Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!
Dariusz Świerk:
Ryszard Jakubowski:
Niestety, ogromna część odpowiedzialności za zniszczenie rynku wydawniczego spada na wydawców.
Raczej nie, są wydawnictwa, które zarabiają, słabsi odpadają i jest to zjawisko korzystne.
Są, a i owszem, ale np. te które kwitły jeszcze 2-3 lata temu, dziś plajtują. Chyba nawet "Prószyński i spółka" zaczyna padać, bo na Targach Książki ich nie widziałem ostatnio. Czy ono było słabe, że odpadło?
Czy rynek jest zniszczony? Może po prostu się transformuje a to zawsze jest w dłuższym etapie zbawienne. Szczególnie gdy idzie o dopasowanie się do realiów rynkowych czyli tego co ludzie chcą i lubią czytać.
Ludzie nie chcą czytać i w tym jest problem. Co to za nakład - 5 tys egz? Pamiętam czasy, kiedy nakłady po 100-150 tys literatury specjalistycznej rozchodziły się, jak ciepłe bułeczki. Beletrystyka szła w jeszcze większych nakładach. Inna sprawa, że wówczas nie było aż tak wielkiego wyboru.
>
Niesmak, smrodek? Zostali dobrzy, o złych nikt nie pamięta.
Ostatnich gryzą psy?
Powiedziałbym, że w ten sposób inteligentny wydawca zaprezentował „znanemu autorowi” realia rynku.
I ten autor poszedł do mniej inteligentnego wydawcy i doczekał chyba już czwartego wznowienia tego albumu, co jest zapewne ewenementem w sytuacji, kiedy albumy sprzedają się bardzo słabo.
------------
Autor, o którym mowa w punkcie 2, to Witold H. Paryski, a książka z którą biegał od wydawcy do wydawcy to Wielka Encyklopedia Tatrzańska. W końcu wydał mu ją Miłosz Martynowicz, ale Paryski nie doczekał drugiego wydania - zmarł wcześniej. WET ukazuje się od 1993 roku bez przerwy, a Martynowicz na niej zarabia, inaczej nie wznawiałby jej co 2-3 lata. Paryski nie narzekał. Paryski klął.
3. Inny autor w ciągu dwóch lat złożył propozycje wydania swoich książek ponad 100 wydawcom. Ilu z nich odpowiedziało pozytywnie a ilu negatywnie? Każda odpowiedź jest zła, ponieważ autor nie otrzymał ANI JEDNEJ odpowiedzi!!! Wydawcy nawet nie pokusili się, żeby poprosić go o próbki tekstów, czy też o nadesłanie jego dzieł do oceny. W końcu zdesperowany pisarz założył – wzorem innych piszących nieszczęśników – „wydawnictwo jednego autora” i sam z dużym powodzeniem wydaje swoje książki.
To bardzo dobry przykład jak można sobie radzić jeśli się tylko chce. 100 razy mu odmówili?
Pewnie źle pytał. Dziwne jak wydaje się inteligentni ludzie nie rozumieją realiów biznesu. Teraz pewnie zna „drugą stronę barykady” i odmawia innym. :) I na dodatek wie dlaczego, czego z kolei „znani autorzy” nadal pojąć nie mogą.
Powiedział, że był CHYBA w setce wydawnictw. Nie mam powodów, aby mu nie wierzyć. Spotykam go prawie na każdych Targach Książki, mogę zapytać i zapytam, czy zgodzi się na ujawnienie personaliów.
Bardzo chętnie współpracują. Na dobry materiał zawsze znajdzie się amator. Tylko trzeba wiedzieć jak sprzedać – i tutaj znów można książkę napisać jak autorzy tłumaczą sobie odmowy zamiast spojrzeć prawdzie w oczy: słaby materiał lub źle sprzedany. Współpracowałem z kilkoma redakcjami – zawsze kontakt był przez email plus telefon. Działało w 7 przypadkach na 10. Żadnego z naczelnych nie widziałem w realu. Nigdy.
Przez internet? Sorry, nie wierzę. Owszem, wydałem dwie książki nie widząc ani wydawcy, ani rednacza wydawnictwa. Jeżeli chodzi o teksty prasowe - przez ostatnie 10 lat sprzedałem zaledwie 3 teksty - wszystkie w ostatnim kwartale. Wcześniej było walenie głową o mur - zero odpowiedzi, zero reakcji. I co ciekawe, niektóre z tych redakcji, które nie odpowiadały na maile, zamawiały teksty, kiedy je odwiedzałem osobiście.
5. Wolność prasy jest w Polsce iluzją. Różnorodne związki koteryjne, uzależnienia polityczne i biznesowe powodują, że są tematy tabu, o których nikt nie ośmieli się napisać słowa prawdy.
Wolność nie jest iluzją, są tylko dobre, średnie i słabe teksty. Tych pierwszych może jest 5%. Jeśli można napisać w 1 gazecie, że członek rządu kradł a w 2 że były członek rządu kradł to jest wolność mediów, reszta to teorie spiskowe. Tematów tabu nie ma, no może tekst wychwalający pedofilię wzbudziłby kontrowersje.
Są, są tematy tabu, a dowody są na moim dysku. Odpowiedź rednaczów była mniej więcej podobna. Zacytuję najłagodniejszą z nich "A co mnie obchodzi prawda. Pisz to, na co czekają czytelnicy". A ci nie zawsze chcą poznać prawdę.
>Do powszechnych praktyk należy, że zamiast tekstu opisującego jakąś poważną aferę, ukazuje się reklama opisanej instytucji, lub firmy powiązanej z krytykowanymi osobami.
W Polsce szantaż jest karalny więc albo mówimy o przestępstwach i mamy na to dowody albo to plotki, których przyzwoity człowiek nie powtarza.
Mamy dowody. Nie szantaż ale - tekst o BRAKU ZABEZPIECZEŃ Lotniska Okęcie przed terrorystami, poparty moim spacerem między samolotami, bagażami, po rozdzielniach prądu i po dachu terminala... Są świadkowie, jest gotowy tekst i... zabrakło na niego miejsca. Konkrety: "Redakcja WPROST". Za kilka dni minie kolejna rocznica tego wydarzenia. Miało ono miejsce w ostatnich dniach listopada 2001 roku, a wiec 2,5 miesiąca po ataku na WTC.
Materiał sensacyjny, temat aż parzył i... nigdy nie ujrzał W POLSCE światła dziennego. Za to ujrzał za oceanem, ale POŁ ROKU później.
A o jaki szantaż chodzi, bo tego nie rozumiem? Przychodzi reklamodawca i mówi: "Albo wydrukujecie te bzdury na mój temat, albo zamówię u was reklamy". To jest szantaż? O podobnym zdarzeniu mówiła Jaworowicz w którymś swoim programie. Chodziło o gazetę, która opisała przekręty związane ze sprzedażą nowych samochodów przez autoryzowanego dealera (chyba chodziło o auta japońskie). Tekst się nie ukazał, bo dealer wykpił całokolumnowe reklamy. O tym mówiła Jaworowicz.
Ludzie stronią od słowa pisanego bo jest źle przygotowane, miałkie, mało interesujące i nadaje się może (może) jedynie do zabicia czasu podczas długiej podróży pociągiem.
TO SZCZERA PRAWDA. A kto odpowiada za to, że takie miałkie słowo trafia do druku? Autorów brak, czy wydawcy nie mają pojęcia, co jest miałkie a co dobre i drukują to, co IM SIĘ PODOBA, a potem płaczą, że nikt tego nie chce czytać.
Można się dziwić – temu jak tworzą się teorie spiskowe a to ani IPN, CBA, koterie czy WSI ale niewidzialna ręka rynku odrzuca byle co (i inne byle co kupuje).
Oczywiście że tak! Ale tas ręka ma do wyboru albo g.... które jej podsuwa nieprofesjonalny wydawca, albo... albo inne g...., które w nią wciska inny wydawca, kierujący się własnym gustem, a ten nie jest zazwyczaj zbyt dobry. Gdzie tu mowa o spisku? Ja piszę o głupocie i indolencji polskich wydawców a to nijak się ma do spisku.