Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...
Również bardzo serdecznie pozdrawiam członków grupy, w tym Pana Tomasza:) Bardzo się cieszę, że Ktoś zapragnął zaproponować temat poświęcony rzeczywiście wspaniałemu pedagogowi, jakim była Pani Profesor Stanisława Marciniak-Gowarzewska. Pan Tomasz pięknie o Niej napisał, a ja chciałbym uzupełnić Jego wypowiedź kilkoma słowami o Pani Profesor, takimi dla "niewtajemniczonych".
O naszej Świętej Pamięci Nauczycielce można kilka bardzo skromnych słów przeczytać na Jej płycie nagrobkowej, która znajduje się na cmentarzu w Katowicach położonym niedaleko Biblioteki Śląskiej (notabene na tym cmentarzu spoczywają również szczątki słynnego basa Metropolita Opera, Adama Didura). Czytamy tam: „prof. Stanisława Marciniak-Gowarzewska *01.01.1931-16.11.2006 Solistka Opery Śląskiej Wykładowca Akademii Muzycznej w Katowicach”. Bardzo skromne słowa, a ile się za nimi kryje!!! Wśród recenzji na temat Jej głosu można znaleźć na przykład takie słowa: „(…) Piękny, bogaty i dobrze prowadzony sopran dramatyczny,... precyzja techniczna, doświadczenie wokalne, emocjonalność śpiewu,... najwyższy kunszt wokalny,... być może Halka najlepsza w Polsce,... niewiele mamy śpiewaków o takim talencie” albo też: „głos Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej można by określić jako anielski, gdyby nie jego nasycenie uczuciem tak bardzo ludzkim, tak poruszającym – niezależnie od tego, czy wpłynęły na niego dramatyczne przeżycia kreowanej postaci operowej.” (opinia Karola Rafała Buli).
Pani Profesor urodziła się w Tarnopolu i jak sama mi opowiadała, podczas swoich dziecięcych zabaw (np. bujania się na huśtawce) śpiewała wraz ze swoją Mamą (która miała przepiękny ale nieszkolony głos) różne polskie piosenki i pieśni, w tym chyba utwory Stanisława Moniuszki? Wskutek politycznych perypetii Jej rodzina musiała z bólem serca opuścić swój dom, który wybudował Jej Tata i tak znalazła się w 1945 roku w Kędzierzynie-Koźlu, na Śląsku. Tam też znalazła swój mały kącik do śpiewania, gdy jako świeżo upieczona gimnazjalistka, pracując w miejscowych „Azotach”, występowała w zakładowym domu kultury, a mówiono już wtedy o Niej: „Słowik Azotów”. Aby rozwijać swoje zdolności pracując podjęła naukę muzyki w Gliwicach. Musiała na lekcje dojeżdżać, pokonując naprawdę uciążliwy odcinek drogi, a nauczycielkę miała bardzo wymagającą! Była to Adrianna Lenczewska (20.11.1896-15.08.1958), solistka Opery Poznańskiej i primadonna Opery Warszawskiej, profesor i dziekan Wydziału Wokalnego Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach. Ciekawy kim była ta nauczycielka ustaliłem, że była prawdopodobnie uczennicą prof. Stanisławy Zawadzkiej (sopran dramatyczny), która z kolei była zaprzyjaźniona ze słynną Adą Sari i jak podaje Wacław Panek, obie artystki w tym samym czasie święciły swoje triumfy we Włoszech i całej Europie. Obydwie też były głęboko wierzącymi i praktykującymi katoliczkami. Dodam przy tym, że Stanisława Agata Zawadzka (*05.02.1891) przebywając od 1921 roku we Włoszech (Mediolan) pobierała lekcje u tak wówczas znanych pedagogów, jak Emilia Corsi i Luiza Cortesi. W 1927 roku była już prawdziwą gwiazdą scen włoskich. W 1935 roku Stanisława Zawadzka przeniosła się z Mediolanu do Poznania i została tam solistką Teatru Wielkiego. Do wybuchu II wojny światowej Stanisława Zawadzka śpiewała w Poznaniu, biorąc udział w wielu ważniejszych zdarzeniach artystycznych na tej scenie. Okupację spędziła w Warszawie, ucząc śpiewu. W l. 1945-1950 prowadziła klasę wokalistyki w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, będąc jednocześnie do 1948 roku solistką Opery Poznańskiej. Ze sceną pożegnała się w sierpniu 1948 roku, śpiewając w Sali Teatru Polskiego w Aidzie. Od 1950 roku przeniosła się do Warszawy i przez dalszych 20 lat pracowała jako profesor wyższej szkoły muzycznej. W tym czasie była też jurorem międzynarodowych konkursów wokalnych, między innymi w Sofii, Genewie, Rio de Janeiro czy Tuluzie. Stanisława Zawadzka zmarła 21 lipca 1988 roku w Skolimowie. Niestety, nagrań fonograficznych nie pozostawiła. Uznałem za stosowne napisać te parę słów na temat nauczycielki naszej Pani Profesor aby sobie i innym uświadomić, że przejęła Ona od swoich nauczycieli na pewno wspaniałe podstawy pięknej techniki wokalnej włoskiego belcanto! A pamiętać przy tym należy, że w tamtych czasach (koniec XIX-1939 r.) Polacy słynęli ze wspaniałych śpiewaków i śpiewaczek (np. Marcelina Sembrich-Kochańska, Adam Didur, Stanisław Mierzwiński, Jan i Edward Reszke i wielu innych). I te właśnie, otrzymane w spadku po swoich mistrzach umiejętności wokalne przekazywała Pani Profesor nam, czyli swoim uczniom!
Pod opieką wokalną Ady Lenczewskiej, Stanisława Marciniak-Gowarzewska pozostawała do 1956 roku oraz w trakcie studiów w katowickiej Akademii Muzycznej. Wskutek śmierci swojej nauczycielki (15.08.1958r.), studia musiała kontynuować (do 1960 roku) w klasie śpiewu prof. Wandy Łozińskiej. Debiut operowy młodej Artystki odbył się w 1960 roku, na katowickiej scenie Opery Śląskiej. Wykonała wówczas partię tytułową w operze G. Pucciniego Madama Butterfly. W tym samym roku zdobyła I nagrodę na cenionym Ogólnopolskim Konkursie Śpiewaczym w Katowicach (w nagrodę otrzymała pianino ,przy którym w swoim mieszkaniu udzielała mnie i innym uczniom lekcji) oraz wyróżnienie na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. F. Erkela w Budapeszcie, a także wyróżnienia na konkursach w Wiedniu i Tuluzie. Natomiast rok 1961 przyniósł Jej Grand Prix na Konkursie „Bel canto” w belgijskim Liege. Pierwsza recenzja z debiutu Artystki w Polsce brzmiała:... ma bardzo piękny w gatunku głos. Umie go prowadzić. Jest muzykalna, rozumie to, co śpiewa, przeżywa, wkłada wiele uczucia... (J. Michałowski, Dziennik Zachodni, 21.06.1960 r.). Znamienna jest również pochodząca z tego okresu opinia słynnej Ewy Bandrowskiej-Turskiej: Marciniakówna ma bardzo piękny głos... (Zwierciadło, 1960 r.)! W roku 1963 Stanisława Marciniak biorąc udział w Konkursie Młodych Śpiewaków Operowych w Sofii zdobyła wyróżnienie, śpiewa wiele koncertów i stała się ulubienicą bułgarskiej publiczności. Prawdopodobnie w jury zasiadała wspomniana wcześniej Stanisława Zawadzka. Sezon 1962/63 to dla Pani Profesor praca w zespole Opery Warszawskiej (mówiono o Niej, że ma głos jak najpiękniejsze głosy z włoskiej „La Scali”). Natomiast w 1964 roku została zaangażowana do Opery Śląskiej. Wielkim powodzeniem cieszyła wówczas Jej kolejna partia w operze Halka Stanisława Moniuszki. Mówiono o Niej, że jest być może najlepszą obecnie Halką w skali krajowej (T. Kaczyński, Ruch Muzyczny, nr 19 z 1965 r.). Kolejne sezony przyniosły dalsze znakomite kreacje w tytułowej Turandot (pełna dramatycznego napięcia), Lady Billows w polskiej prapremierze opery B. Brittena Albert Herring, Marszałkowej w Kawalerze z różą (przemyślana interpretacja aktorska kobiety dojrzałej choć jeszcze zalotnej), Adalgizie w Normie (kreacja wielkiej miary) oraz Lizie w Damie pikowej Czajkowskiego. W 1977 roku Artystka śpiewała Normę, podejmując partię tytułową, a Jej wykonanie uznano za istotne osiągnięcie artystyczne. Śpiewając Roksanę w Królu Rogerze została przez J. Parzyńskiego oceniona w sposób następujący: wśród solistów śpiewaków na czoło wysunęła się Stanisława Marciniak-Gowarzewska w roli Roksany, pięknie, z wokalną kulturą prowadząca głos (Echo Krakowa, 7.10.1980 r.). Ogólnopolski rozgłos i sukces przyniosły Jej również kreacje partii Abigaille w operze Verdiego Nabucco (1983 r.). W trakcie pracy w Operze Śląskiej przez sześć miesięcy 1966 roku przebywała na stypendium w Belgradzie, ufundowanego przez rząd ówczesnej Jugosławii. Korzystała tam z konsultacji u miejscowych pedagogów wokalistyki, koncertowała i nagrywała dla lokalnego radia.W repertuarze artystki znalazło się – jak powiada Jacek Chodorowski - 25 czołowych partii sopranu dramatycznego (w tym Tatiana w Eugeniuszu Onieginie; tytułowa Rusałka w operze Dargomyżskiego; Nedda w Pajacach; Leonora w Fideliu; tytułowa Aida; Elżbieta w Don Carlowie; Leonora w Mocy przeznaczenia i Trubadurze; Elza w Lohengrinie i Santuzza w Rycerskości wieśniaczej. Działalność sceniczną w Operze Śląskiej śpiewaczka zakończyła w 1986 roku. W następnych latach rozpoczęła i kontynuowała swoją długą i uświetnioną licznymi sukcesami działalność pedagogiczną (1971 – Państwowa Szkoła Muzyczna w Zabrzu; od 1973 - Akademia Muzyczna w Katowicach). W roku 1994 otrzymała z rąk prezydenta RP tytuł profesora wokalistyki. Prawdą jest to, co napisano o Niej tj. że swą pracę pedagogiczną traktowała zawsze z wielką miłością, pasją, oddaniem i absolutną konsekwencją. Powtarzała: Nie ma dwóch studentów jednakowych. Do każdego trzeba trafić indywidualnie, poprzez różne ćwiczenia, porównania. Trzeba szukać różnych dróg przekazu wiadomości. Podchodziła z pewnością do każdego ucznia, w tym do mnie na pewno, z wielkim sercem!!! Powiedziałbym, że z jednej strony była wymagająca, nie pozwalając studentowi zakorzenić się w jakiś „wyłapanych” przez Nią błędach wokalnych, a z drugiej łączyła ją z naprawdę dużą łagodnością i ciepłem oraz zachętą. Niekiedy Jej uwagi w swojej mądrości wywoływały we mnie wesołość, zadumę, a czasem były niczym uderzenie pioruna, np.: „Nie śpiewaj, jak stary dziadek pod kościołem” (chodziło o wyeliminowanie nadmiernego przeciągania dźwięków), czy też „nie wypychaj tak klatki piersiowej, bo ci kupię stanik”! (miało to związek z tym abym nie oddychał szczytowo ale nisko, z udziałem brzucha i żeber), „nie śpiewaj, jak królik” (chodziło chyba o to żebym normalnie, elegancko otwierał usta, a nie jakoś tak jak bym gryzł trawę), „otwórz się! Nie trzymaj tego głosu kurczowo w sobie! Daj mu swobodnie ulecieć w górę, do sufitu! Puść go do głowy! Nie trzymaj go w klatce”), „nie napychaj się dźwiękiem! Czy jak normalnie z kimś rozmawiasz to też tak robisz?”; „śpiewaj normalnie, tak jak mówisz bo śpiew to naturalne przedłużenie mowy, może tylko z trochę głębszym oddechem!”, „we wszystkim trzeba zachować złoty środek i umiar, również w śpiewie, jak i w ogóle w życiu! Nie otwieraj nadmiernie gardła! Szczęka ma opadać na dół stopniowo, a nie od razu na siłę! Nie napychaj się dźwiękiem! Stój normalnie, prosto ale i nie sztywno, jak i w sposób oklapnięty!”). To tylko przykładowe uwagi, które mocno pozostały w mojej pamięci! Dodam jeszcze, że do Jej wychowanków należą m.in. Maria Ćwiakowska (solistka Opery Śląskiej, laureatka m.in. Konkursu im. A. Didura), Czesław Gałka (pochodzący z Sosnowca, bas Teatru Wielkiego w Warszawie, laureat kilku konkursów wokalnych), Jolanta Wrożyna (nagrody na konkursach im. A. Didura, A. Sari, „Belvedere” w Wiedniu, solistka Opery w Poznaniu i Staatsoper w Wiedniu), Hubert Miśka (solista Opery Śląskiej), Beata Raszkiewicz (wyróżniona na kilku konkursach, solistka Opery Kameralnej w Wiedniu), Barbara Dobrzańska (związana z Operami w Görlitz i w Trewirze, laureatka konkursów), Maria Zientek (solistka Opery Śląskiej, II nagroda na Konkursie im. A. Didura w 1983 r.). Piękną ocenę pracy pedagogicznej Stanisławy Marciniak dała Stefania Toczyska (autorka książki „Poznaj swój głos”), która po koncercie laureatów V Konkursu im. A. Didura w 1994 roku powiedziała: Chciałam serdecznie podkreślić nazwisko wspaniałego pedagoga, który tutaj w Katowicach uczy młodych ludzi. Dlatego wymienię jej nazwisko, bo było najwięcej laureatów z klasy tej wspaniałej śpiewaczki – Stanisławy Marciniak. Chciałam przy tej okazji życzyć jej z całego serca, żeby polska wokalistyka poprzez jej cudowne ręce rozświetlała nasz kraj i żeby wszyscy byli naprawdę wspaniali. Oprócz tego, Jej wszechstronna działalność artystyczna znalazła uznanie władz państwowych i środowiska muzycznego (wyróżniano Ją Krzyżami Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, była trzykrotną laureatka indywidualnych nagród za szczególne osiągnięcia dydaktyczno-wychowawcze w l.1983, 1991 i 1992); wielokrotnie otrzymywała nagrody śląskich władz lokalnych, Opery Śląskiej, Rektora Akademii Muzycznej w Katowicach). Natomiast w roku 1995 Polskie Stowarzyszenie Pedagogów Śpiewu przyznało jej tytuł „Pedagoga roku”.
I tak oto, na początku 2004 roku, czyli u schyłku Jej działalności pedagogicznej miałem szczęście być Jej uczniem! Najpierw było „przesłuchanie” w domu, a następnie zakwalifikowanie mnie do grona osób nadających się do szkolenia głosu Lekcje były najczęściej w soboty, średnio dwa razy w tygodniu. Wcześniej miałem duże kłopoty z wysokimi dźwiękami i z otworzeniem się! Dzięki tym lekcjom jako tenorowi szło mi coraz lepiej i lepiej. Jednak praca u Pani Profosor była wyważona i bardzo dbała Ona o mój głos. Nie pozwalała mi śpiewać zbyt mocno i długo! I aż do czerwca 2006 roku moja skala dochodziła tylko (a może i aż?) do „ais” („b”) i tylko raz do „H”. Ćwiczyliśmy nieustannie w tej skali abym się w niej dobrze poczuł, a na wyższe dźwięki miał przyjść swój czas, który jednak niestety nie przyszedł… Zbyt wcześnie odeszła… Jednak Pani Profesor uczyła mnie wielkiej cierpliwości (a Ona miała tę cierpliwość, oj miała!!!) i wytrwałości mówiąc” „nie od razu bułeczki wypiekają się w piekarniku!!!”. Także moje bułeczki długo się wypiekały w tym wokalnym piekarniku i jeszcze się niedopiekły ale może i na to przyjdzie swój czas… ? Mówiła też, że w śpiewie nie ma co za bardzo kombinować, bo zbytnie filozofowanie to śmierć dla śpiewaka, choć oczywiście myśleć trzeba ale z umiarem!!! Mówiła też, że z czasem śpiew stanie się moją drugą naturą i będę śpiewał górne C, nawet się nad tym nie zastanawiając,jak to zrobiłem Pocieszała mnie, że gdy chodziła na lekcje do Pani Adrianny Lenczewskiej to miała kłopoty z wysokim „A” ale z czasem i tę barierę pokonała i ile razy wyśpiewywała jako sopran dramatyczne wspaniałe, strzeliste, górne C? Mówiła, że zawsze śpiewała ponad orkiestrą, taką miała świetną technikę głosu!!! Szkoda, że umarła… Tyle jeszcze i ja i inni moglibyśmy się od Niej nauczyć… Ale ile już się nauczyliśmy!!! Ponadto z pewnością i teraz. Po śmierci gdzieś tam w Niebie patrzy na nas i nadal ma na oku swoich ukochanych uczniów i czuwa nad ich rozwojem wokalnym i tym życiowym! Bo trzeba wiedzieć o tym, że poza byciem nauczycielką śpiewu była też dla mnie, a pewnie i dla innych, nauczycielką życia!!! I dodam przy tym na koniec to, że mało kto o tym wie ale Ona była niesamowicie schorowana i musiała z naprawdę wielkim wysiłkiem opierać się na swoich kulach, a w Akademii Muzycznej nie było nawet (i nie ma!) windy tylko są schody!!! Było to dla Niej wielkie utrapienie, bo miała problemy z nogami! Proszę mi uwierzyć, a nie będę wnikał w szczegóły, że miała bardzo dużo boleści ale nie poddawała się i była niesamowicie silna i do końca oddana swoim studentom!!! Przecież nawet chyba na drugi dzień po swojej śmierci (o czym oczywiście nie wiedziała) była umówiona na lekcje śpiewu!!! To chyba o czymś świadczy!!! (przypomina mi się tutaj przypadek Adama Didura, który zmarł podczas udzielanej przez siebie lekcji śpiewu…). Pani Profesor pozostała jednak wciąż żywa i to nie tylko dla tych, co wierzą w życie pozagrobowe ale i w swoich uczniach i w uczniach ich uczniów!!!!! Żyje Ona też w swojej ukochanej Córce, Pani Reginie która również, jako absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach pięknie śpiewa i jest z pewnością świetnym nauczycielem śpiewu i kontynuatorką tej wspaniałej wokalnej tradycji polskiego belcanto, sięgającej swymi korzeniami nauczycieli tej miary, co Stanisława Zawadzka i Adrianna Lenczewska (pamiętam, że Pani Profesor przechowywała u siebie w domu z wielką pieczą pamiątkę po swej pierwszej, wielkiej nauczycielce tj. mające ponad 100 lat lustro, które z pewnością służyło wiele razy pomocą podczas lekcji śpiewu).
Jednocześnie jestem bardzo wdzęczny Panu Tomaszowi za jego słowa i pomysł uczczenia na tym forum naszej ukochanej Pani Profesor!!! Rozumiem też Pana uczucia, po jej stracie...
Chciałbym jeszcze trochę nawiązać co do zagadnienia Pana poglądów na śpiew. Mam tutaj, kilka pytań z prośbą o wyjaśnienie mi pewnych spraw (o które nie zdążyłem zapytać naszej Nauczycielki)- praktycznie będę jeszcze je ćwiczył podczas lekcji śpiewu ale myślę, że dobrze też wiedzieć coś teoretycznego?
1. APPOGGIO.
Pisze Pan o tym, ze jest to zjawisko znane jako tzw. oddychanie brzuszne (belly breathing), czyli dobry oddech wokalny,oznaczający antagonistyczne działanie mięśni wdechowych i wydechowych, do których należą mięśnie międzyżebrowe, mięśnie ściany brzucha i wreszcie oslawiona przepona. I teraz moje pytanie: proszę mi powiedzieć ,czy dobrze to rozumiem? Osobiście bowiem doszedłem pod tym względem - póki co - do następujących wniosków. Wydaje mi się, że oparcie oddechowe występuje u mnie wtedy, gdy czuję jakby wzięte przeze mnie powietrze (trochę ustami, torchę nosem) wypełniało mój brzuch i czuję wtedy takie lekkie wybrzuszenie ,szczególnie płata brzusznego nad pępkiem (choć i część brzucha pod pępkiem też wypełnia się powietrzem). I gdy wydaję z siebie jakiś dźwięk np. wysokiego rejestru (np. wysokie "A") to czuję, jaby ta przestrzeń powłoki brzusznej nad pępkiem stanowiła taką elastyczną ściankę, o którą opiera się powietrze i po prostu tak jakby właśnie elastycznie - unikając zbędnych napięć ale i całkowitego rozluźnienia, puszzenia mięśni - opieram się na tej wypełnionej powietrzem ściankę. Uprzejmie proszę o kilka słów na ten temat, ponieważ kiedyś wydawałi mi się, że to jakaś forma wciągania brzucha, napinania mięśni brzucha, trzymania rozwarcia żeber i wybrzuszonego brzucha w pozycji wdechowej, co jednak mnie usztywniało.
II. MASKA
Pani Profesor nie używała przy mnie tego pojęcia, a jedynie na pierwszej i kilku innych lekcjach dotkneła moich policzków oraz czóła nad brwiami i powiedziała mi: "tu są nasze rezonatory". Uczyła,że podparty dźwięk (używała właśnie terminu podparcie, a nie oparcie i może dlatego nie rozumiem tego pojęcia, a na lekcji jak mi mówiła "podeprzyj", to coś tam robiłem ale w sumie nie wiedziałem co mam robić i trzymałem oddech napiętymi mięśniami brzucha i okołożebrowymi) przechodzi przez gardło, a następnie trafia do głowy uaktywniając wysokie rezonatory (zatoki czołowe, nosowe i zatokę Higmorea za oczami, mówiła czasem; śpiewaj na oczy albo śpiewaj z głowy, z wysokiego czoła, z łba!) i jakby łukiem spada na twarde podneibienie, na górne zęby. Mówiła,że trzeba śpiewać każdy dźwięk z głowy, bo ci co śpiewają z gardła, to zdzierają sobie głos. Często jednak dziwiło mnie, jak to mam śpiewać z głowy? (choć Pani Profesor mówiła mi żebym śpiewał z miejsca gdzie czuje mruczenie, jak robiłem murmurando na spółgłosce "M" albo "R"). I wyobrażałem sobie, jakby kulista fala głosowa wypełniała moją głowę i stąd starałem się śpiewać, tylko miałem problem czy robić to z czoła, czy ze sklepienia głowy (wysokie czoło) czy z czubka głowy?
Natomiast tłumacząc mi impostację uderzała w klawisz pianina i pytała gdzie lecą dźwięki? Prawidłowa odpowiedź brzmiała:"do góry" i tak też "do góry" miał unosić się mój dźwięk ale też miałem problemy ze zrozumieniem tego, bo jak mam ten dżwięk podnosić do góry? Siłą tylko wyobraźni? Teraz mi się wydaje, że chyba po prostu zwyczajnym wzięciem prawidłowego oddechu! Jak Pan to rozumie?
Pani Profesor mówiła też, że gdy zawołam "heeeeej" albo "eeeee", to wtedy nawet o tym nie wiem, a krtań schodzi niżej, gardło się otwiera (jak do ziewania, choć mówiła żeby za bardzo go nie otwierać), podniebienie miękkie się podnosi (tam gdzie jest języczek nad migdałkami), szzęka opada w dół (tak jakbym sobie małe, kukułcze jajko włożył w miejsce gdzie rozchodzi się zawiasy szczęki, pod uszami), język jest przy doknych zębach i spokojnie sobie luźno leży nie przeszkadzając) i wreszcie ma miejsce to słynne podparcie! Mówiła: "zamknij usta i ziewnij, tak jakbyś to robił dyskretnie w towarzystwie", a wtedy cały aparat ustawia się tak jak trzeba i robi się podparcie, czyli oddechem podpiera się dźwięk.
Ostatnio też wiele słysałem o tym, ze przy śpiewie zachodzi świetna korelacja, harmonizacja pomiędzy luźnym ruchem języka, którego czubek dotyka dolnych zębów lub dziąseł, a podniebieniem miękkim,które się wtedy automatycznie lekko napina i podnosi, a języczek podchodzido góry, pod wpływem strumienia powietrza. Podobno Włosi mawiali: "cnota nad cnotami trzymać język za dolnymi zębami"!
Co Pan o tym sądzi i jak sprawić aby krtań była nisko? Pani Profesor nie raz mówiła mi: "nie śpiewaj przez krtań! Ona ma się obniżyć. Masz poczuć otwarcie gardła aż w pępku"). Czy znana jest Panu szkoła SLS (Speech Level Singing)Setha Riggsa, o której mówi się, że jest rozwinięciem włoskiej Belcanto?
Oczywiście będę swoje umiejętności doskonalił "pod uchem" dobrego nauczyciela ale jeśli można to chciałbym też dowiedzieć się czegoś więcej, aby lepiej zrozumieć uwagi naszej Pani Profesor, Której już o to nie zapytam...
pozdrawaim serdecznie
Przemysław Ponczek
Przemysław Ponczek edytował(a) ten post dnia 07.06.10 o godzinie 23:07