Temat: Pierwsze przykazanie polskiego dziennikarza.
Marcin W.:
Jerzy K.:
Widze, ze sie maly offtopic zrobil... (...Ciach)
Z całością się zgadzam, plus:
- nie wierz nikomu po 30 nie jest martwym hasłem w tym środowisku
- 100g ziela to jest dwutygodniowy zapas najpoważniejszego dilera w dzielnicy (z reguły nie biorą na chatę więcej niż po 50, bo i tak nie zejdzie, chyba, że są wakacje
- trafienie na jedenej imprezie 4 lub 5 małolatów mających skitrane po 20g w jednogramowych zgrzewkach graniczy z cudem, namówienie ich wszystkich do sprzedaży wymaga talentów pierwszych misjonarzy w Afryce
- kwestia ceny - tu akurat mam nieco inne dane i dało się to załtwić za 1k pln do 1,2k pod warunkiem, że była to najpodlejsza balkonowa samosiejka
Nie podważam wiarygodności historii Pana Ryszarda, choć mam wrażenie, że samo zdarzenie (sądząc choćby po jego fikcyjnym ujęciu w opowiadaniu), mogło być na tyle wstrząsające, że pewne elementy uległy deformacji spowodowanej strachem i obrzydzeniem.
Sporo w tym racji.
1. Nie znam się na towarze. Widziałem kilka razy wcześniej gotowe działki w torebkach - był to zielonkawo-szary proszek, wyglądał jak jakaś przyprawa - może estragon, może lebiodka. Nie znam zapachu, nie znam smaku. Kupowałem to, co mi wciskano w dłoń a co mniej więcej przypominało te "działki". To mogły być równie dobrze zwykłe polne konopie. Małolaty chyba nie są psami policyjnymi, żeby wyczuć trawę węchem, wiec dealerzy mogli wciskać kit.
2. Różnych lumpów kręciło tam się sporo, widać liczyli na "załapańca" czy na tani towar. Ale tych, co sprzedawali też było sporo. Byli także panowie z dużymi torbami, z których sprzedawali dzieciakom różne alkoholowe wynalazki. Tam był cały bazar.
3. Jest możliwość, że czas zatarł w pamięci szczegóły, ale zasadnicze fakty pamiętam. Inna sprawa, że kupno towaru pod nosem policji to solidny stres - przecież władza musi się wykazać a gdy trafi się ktoś obcy, nie z tych których ma nie ruszać, to bez pytania władza może zamknąć na 48, a prorok natychmiast zwoła zaprzyjaźnionych dziennikarzy, żeby napisali, jak to inni dziennikarze się szmacą i ćpają.
4. To nie były zgrzewki tylko torebki. Niektóre z takim zameczkiem do wielokrotnego użycia. Pewno totalna amatorszczyzna.