Aleksander
Rogoziński
dziennikarz,
dwutygodnik "Party"
(Edipresse)
Temat: jak ich obejść?
Ryszard Jakubowski:
Piotr Krakus:
Moze to zabrzmi jak ignoranckie uproszczenie: ale skoro gazeta wchodzi w uklady z producentem i jest dzieki temu merytorycznie ubezwlasnowolniona, to czy zamiast prasy nie mamy doczynienia z tekstami sponsorowanymi?
I wtedy dziennikarz nie staje sie copywriterem?
A nie jest? Kiedy napisałem tekst który jest pod linkiem http://www.goldenline.pl/forum/muzyka/166507
a był to rok 2000, właściciel gazety muzycznej, dla której to było NA ZAMÓWIENIE napisane, powiedział "Tego nie wydrukujemy! Q...a, nawet nie wiesz, z kim chcesz zadrzeć" (koniec cytatu).
Przyznam, że nie wiem, jak mam napisać to, co chcę, żebyś znowu nie poczuł się urażony, ale... Przeczytałem Twój artykuł i gdybym znajdował się na miejscu naczelnego owej gazety muzycznej też bym go nie wydrukował. Nie z powodu jego kontrowersyjności czy demaskatorstwa, tylko dlatego, że mija się z rzeczywistością. Za wszelką cenę chcesz w nim udowodnić, że za kryzys w polskiej branży fonograficznej odpowiedzialni są szefowie polskich filii zagranicznych koncernów, którzy - upraszczając - nie raczyli zauważyć ciśnienia na produkcje typu Arka Noego. Tymczasem rzecz jest bardziej skomplikowana. Wszedł internet, pojawiły się odtwarzacze MP3, iPODy - kryzys dotknął fonografii na całym świecie, nie tylko u nas. Winą szefów naszych koncernów jest to, że nie idą krok w krok za zmianami technologicznymi. Na rynku francuskim - a podaję ten przykład, bo po pierwsze znam panującą tam sytuację, a po drugie nikt tam nie mówi o załamaniu koniunktury - sprzedaż klasycznych nośników dżwięku spadła aż o 35% w porównaniu z początkiem nowego tysiąclecia i o ponad 50% w skali ostatniego dwudziestolecia. Znani i u nas artyści pokroju Patricii Kaas, Pascala Obispo czy Patricka Bruella, którzy jeszcze pod koniec lat 90. spokojnie sprzedawali w granicach miliona egzemplarzy każdej swojej płyty, teraz osiągają wynik w granicach 300-400 tysięcy. Efekt? Koncerny we Francji w mgnieniu oka zaczęły łożyć niebagatelne kwoty na sprzedaż muzyki w internecie. O rezultatach niechaj świadczy, że wzmiankowany Pascal Obispo sprzedał dodatkowo ponad 200 tysięcy (!) ostatniego albumu właśnie poprzez płatne ściągnięcia w internecie. W Polsce płatne ściąganie utworów jest w powijakach a zabezpieczenia albumów przed nielegalnym kopiowaniem - śmieszne. Tytułów, które zostały w miarę dobrze ochronione przed piractwem można naliczyć kilka. W tym świetle teoria, że gdyby "układ" wysłać na Alcatraz i zastąpić znawcami (z epoki Gierka? bo przecież młodzi - jak wiele razy napisano w tym wątku - są niedouczeni!), którzy sprawią, że z ekranów zniknie Doda, Stachursky, Feel i Gosia A. a w ich miejsce pojawią się genialni wirtuozi gitary, nawróceni zza Wielkiej Wody jest po prostu dziecinnie naiwna. W latach 80. to właśnie "znawcy" (zwłaszcza z radiowej Trójki) dyktowali, co jest fajne a co nie. Pamiętam czasy, w których obciachem było się przyznać, że lubi się piosenki Bajmu, Urszuli albo Papa Dance, bo trzeba było koniecznie zachwycać się grafomańskimi do bólu tekstami Sztywnego Pala Azji, sepleniącym liderem Kobranocki, kompletnie niezrozumiałą twórczością Variete czy nawiedzonymi utworami Aya RL. I to wtedy szalało PRAWDZIWE podziemie wydawnicze, sprzedające - w ramach odtrutki na wpychaną przez znawców "tfórczość" - na polówkach "Mydełko FA" i piosenki grupy Bolter, tudzież Krzysztofa Krawczyka. Obecnie, mimo wszystko, to rynek dyktuje repertuar a bossowie muszą mieć nosa w wychwytywaniu mód i trendów. Jeśli nie mają - nie zarabiają. I taką właśnie sytuację uznaję za o wiele zdrowszą. Można się dziwić, że Doda sprzedaje 50 tysięcy swoich płyt, Krawczyk - 70, Kozidrak - 100 a Waglewski z Maleńczukiem, Jopek czy Janerka tylko kilka(naście), ale nie radziłbym z tym walczyć. To ludzie decydują o tym, na co chcą wydać pieniądze a przykłady Isis Gee czy innych tam Ew Sonnet wskazują, że mimo wszystko nie da im się wcisnąć byle czego.
O, się nagadałem.