Lech Czarnowski

Lech Czarnowski Piszący. Władca
Królestwa Słów.
Freelancer -
copywriter, ...

Temat: Zlecenia - problem.

Dzień dobry,

jestem osobą piszącą. Dla agencji reklamowych (copywriting), dla wydawnictw książkowych (teksty dla dzieci: wierszyki, opowiadania), dla prasy kiedyś (recenzje, felietony, nawet opowiadanka dla tzw. "naiwnej" prasy kobiecej), do szuflady.

I mam kłopot. Oczywiście ze zleceniami :)

Z mojego doświadczenia jednak wynika, że kiedy się człek zaweźmie, przyłoży do poszukiwań, obdzwania wszystko jak leci, śle maile, itd., to się "dodrapie" zlecenia/kontraktu...

Tyle, że (w moim przynajmniej przypadku) pochłania to taką ilość czasu i energii (a nawet pieniędzy), że samo pisanie powoli staje się, o zgrozo, marginesem aktywności. Człowiek mimo woli staje się bardziej biznesmenem, niż - było, nie było - twórcą. Ta absurdalna dysproporcja jest mocno frustrująca i destruktywna - angażuje czas i umysł w kwestie merkantylne i w efekcie: zarówno efekty wysiłku włożonego w "marketing" pozostawiają wiele do życzenia - bo często jest się zmuszonym "wziąć cokolwiek", albo "za pół ceny" - jak i sama jakość pisania nie jest taka, jaka mogłaby być.

Oczywiście, można sobie odpuścić "rajdy po potencjalnych klientach", skoncentrować się wyłącznie na pisaniu, a sprzedawać już gotowe "owoce twórczości". Jednak, aby pozwolić sobie na taką postawę, niezbędna jest odpowiednio okrągła sumka na koncie, ewentualnie lukratywne stałe, długoterminowe, nieangażujące zbytnio zlecenie na lekkie i przyjemne "prace pisarskie" (tzw. stała "fucha").

Dlatego marzy mi się tzw. "model amerykański". (wybaczcie termin na mój prywatny użytek)
Mianowicie, z wielką ulgą i wdzięcznością w postaci finansowej, przyjąłbym usługi instytucji (agenta, impresario, pośrednika - jak zwał, tak zwał...), która zdjęłaby ze mnie ciężar poszukiwania klientów. Co z pewnością odbyłoby się z korzyścią finansową dla agenta/pośrednika/impresario, jak i z korzyścią dla końcowego "efektu twórczego". Ze w/w względów.

Marzy mi się sytuacja, w której moja rola w pozyskiwaniu zleceń ograniczałaby się do odebrania telefonu/emaila od agenta oraz ustalenia warunków finansowych i terminu. Voila!
Ewentualnie mojego telefonu do agenta o np. takiej treści: Witaj Jasiu, skrobnąłem w zeszłym tygodniu parę opowiadań, weź mi to sprzedaj... :)))

Nie mam głośnego nazwiska, ani też "parcia na sławę", choć postrzegam siebie jako osobę co najmniej utalentowaną. Po prostu chcę żyć z pisania, bo to robię najlepiej, to mnie bawi, ekscytuje i w tym się realizuję... dlatego szukam rozwiązań, które by mi to moje dążenie umożliwiły (ułatwiły jego realizację).

Dążąc do pointy:

- proszę Was o polecenie mi znanych Wam instytucji/osób, które spełniłyby przynajmniej część moich oczekiwań,

- ewentualnie proszę o podzielenie się wiedzą i doświadczeniem, które pomogłyby mi za pośrednictwem GoldenLine swe cele życiowe urzeczywistnić. Jestem tu od niedawna i nie ukrywam, że myśl o realizacji powyższej perspektywy była jedną z decydujących o moim przystąpieniu do grona GL. ;)


...łączę wyrazy


Lech
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Zlecenia - problem.

Pozazdrościć tak pięknych snów:)

konto usunięte

Temat: Zlecenia - problem.

Witold F.:
Pozazdrościć tak pięknych snów:)

Ty też masz pewnie piękne:P...
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Zlecenia - problem.

Joanna K.:
Witold F.:
Pozazdrościć tak pięknych snów:)

Ty też masz pewnie piękne:P...

bo nie samotne...w snach:P
Konrad Dulkowski

Konrad Dulkowski dziennikarz, Polska
The Times

Temat: Zlecenia - problem.

Trzeba sie rozglądać, wysyłać maile. Nie przesadzajmy, to nie jest aż takie trudne, czy pracochłonne, trzeba tylko wiedzieć gdzie sie chce uderzyć. Tez pracowałem jako freelancer, zaczyna się od wysyłania tekstów tu i ówdzie, a potem samo idzie, bo polecają cię w kolejnych redakcjach. I wbrew obiegowym opiniom wcale nie jest to takie trudne. Też słyszałem o kilku redakcjach, że przebić się z tekstem jest trudno, a potem wystarczał jeden mail i rozmowa telefoniczna. I nikogo nie znałem, nikt mnie nie polecał. Jak masz dobry materiał to sprzedasz.
Jacek Fąfara

Jacek Fąfara wydawca, redaktor
naczelny,
specjalista od
budowy nowych ...

Temat: Zlecenia - problem.

Lech Czarnowski:
Dzień dobry,

jestem osobą piszącą. Dla agencji reklamowych (copywriting), dla wydawnictw książkowych (teksty dla dzieci: wierszyki, opowiadania), dla prasy kiedyś (recenzje, felietony, nawet opowiadanka dla tzw. "naiwnej" prasy kobiecej), do szuflady.

I mam kłopot. Oczywiście ze zleceniami :)

Z mojego doświadczenia jednak wynika, że kiedy się człek zaweźmie, przyłoży do poszukiwań, obdzwania wszystko jak leci, śle maile, itd., to się "dodrapie" zlecenia/kontraktu...

Tyle, że (w moim przynajmniej przypadku) pochłania to taką ilość czasu i energii (a nawet pieniędzy), że samo pisanie powoli staje się, o zgrozo, marginesem aktywności. Człowiek mimo woli staje się bardziej biznesmenem, niż - było, nie było - twórcą. Ta absurdalna dysproporcja jest mocno frustrująca i destruktywna - angażuje czas i umysł w kwestie merkantylne i w efekcie: zarówno efekty wysiłku włożonego w "marketing" pozostawiają wiele do życzenia - bo często jest się zmuszonym "wziąć cokolwiek", albo "za pół ceny" - jak i sama jakość pisania nie jest taka, jaka mogłaby być.

Oczywiście, można sobie odpuścić "rajdy po potencjalnych klientach", skoncentrować się wyłącznie na pisaniu, a sprzedawać już gotowe "owoce twórczości". Jednak, aby pozwolić sobie na taką postawę, niezbędna jest odpowiednio okrągła sumka na koncie, ewentualnie lukratywne stałe, długoterminowe, nieangażujące zbytnio zlecenie na lekkie i przyjemne "prace pisarskie" (tzw. stała "fucha").

Dlatego marzy mi się tzw. "model amerykański". (wybaczcie termin na mój prywatny użytek)
Mianowicie, z wielką ulgą i wdzięcznością w postaci finansowej, przyjąłbym usługi instytucji (agenta, impresario, pośrednika - jak zwał, tak zwał...), która zdjęłaby ze mnie ciężar poszukiwania klientów. Co z pewnością odbyłoby się z korzyścią finansową dla agenta/pośrednika/impresario, jak i z korzyścią dla końcowego "efektu twórczego". Ze w/w względów.

Marzy mi się sytuacja, w której moja rola w pozyskiwaniu zleceń ograniczałaby się do odebrania telefonu/emaila od agenta oraz ustalenia warunków finansowych i terminu. Voila!
Ewentualnie mojego telefonu do agenta o np. takiej treści: Witaj Jasiu, skrobnąłem w zeszłym tygodniu parę opowiadań, weź mi to sprzedaj... :)))

Nie mam głośnego nazwiska, ani też "parcia na sławę", choć postrzegam siebie jako osobę co najmniej utalentowaną. Po prostu chcę żyć z pisania, bo to robię najlepiej, to mnie bawi, ekscytuje i w tym się realizuję... dlatego szukam rozwiązań, które by mi to moje dążenie umożliwiły (ułatwiły jego realizację).

Dążąc do pointy:

- proszę Was o polecenie mi znanych Wam instytucji/osób, które spełniłyby przynajmniej część moich oczekiwań,

- ewentualnie proszę o podzielenie się wiedzą i doświadczeniem, które pomogłyby mi za pośrednictwem GoldenLine swe cele życiowe urzeczywistnić. Jestem tu od niedawna i nie ukrywam, że myśl o realizacji powyższej perspektywy była jedną z decydujących o moim przystąpieniu do grona GL. ;)

...łączę wyrazy

Lech
Najpierw podejmij próbę zproponowania czegoś, co zainteresuje twojego potencjalnego zleceniodawcę. Spróbuj w wydawnictwach dla dzieci (czy to jest twoja specjalizacja ?). Trzeba mieć pomysł nie tylko na jeden tekst. Pomysłem na jeden tekst nie będzie zajmował się żaden poważny redaktor ani wydawca.
Jacek Fąfara

Jacek Fąfara wydawca, redaktor
naczelny,
specjalista od
budowy nowych ...

Temat: Zlecenia - problem.

Konrad Dulkowski:
Trzeba sie rozglądać, wysyłać maile. Nie przesadzajmy, to nie jest aż takie trudne, czy pracochłonne, trzeba tylko wiedzieć gdzie sie chce uderzyć. Tez pracowałem jako freelancer, zaczyna się od wysyłania tekstów tu i ówdzie, a potem samo idzie, bo polecają cię w kolejnych redakcjach. I wbrew obiegowym opiniom wcale nie jest to takie trudne. Też słyszałem o kilku redakcjach, że przebić się z tekstem jest trudno, a potem wystarczał jeden mail i rozmowa telefoniczna. I nikogo nie znałem, nikt mnie nie polecał. Jak masz dobry materiał to sprzedasz.
Przyłączam się do tej opinii.
Lech Czarnowski

Lech Czarnowski Piszący. Władca
Królestwa Słów.
Freelancer -
copywriter, ...

Temat: Zlecenia - problem.

Dziękuje Wam za odpowiedzi i zaangażowanie w ten wątek.

Proszę jednak, byście zauważyli, iż nie płaczę tu nad tym, że nie mam zleceń, lecz ubolewam nad faktem, że muszę je sam zdobywać...

Oczywiście - jak pisałem wcześniej i jak Wy słusznie pouczacie - przy sprycie, inteligencji, wytrwałości i wrodzonym wdzięku, autor zazwyczaj prędzej, czy później znajduje "nabywcę". A nawet buduje dłuższe, owocne relacje. Czego sobie i Wam życzę. :)

Być może to wyłącznie ułomności mojego charakteru sprawiają, że dostaję wysypki, kiedy wiem, że za chwilę trzeba będzie znowu rozpocząć kolejny "tour de Pologne". Być może to mój jednostkowy problem, który staram się generalizować - wszak wszyscy inni sobie jakoś z tym radzą. Być może po prostu histeryzuję.

Jednak, to wcale nie znaczy, że instytucja agenta/pośrednika nie ma racji bytu. Dla takiej osoby jak ja, która stroi fochy, bo musi dokładać starań, dla takiego - nie bójmy się tego powiedzieć - lenia i dyletanta auto-marketingowego; agent/pośrednik, który zna aktualne potrzeby różnych redakcji/wydawnictw i jest w stanie skutecznie i szybko skomunikować redakcję/wydawnictwo z autorem, jest zbawieniem.

I korzystają na tym wszyscy. Począwszy od redakcji/wydawnictwa, która nie musi się użerać z setkami tekstów i telefonów od różnych miernot i frustratów (to o mnie:)), ma zapewnioną sprawną obsługę swoich "potrzeb"; poprzez pośrednika, który po prostu zarabia pieniądze, mając informacje od redakcji i "stajnię" autorów; na autorze kończąc, który to autor wystarczy, że zna tylko jeden telefon (jeden email) i jedno nazwisko, by za jego pośrednictwem móc publikować (sprzedawać).

Na własnym przykładzie: noszę w sercu napisanie dużego, sierioznego tekstu dziennikarskiego (reportażu, raportu). Wszystko rozpisane w konspekcie, część materiałów zebrana, część "namierzona" - no po prostu: tylko wziąć się do roboty. Tyle, że tej roboty jest na parę tygodni. Mnie ten temat mocno "kręci", ale nie zabiorę się zań w najbliższym czasie, bo nie stać mnie na ryzyko poświęcenia się czemuś, czego być może nikt nie kupi. Aby "robić" takie teksty potrzebny mi jest minimalny komfort, świadomość, że robię to dla kogoś (czyt: dla konkretnej redakcji/wydawnictwa). Bo nie wyobrażam sobie jak mam dzisiaj sprzedać nie istniejący jeszcze tekst... Pozostaje jeszcze kwestia finansowa - zaangażowanie w jedną rzecz na kilka tygodni, automatycznie wyklucza osiąganie dochodów z innych źródeł: efekt "krótkiej kołderki". :) I w tym przypadku osoba/instytucja agenta/pośrednika wydaje się bezcenna... Chyba, że ktoś się nazywa Kapuściński czy inny Wańkowicz... :)

A na koniec, chciałbym jedynie zapewnić, że nie siedzę w kącie i nie rozczulam się nad sobą, a zaciskam zęby i wykonuję znienawidzone "czynności marketingowe". Tyle, że miałem nadzieję, że "rynek" już wykształcił odpowiednie instytucje dla takich rozpuszczonych marzycieli jak piszący te słowa... :)

łączę wyrazy

LechLech Czarnowski edytował(a) ten post dnia 29.11.07 o godzinie 14:04
Lech Czarnowski

Lech Czarnowski Piszący. Władca
Królestwa Słów.
Freelancer -
copywriter, ...

Temat: Zlecenia - problem.

Jeszcze parę refleksji mi się nasunęło... za co z góry najmocniej przepraszam.

Bo najpierw chciało mi się spokornieć, kiedy odebrałem stonowany i rzeczowy "feedback" od Was - starszych, bardziej doświadczonych i zrównoważonych...

...ale po wysłaniu powyższej odpowiedzi, naszły mnie myśli natrętne, a uporczywe. I oto dotarło do mnie, że (abstrahując już od mojej osoby) sam problem nie jest ani błahy, ani wydumany...

Istotą tego problemu jest tożsamość. Ktoś, kto pisze, a ma w sobie potencjał, ofiarność i zaangażowanie do bycia kimś innym (świadomie i celowo porzucam sformułowanie: "kimś lepszym", bo nie o wartościowanie tu chodzi) niż hobbysta, czy wytwórca treści, generator contentu - stoi w konflikcie z rzeczywistością, która każe mu wcisnąć się w buty managera zarządzającego własną produkcją.

Jeśli ktoś czuje powołanie, to idzie do zakonu. I zakon otacza go opieką, zapewnia mu wszelkie warunki do realizowania tego powołania. Bo powołanie to nie w kij dmuchał - implikuje pełne zaangażowanie intelektualne i emocjonalne w dążenie do absolutu i nie dopuszcza zbytniego zaangażowania w "doczesność".
Przyznaję, że powyższa metafora jest ekstremalna i bazuje na pewnym uproszczeniu (wszak nie zawsze realia życia zakonnego są tak "idealne"), lecz myślę, że dobrze obrazuje, to co chcę powiedzieć.

Jeżeli pisanie jest rodzajem powołania (zachowując proporcje, oczywiście), to aż się prosi, żeby jaki kuty na cztery nogi agent zajął się "zabezpieczeniem kwestii doczesnych" powołanego, tak, by piszący mógł całą swoją energię (tożsamość) realizować w pisaniu. Z korzyścią i satysfakcją dla obu.

W przypadku braku agenta, tożsamość osoby piszącej podlega dychotomii, a to już jest dezintegracja, czyli nigdy nic dobrego dla piszącego... a tym samym dla potencjalnych klientów (czytelników).

Zaryzykuję twierdzenie, że dopóki rynek nie wykształci w Polsce instytucji agenta, dopóty globalna jakość tekstów (literackich, dziennikarskich) nie będzie wzrastać, gdyż gros rynku zostanie zdominowane przez osoby, które znaczną część swojej energii (tożsamości) poświęcają na "dotarcie do klienta" i sprzedaż. To nie zarzut, tylko konstatacja - ja takim ludziom zazdroszczę sprawności równocześnie w obu dziedzinach.

Wspomnianą zależność ja widzę chociażby na przykładzie rynku wydawnictw dla dzieci. Większość publikacji książkowych, to przekłady (czyli jakieś agencje musiały maczać w tym palce - tyle, że nie polskie), a teksty polskich autorów w znacznej liczbie obciążone są grzechem amatorstwa i "hobbystyczności" (patrz: casus Ludwika Dorna). Dlaczego do dziś się tak chętnie wydaje Brzechwę, Chotomską, Tuwima? Bo oni pisali hmmm... z powołaniem. I jakość tych tekstów świadczy między innymi o tym, że ci ludzie mieli komfort realizowania swojej osobowości poprzez pisanie - nie musieli się do nikogo dobijać, było raczej odwrotnie. Oczywiście to były inne czasy, ale zasada pozostała... Drugie "oczywiście", że aby pisać jak Brzechwa, trzeba "być Brzechwą" w swojej działce. Tyle, że - wybaczcie górnolotność - rozwinąć skrzydła może pomóc również agent zapewniając do tego warunki...

to tyle...
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem.

Lech
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Zlecenia - problem.

Nie zanudziłeś:))
Konrad Dulkowski

Konrad Dulkowski dziennikarz, Polska
The Times

Temat: Zlecenia - problem.

Całość wywodu jest logiczna, ale opiera się na fałszywym założeniu, że poszukiwanie odbiorcy jest bardzo skomplikowane. Z mojego doświadczenia wynika, że tak nie jest, a szczególnie nie dzisiaj, gdy tytułów mrowie, a dziennikarzy wcale nie tak dużo na rynku. ja już co prawda nie jestem freelancerem, ale mam znajomych tak funkcjonujących i dobrze im sie wiedzie. To naprawdę kwestia wydeptania kilku ścieżek.
Jeśli nie znają Cię w redakcji idź z gotowym tekstem. Dopiero kiedy dasz się poznać jako dobry autor proponuj same tematy, a po akceptacji je realizuj. Z czasem, gdy okaże się, że dotrzymujesz terminów i dostarczasz materiał dobrej jakości zaczną zamawiać u Ciebie teksty, a potem będą Cię polecać gdzie indziej. To normalna kolej rzeczy.
Inaczej się nie da. Codziennie dzwonią do redakcji osoby, które chciałyby dostać zlecenie, najlepiej z zaliczką, a nie potrafią powiedzieć o czym chcą pisać. To znaczy jakiś temat tam mają, ale dokładnie o co chodzi to nie wiedzą.
A z kliką i autorami z polecenia to też jest prawda. Tylko działa to na innej zasadzie niż się to przedstawia. Otóż redaktor ma na co dzień mnóstwo roboty i jeszcze trochę. Tymczasem scenariusz często wygląda tak, że ktoś przyśle materiał, który trzeba przeczytać, ocenić. Jeśli powie się takiej osobie po prostu "nie" to są tacy, którzy będą drążyć "dlaczego?". Niektórzy będą się naprzykrzać, albo wylewać pomyje na redaktora. Pewnie nie przejmie się on tym, ale to wszystko zabiera czas. Zamiast takiej kołomyi łatwiej i efektywniej jest zapytać znajomych dziennikarzy czy nie mają znajomych, którzy mogliby coś napisać, albo mają jakiś tekst w szufladzie. Przynajmniej ma się jako-taką gwarancję jakości.
I dlatego nie ma agencji i pośredników. Rynek za mały, a pieniądze też nie na tyle wielkie, by jeszcze wystarczyło na prowizje. Pewnie taki Lis, czy inny Durczok moga sobie na to pozwolić, ale - sorki - to inna liga.
Sprawdź priv.

Następna dyskusja:

Przyjmę zlecenia na teksty




Wyślij zaproszenie do