Temat: Czy rząd ma rządzić czy zarządzać ?
Przemku,
ewidentnie (w ferworze pisania) pomyliłem się i zamiast napisać "bądżmy", napisalem "będziemy". "Bądżmy" ponieważ niezależnie od tego, co wiem i równie niezależnie od tego, co sam doświadczyłem, jestem przekonany, że ideały pchają świat do przodu. Muszą się jednak zderzyć z regułami gry, które obowiązują - nie roztrząsam tu, czy za naszą wiedzą i przywoleniem, czy też nie..., ale jednak obowiązują. jak sobie poradzimy (indywidualnie i zbiorowo) z tym zderzeniem i co z niego wynika, tego też tu sensownie roztrząsać nie mogę (choćby z racji szczupłości miejsca - nb. niezła wymówka, prawda?).
Cały środek tego, co napisałeś, nie tyle ma dla mnie wydźwięk anarchistyczny, co włąśnie IDEALISTYCZNY. I - żebyś mnie źle nie zrozumiał - szanuję taką postawę i cenię, ale nie uważam ją za możłiwą do realizacji, chociażby w miarę uchwytnej perspektywie...
Odnosisz politykę do zarządzania i celny podajesz przykład, lecz nasuwa mi się od razu pewien polityk (który już nie chce mieć żadnych zwizkó z polityką), który na początku lat 90. ub. wieku, tak rekomendował wprowadzenie podatków od dochodów osobistych: "Podatnik będzie miał prawo powiedzieć motorniczemu w tramwaju lub autobusie "Proszę pana, ja płacę podatki i wymagam kulturalnej obsługi..." itd. Jakoś nie rozumiał tenże, ze ekonomia i polityka (a także życie społeczne) muszą się rządzić innymi prawami. Tam, gdzie polityka wkracza w gospodarkę, tam kończy się gospodarka i vice versa.
Czy politycy powinni traktować reprezentowanie nas jako pracę? Trudno mi się w taki sposób do tego odnieść. Wydaje mi się (i tu nie tyle wiedza podpowiada mi taki pogląd co praktyka i intuicja raczej...), ze powinni traktować reprezentowanie nas, obywateli
jako misję, jako dowód autorytetu, uznania i prestiżu, na który powinno się zasłużyć swoją wiedzą, postawą życiową i doświadczeniem, nie zaś pobierać za to kasę. jak śłysze określenie "poseł zawodowy", to zawsze aż mnie świerzbi, żeby dokonywać porównań do innych grup "zawodowych" (niejednokrotnie mających pejoratywną konotację - od wieków!). To z kolei, z pewnością, mój mały idealizm, do któego się przyznaję bez bicia. Spotykałem się przecież z pewnoscią z pojęciem "służba krajowi" (a wiec i "społeczeństwu"). To było bardzo nośne i wręcz rygorystycznie przestrzegane pojęcie u zarania II Rzeczypospolitej. Potem uległo stopniwo deprecjacji, a o jej przyczynach trudno mi się wypowiadać, bo po prostu nie zetknąłem się z literaturą, która sensownie ten problem by wyjaśniała. Moze też nie dotarłem do takowej, do czego się przyznaję (choć powinienem, bo to mój ulubiony okres w historii Poslki).
I jeszcze jedno... Kabaret tworzy elektorat, wybierając sobie takich przedstawicieli, jaki ma kaprys.
Jeśli głosuje się na listę, a nie na człowieka to jaki inny może być rezultat? Duńczycy stosuja zasadę pójścia do głosowania i oddawania głosu nieważnego, jeśli nie odpowiadają im kandydaci. U nas spotkało by się to z powszechnym ostracyczmem ("marnowanie głosu"). Jakie jednak marnowanie, jeśli mam wybierać (spłycajac problem) pomiędzy półgłówkiem a debilem?! Kogo mam wybrać?!
Z PRL-u weszliśmy w III RP, na fali uniesienia a nawet euforii. Wszystkich tych, którzy nawoływali do zastosowania terapii "okresu przejściowego", wyklinaliśmy od szarlatanów, "konserwy" etc. A teraz mamy zachłystywanie się tym, do czego totaolnie nie jesteśmy przygotowani jako społeczeństwo. Analiogicznie jak zaanektowanie Walentynek jako nowej tradycji... Tradycji czego?! Jak umocowanej w naszej tożsamości? Nijak. Innio to obchodzą, to my będziemy... To se obchodźmy, ale nie dorabiajmy do tego miałkiej ideologii...
Nim zacznę przynudzać, lepiej skończę.
Ale niezaleznie od wszystkiego, nie jestem wcale twoim antagonistą. Staram się tylko patrzeć jakby odrobinę szerzej, co nie znaczy, że uzurpuję sobie prawo do posiadania racji... Nie. Mam tylko swoje poglądy. Mniej lub bardziej sensowne, ale moje.
P.S. Sorry z góry za ew. literówki. Nigdy nie zawracam sobie nimi głowy, choć powinienem...