Temat: U2, co o tym zespole sadzicie?
Aleksander Rogoziński:
Jeśli uważasz, że Angelina Jolie - aktorka, która w ciągu piętnastu lat zagrała w 37 (śmiem zaryzykować twierdzenie - w większości niezłych!) filmach, zdobyła Oscara, trzy Złote Globy oraz dwadzieścia innych prestiżowych nagród, pełni funkcję światowej ambasadorki ONZu i UNICEFu - jest jedynie "gwiazdeczką tabloidów" to znaczy, że NATYCHMIAST musisz przestać je czytywać. Najwyraźniej bowiem postrzegasz już świat przez jakąś paradoksalną negację swoich własnych lektur.
Mniej "Gali", "Twojego imperium" i "Super Expressu", więcej "Przekroju", "Filmu" i "Gazety Wyborczej" - i wszystko wróci do normy, uwierz mi :)
Alek ! Normalnie odpadłem. Genialny fragment co do wyboru prasy :o). Jakbym był gejem, to już bym Cię prawie kochał. A co do Anjeliny - chętnie zamiatałbym trotuar po którym ona stąpa, a apotem całował asfalt, którego raczyła dotknąć stopami :o).\
Ja wiem, że to co powiem poniżej, to lekkie nadużycie, ale co Ty chłopie robisz w tym Party oprócz tego, że się marnujesz ?
:o).
A co do U2. Jakoś trudno mi wykrzesać dla nich sympatię - głównie ze względu na bufonadę Bono, niezbyt adekwatną do jego realnych możliwości głosowych (Prince też jest bufonem, ale przynajmniej ma ku temu podstawy, bo jest geniuszem). Owszem, doceniam dobre rzemiosło muzyczne, parę piosenek nawet i lubię ("The unforgettable fire", "With or without you", "Hold me, thrill me, kiss me, kill me" i zwłaszcza "Numb", bo Bono się tam mało udziela :)))...), ale jako takich nie wpisałbym U2 na listę swoich faworytów. Tak jak ktoś z poprzednich uczestników tej dyskusji - wolę Depeche Mode. Wydają mi się autentyczniejsi w swoim przekazie
No ja jestem fanem "wcześniejszego" U2, ale nie ryzykowałbym oceniania tego bandu na podstawie ewentualnej "bufonady" w wykonaniu Bono, ja nie wiem, jak sam bym się zachowywał, gdybym osiągnął taką pozycję, robił różne pozytywne rzeczy poza muzykowaniem, a w wolnych chwilach spotykał się z papieżem albo innym Dalaj-Lamą.
Jesli broni się na tym forum "dobrego imienia" Doroty Rabczewskiej, na zasadzie "osiągnijcie tyle co ona,a będziecie mogli krytykować", no to tym bardziej się to odnosi do Bono i jego kompanii.
Bo pomijając niezatarty i niebagatelny wpływ, jaki zaistnienie Jutu na światowym rynku miało na kolejne pokolenia muzyków, to w wypadku tej irlandzkiej czwórki również można mówić o prawdziwym Show i o prawdziwym Businessie.
Klękajcie narody krótko mówiąc.
A krytyka dopuszczalna, jak osiągniecie ułamek tego co ci panowie.
(nawiasem mówiąc, dopiero po 35 roku życia zacząłem szanować Claytona za to co robi z basem. wcześniej mi się wydawało, że jest megacieniasem. byłem w błędzie.)
A nawiązując do Depeche Mode (za którym to ansamblem absolutnie przepadam, cieszę się, że jak miałem 15 lat, to spotkałem człowieka, który mi wytlumaczył, że słuchanie Depeszy to nie obciach), zestawianie ich z Jutu przypomina mi dyskusję o wyższości świąt Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem, albo stwierdzeniu "czekolada jest niedora, bo wolę kiełbasę".
Obie kapele są nieziemskie niezależnie od siebie, ale Depesze mnie ostatnio dodatkowo kupili stwierdzeniem Gahana, że śp. Johny Cash lepiej niż w oryginale wykonał PERSONAL JESUS. Zgadzam się z Davem. Cash pokazał klasę.
Jest jedynym kolesiem na świecie, w którego wykonaniu bardziej niż w oryginale podobały mi się numery Depeszów i Jutu.
Sobiesław P. edytował(a) ten post dnia 11.03.08 o godzinie 22:36