Temat: Promocja bandów w necie
Zbyszek Ziemka:
Porownywanie rynku UK i Polski jest jak najbardziej na miejscu szczegolnie ze stajemy sie globalna wioska i muzycy w UK maja te same problemy co muzycy tu.
Zbyszku, wybacz ucięcie wypowiedzi, bo książkę musiałbym napisać na te tematy- każdy ma swój punkt widzenia i na tym poprzestańmy :) Dodam tylko, że jak sam napisałeś, managerowie gwiazd na zachodzie jeżdżą Rolls-Royce'ami, a u nas kupują co najwyżej Mercedesa (i to nie najdroższy model), a do tego w leasingu, bo za gotówkę ich nie stać. Stawki za koncert, jakie bierze Katy Perry, a stawki, jakie bierze Doda, to też inna bajka. Więc problemy na początku te same, ale jednak nieco inne możliwości docelowego rozwoju. U nas, Panie, bida jak na razie... :p Może wejście w showbiznes większej ilości postaci takich jak Grycanki coś zmieni, ale na razie cienko jest :p
Twoj obraz profesjonalisty dybiącego na fotografow, negocjujacego z dyrektorami stacji, portalami plotkarskimi etc to taki moment kariery gdzie twoje problemy opisane jako użeranie sie z amatorami oczekujacymi cudu juz odeszly w przeszlosc i okupione zostaly dzialaniami opisanymi w twoim wczesniejszym poscie, za ktore nie dostales ani grosza a tyrac musiales jak wol.
A o newsach, Pudelkach itp. pisałem w kontekście tego, że dzięki netowi
rzekomo nie będzie roboty dla managerów. Wiadomo, że nie od tego się zaczyna :)
Cytowane motto motto- "chcesz mieć darmowego managera? znajdź zakochanego w sobie frajera!" dowodzi kompletngo niezrozumienia i braku szacunku wlasnie dla drugiej strony.
Dlaczego o braku szacunku, to nie wiem- naprawdę… To brzmi tak, jakby manager wręcz
musiał za darmo zapierdzielać przez parę lat czy chce, czy nie- jakby praca za darmo była czyimś obowiązkiem... Co prawda na początku swojej kariery, jak jest młody i niedoświadczony, to nawet powinien jakiś czas za free popierdzielać- chociażby po to, żeby sprawdzić działanie pewnych mechanizmów w praktyce. No i jak się jest niedoświadczonym, to ciężko też żądać kasę za swoje usługi od biednych zespołów. Ale stary wyjadacz ma inne zajęcia na głowie, niż promowanie za darmochę zespołów, które są niewypromowane, grają niszową muzę, a do tego jeszcze na poziomie takim, jak dziesiątki innych podobnych kapel w Polsce. W prawdziwe nieznane perełki jak się ma dużo kasy to można jeszcze z własnych zainwestować, ale tylko w dobrych (lub bardzo dobrych nawet) nieznanych już niekoniecznie. I prawda jest taka, że dobrych managerów chcących pracować dla młodych (nawet dobrych!) zespołów na zasadach "100% twojej kasy za prowizję z koncertów" za wielu nie ma. Wystarczy sobie przejrzeć GL- podaż zespołów kilkukrotnie przerasta popyt managerów i zespoły skarżą się, że zainteresowanie drugiej strony praktycznie żadne (na innych grupach o managemencie muzycznym tak było). Bo paradoks jest taki, że młode zespoły oczekują często profesjonalisty, który wyniesie ich na szczyt pracując za darmo- moja rada: zejść na ziemię i poszukać kogoś, kto dopiero się uczy i nabiera doświadczenia, albo też samemu zająć się promocją, skoro to takie proste i wiele czasu nie wymaga.
Niestety by moc z czegos korzystac trzeba sobie na to zapracowac, manager restauracji dostaje pieniadze bo sprzedal x obiadow, a manager artysty musi sprzedac jego piosenki czy to jako zaiks, koncert, plyta, dzwonek na komorke etc nie sprzedajesz, nie masz a ze w stadium poczatkowym wszyscy graja za usmiech nie widze powodu by menago mial miec gaze ze skladki muzykow zarabiajacych na rodziny w przemysle ciezkim.
Manager restauracji ma zwykle podstawę plus prowizję. Ja osobiście uważam, że to byłby całkiem dobry model dla managerów muzycznych. Ale widocznie manager restauracji bardziej zasługuje na kasę niż manager zespołu- czyli wychodzi na to, że żarcie jest ważniejsze od muzyki (i bardziej prestiżowe!):p I tak często dochodzi do patologii (z punktu widzenia managera). Jakiś czas temu rozmawiałem z managerem (już byłym teraz) pewnego zespołu rockowego. Powiedział mi, że rzucił zespół w diabły po następującej sytuacji: negocjował koncert w klubie oddalonym kilkaset kilometrów od "kwatery głównej" jego i zespołu. Manager klubu zażądał, żeby przyjechać na miejsce i pogadać o szczegółach, bo jeszcze jakieś plany dodatkowe miał itp.- mniejsza z tym. Kilkaset km. w jedną stronę = kilkaset PLN na paliwo. Tak więc znajomy dzwoni do zespołu, że tam i tam będzie można zagrać, ale trzeba wyłożyć parę stówek, bo musi dojechać na miejsce. W odpowiedzi usłyszał "Stary, ale to ty jesteś managerem, więc to twoje koszty- dostaniesz swoją działkę za koncert to ci się zwróci". I tutaj znajomy powiedział "pas", bo doskonale zdawał sobie sprawę, że z koncertu po odliczeniu kosztów paliwa zostanie mu najwyżej na piwo. A gdzie jeszcze czas poświęcony na szukanie klubu... No i znajomy nie pojechał i koncertu nie było. Zespół miał oczywiście pretensje, ale i tak się rozstali wkrótce po tym zajściu. I ja się pytam- czy to jest traktowanie managera po partnersku, czy jako jelenia, który ma za darmo nam załatwiać granie...? A niestety wiele młodych zespołów ma podobne myślenie. I min. dlatego nie mają managerów z prawdziwego zdarzenia.
Jestem daleki od oszczedzania na zawodowcu znajacym sie na swoim rzemiosle. Nie polemizuje z Toba w kwestiach oczywistych. Problem wynika z faktu, zestawiasz znak tozsamosci miedzy sprzedawaniem proszku do prania i sztuki. Miliony wydawane na promowanie Ariela procentuja astronomiczna sprzedaża, miliony wydane na Natalke Lesz czy Blue Cafe daly znikomy wynik w porownaniu z sukcesem np. jednej piosenki Kupichy jezeli mowimy tylko o krajowym showbizie.
Napiszę tak: czy się to komuś podoba, czy nie, to muzyką rządzą podobne prawa marketingu, co sprzedażą proszku do prania. Nie ja to wymyśliłem i nie ja to stworzyłem, a nawet i nie pochwalam, ale inne myślenie jest niestety tylko zaklinaniem rzeczywistości. Dlaczego? Powiedzmy, że na przykładzie proszku wyjaśnię. Załóżmy oto, że nasz "proszek do prania" jest muzyką artysty X. Jeśli reklama naszego "proszku" będzie pojawiała się z dużą częstotliwością w tv (teledyski), to i sprzedaż tegoż "proszku" wzrośnie. Jeśli na temat wspaniałości naszego "proszku" będą rozpisywać się przeróżne gazety i portale (Fakto-Pudelki), to będzie to miało przełożenie na sprzedaż. Jeśli przeprowadzimy ciekawą kampanię w necie, pisząc na forach "jaki to nasz proszek jest wspaniały i dopiera wszystkie plamy", a dodatkowo będziemy nr. 1 w Google na frazę "najlepszy proszek do prania", to sprzedaż też wzrośnie. Jeśli będziemy mieli najlepsze półki w markecie (największe stacje radiowe), to sprzedaż "proszku" poszybuje do góry. Ale uwaga! "Proszek" musi być dobry i zapewniać nam radość z doprania wszystkich plam (radość ze słuchania muzyki)! Jeśli "proszek" jest kiepski i po wyjęciu prania z pralki nie cieszymy się z tego, że mamy czyste i pachnące, to nawet miliony wpompowane w reklamę niewiele dają- produkt musi być naprawdę dobry, żeby się sprzedał. Oto odpowiedź na pytanie, dlaczego N.L się nie sprzedaje. A co do Feela- w branży jest to już popularny case, znany jako "przypadek Feela", który obrazuje, jak można przebyć szybko drogę "od zera do bohatera", ale o takich rzeczach na forum nie będę pisał. Pewnie słyszałeś o tej historii, ale jeśli nie, to na priva mogę Ci napisać.
I żeby była jasność- uważam, że muzyka jest czymś o wiele, wiele więcej, niż proszki do prania. Nie zmienia to jednak faktu, że w dzisiejszym świecie rządzą nią podobne mechanizmy. Może to się wydać smutne (bo jest), ale trzeba działać w takich realiach, jakie są, lub iść pod prąd i próbować je zmienić. Każdy powinien w tej kwestii odnaleźć własną drogę.
Maciej B. edytował(a) ten post dnia 24.06.12 o godzinie 10:21