Temat: przedstawmy się
Witam miłe Panie!
Od kilku dni dołączyłem do grona grupy redaktorów. Mam wrażenie, że jesteśmy zabiegani i pewnie nie mamy czasu, by napisać chociaż kilka zdań na tym forum. Z jednej strony faktycznie "ustawiamy" pracę innych, czasem pokaźnego zespołu, mamy więc swoisty komfort. Z drugiej zaś - tak naprawdę nad wszystkim czuwamy, i to pilnie. Nie dlatego, że kolega czy koleżanka "zrobi tekst" kiepsko albo chce forsować swój hit. Przypuszczam, że zależy nam na jakości tego, pod czym się podpisujemy jako redaktorzy odpowiedzialni. Tak przynajmniej jest w moim wypadku. I chociaż sam również piszę i koryguję, to jednak uwielbiam pracę typowo redakcyjną: koncepcja, pomysły tematyczne, burza mózgów, ostateczne ustalenie, kto czym się zajmuje (i do kiedy), a potem odbiór tekstów (u mnie polskich, angielskich i/lub tłumaczonych z angielskiego). Teraz nastaje pora na "skanowanie", później na dokładne wczytywanie się w teksty, wypisywanie różnych rzeczy na kartkach, zaznaczanie tego i owego w tekstach, a następnie na korygowanie - merytoryczne i językowe. Mimo że to zajęcie wydaje się odrobinę żmudne, tak wcale nie jest - polubiłem je.
Zespół, z którym pracuję od lat, działa twórczo, nie pracuje po linii najmniejszego oporu, lecz odpowiedzialnie i fachowo. Jeżeli jakiś tekst napisany jest źle albo nawet dość dobrze, ale jego autora stać na znacznie więcej, to 1) delikatnie instruuję, co musiałby (musielibyśmy jako on i ja) zrobić, aby było lepiej (bo może i ja czegoś wcześniej nie powiedziałem i teraz się dziwię!) oraz 2) zwyczajnie odrzucam materiał do poprawki, a najlepiej do napisania od nowa. Bo każdy drążony tekst na tym starym wydruku pozostawia w umyśle autora (wzrok koduje przecież całe linijki) "koleiny", wzorce jedynie słuszne, jedynie poprawne itd., bo on tak uważa itp.... Zresztą kiedyś i mnie tak uczono. No niekiedy było mi przykro, że tekst został odrzucony, a ja musiałem opracować temat od nowa, czasem z innego punktu widzenia. Potem jednak odczuwałem satysfakcję. Taka metoda szkolenia może trochę trwać i bywa bolesna dla "delikwenta", ale uczy pracy na poziomie.
Co do rozmów z wydawnictwami, to nie mam większych trudności. Może dlatego, że dość długo współpracuję z jednym dobrym wydawnictwem. Kiedy widzę, że na współpracę mogę liczyć z nowym wydawcą, najpierw staram się go "wybadać". Jeśli podejmę współpracę, ale rychło okazuje się, że wdajemy sie w utarczki, najzwyczajniej rezygnuję. Albo wydawnictwo będzie publikowało teksty na poziomie i bez "byków" (niekiedy oferuję pomoc redakcyjno-korektorską i niektórzy z niej korzystają), albo - jeśli jest uparte lub ma wpadki wydawnicze - niech sobie działa, lecz beze mnie.
Szczególnie sobie cenię wydawnictwa, które się bardzo starają, lecz nie zawsze im wychodzi - przy czym otwarcie o tym mówią i chcą współpracy korektorsko-redakcyjnej. Ostatnio nawiązałem taką współpracę; owszem kosztuje ona trochę wysiłku z mojej strony, ale już widać pozytywne efekty. Postanowiłem "doinwestować" wydawcę i chętnie przyjął moją propozycję pomocy redakcyjnej. A ów wydawca akurat zaczyna wydawać nową periodyczną pozycję, więc każdy jej numer powinien być naprawdę dopracowany tekstowo, a nie tylko wabić czytelnika zdjęciami.
Nie da się stale siedzieć przed komputerem. Robię sobie co godzinkę-dwie przerwy na małą gimnastykę i znajduję czas na herbatkę czy kawę z ciasteczkiem lub suszonymi śliwkami. Internet naturalnie włączony, Skype i GG także, obok dwie komórki, ale to wszystko można opanować, jeśli zadba się - jak to mówi mój kolega - o "logistykę" miejsca pracy.
Serdecznie pozdrawiam - czas na kawę i śliwkę. Do SPP jeszcze zdążę zajrzeć i te nowe uwagi na żółtej karteczce też spiszę.
Zbyszek