Temat: pogaduchy
Magdalena Domaradzka:
>
Ale przecież jako tłumacz nie jesteś od poprawiania autora. Jeśli oryginał jest pozbawiony sensu, to ten bezsens należy oddać w tłumaczeniu :)
Ha ha [gorzki śmiech]. Jesteś w mylnym błędzie, jak mawia koleżanka redaktorka.
Nie wiem, jak wyglądają Twoje stosunki z wydawnictwami książkowymi, ale w moim przypadku wygląda to tak (teraz będzie długie, pełne uproszczeń i generalizacji oraz sarkazmu, a także krzywdzące dla wydawców, którzy zachowują się profesjonalnie i dają tłumaczom dość czasu na pracę i odpowiednio motywują ich materialnie):
1. Telefon. "Państwo są historykami? To doskonale, bo mamy właśnie taką książkę historyczną, bardzo pilną. Czy państwo są zainteresowani?" Państwo są zainteresowani, bo jeść trzeba i za przedszkole zapłacić.
2. Nadchodzi książka. Generalnie może być dwóch rodzajów: a) cegła poświęcona jakiemuś trzeciorzędnemu epizodowi z wojen wyzwoleńczych Burundi albo monografia amerykańskiego batalionu piechoty, który brał udział w bitwie o Monte Cassino. Autor ze wszystkich sił stara się, żeby dzieło było wyrazem jego głębokich przemyśleń na tematy nawet luźno związane z głównym wątkiem, obficie cytuje, co mu w rękę wpadnie. Żadne zdanie nie jest krótsze niż trzy wersy; b) książeczka autorstwa pani, która dorobiła się na pisaniu bestsellerów typu "500 domowych sposobów na wywabianie plam" i postanowiła zająć się czymś poważniejszym. Sięgnęła do wikipedii oraz amerykańskich brukowców i spłodziła dzieło "O wpływie faz księżyca na najważniejsze bitwy w dziejach świata".
3. Zaciskamy zęby i bierzemy się do roboty. W przypadku dzieła typu a) potykamy się na przymiotnikach, które wielki słownik Webstera kwalifikuje jako przestarzałe, oraz na czasownikach, które w książce używane są w ósmym znaczeniu, jakie zna słownik. Całość okraszona cytatami z poetów oraz aluzjami do mało znanych dzieł literackich i filmowych. W przypadku dzieła b) język nie jest problemem (o ile problemem nie jest pilnowanie, żeby nie pisać ciągle "był" i nie nadużywać strony biernej). Problemem jest sprawdzanie, czy aby autorka nie za daleko posuwa się w swoich rewelacjach i czy aby bitwa o Anglię nie myli jej się w wojną domową w Angoli.
4. Tekst odesłany, czekamy na opinię z wydawnictwa. Najlepiej, jakby tekst nadawał się od razu do posłania do drukarni; konieczność wykonania jakiejkolwiek pracy redakcyjnej czy korektorskiej wzbudza falę pretensji. Dzieło a) "Ojej, w tekście jest dużo niejasności" (a pewnie, dużymi partiami tekst za grosz sensu nie ma). Dzieło b) "Ojej, tyle błędów merytorycznych" (cieszcie się, że chciało się nam sprawdzić w podręcznikach, jak to było naprawdę, a nie według wizji autorki). "Państwo zechcą spojrzeć na uwagi redaktora do maszynopisu".
5. Państwo przeglądają maszynopis. W dziele a) redaktor usiłuje pracowicie przywrócić wszystkie nadmiarowe przymiotniki, które usunęliśmy dla osiągnięcia większej jasności tekstu. W dziele b), jak się okazuje, poszła literówka: bitwa pod Grunwaldem 1140, a nie 1410. Zgroza, jak mogliśmy :)
6. Tekst trafia do drukarni, a my czekamy na zasłużone honorarium...
Piotr C. edytował(a) ten post dnia 07.09.09 o godzinie 09:54