Adam Kowalik prawnik
Temat: Ostatni taki proces
Kogo dziś to obchodzi?To już zapewne koniec sądowych rozliczeń ze stalinizmem. I to nie dlatego, że potencjalni oskarżeni dziś dobiegaliby bez mała setnych urodzin. Prokuratorzy wciąż wnoszą sprawy przeciwko przestępcom z połowy ubiegłego wieku, ale ludzie stracili zainteresowanie efektami tych oskarżeń.
Sprawa mordu sądowego na rotmistrzu Pileckim to zapewne ostatni głośny proces związany z polskim stalinizmem. Chociaż określenia "głośny" użyłem mocno na wyrost. Taki powinien być, ale coraz mniej czasu poświęcają mu i ludzie, i sąd. Dlaczego?
To bardzo ważny proces. Bo dotyczy dwóch szczególnych postaci.
Pierwsza z nich to ofiara - rotmistrz Witold Pilecki, jeden z legendarnych żołnierzy polskiego podziemia. Angielski historyk prof. Michael Foot w książce "Six Faces of Courage" ("Sześć twarzy odwagi") umieścił go wśród sześciu najwybitniejszych działaczy wojennego ruchu oporu. Pilecki zasłynął jako twórca obozowego podziemia w Auschwitz. Według historyków dał się złapać w niemieckiej łapance, aby na rozkaz władz konspiracji trafić do obozu koncentracyjnego. Po wojnie rotmistrz Pilecki na polecenie generała Andersa zbierał materiały szpiegowskie w komunistycznej Polsce. W 1948 r. za tę działalność skazano go na karę śmierci.
Wtedy właśnie na sali sądowej zetknął się z Czesławem Ł. - drugą istotną dla współczesnego procesu osobą. Czesław Ł. był prokuratorem wojskowym i zażądał dla Pileckiego kary śmierci. Nie "zasłynął" w innych sprawach stalinowskich. Trudno go porównywać z prokuratorem Zarakowskim. Oskarżał Pileckiego trochę z przypadku. Nie uczestniczył w śledztwie przeciwko niemu, do oskarżania wyznaczono go kilka dni przed procesem. Ale był prokuratorem - i to dla dzisiejszego procesu ma zasadnicze znaczenie. Bo dotąd nie udało się skazać żadnego prokuratora ani sędziego, którzy występowaliby w sprawie tak wielkiego bohatera jak rotmistrz Witold Pilecki.
Mamy więc sprawę związaną ze śmiercią bohatera Armii Krajowej i z reprezentantem stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Cóż więc się takiego stało, że ta sprawa mało kogo dziś obchodzi?
Za późno
Ten proces zaczął się za późno. Kto uwierzy, że w roku 2003 może toczyć się jakiś istotny proces związany ze stalinizmem? Logika przecież podpowiada, że fala rozliczeń przetoczyła się kilka lat temu i dziś mogą toczyć się co najwyżej niezbyt ważne sprawy. Przecież po 1989 r. było już wystarczająco dużo czasu, aby ostatecznie uporać się ze stalinowską przeszłością.
Logika jednak niewiele ma wspólnego z wymiarem sprawiedliwości, który chodzi własnymi drogami. Skąd więc w ogóle właśnie teraz wziął się ten proces? To efekt zmiany prawa: sprawy o zbrodnie stalinowskie z rąk prokuratury powszechnej i wojskowej przejęli prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej. Ponieważ jednym z jego statutowych zadań jest ściganie zbrodni przeciwko narodowi polskiemu, IPN wszczął śledztwa przeciwko byłym sędziom i prokuratorom. Mord sądowy na rotmistrzu Pileckim to w krótkiej historii IPN zapewne najważniejsza sprawa karna związana ze stalinizmem.
I taką już pozostanie. Trudno wyobrazić sobie, aby IPN wytoczył oskarżenie w sprawie, w której ofiarą byłby ktoś równy rangą Pileckiemu. Z jednego powodu - wśród żyjących nie ma już potencjalnych oskarżonych. Nie żyją prokuratorzy ani sędziowie, którzy orzekali w procesach kolejnych komend Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość". Nie żyją ci, którzy skazywali Kazimierza Pużaka.
Pisząc od początku lat 90. w "Gazecie" o stalinizmie, zawsze miałem poczucie, że te sprawy głęboko obchodzą nie tyle całe społeczeństwo, ile przynajmniej wiele osób, które jeszcze pamiętają te czasy. Świadczyły o tym listy przychodzące do redakcji po artykułach opisujących wydarzenia z lat stalinizmu lub poświęconych współczesnym sądowym rozliczeniom z tamtą epoką.
Pierwszy raz poczułem się zaskoczony dwa lata temu, kiedy opisywałem sprawę Jerzego M., stalinowskiego sędziego, przeciwko któremu wrocławski oddział IPN wniósł oskarżenie. Tekst nie wzbudził większego zainteresowania. A była to pierwsza w polskiej historii sprawa przeciwko stalinowskiemu sędziemu! Do tej pory sądzono tylko funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej. A tu sięgnięto szczebel wyżej! Sprawę uważałem za niesłychanie interesującą, bo Jerzy M. opowiadał mi o swej niechęci do komunizmu, o drodze naznaczonej wieloma przypadkami, które doprowadziły go do uczestniczenia w stalinowskim wymiarze sprawiedliwości, o własnym przekonaniu, że ludzie, których wówczas skazał, byli rzeczywiście w świetle obowiązującego wówczas prawa winni. Współczesny sąd przychylił się do tych argumentów, Jerzego M. rok później uniewinniono.
Chociaż tekst o sędzim Jerzym M. przeszedł bez echa, to dziś mam poczucie, że ludzie wciąż interesują się opisami stalinizmu - świadczą o tym choćby głosy na Forum Gazeta.pl po publikacjach dotyczących tego okresu. Komentują i ludzie bardzo młodzi, i starsi. Ale to zainteresowanie dotyczy raczej stalinizmu opisywanego językiem historyka, a nie prokuratora.
Nie chodzi o to, że ludzie nagle zaczęli usprawiedliwiać stalinowskich zbrodniarzy. Jednak poczucie bezradności wymiaru sprawiedliwości wobec dzisiejszych przestępstw zapewne złagodziło potrzebę ukarania przestępców z połowy ubiegłego wieku. Ta epoka przestała być zadrą tkwiącą w niejednym życiorysie, stała się taką samą prehistorią jak świat, w którym nie było telewizji.
O zaniku zainteresowania sądowymi rozliczeniami ze stalinizmem przekonał mnie ostatecznie proces związany z rotmistrzem Pileckim.
Coraz krócej i mniej znacząco
Podczas tego procesu niewielka sala sądowa z reguły świeci pustkami. Wśród publiczności zasiada kilka osób spośród rodzin skazanych w procesie Pileckiego, dwoje, troje dziennikarzy. Na sali brak nawet osób, które jeszcze kilka lat temu można było spotkać na prawie każdej sprawie związanej ze stalinizmem. Przychodzili obładowani prawicową prasą i książkami, demonstrowali swoje potępienie. Dziś zniknęli.
Na sali sądowej nie czuć już nawet napięcia, jakie towarzyszyło procesom stalinowskim kilka lat temu. Wówczas podział na ofiary i katów był bardzo wyraźny. Wzajemna nienawiść - wciąż silna. Dziś jako poszkodowani występują tylko rodziny ofiar, a nie one same. Wszystkie ofiary procesu Pileckiego już nie żyją - nawet te, które wówczas skazano na więzienie, a nie na śmierć. Ich dzieci też już często są w podeszłym wieku. Córka i syn rotmistrza Witolda Pileckiego są dziś starsze niż on sam w czasie, kiedy toczył się przeciw niemu proces.
Trudno oczekiwać zainteresowania procesem, podczas którego właściwie nic się już nie dzieje. Lekarze sądowi uznali, że Czesław Ł. ze względu na wiek i stan zdrowia może uczestniczyć w rozprawie nie dłużej niż trzy godziny. I tyle trwały pierwsze posiedzenia sądu, kiedy wyjaśnienia oskarżonego i zeznania córki Witolda Pileckiego obfitowały w ważne treści. Cztery ostatnie posiedzenia były już coraz krótsze i mniej znaczące. Świadkowie mają coraz mniej do powiedzenia, a sąd na rozprawę wzywa tylko dwóch, trzech. Sprawa rozmywa się, a wyrok oddala.
Zeznania rodzin poszkodowanych wówczas osób to forma zadośćuczynienia im. Na sali sądowej mogą opowiedzieć o swoim bólu. Jednak w tej sprawie rodziny niewiele mogą powiedzieć o oskarżonym Czesławie Ł. i jego zachowaniu podczas procesu rotmistrza Pileckiego. Nie znają przebiegu ówczesnego procesu, bo w nim nie uczestniczyły. Zdarzyła się już świadek - kuzynka jednej ze skazanych wówczas kobiet - która właściwie nic nie potrafiła powiedzieć. Ani o tym, o co oskarżano kuzynkę, ani jaki zapadł wyrok. Ponieważ drugi świadek nie stawił się tego dnia w sądzie ze względu na stan zdrowia, a sąd więcej świadków na ten termin nie wezwał, posiedzenie trwało rekordowo krótko - piętnaście minut. W pamięci ludzkiej niewiele już znajdziemy wiedzy o tamtych latach. Jak więc pokazać, że to ważny proces?
Zaskoczyło mnie, że obecny proces w niewielkim stopniu wzbogaca naszą wiedzę o stalinizmie. Relacjonowane przez prasę w połowie lat 90. zeznania ofiar o torturach szokowały dramatyzmem. Z czasem jednak zlewały się w jedną opowieść, która nie wnosiła już niczego nowego. Wydawałoby się jednak, że ten właśnie proces powinien przywrócić zainteresowanie stalinizmem. Bo skoro jako oskarżony staje były prokurator, to powinniśmy się dowiedzieć czegoś więcej o funkcjonowaniu stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Tak się jednak nie dzieje. Udział Czesława Ł. w procesie Pileckiego był zbyt przypadkowy, abyśmy na podstawie tej sprawy szerzej wnioskowali o działaniu stalinowskiej prokuratury. W tym procesie brak relacji innych - poza Czesławem Ł. - pracowników stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Brak, bo nie żyją jego przełożeni. Oprócz Czesława Ł. nie żyje też nikt, kto wówczas występował w sali sądowej: ani sędziowie, ani obrońcy, ani oskarżeni, ani świadkowie.
Spór wygasł
Brak większego zainteresowania mediów i czytelników tak ważnym procesem wskazuje na to, że dzisiaj sądowe rozliczanie się ze stalinizmem znalazło się na marginesie publicznych problemów. Jeszcze kilka lat temu, w połowie lat 90., ten proces z pewnością gościłby na czołówkach gazet. Wystarczy wspomnieć toczący się wówczas proces Adama Humera, byłego wicedyrektora departamentu śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, i kilkunastu innych funkcjonariuszy UB oskarżanych o znęcanie się nad więźniami. Temu procesowi media poświęcały równie wiele miejsca jak współczesnym sprawom kryminalnym. Był to zapewne ostatni moment, kiedy ludzie potrafili skupić uwagę na tragediach sprzed półwiecza. Dziś mogą co najwyżej czuć się zaskoczeni, że wymiar sprawiedliwości do tej pory nie uporał się z coraz bardziej odległą przeszłością.
Od początku lat 90. wiele osób uważało, że te rozliczenia nie są potrzebne. Z drugiej strony - wielu zdecydowanie ich żądało. Wokół tego, jak zachować się wobec ludzi, którzy współtworzyli stalinizm, toczył się zażarty spór. Dziś ten spór właściwie wygasł. Strony pozostały przy swoich racjach, ale jaki sens ma prezentowanie ich po raz kolejny?
A przecież przynajmniej jedna kwestia rysuje się dziś jeszcze mocniej niż w połowie lat 90. Kiedy toczył się proces Adama Humera, wielu ludzi szokowało, że na sali jako oskarżony zasiada człowiek w wieku 75 lat. Czy można sądzić człowieka w tym wieku? - zastanawiali się publicyści. Muszę więc przypomnieć - oskarżany dzisiaj prokurator Czesław Ł. liczy 92 lata! Być może jest najstarszym oskarżonym w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Publicyści jednak milczą - bo co nowego można dodać do prezentowanych już wiele razy racji. To, że z jednej strony moralność wymaga nazwania zbrodni bez względu na wiek sprawcy, a z drugiej - że sprawca po tylu latach od przestępstwa jest już zupełnie innym człowiekiem, że mimo zapewnienia mu zgodnych z prawem warunków obrony jego fizyczność tę obronę znacznie ogranicza?
Wyrok w tej sprawie będzie zapewne ostatnim wydarzeniem epoki sądowych rozliczeń ze stalinizmem, które pojawi się na pierwszych stronach gazet. Nie sądzę, aby następny wzbudził choćby odrobinę zainteresowania.
***
Kalendarium procesu
12 V 2003 r.
Pierwszy dzień procesu w sprawie mordu sądowego na rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Oskarżony - 91-letni Czesław Ł., w latach stalinizmu wojskowy prokurator. Żądał kary śmierci dla rotmistrza.
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie odroczył sprawę bez odczytania aktu oskarżenia. Obrońca Czesława Ł. mecenas Jerzy Tracz wniósł o sprawdzenie prawidłowości składu sądu - nominacji sędziów i ławników. - W trosce o przyszłość pani prokurator z IPN - uzasadnił nieco złośliwie. Pierwszym zarzutem, jaki dziś stawia IPN Czesławowi Ł., jest to, że w 1948 r. jako prokurator wojskowy nie sprawdził prawidłowości obsady sądu. Składał się on z przewodniczącego, sędziego i ławnika, a zgodnie z prawem powinien być przewodniczący i dwóch sędziów lub dwóch ławników. Czesław Ł. broni się, że prawidłowość ówczesnego składu sądu potwierdził jego przewodniczący.
5 VI 2003 r.
Cztery godziny trwało odczytywanie aktu oskarżenia: Czesław Ł. w 1947 r. jako prokurator wojskowy podżegał ówczesny sąd do mordu na Pileckim.
Adwokat Czesława Ł. Jerzy Tracz wniósł o umorzenie postępowania. Stwierdził, że zgodnie z prawem podżegać można tylko osobę fizyczną, a nie sąd, czyli instytucję. Poza tym, trzymając się "samobójczej" logiki IPN - dowodził obrońca Czesława Ł. - należałoby wytoczyć proces każdemu prokuratorowi, który oskarżał w procesie zakończonym uniewinnieniem podsądnego - bo przecież prokurator w takiej sprawie podżegał sąd do wydania bezprawnego wyroku.
- Nie przyznaję się do winy - oświadczył w sądzie Czesław Ł., który tego dnia rozpoczął 92. rok życia.
15 IX 2003 r.
- W obecności rodzin patriotów, których wówczas oskarżałem, wyrażam dziś najgłębsze ubolewanie, że musiałem w tym procesie wystąpić - mówił Czesław Ł. Podczas wakacyjnej przerwy biegli lekarze zbadali jego stan zdrowia. Uznali, że może uczestniczyć w procesie, pod warunkiem że posiedzenia nie będą trwały dłużej niż dwie-trzy godziny.
Czesław Ł. opowiadał sądowi okręgowemu o przedwojennych studiach prawniczych, o służbie w wojsku przed wojną i w Armii Krajowej. Po wojnie dostał przydział do wojskowego wymiaru sprawiedliwości. - Protestowałem, że nie dokończyłem studiów, brak mi wiedzy i doświadczenia, ale powiedzieli: poradzisz sobie. Został szefem prokuratury w Łodzi. Potem przeniesiono go do Ministerstwa Sprawiedliwości. Narzekał na niskie dochody.
Czesław Ł. nie uczestniczył w śledztwie przeciwko Pileckiemu. Kilka dni przed procesem usłyszał od przełożonych, że prokurator, który ma oskarżać, się rozchorował. Czesławowi Ł. polecono przygotować się do rozprawy. Po przeczytaniu dokumentów uznał, że akt oskarżenia jest prawidłowy. - Wina nie budziła mojej wątpliwości. Grupa Pileckiego zgromadziła cały arsenał broni - granaty, pistolety, karabiny maszynowe.
- Czy mogłem odmówić udziału w procesie? - zastanawiał się. - Zataiłem przynależność do AK. Informacja Wojskowa wpadła na trop mojego fałszerstwa. Zapewne postanowiono mnie sprawdzić. Od człowieka nie można wymagać, aby był bohaterem. Gdybym odmówił udziału w sprawie, oskarżeni nic by nie zyskali. Przyszedłby inny prokurator. Skończyłbym w celi obok Pileckiego.
Wyjaśniał, że do wnioskowania o karę śmierci dla Pileckiego nakłonili go przełożeni. Mieli zapewniać, że Pileckiego ułaskawi Bierut. Czesław Ł. uwierzył - sam pracował w departamencie ułaskawień.
16 IX 2003 r.
- Nikt ze mną nie rozmawiał, nie pouczał, jak mam się zachowywać podczas procesu - mówił oskarżony. - Pilecki nie zaprzeczał oskarżeniu, choć inaczej nazywał fakty. Zaprotestował przeciwko oskarżeniu o szpiegostwo. Mówił, że był karnym żołnierzem wykonującym rozkazy, kierownikiem komórki wywiadowczej.
Prokurator z IPN zapytała Czesława Ł: - Czy według pana oskarżeni działali na szkodę Państwa Polskiego?
- Działali na szkodę ówczesnego Państwa Polskiego - odpowiedział. - Proces przeciwko mnie zaprzecza bohaterstwu Pileckiego. Bo ci ludzie przecież byli patriotami, prowadzili prawdziwą działalność. A mój proces ma przecież udowodnić, że ja oskarżałem ludzi, którzy niczego nie robili.
Według Czesława Ł. materiały od Pileckiego trafiały do zachodnich wywiadów.
Czesław Ł. stwierdził, że u Pileckiego i innych oskarżonych nie zauważył żadnych śladów bicia podczas śledztwa. O stosowaniu takich metod nie wspominali też - a nawet nie sugerowali tego - ich adwokaci.
17 IX 2003 r.
- Mama opowiadała, że poszła do prokuratora Ł. prosić o pomoc. On oświadczył, że mój tata to ropiejący wrzód na ciele Polski Ludowej, który trzeba wyciąć chirurgicznie - opowiadała sądowi Zofia Optułowicz, córka Witolda Pileckiego.
Atmosfera kolejnego dnia procesu była niecodzienna - naprzeciw siebie stanęli były prokurator i córka jego ofiary. Było widać jej łzy i napięcie na twarzy Czesława Ł.
Zofia Optułowicz przypomniała dotychczasowe zeznania Ł., że w procesie wystąpił ze strachu o los swój i swojej rodziny. Opowiadała o dziejach swojej rodziny: - Mamy nigdzie nie chciano przyjąć do pracy. Żyliśmy w takiej biedzie, że zbieraliśmy szyszki, aby napalić w kozie.
Wspominała ojca: - Miałam czternaście lat, kiedy go rozstrzelano. Byłam niezwykle związana z nim duchowo. Nazywał mnie swoją generałką. W czasie wojny ćwiczył ze mną konspirację. Puszczał mnie przodem. Gdybym zobaczyła Niemca, miałam podejść do witryny sklepowej.
- Jaka jest właściwie moja rola w tym procesie? - pytała w sądzie Zofia Optułowicz. - Przecież Ł. nie powie mi, gdzie jest grób mojego taty. Nie powie, bo nie interesował się tą sprawą później, chciał z nią skończyć jak najszybciej. Wiele lat pragnęłam zapalić świeczkę na grobie mojego ojca. Ale dziś wiem, że nie potrzebuje grobu. Ojciec był tak wielkim patriotą, tak Polskę ukochał i poniósł dla niej najwyższą ofiarę, że grobem jego stała się cała Polska.
Sąd kilka razy pytał, jak Zofia Optułowicz wyobraża sobie wymierzenie kary Czesławowi Ł., który dziś ma 92 lata. Przypomniał, że grozi mu od ośmiu lat więzienia do dożywocia. Zofia Optułowicz odpowiadała rwanymi zdaniami:
- Przecież wiadomo, że to nie jeden człowiek zarządził, że ojca mojego stracono... Ale Ł. zgodził się, aby oskarżać... Był zapiekły w swoim oskarżeniu... Gdyby ten proces odbył się 25 lat temu, to byłoby co innego. Dziś jest przecież starym człowiekiem... Myślę, że powinna być księga, w której zapisano by los tego człowieka, który dla swojej rodziny, dzieci, żony zdecydował się oskarżać człowieka, któremu taka postawa życiowa była obca... Mój ojciec wolał na pewno żyć krótko niż długo i plugawie... Nie wiem, jak karać.
Czesław Ł. zrezygnował z przysługującego mu prawa zadawania pytań świadkowi. W zamian, zwracając się wprost co córki Witolda Pileckiego, powiedział: - Chciałbym prosić, aby pani uwierzyła w szczerość tego, że dla mnie osobistym przekleństwem jest to, że w tym procesie występowałem. Chcę wyrazić najgłębsze ubolewanie.
17 XI 2003 r.
- Mama opowiadała, że ojciec w sądzie zakrywał dłonie, bo miał pozrywane paznokcie - zeznał Andrzej Pilecki, syn rotmistrza. Dodał, że matka opowiadała również, co miała usłyszeć od ówczesnego prokuratora: "Pilecki to wrzód na ciele Polski Ludowej".
Ryszard Nowakowski miał cztery lata, kiedy UB aresztowało jego ojca Jerzego. - To pierwszy dzień, jaki zapamiętałem w życiu - opowiadał sądowi Ryszard Nowakowski.
Jerzego Nowakowskiego skazano w 1948 r. razem z rotmistrzem Witoldem Pileckim. - Pamiętam rozpacz matki - mówił syn. - Straciłem ojca na pięć lat. Jako dziecko bardzo go wtedy potrzebowałem.
18 XI 2003 r.
Ksiądz Andrzej Potocki mówił o swoim wuju Witoldzie Różyckim, który był ekonomistą i pracował w Ministerstwie Żeglugi. Przekazywał rotmistrzowi Pileckiemu teksty umów handlowych ze Związkiem Radzieckim. - Odnosiłem wrażenie, że wspomnienia wuja z więzienia we Wronkach i z rozprawy były równie bolesne jak te wyniesione z obozu koncentracyjnego - wspominał ksiądz Andrzej Potocki.
10 XII 2003 r.
Posiedzenie sądu trwało zaledwie pół godziny.
Stawił się tylko jeden świadek - Alicja Postawka, córka Ryszarda Jamontta-
-Krzywickiego (adiutanta trzech komendantów głównych AK - Tokarzewskiego, Roweckiego i Komorowskiego), którego osądzono wraz z rotmistrzem Pileckim. Twierdziła, że jako dziecko była na rozprawie, podczas której ówczesny prokurator Czesław Ł. obraźliwie wyrażał się o Armii Krajowej, traktując ją jako organizację przestępczą.
Czesław Ł. zaprotestował. Stwierdził, że podczas procesu Pileckiego nie dys-kredytował AK. Sam podczas wojny był członkiem AK.
5 I 2004 r.
Posiedzenie sądu trwało 15 minut. Kolejny termin - za pięć tygodni. Wezwana jako świadek Barbara Czachowska nie potrafiła powiedzieć nic istotnego o uwięzieniu swojej kuzynki Marii Szelągowskiej skazanej razem z Witoldem Pileckim. Nie wiedziała, za co skazano Marię Szelągowską ani jak długo przebywała w więzieniu.
Maria Szelągowska dostała karę śmierci zamienioną później na więzienie.
9 II 2004 r.
Kolejna rozprawa trwała 30 minut. Zeznawały dwie kobiety. Stanisława Skłodowska-Płużańska, żona Tadeusza Płużańskiego skazanego razem z rotmistrzem Pileckim, nie chciała opowiadać o swoich więziennych przeżyciach. Poczuła się urażona dociekaniami, czy prowadziła wówczas działalność szpiegowską. - Pani prokurator mnie wypytuje jak wówczas w śledztwie, a nie w demokratycznej Polsce - stwierdziła.
- Byłam zaszczycona, że mogę współpracować z takim bohaterem jak Pilecki - opowiadała.
- Czy w śledztwie stosowano przymus? - zapytała prokurator Małgorzata Kuźniar-Plota z Instytutu Pamięci Narodowej.
- O tak, oczywiście.
- Czy jednym z przesłuchujących był Czesław Ł.?
- Ależ skąd - odpowiedziała zaskoczona Stanisława Skłodowska-Płużańska. - On był moim obrońcą w 1956 r.
Okazało się, że Czesław Ł. już jako adwokat, a nie prokurator, występował w jej sprawie, starając się o zmniejszenie kary więzienia.
Krystyna Lipińska opowiadała: - Moja ciocia Maria Szelągowska nie żałowała swojego życia. Niewiele więcej mogła dodać, bo była od ciotki, skazanej razem z Pileckim, znacznie młodsza. Następna rozprawa 15 marca.