Wojtek Kuchnowski

Wojtek Kuchnowski Alians Consulting -
właściciel

Temat: Nie takie zespoły tu grały !

Zainspirował mnie Maciej Binkowski:

http://www.goldenline.pl/forum/2970412/kariera-mlodego...

Opowiastka, którą przeczyłem ze łzą w oku a która poskutkowała wspomnieniami i chęcią żeby parę sytuacji WSZYSTKIE PRAWDZIWE, opisać:

Nie takie zespoły tu grały !

Próba wykonywania muzyki w formie rozrywkowej w konwencji „na żywo” wiąże się z wieloma wspaniałymi doznaniami i jest dla świadomego wykonawcy powodem do ogromnej frajdy. Ma też jednak kilka niewygodnych aspektów. Cytując „z głowy” jednego z czołowych muzyków naszej rozrywkowej „ekstraklasy” zgadzam się, że jesteśmy firmą transportowo-tragarską z programem artystycznym. Wykonywanie muzyki „live” w większym, kilkuosobowym składzie wymaga z reguły dużego zestawu sprzętu a jeśli jeszcze ów skład uprze się desperacko co do jakości dźwięku, brzmienia i wrażeń wizualnych, pojawiają się prawdziwe schody.
Ciułając przez lata na zestaw nagłaśniająco – oświetleniowy w ponadprzeciętnym standardzie (czyli więcej niż dwie kolumny, mikser i cztery reflektory) naiwnie wyobrażamy sobie, że będziemy mogli tego wszystkiego efektywnie i zgodnie z przeznaczeniem używać ku zachwytowi słuchacza i własnej satysfakcji. Naiwnie, bo zapominamy że jesteśmy tylko cząstką całego systemu ! Cząstką której się często nie da do tego systemu dopasować bez obopólnej woli a którą system traktuje jak paznokieć drzazgę. Czyli niechętnie.

Wymyśliliśmy sobie, że będziemy dzwonić przed występem do „obiektu” w którym mamy zagrać i uzgadniać szczegóły techniczne. Zupełnie bez sensu !

Generalnie kiedy się dzwoni do takiego hotelu, restauracji czy innego obiektu, osoby która mogłaby udzielić jakichkolwiek informacji akurat nie ma na miejscu. Próby uzyskania wiedzy od tego kto przypadkiem jest dostępny kończą się natomiast w sposób, który zwykle tej wiedzy nie zwiększa ale za to daje wiele zabawnych opowiastek do wykorzystania w gronie przyjaciół w sytuacjach biesiadnych. No bo najczęstszą odpowiedzią na jakiekolwiek pytanie techniczne jest zdanie:

„Panie ! Nie takie zespoły tu grały !”

Próba wytłumaczenia, że jednak mamy „infrastrukturę techniczną” nieco odbiegającą od średniej krajowej i dobrze jednak ustalić podstawowe rzeczy zwykle nie znajduje zrozumienia w obliczu faktu, że:

„Panie! Tu ostatnio nawet didżej grał i było dobrze !”

Nie zrażeni miażdżącą perspektywą rywalizowania z „didżejem” drążymy jednak dalej:

- Jak wysoka jest sala ?
- O, wysoka. Trzysta osób się mieści.

Tu się pojawia problem z ustaleniem, czy te osoby leżą płasko jedna na drugiej, czy też stoją sobie wzajemnie na ramionach ewentualnie siedzą „na barana” bo w każdym z tych przypadków szacunki znacznie się różnią. Np. jeśli stoją na ramionach i przyjmiemy średni wzrost takiej osoby np. 1,75 m to daje wysokość sali aż 525 metrów czyli prawie tyle ile miała wyższa z wież World Trade Center.

Próbujemy zatem podstępem:
- To spróbujmy inaczej: Jeśli pan stanie na sali i wyciągnie rękę do góry to ile mniej więcej brakuje panu do sufitu ? Jedną pańską długość, dwie ?...
- Mogę tylko powiedzieć, że jak stanę i wyciągnę rękę to nie sięgam sufitu.

Wyobraźnia podsuwa obraz pana stojącego z wyciągniętą ręka a nad nim ponad półkilometrową otchłań ginącą w mroku. I to potężne echo … Dobra, zostawmy temat wysokości sali. Weźmiemy rampy, najwyżej ich nie ustawimy jak będzie za nisko.

- Czy macie państwo scenę ?
- Pewnie ! Jest scena !
- Świetnie, a jaka jest mniej więcej powierzchnia tej sceny ?
- No … taki welur, czy coś … no wykładzina jest !

Tym sposobem wiemy już że zabieranie dywanika pod perkusję nie jest w tym przypadku konieczne, nie wiemy natomiast dalej czy nasz sześcioosobowy skład zmieści się na scenie ani który wariant naszego „backline’u” (czyli osobistych wzmacniaczy, odsłuchów itd. – tego co zwykle stoi wokół muzyków na scenie) zabrać. Dla przykładu gitarzysta, czyli ja, stoi u nas przed następującym wyborem: duża scena i duża sala – rack z preampem, końcówką mocy itd., kolumna gitarowa w skrzyni na kółkach, stojak na trzy gitary, pedalboard (duża waliza na przełączane stopą urządzenia do zmiany barwy brzmienia i różnych efektów). Mała scena mała sala – tylko pedalboard. Jest różnica ? Jest. W komforcie grania, brzmieniu ale również w noszeniu. Nie wiadomo do końca jak to jest z tym brzmieniem bo już dawno koledzy mnie uświadamiają że tylko ja tę różnicę słyszę, ale to temat na osobną opowieść.

Przeżuwając gorzki smak klęski w dwóch poprzednich próbach uzyskania potrzebnej nam wiedzy przechodzimy do tematu zasadniczego, czyli zasilania.

- A jak jest z prądem u państwa ? Jakie jest zabezpieczenie i czy są dwie niezależne fazy ?
- A nie wiem, to trzeba by elektryka, ale jest gniazdko na scenie.
- A czy będzie dostępny elektryk podczas imprezy ?
- Nie bo my nie mamy elektryka.
- A co będzie jak braknie prądu ?
- Panie, to wy powinniście wiedzieć co – harmonia, sexafon i w stoły !

Pozostaje dać na mszę za dostatek prądu, bo „harmonia” i „sexafon” w stołach są u nas poza dyskusją.

Osobnym i zupełnie kuriozalnym elementem systemu są instytucje publiczne. Tam czas zatrzymał się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo co się z takim zatrzymanym czasem robi. Z domami kultury od dawna nie miewamy do czynienia chociaż wspomnienia są wciąż żywe ale ostatnio przyszło nam grać w znanym muzeum, które nasz Klient wynajął na swoją niebanalną uroczystość.

Najpierw się okazało, że nasz Klient nie jest jedynym, który tego dnia miał taki pomysł i w związku z tym nie od 16.00 ale od 13.00 musi być cisza i zakończony montaż. Efekt taki, że wstałem o 3.00. Trudno. Potem się okazało, że sala w której mieliśmy wystąpić nie będzie wyłączona ze zwiedzania i wycieczki różnych nacji oraz indywidualni zwiedzający, też różnych nacji, mogli podziwiać górę naszego sprzętu w różnych fazach montażu. Apogeum nastąpiło kiedy tuż przed południem zaczęliśmy próbę dźwięku. Po pierwszych taktach perkusji do pięknej muzealnej sali wpadła z impetem pani której emploi też w nieokreślony sposób kojarzyło się z muzealnictwem.

- Co państwo robią ?!
- Próbę dźwięku. Musimy się nagłośnić.
- Ależ to jest muzeum ! Tu są zwiedzający !
- No tak, ale przecież musimy ustawić dźwięk, inaczej nie będziemy w stanie wystąpić.
- To proszę to zrobić PO CICHU ! My tu mieliśmy scenę Teatru Wielkiego i nie było takiego hałasu !

Rzeczywiście, w konfrontacji ze sceną Teatru Wielkiego nasz skromny band nie miał najmniejszych szans. Musiałem się z panią bezwarunkowo zgodzić:

NIE TAKIE ZESPOŁY TU GRAŁY !Wojtek Kuchnowski edytował(a) ten post dnia 20.08.12 o godzinie 14:30

konto usunięte

Temat: Nie takie zespoły tu grały !

„Panie ! Nie takie zespoły tu grały !”

To zdanie zasługuje na miano kultowego :) Podobnie jak "Dużo was nie skasujemy za nagłośnienie i oświetlenie" oraz "Dla zespołu przewidzieliśmy zniżkę na piwo 50%" ;p
Wojtek Kuchnowski

Wojtek Kuchnowski Alians Consulting -
właściciel

Temat: Nie takie zespoły tu grały !

Dziewczyny z agencji

Ktoś, kto po tytule spodziewa się ekscytującego opisu tyleż barwnego, co bulwersującego życia muzyków w trasie, będzie chyba zawiedziony. Po pierwsze nie mam pewności, czy moja wielkiego serca i takiej samej urody żona tego nie czyta, a po drugie chodzi mi o agencje organizacji ślubów, czyli z angielska „wedding planners”.

Po eksplozji wolnego rynku i niejakim wzbogaceniu się społeczeństwa, pojawiła się grupa ludzi mających w planie ślub własny czy też potomstwa, skłonnych złożyć jego organizację w ręce specjalistów. A jest co składać, bo takie przygotowania w wielu przypadkach trwają ponad rok. W ogóle syndrom zachowań związanych z tym procesem jest moim zdaniem tematem na habilitację z socjologii a może nawet z psychiatrii ale to temat na inną opowieść.

Rynek, nie znoszący pustki, odpowiedział natychmiast i błyskawicznie pojawiło się mnóstwo „profesjonalnych agencji ślubnych” wyszkolonych na amerykańskich filmach fabularnych w rodzaju „Powiedz tak” z Jennifer Lopez i tym podobnych materiałach przygotowujących do zawodu. Czym to poskutkowało łatwo się domyślić. Na szczęście w ciągu paru lat ten sam rynek dokonał weryfikacji kompetencji i dziś mamy w kraju kilka doskonałych, sprawnych i rzeczywiście profesjonalnych firm. Dobre stosunki z taką agencją to dla zespołu skarb. Ale są też inne agencje… Oto co nam opowiedział w garderobie pewien fotograf, naoczny świadek zajścia:

Po wyjściu Młodych z kościoła w niebo miały się wzbić dwa białe gołąbki, jako symbol ich (Młodych, nie gołąbków) nieskalanej i czystej miłości oraz dobra wróżba na „nową drogę”. Gołąbki miały być wypuszczone przez parę pacholąt odświętnie ubranych. Jednak ślub to uroczystość podniosła, z reguły budząca duże emocje, nic dziwnego że emocje udzieliły się również pacholętom trzymającym gołębie. Jak to często bywa, dziewczynka okazała się bardziej odporna na stres i tu się wszystko odbyło zgodnie z planem, natomiast chłopczyk widocznie się bał, że mu się gołąbek wyrwie przed czasem i trochę za mocno przytrzymał ptaka. W efekcie po dwóch metrach raczej bezwładnego lotu, symbol czystej i nieskalanej grzmotnął o bruk przed kościołem. No i cała wróżba wzięła w łeb.

Nie wiem niestety, czy to zdarzenie miało jakiś wpływ na przyszłe pożycie młodych, mam nadzieję że nie. Nie wiem też jaki był dalszy los gołębia. Nawet nie mam pojęcia, jak się takiego gołębia reanimuje. Usta-dziób? Czy go trzeba posadzić z głową między kolanami, żeby przywrócić krążenie? Gdzie w ogóle gołąb ma kolana? Myślę, że Towarzystwo Przyjaciół Gołębi, jeśli takie istnieje, powinno natychmiast przedsięwziąć odpowiednie kroki. Wypuszczanie gołębi podczas wszelkich uroczystości powinno być dozwolone wyłącznie po okazaniu zaświadczenia o odbyciu kursu z pierwszej pomocy gołębiom w razie omdlenia, zwichnięcia lub stresu. Inaczej grożą nam złe wróżby i w ogóle pech.

Wesela organizowane przez agencje ślubne charakteryzują się między innymi drobiazgowo opracowanym scenariuszem, do którego wszyscy obecni na uroczystości muszą się stosować. Wszyscy, czyli nie tylko podwykonawcy: zespół, dj, fotograf, filmowcy, firma od serpentyn i konfetti, od fajerwerków, od pieczonego dzika, od świecących balonów, od open-baru z pokazem flair, od wiejskiego stołu, od zajmowania się dziećmi, od pokazu tańca bollywood, od asysty rycerzy, od przelotu helikopterem, od oświetlenia sali w kolorze ecru z domieszką starego złota, od układania kwiatów polnych, od czekoladowej fontanny, od mini prezentów dla gości, od dedykowanej papeterii i winietek na stoły, od fotobudki (nie pytajcie co to jest, użyjcie Googla)… uff… na pewno pominąłem z siedem.., ale również młoda para, rodzice, świadkowie i w ogóle każdy jeden gość! Wszyscy muszą działać według planu !

Wielki, stary zamek. Wesele odbywa się na dziedzińcu otoczonym krużgankami. Na wysokości drugiego piętra jest mały balkonik, a w scenariuszu stoi: Panna młoda rzuca welonem z tegoż balkoniku. Balkonik jest tak niefortunnie usytuowany, że sensowne przeprowadzenie tego tradycyjnego zabiegu jest właściwe niemożliwe. Nawet szansa, że welon spadnie na dziedziniec, gdzie miały o niego walczyć panny chętne do zamążpójścia, a nie zawiśnie np. na rampach z oświetleniem, jest czysto teoretyczna. Zbliża się północ, próbujemy negocjować. Oczywiście nie z panną młodą, tylko z koordynatorką z agencji. Ale ta przesympatyczna skądinąd dziewczyna, reaguje tak, jak by pewnie zareagował George Lucas na propozycję ubrania Lorda Vader’a w pumpy i kaszkiet. Negocjacje się przeciągają, przerwa się kończy, zegar na zamku już prawie bije północ…
- To może ja pogadam z Młodą? – proponuję.
- Ani się waż, jest bardzo zasadnicza, będzie awantura! – oponuje koordynatorka.
- To może chodźmy razem?
- Cóż, ostatecznie … chodźmy.
Poszliśmy do Młodej. Nieśmiało zacząłem wyłuszczać problem:
- Bo widzi pani, według scenariusza pani rzuca welonem z o, tamtego balkoniku…
Młoda powiodła poważnie już rozmarzonym wzrokiem za moją ręką, spojrzała na mnie i powiedziała:
- Poj(…)ło cię??? Przecież ja tam nie wlezę!

Swoją drogą taka agencja ma nie lada zadanie. Czasem ilość atrakcji zaplanowana na tę „wyjątkową noc” jest tak wielka, że trudno je wszystkie upchać i goście właściwie nie mają czasu, żeby się pobawić. W takim przypadku łatwo o załamanie się całego, precyzyjnego planu. Pamiętam jak kilka lat temu do naszej garderoby wpadła „wedding plannerka” z rozwianym włosem i obłędem w oczach i krzyknęła:
- Prędko! Teraz oczepiny!
- Ale jest dopiero 22.00…
- Trudno, jak nie zrobimy teraz, to już nie zdążymy!

Kreatywność w zakresie wymyślania scenariuszy „jedynego wyjątkowego dnia” przybiera niekiedy zadziwiające formy i rozmiary. Czasem zderzenie z budżetem stanowi element studzący ten zapał, ale wiele ciekawych pomysłów znajduje odbicie choćby w zapytaniach ofertowych jakie dostajemy:
Dzień dobry ! Piszę w imieniu naszego klienta, którego ślub odbędzie się tu i tu, dnia tego i tego. Bardzo nam się spodobała Państwa strona i w związku z tym prosimy o ofertę na obsługę muzyczną tej wyjątkowej (a jakże !) uroczystości. Oto plan:
1. Wyjście Młodej Pary z domu, chcielibyśmy aby przygrywała Wasza saksofonistka i żeby towarzyszyła Młodym w drodze do kościoła. Piechotą.
2. Podczas mszy prosilibyśmy o wykonanie Ave Maria i jeszcze kilku pieśni, na pewno dla Waszego skrzypka i wokalistki nie będzie to problemem.
3. Z kościoła na salę weselną Młodzi udadzą się statkiem. Prosimy, żeby na statku zespół wykonywał standardy jazzowe, umilając gościom rejs.
4. Repertuar wykonywany podczas wesela powinien zawierać klasykę taneczną, ale też utwory disco-polo i najnowsze hity.
5. Bloki muzyczne powinny być przedzielane jedynie przerwami na posiłki, w czasie których należy wykonywać jazzowe standardy.
Itd. I zapewniam, że to nie jest żart!
Dla pewnych wykonawców, podpierających się mocno techniką… no, używających różnych form półplejbeków, jak by je nie nazwał, zbliżenie się do tego byłoby możliwe, ale przerzucenie tony sprzętu na statek i potem do sali tanecznej bez jakiegoś horrendalnego budżetu jest raczej niewyobrażalne!

Osobny temat to repertuar. Moda na wykonawców grających wyłącznie na żywo wydaje się umacniać i to dla nas świetna wiadomość, ale przyzwyczajenia z czasów „dyskietkowych” (kiedyś dawno temu ludzkość używała tego zamiast kart mikro-SD) są ciągle żywe! Czyli takie, że zespół powinien mieć w repertuarze pół youtube’a i trzy czwarte chomikuj.pl. Tak się nie da, ale klient wie lepiej: coś dla młodych i dla starych, disco polo i Mieczysława Fogg’a przeplatać najnowszymi hitami i żeby było koniecznie na rockowo, nie zapominając o walczykach i poleczkach dla dziadków z obu rodzin… A jeśli wesele jest do tego międzynarodowe, to zabawa jest już na całego! Jeżeli ona jest piękną Polką, a on ujmującym Brytyjczykiem, to problemu nie ma, bo wiadomo: połowę programu odśpiewają z nami Polacy, drugą połowę Brytyjczycy i po sprawie. Ale jeśli on jest Grekiem, Turkiem, Tunezyjzykiem czy Egipcjaninem…
W pierwszej, najdalej drugiej przerwie pojawia się gość z i-phone’m.
- Can we play some of our traditional music when you are taking the rest?
- Of course, you are free to do this any time – odpowiadamy grzecznie, podłączamy i-phone’a do stołu mikserskiego i za chwilę volume w telefonie na full, a powietrze miażdżą dźwięki tradycyjnej muzyki tunezyjskiej, egipskiej, greckiej… dla środkowoeuropejskiego ucha możliwe do zaakceptowania przez jakieś siedem i pół minuty. Po tych siedmiu i pół minutach przybiega inny gość:
- Panie, co wy puszczacie?! Czyście poszaleli, przecież nam się goście zaraz rozejdą!
- Ale to nie my, to goście z „drugiej” strony, my tylko udostępniliśmy sprzęt, bo Pan Młody prosił …
- No ależ zróbcie żesz coś! Taż tego się nie da słuchać!
Hmm, rzeczywiście się nie da. Muzyka mniej lub bardziej orientalna jest piękna i bardzo ciekawa, a zgłębianie egzotycznej kultury jest naprawdę fascynujące, jednak niekoniecznie na weselu w Kudowie-Zdrój. Inna sprawa, że my często próbujemy uraczyć gości jakimś smaczkiem z ich kręgu kulturowego. Na wesele gdzie Pan Młody był Turkiem, oszałamiająco zresztą przystojnym, co zgodnie stwierdziły wszystkie trzy nasze zespołowe dziewczyny, zrobiliśmy hit Tarkana „Kiss kiss”. Na parkiecie szał, cóż, sam z dziesięć lat temu szalałem przy tym podczas moich tunezyjskich wakacji. Tydzień później wesele polsko-greckie i „Opa opa” – też szał. Tarkana mieliśmy w setliście zaraz potem. Ale kiedy kończyliśmy utwór grecki naszą saksofonistkę coś tknęło.
- Słuchajcie, a Grecy z Turkami to się chyba za bardzo nie kochają, co?!
- Ożesz! Gramy następny numer!
No i byłoby foux pas na skalę międzynarodową.

To ostatnie wesele nie było organizowane przez agencję. Może szkoda bo my nie pomyśleliśmy o międzynarodowych animozjach, ale Dziewczyny z Agencji … One pomyślałyby o wszystkim !Ten post został edytowany przez Autora dnia 31.10.13 o godzinie 21:00

Czeslaw Kowalczyk

Wypowiedzi autora zostały ukryte. Pokaż autora

Następna dyskusja:

Bez pettingu nie wygrasz ca...




Wyślij zaproszenie do