogliśmy się już rozejść. Spotykaliśmy się na wspólnotowej modlitwie. Jej mocnym akordem była ostatnia posługa śp. Ojcu. Potrafiliśmy już razem zaśpiewać w kościele i na cmentarzu Misericordias Domini, Crucem Tuam adoremus Domine, Salvator Mundi... może nawet na głosy.
Przetrwaliśmy uderzenia losu. We wrześniu 1982 odpowiadając na apel-ogłoszenie księdza proboszcza Józefa Schabowskiego zgłosiłem się jako kandydat na katechetę młodzieży. Solidarność, stan wojenny, śmierć ojca, katecheza - to był może trudny okres, ale nie bezowocny. Dla mojego życia był to okres decydujący.

PS.
"W przededniu 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, ukaże się najnowsza książka gen. Wojciecha Jaruzelskiego pt. "Starsi o 30 lat".
"Jest to zbiór tekstów, których myśl przewodnią i główną treść stanowi ocena sytuacji w II połowie 1981 roku. Dotyczy to szczególnie okoliczności Spotkania Trzech (Józef Glemp, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski) z 4 listopada 1981 roku. Tego, co je poprzedziło i tego, co po tym nastąpiło."

Nie czytałem książki Jaruzelskiego, ale widzę, że przyjęliśmy podobną metodę, nasze opisy i oceny dotyczą "tego, co je poprzedziło i tego, co po tym nastąpiło." Z tym, że u mnie to trwa i trwać ma, także beze mnie.