Temat: Góry, ale jakie?
Tia. Chyba... niedzwiedziem wyskakujacym zza krzaka ;)
a to nie jest zaskakujące??
Chodzi mi o to, że już przeżyłem taką przygodę ;)
Nie wiem, czy wspominać ją mile (bo przezyłem) czy niemile (bo się balismy).
Początek lat 90-tych, Lubań nad Krościenkiem.
Ponieważ byliśy w tamtejszej bzie namiotowej kilka dni, postanowiliśmy zejść na zakupy do Krościenka. Nie śpieszyło się nam, więc doszliśmy na 13. Tyle, że wówczas między 13 a 15 sklepy spożywcze miały przerwę. W symie wyszliśmy z plecakami stamtąd po 16. Na nóżkach do Grwałdu, zwiedzanie drewnianego kościółka, potem - już nad wsią - winko przy zachodzącym słoncu...
Summa summarum, weszliśmy do lasu - a tu już noc. I ciemność absolutna - nad drogą zamykał się las, my bez latarek...
... pierwszy raz widziałem wtedy świecące się fosforem próchno!!!
No ale nic. Pniemy się dzielni pod szczyt (na Lubań z KAZDEJ strony jest niezła dzida), gadamy. Jeszcze gdzieś godzina do szczytu...
Kilka metrów od nas nagle słyszymy łamiące się pod kims gałęzie. Sądząc z odgłosów - GRUBE gałęzie. Nie patyczki - GAŁĘZIE. I to COS łaziło tuż koło drogi, kórą szliśmy.
Stanęliśmy ogłupiali.
- Kto tam jest? - pytamy
Cisza. Tylko to COS sie zatrzymalo.
- Hej, kto tam jest? - znow pytamy.
Cisza, po chwili to cos znów łazi.
Mieliśmy jeden nóż myśliwski, wziął go do ręki największy z nas, niemal dwumetrowe chłopisko, my jakieś kamienie macamy na drodze.
Po chwili COS jakby się oddaliło na kilknaście metrów. Stwierdziliśmy, że łoś/sarna to nie jest, bo one są bardziej strachliwe, ale to coś dużo waży. Nikt nie wymówił tego słowa na N, ale każdy się domyślał, co to za zwierze być mogło koło naszego szlaku. Wiedząc, że niedzwiedie nie lubią hałasy, zaczeliśmy śiewać. Wydzierając się na całe gardło niemal SPRINTEM pognaliśmy na szczyt.
Uff :))))
Na następny dzień schodziliśmy na dół. Na dworcu w Nowym Targu, czekając na pociąg kupiłem Diennik Polski. Na pierwszej stronie mała notka (mam ją do dziś na pamiątkę) pod tytułem: "Miś turysta". I kilka zdań, jak to miś przyszedł z ówczesnej Czechosłowacji (z Orawy) i ostatnio widziano go... pod Lubaniem właśnie.
:)))))))
Tyle mojej "misowej" przygody :)