Temat: Szukam frajera, który się we mnie zakocha
Sześć lat dziennikarstwa sportowego, faktycznie perwersja dla kobiety =)
Haha, ten tytuł to właściwie cytat z wywiadu moderatora naszej grupy. Padł wprawdzie w innym kontekście, ale pomyślałam, że sobie pożyczę dla zwiększenia zainteresowania moim skromnym wątkiem.
Prawda jest taka, że mam na ukończeniu książkę - ostatnie kilkanaście stron. Jest już zamówiona redakcja, koleżanka z LO (super utalentowana) obiecała mi projekt na okładkę... problem jest jeden. Z przyczyn prywatnych muszę ją wydać szybko - czyli w wydawnictwie, które wydaje wszystko. Nie mogę sobie pozwolić na trzy lata oczekiwania na negatywną odpowiedź dużych wydawnictw. Produkt, tj. książka, jest groteską, parodią zagranicznych filmów gangsterskich, z nawiązaniami do podłej sytuacji w polskim krajobrazie postindustrialnym typu Wałbrzych. Chciałam osiągnąć efekt zmieszania "Reservoir Dogs" z "Allo, Allo" =). To nie są rzeczy, które kupuje w księgarni fanka pani Kalicińskiej, ale to są rzeczy, które również można wypromować, ponieważ czarny humor i zabawa konwencją są w Polsce popularne, zwłaszcza w kinie i zwłaszcza wśród młodych ludzi.
Nie mam nic przeciwko kreacji wizerunku w stylu femme fatale (do tego potrzebna jest inteligencja, niestety, więc recenzje może nie są takie przeintelektualizowane? oraz odpowiedni photoshooting... na razie mam tylko amatorskie zdjęcia, w dodatku bez Photoshopu bo nie umiem się tym obsłużyć).
Na mojej stronie jest sporo tekstów blogowych a nie literackich, w sumie ten również, ale ten może taki najbardziej "hot", to wklejam:
MOSCOW = SEX & VIOLENCE (cz.9)
To miasto dla ludzi. Do mieszkania. Nie zabijesz się tu potykając o turystę, co może stać się Twoim udziałem w Londynie, Rzymie czy Nowym Jorku.
"Dużo ich w tym roku się nazjeżdżało" - zrzędził S., a ja nie wiedziałam, czy zrzędził pod moim adresem. - "Przyjechali rozgryzać rosyjską duszę. Powodzenia i krzyż na drogę". Prawie wjechaliśmy w jakąś rozpadówę, która nagle przed nami zahamowała z niewyjaśnionej przyczyny. "Ale i tak najgorsi są ci, którzy przyjechali tu mieszkać z Centralnej Azji. Nie umieją jeździć samochodem. Wykonują prace, jakich Rosjanin by tu nie tknął". Faktycznie, sprzątają ulice, nakładają jedzenie na talerze w sieci tanich restauracji Mu-Mu, pilnują toalet. Wyprzedzamy rozpadówę, S. zagląda przez szybę w stronę kierowcy i triumfuje: "No jasne, Turkmenistan". Nie jest łatwo być Centralnym Azjatą. Próbują chować swoje skośne oczka za polarem z olbrzymim napisem "Russia", ale milicjanci są sprytniejsi i wiecznie zaczepiają o dokumenty. Po zamachach w metrze porządku pilnują zastępy milicjantów z psami.
Turysta również musi nosić przy sobie dokument tożsamości, gdyż w każdej chwili może zostać wylegitymowany. Czasem jednak przedstawiciel władz da sobie spokój i tylko pokaże drogę do domu, tak jak tamtej nocy, kiedy wracałam zygzakiem zanosząc się histerycznym płaczem. S. zaprosił mnie na randkę do eleganckiego pubu i nie przyszedł. Tamtego wieczora wyglądałam jak laleczka, rzadko kto nie obrócił się za mną na ulicy, a było to wielkie osiągnięcie gdyż moskiewskie kobiety są niesłychanie zadbane i szykowne. Mają do dyspozycji kolekcje odzieżowe, których próżno szukać nawet w Mediolanie czy Paryżu. I umieją biegać na dwudziestocentrymetrowych cieniutkich szpilkach. Za prostowanie włosów zapłaciłam 100$. To był początek łez, bo zaczęło padać, a ja czekałam jak głupia pod hotelem Lotte przy Arbacie. Prostowane włosy nie lubią deszczu. S. nie odpowiadał na smsy ani telefony. "Tanio trafiłaś, mogłaś zapłacić nawet 300$" - powiedział później. Poszłam zatem do pubu, już powoli tonąc we łzach, z mocnym postanowieniem upicia się drinkami Long Island, które są tu dość popularne. Usiadłam przy barze, trwał mecz Atletico Madryt - Inter Mediolan, co zobaczyłam dopiero po pewnym czasie, kiedy mignął mi przed oczami na plazmie Diego Forlan. Atletico wygrało, Forlana zmienili pod koniec spotkania. Przebieg zapisywałam na serwetce, żeby potem móc odtworzyć nocne wydarzenia. Niestety kiedy zabrakło mi na ulicy chusteczek do smarkania, użyłam właśnie tej serwetki. Barman odgonił sprzed lady wszystkich amatorów futbolu. To miała być moja samotna noc przed szklankami whisky. I w Polsce chyba coś takiego nie miałoby szansy się wydarzyć, zwłaszcza w drogim lokalu. Ignorując zasadę, że po upiciu "na smutno" należy przebywać z dala od aparatów telefonicznych, zadzwoniłam do A., wytłumaczyłam mu sytuację, i kazałam mnie stąd zabrać, bo bałam się iść sama w takim stanie. A. właśnie był w trakcie przygotowywania porannych wiadomości i nie mógł się wyrwać, to rzuciłam mu kilka wyrafinowanych bluzgów mających zaboleć, po których nie odzywał się do mnie przez kilka dni, i faktycznie - poszłam sama. Przyznam, że po tym precedensie byłam sama w nocy w Moskwie jeszcze kilkakrotnie. Raz trafiłam na koncert punkowy gdzieś pod Leninskim Prospektem. Ludzie się pobili i pojawiła się krew, błyskawicznie dotarła milicja, jechał też ambulans, ale zderzył się pod klubem z samochodem. Wyszłam stamtąd i poszłam do domu.
Dom to słowo niepozbawione sensu, gdyż mieszkałam w Moscow Home Hostel. W ten sposób mogłam widzieć moich obu dżentelmenów. Do mieszkania A. po pierwszej nocy nawet nie zamierzałam więcej wchodzić. Otóż A. chlapnął rodzicom, że przyjeżdżam, i żeby go przez następne kilkanaście dni nie odwiedzali. No to od razu tatuś o ósmej rano nas budzi, żeby sprawdzić, czy "wszystko w porządku z prysznicem". Tenże tatuś jest profesorem uniwersytetu, a nie hydraulikiem, więc na początku to było tak głupie, że aż śmieszne. Po czterech godzinach było już tylko głupie. Siedziałam w sypialni i wstydziłam się wyjrzeć na zewnątrz. Moja torebka leżała na krześle przy stole w salonie. W końcu A. udało się spławić tatę sprzed filiżanek "jeszcze jednej, ostatniej kawki". Podobno rodzina w Rosji lubi się wtrącać.
S. nie przyszedł na randkę, bo miał wypadek samochodowy. Wóz do kasacji. Jemu na szczęście się nic nie stało poza kilkoma otarciami, i wypisali go prędko ze szpitala. Sprawdzał na iphonie wyniki tenisowe jadąc za szybko i walnął w betonowy filar. Kiedy to usłyszałam, złapałam się za głowę a potem wydukałam umoralniającą gadkę spod znaku "uważaj na siebie". On błysnął czarnym humorem o jaki go nie podejrzewałam i wyszczebiotał: "To już drugi w tym roku!" S. jest z Syberii, a Syberia leży w Azji. Czyli - według jego własnej teorii - nie umie jeździć po Moskwie.
W dziesięcioosobowym pokoju w hostelu był jeden koleś, który chrapał. Wielu ludzi chrapie i z reguły wystarczy ich lekko szturchnąć. Ale on chrapał nawet na brzuchu. Myślę, że w Polsce lokatorzy by go obudzili zamiast chodzić wkoło na paluszkach. Jedna osoba niech nie śpi, dziewięć niech śpi - demokracja. W Rosji - jedna osoba śpi, dziewięć nie śpi - dyktat jednostki.
Kiedy czytam tę notkę, nie dziwię się, że czytelnicy mojego thrillera w odcinkach pytają, ile tam wątków autobiograficznych. Thriller jest całkiem wymyślony, ale nie od dziś wiadomo, że życie przerasta fikcję. A do Moskwy wrócę tak szybko jak mi czas pozwoli. Tym razem trochę więcej pozwiedzam. Pójdę do Lenina - ciekawe, jaki on mi wywinie numer na randce =).
Na koniec zdjęcie obrazujące "violence". Zostało wykonane zostało przed wejściem na korty tenisowe, skąd relacjonowałam turniej.
(aha no i zdjęcie się nie wyświetla)
Nathii Gawrońska edytował(a) ten post dnia 08.11.10 o godzinie 23:31