konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Ryszard Jakubowski:
Witold F.:

Podejrzewam, że takie komentarze:P

Czytasz w moich myślach, czy co? Przecież to znakomite i DARMOWE studium socjologiczne - jak ludzie przy pomocy tzw. dobrych rad starają się zdołować innych. Genialny poligon doświadczalny!!!
Ja się starałam wlać w Pana trochę optymizmu i nadziei, ale nie wyszlo,a nawet bardziej niż nie wyszło - więc nie jest to poligon doswiadczalny dla potencjalnie dolujacych i źle życzących.

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Aleksandra Łojek-Magdziarz:
Ja się starałam wlać w Pana trochę optymizmu i nadziei, ale nie wyszlo,a nawet bardziej niż nie wyszło - więc nie jest to poligon doswiadczalny dla potencjalnie dolujacych i źle życzących.

Ależ ja jestem optymistą i to aż za wielkim. Gdybym nim nie był, pewno dziś byłbym jakimś ministrem alb posłem. A ja cały czas optymistycznie wierzę w to, że nie trzeba się ześwinić, żeby być kimś w tym kraju.

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Ryszard Jakubowski:
Aleksandra Łojek-Magdziarz:
Ja się starałam wlać w Pana trochę optymizmu i nadziei, ale nie wyszlo,a nawet bardziej niż nie wyszło - więc nie jest to poligon doswiadczalny dla potencjalnie dolujacych i źle życzących.

Ależ ja jestem optymistą i to aż za wielkim. Gdybym nim nie był, pewno dziś byłbym jakimś ministrem alb posłem. A ja cały czas optymistycznie wierzę w to, że nie trzeba się ześwinić, żeby być kimś w tym kraju.
gdyby Pan w to wierzyl, nie pisałby Pan takich postów. Nie zniechecałby Pan wzytskich do dzennikarstwa. Powtarzam, że mialam do czynienia z dziennikarzami (jeszcze jako naukowiec) bardzo czesto szalenie nieprofesjonalnymi, ale nauczylam sie, jak sobie z tym dawać rade - przygotowywac sie podwójnie i akademicko i naukowo do zadan mi powierzonych czy takich, ktore sama bralam na barki.
jako dziennikarz nauczyłam się, ze muszę ciezko pracowac, by napisać cos dobrego i brac pod uwage to, ze moj szef moze byc glupszy ode mnie, co mnie denerwuje, wiec jestem wolnym strzelcem. jest masa nieuczciwosci, prostactwa i -pardon le mot- chamstwa wsroddziennikarzy, wydawcow, itp. Ale nie strzykam jadem. Anglicy nazywaja to integrity. Trzeba byc sobą, wiernym sobie i pracowac pozytywnie, a nie spedzac dzień na forach, by strzykać jadem i udowadniac, jaki swiat jest zły. Bo to wszyscy wiemy, jest zły. Ale, Bratkowski kiedys powiedzial, ze sa też dobre wiadomości, ale nie dla maluczkich, bo ci interesują sie posoką i wnętrznościami. I wydaje mi sie, że Pan na tych wnętrznościach bazuje -acz nie doslownie, ale o to niestety chodzi.
Pozdrawiam (jak widac, w sposób wiecznie nieodwzajemniony, apropos ciagle przez Pana wspominanej i wypominanej oglady...mam nadzieję, że to "wypadek przy pracy" i nieodmiennie zycze Panu spokoju, tolerancji i optymizmu)Aleksandra Łojek-Magdziarz edytował(a) ten post dnia 27.11.07 o godzinie 01:43
Marcin Ś.

Marcin Ś. podnieś ręce, opuść
ręce, wyluzuj

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Olu jesteś wielka :))
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Aleksandra Łojek-Magdziarz:
Ale, Bratkowski kiedys powiedzial, ze sa też dobre wiadomości, ale nie dla maluczkich, bo ci interesują sie posoką i wnętrznościami. I wydaje mi sie, że Pan na tych wnętrznościach bazuje -acz nie doslownie, ale o to niestety chodzi.

Powiedział też, swego czasu, że tacy jak ci, o których wspomniałaś w swojej wypowiedzi, nie będą cenzurować cudzych tekstów, z których sami nic nie potrafią zrozumieć. Poczym wziął czapkę, trzasnął drzwiami pewnej redakcji i sobie poszedł:)

To jeden z powodów, dla których powstają tu i ówdzie gazety internetowe, gdzie cenzorów się nie dopuszcza do radosnej działalności. Ale nie należy zbyt hurra-optymistycznie postrzegać tego zalewu prasy internetowej. Odsetek tak naprawdę niezależnych nie jest imponujący. Ale to już inny film.

W sąsiednim wątku toczy się wojna o pojęcia "zawodowiec" czy "amator". Kryteria nadzwyczaj proste - jak kasa za tekst, to zawodowiec. Jak tekst bez kasy, to amator. Znaczy, dziennikarz obywatelski - tak to jakoś jest ujmowane.
Znaczy, setki dziennikarzy, uznanych, w tym parę dziesiątków bardzo znanych to amatorzy-obywatelscy:)

Choć tu jest pewien problem. No bo jak nazwać takiego, co to za część tekstów dostaje kasę, a część puszcza bez kasy - z różnych przyczyn?
Pół-zawodowiec, pół-amator, pół-obywatel...:P

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:
Aleksandra Łojek-Magdziarz:
Ale, Bratkowski kiedys powiedzial, ze sa też dobre wiadomości, ale nie dla maluczkich, bo ci interesują sie posoką i wnętrznościami. I wydaje mi sie, że Pan na tych wnętrznościach bazuje -acz nie doslownie, ale o to niestety chodzi.

Powiedział też, swego czasu, że tacy jak ci, o których wspomniałaś w swojej wypowiedzi, nie będą cenzurować cudzych tekstów, z których sami nic nie potrafią zrozumieć. Poczym wziął czapkę, trzasnął drzwiami pewnej redakcji i sobie poszedł:)

To jeden z powodów, dla których powstają tu i ówdzie gazety internetowe, gdzie cenzorów się nie dopuszcza do radosnej działalności. Ale nie należy zbyt hurra-optymistycznie postrzegać tego zalewu prasy internetowej. Odsetek tak naprawdę niezależnych nie jest imponujący. Ale to już inny film.

W sąsiednim wątku toczy się wojna o pojęcia "zawodowiec" czy "amator". Kryteria nadzwyczaj proste - jak kasa za tekst, to zawodowiec. Jak tekst bez kasy, to amator. Znaczy, dziennikarz obywatelski - tak to jakoś jest ujmowane.
Znaczy, setki dziennikarzy, uznanych, w tym parę dziesiątków bardzo znanych to amatorzy-obywatelscy:)

Choć tu jest pewien problem. No bo jak nazwać takiego, co to za część tekstów dostaje kasę, a część puszcza bez kasy - z różnych przyczyn?
Pół-zawodowiec, pół-amator, pół-obywatel...:P


wlasnie dlatego nie odzywam się w toczonej po sąsiedzku dyskusji, bo mnie śmieszy. Nie wiem, czemu ludzie maja taka silną potrzebę definiowania tego, co robią i po co. Może w CV chca się jakos okreslić, a nie wiedzą , jak.

Takie niedosmoki czy smoki urojone:-) , jak u Lema.
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Aleksandra Łojek-Magdziarz:
wlasnie dlatego nie odzywam się w toczonej po sąsiedzku dyskusji, bo mnie śmieszy. Nie wiem, czemu ludzie maja taka silną potrzebę definiowania tego, co robią i po co. Może w CV chca się jakos okreslić, a nie wiedzą , jak.

Takie niedosmoki czy smoki urojone:-) , jak u Lema.

a może symptom odwróconego kompleksu? skoro sam jeden z drugim nie potrafi ulepić nic sensownego, to się dowartościowuje tym, że jest "zawodowcem", no bo ma, na ten przykład, etat "dziennikarza":)
natomiast, taki wspomniany Stefan Bratkowski, skoro nie jest na żadnym etacie, to jest "amatorem z doświadczeniem zawodowym":)))))

ulepiono właśnie po sąsiedzku takie fajne coś:P

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:
Aleksandra Łojek-Magdziarz:
wlasnie dlatego nie odzywam się w toczonej po sąsiedzku dyskusji, bo mnie śmieszy. Nie wiem, czemu ludzie maja taka silną potrzebę definiowania tego, co robią i po co. Może w CV chca się jakos okreslić, a nie wiedzą , jak.

Takie niedosmoki czy smoki urojone:-) , jak u Lema.

a może symptom odwróconego kompleksu? skoro sam jeden z drugim nie potrafi ulepić nic sensownego, to się dowartościowuje tym, że jest "zawodowcem", no bo ma, na ten przykład, etat "dziennikarza":)
natomiast, taki wspomniany Stefan Bratkowski, skoro nie jest na żadnym etacie, to jest "amatorem z doświadczeniem zawodowym":)))))

ulepiono właśnie po sąsiedzku takie fajne coś:P

:-)))
z drugiej strony, niech sobie lepią.
Gorzej będzie, jak sie wezmą za ujarzmianie prawne.
Na razie to nieszkodliwe i zabawne.

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:

a może symptom odwróconego kompleksu? skoro sam jeden z drugim nie potrafi ulepić nic sensownego, to się dowartościowuje tym, że jest "zawodowcem", no bo ma, na ten przykład, etat "dziennikarza":)

A ja myślałem, że tamta dyskusja toczy się pomiędzy "amatorami" - tymi młodymi co piszą "obywatelsko", czyli bez kasy, a "zawodowcami" w postaci Pana i Pana Ryszarda, którzy mają tysiącletnie doświadczenie dziennikarskie. No ale może coś przegapiłem, bo już mi się nie bardzo chce czytać dokładnie :)
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Aleksandra Łojek-Magdziarz:
Witold F.:
Aleksandra Łojek-Magdziarz:
wlasnie dlatego nie odzywam się w toczonej po sąsiedzku dyskusji, bo mnie śmieszy. Nie wiem, czemu ludzie maja taka silną potrzebę definiowania tego, co robią i po co. Może w CV chca się jakos okreslić, a nie wiedzą , jak.

Takie niedosmoki czy smoki urojone:-) , jak u Lema.

a może symptom odwróconego kompleksu? skoro sam jeden z drugim nie potrafi ulepić nic sensownego, to się dowartościowuje tym, że jest "zawodowcem", no bo ma, na ten przykład, etat "dziennikarza":)
natomiast, taki wspomniany Stefan Bratkowski, skoro nie jest na żadnym etacie, to jest "amatorem z doświadczeniem zawodowym":)))))

ulepiono właśnie po sąsiedzku takie fajne coś:P

:-)))
z drugiej strony, niech sobie lepią.
Gorzej będzie, jak sie wezmą za ujarzmianie prawne.
Na razie to nieszkodliwe i zabawne.

Nie wezmą się, rozumu nie stanie a samo toczenie piany może przygotować co najwyżej kąpiel, najlepiej chłodną, dla tych w gorącej wodzie...:)

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:

Nie wezmą się, rozumu nie stanie a samo toczenie piany może przygotować co najwyżej kąpiel, najlepiej chłodną, dla tych w gorącej wodzie...:)

SDP już szykuje jakieś projekty regulacji prawnych - kto będzie miał prawo być dziennikarzem, a kto nie. Pewno zrobią jak z adwokatami: samo wykształcenie KIERUNKOWE nie wystarczy.
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Ryszard Jakubowski:
Witold F.:

Nie wezmą się, rozumu nie stanie a samo toczenie piany może przygotować co najwyżej kąpiel, najlepiej chłodną, dla tych w gorącej wodzie...:)

SDP już szykuje jakieś projekty regulacji prawnych - kto będzie miał prawo być dziennikarzem, a kto nie. Pewno zrobią jak z adwokatami: samo wykształcenie KIERUNKOWE nie wystarczy.


SDP zaczyna wpadać w histerię, swoimi zachowaniami wcześniejszymi doprowadziło do tego, że z wielu legitymacji SDP moze sobie teraz zrobić fajną tapetę na ścianę albo i dwie:)
Niech tam się rzucają niczym karpie w sieci przed Świętami. Dokąd nie zrobi się porządku wewnątrz, szczególnie we władzach, Stowarzyszenie nieuchronnie będzie się samo marginalizować.

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:
SDP zaczyna wpadać w histerię, swoimi zachowaniami wcześniejszymi doprowadziło do tego, że z wielu legitymacji SDP moze sobie teraz zrobić fajną tapetę na ścianę albo i dwie:)
Niech tam się rzucają niczym karpie w sieci przed Świętami. Dokąd nie zrobi się porządku wewnątrz, szczególnie we władzach, Stowarzyszenie nieuchronnie będzie się samo marginalizować.

Jedno co dobrze robi, to prowadzi stronę z ofertami pracy. Mało ich, ale zawsze to coś! Reszta to margines dziennikarstwa, jak z SDRP i innymi nowotworami.
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

To nie były nowotwory...kiedyś. Niestety, do niektórych nie trafia, że i czasy sie zmieniają, i inne formuły, i świat tak w ogóle jest całkiem inny niż jakiś ćwierć wieku temu.

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Witold F.:
To nie były nowotwory...kiedyś. Niestety, do niektórych nie trafia, że i czasy sie zmieniają, i inne formuły, i świat tak w ogóle jest całkiem inny niż jakiś ćwierć wieku temu.

Ale skoro środowisko zaczyna dopraszać się o cenzurowanie, ograniczanie dostępu do mediów, a na dodatek dzieli się samo na tych, co zawodowi-bo etatowi i na całą resztę - tych gorszych...
Witold F.

Witold F. Magazyn
"Kontrateksty",publi
systa,dziennikarz,cz
asem urzę...

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Ryszard Jakubowski:
Witold F.:
To nie były nowotwory...kiedyś. Niestety, do niektórych nie trafia, że i czasy sie zmieniają, i inne formuły, i świat tak w ogóle jest całkiem inny niż jakiś ćwierć wieku temu.

Ale skoro środowisko zaczyna dopraszać się o cenzurowanie, ograniczanie dostępu do mediów, a na dodatek dzieli się samo na tych, co zawodowi-bo etatowi i na całą resztę - tych gorszych...

No dobra, nech będzie, tylko kogo to obchodzi? Niech tam sobie dzieli co chce i jak chce. Jak kiedyś Daukszewicz, tak teraz SDP i podobni mogą sobie podśpiewywać pod nosem: "tyle mi zostało, co mi nakapało":)
Darek S.

Darek S. Raz się żyje potem
się tylko straszy!

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Ryszard Jakubowski:
Nie od dziś wiadomo, że polski rynek wydawniczy pogrąża się w totalnym kryzysie. Z jednej strony niszczą go ogromne koszty i podatki, nie spotykane w innych cywilizowanych krajach, z drugiej – potencjalni czytelnicy coraz rzadziej sięgają po książkę czy gazetę. Jeżeli już sięgną, to taką „z najniższej półki”, o znikomej wartości. Niestety, ogromna część odpowiedzialności za zniszczenie rynku wydawniczego spada na wydawców.

Raczej nie, są wydawnictwa, które zarabiają, słabsi odpadają i jest to zjawisko korzystne.

Czy rynek jest zniszczony? Może po prostu się transformuje a to zawsze jest w dłuższym etapie zbawienne. Szczególnie gdy idzie o dopasowanie się do realiów rynkowych czyli tego co ludzie chcą i lubią czytać.

Po przemianach w 1989 roku wydawnictwo mógł założyć każdy, kto miał na to ochotę i trochę oszczędności. Powstawały więc wydawnictwa – koszmarki, których kadrę kierowniczą stanowili dawni działacze partyjni, ex- rzemieślnicy, a nawet zwykli kryminaliści, upatrujący w wydawaniu książek lub gazet możliwość wyprania brudnych pieniędzy. Wiele z tych anty-wydawnictw na szczęście tak szybko upadło, jak szybko powstało. Pozostał jednak niesmak, a nawet – smrodek, który cały czas snuje się po rynku wydawniczym. Wielu wydawców nadal ma bardzo mało wspólnego z profesjonalizmem. Na tyle mało, że szanujący swoje dobre imię autorzy za żadne pieniądze nie chcą z nimi współpracować. Inni starają się zarabiać na życie cwaniackimi technikami, dobrymi być może na bazarach, ale nie - na tak bardzo kojarzącym się z kulturą rynku.

Niesmak, smrodek? Zostali dobrzy, o złych nikt nie pamięta.

Oto przykłady:

1. Pewien bardzo znany wydawca zaproponował znanemu autorowi wydanie jego książki – albumu. Ale tylko wtedy, gdy ten po pierwsze – napisze tekst, po drugie – znajdzie fotografa i zapłaci mu z własnej kieszeni za wykonanie kilkuset zdjęć, po trzecie – z własnej kieszeni zapłaci za prawa autorskie, jeżeli w książce wykorzysta jakiekolwiek materiały, objęte prawami osób trzecich. Prosty rachunek wskazywał, że koszt poniesiony przez autora wyniósłby około 60000 złotych. Wydawca zaproponował mu „aż” 10% wartości sprzedaży książki tytułem honorarium. Przy wysokim nakładzie 10000 egzemplarzy autor otrzymałby od wydawcy około 40000 złotych minus podatek. Straciłby na tym sporo ponad 20000 złotych, co jest zdaniem wydawcy niską ceną za sławę, jakiej i tak temu autorowi nie potrzeba. Jedyną pozytywną stroną propozycji była możliwość... zawarcia umowy PRZED przystąpieniem do pracy nad dziełem.

Powiedziałbym, że w ten sposób inteligentny wydawca zaprezentował „znanemu autorowi” realia rynku.
2. Inny, nie mniej znany wydawca zaproponował temu samemu autorowi wydanie tej książki na podobnych warunkach, tyle, że podpisanie umowy uzależnił od przedstawienia gotowego materiału!!! 100% ryzyka finansowego spadłoby na autora, który NIE otrzymywał żadnej gwarancji, że jego praca w ogóle ujrzy w tym wydawnictwie światło dzienne. Oczywiście do wydania książki i w tym wypadku nie doszło.

Podobnie jak powyżej. Może warto zająć się czymś co ludzie kupią i wszyscy na tym zarobią? Zamiast marudzić?
3. Inny autor w ciągu dwóch lat złożył propozycje wydania swoich książek ponad 100 wydawcom. Ilu z nich odpowiedziało pozytywnie a ilu negatywnie? Każda odpowiedź jest zła, ponieważ autor nie otrzymał ANI JEDNEJ odpowiedzi!!! Wydawcy nawet nie pokusili się, żeby poprosić go o próbki tekstów, czy też o nadesłanie jego dzieł do oceny. W końcu zdesperowany pisarz założył – wzorem innych piszących nieszczęśników – „wydawnictwo jednego autora” i sam z dużym powodzeniem wydaje swoje książki.

To bardzo dobry przykład jak można sobie radzić jeśli się tylko chce. 100 razy mu odmówili?
Pewnie źle pytał. Dziwne jak wydaje się inteligentni ludzie nie rozumieją realiów biznesu. Teraz pewnie zna „drugą stronę barykady” i odmawia innym. :) I na dodatek wie dlaczego, czego z kolei „znani autorzy” nadal pojąć nie mogą.

4. Polskie gazety, w przeciwieństwie do gazet w cywilizowanej części świata, bardzo niechętnie współpracują z freelancerami. Nawet gdy mogą dostać od współpracownika tekst lub materiał, który dałby redakcji sławę i pieniądze – wybiorą miałkie teksty etatowych pracowników lub – co gorsza – „gotowce” przygotowywane przez kilka agencji prasowych, których powiązania polityczne lub biznesowe są nie do końca jasne. Trudno się dziwić, że czytelnik wybiera nie gazetę, w której ma „najświeższe wiadomości z pierwszej ręki” ale taką, w której obok soft porno jest najwięcej ogłoszeń drobnych. Przynajmniej te, w odróżnieniu od tematyki pozostałych publikacji, nie powtarzają się w innych gazetach.

Bardzo chętnie współpracują. Na dobry materiał zawsze znajdzie się amator. Tylko trzeba wiedzieć jak sprzedać – i tutaj znów można książkę napisać jak autorzy tłumaczą sobie odmowy zamiast spojrzeć prawdzie w oczy: słaby materiał lub źle sprzedany. Współpracowałem z kilkoma redakcjami – zawsze kontakt był przez email plus telefon. Działało w 7 przypadkach na 10. Żadnego z naczelnych nie widziałem w realu. Nigdy.

5. Wolność prasy jest w Polsce iluzją. Różnorodne związki koteryjne, uzależnienia polityczne i biznesowe powodują, że są tematy tabu, o których nikt nie ośmieli się napisać słowa prawdy.

Wolność nie jest iluzją, są tylko dobre, średnie i słabe teksty. Tych pierwszych może jest 5%. Jeśli można napisać w 1 gazecie, że członek rządu kradł a w 2 że były członek rządu kradł to jest wolność mediów, reszta to teorie spiskowe. Tematów tabu nie ma, no może tekst wychwalający pedofilię wzbudziłby kontrowersje.

>Do powszechnych praktyk należy, że zamiast tekstu
opisującego jakąś poważną aferę, ukazuje się reklama opisanej instytucji, lub firmy powiązanej z krytykowanymi osobami.

W Polsce szantaż jest karalny więc albo mówimy o przestępstwach i mamy na to dowody albo to plotki, których przyzwoity człowiek nie powtarza.

Czy można się więc dziwić, że ludzie stronią od słowa
pisanego? Czy sięgnie po książkę czytelnik, który wie, iż za całkiem spore pieniądze podsuwa się mu dzieło nie najlepszego autora, ale autora który „ma układy” w wydawnictwie, albo który zna właściwe osoby? Czy w ogóle można jeszcze czemukolwiek się dziwić w Polsce

Ludzie stronią od słowa pisanego bo jest źle przygotowane, miałkie, mało interesujące i nadaje się może (może) jedynie do zabicia czasu podczas długiej podróży pociągiem.

Można się dziwić – temu jak tworzą się teorie spiskowe a to ani IPN, CBA, koterie czy WSI ale niewidzialna ręka rynku odrzuca byle co (i inne byle co kupuje).

konto usunięte

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Dariusz Świerk:
Ryszard Jakubowski:
Niestety, ogromna część odpowiedzialności za zniszczenie rynku wydawniczego spada na wydawców.

Raczej nie, są wydawnictwa, które zarabiają, słabsi odpadają i jest to zjawisko korzystne.

Są, a i owszem, ale np. te które kwitły jeszcze 2-3 lata temu, dziś plajtują. Chyba nawet "Prószyński i spółka" zaczyna padać, bo na Targach Książki ich nie widziałem ostatnio. Czy ono było słabe, że odpadło?

Czy rynek jest zniszczony? Może po prostu się transformuje a to zawsze jest w dłuższym etapie zbawienne. Szczególnie gdy idzie o dopasowanie się do realiów rynkowych czyli tego co ludzie chcą i lubią czytać.

Ludzie nie chcą czytać i w tym jest problem. Co to za nakład - 5 tys egz? Pamiętam czasy, kiedy nakłady po 100-150 tys literatury specjalistycznej rozchodziły się, jak ciepłe bułeczki. Beletrystyka szła w jeszcze większych nakładach. Inna sprawa, że wówczas nie było aż tak wielkiego wyboru.

>

Niesmak, smrodek? Zostali dobrzy, o złych nikt nie pamięta.

Ostatnich gryzą psy?


Powiedziałbym, że w ten sposób inteligentny wydawca zaprezentował „znanemu autorowi” realia rynku.

I ten autor poszedł do mniej inteligentnego wydawcy i doczekał chyba już czwartego wznowienia tego albumu, co jest zapewne ewenementem w sytuacji, kiedy albumy sprzedają się bardzo słabo.

------------
Autor, o którym mowa w punkcie 2, to Witold H. Paryski, a książka z którą biegał od wydawcy do wydawcy to Wielka Encyklopedia Tatrzańska. W końcu wydał mu ją Miłosz Martynowicz, ale Paryski nie doczekał drugiego wydania - zmarł wcześniej. WET ukazuje się od 1993 roku bez przerwy, a Martynowicz na niej zarabia, inaczej nie wznawiałby jej co 2-3 lata. Paryski nie narzekał. Paryski klął.
3. Inny autor w ciągu dwóch lat złożył propozycje wydania swoich książek ponad 100 wydawcom. Ilu z nich odpowiedziało pozytywnie a ilu negatywnie? Każda odpowiedź jest zła, ponieważ autor nie otrzymał ANI JEDNEJ odpowiedzi!!! Wydawcy nawet nie pokusili się, żeby poprosić go o próbki tekstów, czy też o nadesłanie jego dzieł do oceny. W końcu zdesperowany pisarz założył – wzorem innych piszących nieszczęśników – „wydawnictwo jednego autora” i sam z dużym powodzeniem wydaje swoje książki.

To bardzo dobry przykład jak można sobie radzić jeśli się tylko chce. 100 razy mu odmówili?
Pewnie źle pytał. Dziwne jak wydaje się inteligentni ludzie nie rozumieją realiów biznesu. Teraz pewnie zna „drugą stronę barykady” i odmawia innym. :) I na dodatek wie dlaczego, czego z kolei „znani autorzy” nadal pojąć nie mogą.

Powiedział, że był CHYBA w setce wydawnictw. Nie mam powodów, aby mu nie wierzyć. Spotykam go prawie na każdych Targach Książki, mogę zapytać i zapytam, czy zgodzi się na ujawnienie personaliów.


Bardzo chętnie współpracują. Na dobry materiał zawsze znajdzie się amator. Tylko trzeba wiedzieć jak sprzedać – i tutaj znów można książkę napisać jak autorzy tłumaczą sobie odmowy zamiast spojrzeć prawdzie w oczy: słaby materiał lub źle sprzedany. Współpracowałem z kilkoma redakcjami – zawsze kontakt był przez email plus telefon. Działało w 7 przypadkach na 10. Żadnego z naczelnych nie widziałem w realu. Nigdy.

Przez internet? Sorry, nie wierzę. Owszem, wydałem dwie książki nie widząc ani wydawcy, ani rednacza wydawnictwa. Jeżeli chodzi o teksty prasowe - przez ostatnie 10 lat sprzedałem zaledwie 3 teksty - wszystkie w ostatnim kwartale. Wcześniej było walenie głową o mur - zero odpowiedzi, zero reakcji. I co ciekawe, niektóre z tych redakcji, które nie odpowiadały na maile, zamawiały teksty, kiedy je odwiedzałem osobiście.

5. Wolność prasy jest w Polsce iluzją. Różnorodne związki koteryjne, uzależnienia polityczne i biznesowe powodują, że są tematy tabu, o których nikt nie ośmieli się napisać słowa prawdy.

Wolność nie jest iluzją, są tylko dobre, średnie i słabe teksty. Tych pierwszych może jest 5%. Jeśli można napisać w 1 gazecie, że członek rządu kradł a w 2 że były członek rządu kradł to jest wolność mediów, reszta to teorie spiskowe. Tematów tabu nie ma, no może tekst wychwalający pedofilię wzbudziłby kontrowersje.

Są, są tematy tabu, a dowody są na moim dysku. Odpowiedź rednaczów była mniej więcej podobna. Zacytuję najłagodniejszą z nich "A co mnie obchodzi prawda. Pisz to, na co czekają czytelnicy". A ci nie zawsze chcą poznać prawdę.


>Do powszechnych praktyk należy, że zamiast tekstu
opisującego jakąś poważną aferę, ukazuje się reklama opisanej instytucji, lub firmy powiązanej z krytykowanymi osobami.

W Polsce szantaż jest karalny więc albo mówimy o przestępstwach i mamy na to dowody albo to plotki, których przyzwoity człowiek nie powtarza.

Mamy dowody. Nie szantaż ale - tekst o BRAKU ZABEZPIECZEŃ Lotniska Okęcie przed terrorystami, poparty moim spacerem między samolotami, bagażami, po rozdzielniach prądu i po dachu terminala... Są świadkowie, jest gotowy tekst i... zabrakło na niego miejsca. Konkrety: "Redakcja WPROST". Za kilka dni minie kolejna rocznica tego wydarzenia. Miało ono miejsce w ostatnich dniach listopada 2001 roku, a wiec 2,5 miesiąca po ataku na WTC.

Materiał sensacyjny, temat aż parzył i... nigdy nie ujrzał W POLSCE światła dziennego. Za to ujrzał za oceanem, ale POŁ ROKU później.

A o jaki szantaż chodzi, bo tego nie rozumiem? Przychodzi reklamodawca i mówi: "Albo wydrukujecie te bzdury na mój temat, albo zamówię u was reklamy". To jest szantaż? O podobnym zdarzeniu mówiła Jaworowicz w którymś swoim programie. Chodziło o gazetę, która opisała przekręty związane ze sprzedażą nowych samochodów przez autoryzowanego dealera (chyba chodziło o auta japońskie). Tekst się nie ukazał, bo dealer wykpił całokolumnowe reklamy. O tym mówiła Jaworowicz.


Ludzie stronią od słowa pisanego bo jest źle przygotowane, miałkie, mało interesujące i nadaje się może (może) jedynie do zabicia czasu podczas długiej podróży pociągiem.

TO SZCZERA PRAWDA. A kto odpowiada za to, że takie miałkie słowo trafia do druku? Autorów brak, czy wydawcy nie mają pojęcia, co jest miałkie a co dobre i drukują to, co IM SIĘ PODOBA, a potem płaczą, że nikt tego nie chce czytać.

Można się dziwić – temu jak tworzą się teorie spiskowe a to ani IPN, CBA, koterie czy WSI ale niewidzialna ręka rynku odrzuca byle co (i inne byle co kupuje).

Oczywiście że tak! Ale tas ręka ma do wyboru albo g.... które jej podsuwa nieprofesjonalny wydawca, albo... albo inne g...., które w nią wciska inny wydawca, kierujący się własnym gustem, a ten nie jest zazwyczaj zbyt dobry. Gdzie tu mowa o spisku? Ja piszę o głupocie i indolencji polskich wydawców a to nijak się ma do spisku.
Darek S.

Darek S. Raz się żyje potem
się tylko straszy!

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Dziękuję Ci Ryszardzie za odpowiedź. Przepraszam jeśli mój poprzedni post był zbyt ostry. Wkurzyłem się na Ciebie, najbardziej chyba za negatywną postawę niemożności i pomyślałem, że przeplotę dyskusję bardziej prowokacyjnym tonem co było błędem i za co przepraszam.

Wątek, który poruszę był podnoszony wiele razy więc proszę Cię tylko o zastanowienie się nad tym po raz kolejny. Wydaje mi się, że Twoje pisanie zniechęca ludzi tworząc ciężką atmosferę niemożności skąpaną w cieniu dusznych układów o charakterze korupcyjno – personalnym. Tymczasem wielu z nas radziło sobie i radzi „atakując” redakcje z ulicy i wielu, być może bardzo wielu przypadkach takie działania kończą się sukcesem. To raz.

Dwa, młodym potrzeba zachęty, optymizmu, odwagi i wsparcia z naszej strony, co moim zdaniem Twoje posty im mogą odebrać. Chcesz czy nie jesteś czytany i uważany za kogoś doświadczonego, kto jest w jakimś sensie wzorem. Osobiście wolałbym przeczytać inne zakończenia do historii, które opisujesz. Pozytywne, 100 razy porażka, zmiana sposobu działania i … sukces. To uczy, daje nadzieję, rozwija i otwiera myślenie, motywuje, żeby się nie poddać okolicznościom ale szukać swojego miejsca.

Kilka słów dopiszę poniżej.
Są, a i owszem, ale np. te które kwitły jeszcze 2-3 lata temu, dziś plajtują. Chyba nawet "Prószyński i spółka" zaczyna padać, bo na Targach Książki ich nie widziałem ostatnio. Czy ono było słabe, że odpadło?

Nie znam zupełnie sytuacji wydawnictwa, oprócz problemów na rynku przyczyną zawirowań w firmie mogą być dziesiątki rzeczy, słabe zarządzanie, nietrafione decyzje inwestycyjne, konflikty wewnętrzne, że wymienię trzy z brzegu.

Czy rynek jest zniszczony? Może po prostu się transformuje a to zawsze jest w dłuższym etapie zbawienne. Szczególnie gdy idzie o dopasowanie się do realiów rynkowych czyli tego co ludzie chcą i lubią czytać.

Ludzie nie chcą czytać i w tym jest problem. Co to za nakład - 5 tys egz? Pamiętam czasy, kiedy nakłady po 100-150 tys literatury specjalistycznej rozchodziły się, jak ciepłe bułeczki. Beletrystyka szła w jeszcze większych nakładach. Inna sprawa, że wówczas nie było aż tak wielkiego wyboru.


5 tys to rzeczywiście niewiele, nakład raczej hobbystyczny, ale tu mamy (mogę się zupełnie mylić) do czynienia z szerokim otwarciem na zachód, gwałtownym rozwojem mediów alternatywnych oraz transformacją ustrojową w toku, która pochłania czas. Wszystko razem sprawia, że ludzie mniej czytają a mają większy wybór stąd polscy autorzy giną w natłoku konkurencji.

------------
Autor, o którym mowa w punkcie 2, to Witold H. Paryski, a książka z którą biegał od wydawcy do wydawcy to Wielka Encyklopedia Tatrzańska. W końcu wydał mu ją Miłosz Martynowicz, ale Paryski nie doczekał drugiego wydania - zmarł wcześniej. WET ukazuje się od 1993 roku bez przerwy, a Martynowicz na niej zarabia, inaczej nie wznawiałby jej co 2-3 lata. Paryski nie narzekał. Paryski klął.

Z jego modlitewnikami spędziłem w ścianie wiele cudownych chwil.
Bardzo chętnie współpracują. Na dobry materiał zawsze znajdzie się amator. Tylko trzeba wiedzieć jak sprzedać – i tutaj znów można książkę napisać jak autorzy tłumaczą sobie odmowy zamiast spojrzeć prawdzie w oczy: słaby materiał lub źle sprzedany. Współpracowałem z kilkoma redakcjami – zawsze kontakt był przez email plus telefon. Działało w 7 przypadkach na 10. Żadnego z naczelnych nie widziałem w realu. Nigdy.

Przez internet? Sorry, nie wierzę. Owszem, wydałem dwie książki nie widząc ani wydawcy, ani rednacza wydawnictwa. Jeżeli chodzi o teksty prasowe - przez ostatnie 10 lat sprzedałem zaledwie 3 teksty - wszystkie w ostatnim kwartale. Wcześniej było walenie głową o mur - zero odpowiedzi, zero reakcji. I co ciekawe, niektóre z tych redakcji, które nie odpowiadały na maile, zamawiały teksty, kiedy je odwiedzałem osobiście.

Może dodam – pisywałem do wydawnictw raczej specjalistycznych (Internet, modele biznesu, współczesne zarządzanie), na „szerokim rynku” pewnie bym sobie nie poradził, za duża konkurencja, za ładnie pisząca, co w przypadku byłego naukowca było problemem.
Mamy dowody. Nie szantaż ale - tekst o BRAKU ZABEZPIECZEŃ Lotniska Okęcie przed terrorystami, poparty moim spacerem między samolotami, bagażami, po rozdzielniach prądu i po dachu terminala... Są świadkowie, jest gotowy tekst i... zabrakło na niego miejsca. Konkrety: "Redakcja WPROST". Za kilka dni minie kolejna rocznica tego wydarzenia. Miało ono miejsce w ostatnich dniach listopada 2001 roku, a wiec 2,5 miesiąca po ataku na WTC.

Materiał sensacyjny, temat aż parzył i... nigdy nie ujrzał W POLSCE światła dziennego. Za to ujrzał za oceanem, ale POŁ ROKU później.

Ciekawe, znakomity, gorący temat, aktualny jak diabli. Może nie chcieli wywoływać paniki? W sytuacjach postrzeganych jako zagrożenie nikt nie chce się wychylać bo łatwo oberwać to raz, a dwa – w takich sytuacjach działają równe zarządzenia o których my ludzie „z dołu” najczęściej nigdy się nie dowiemy. W każdym razie gratuluję pomysłu i odwagi.

Ludzie stronią od słowa pisanego bo jest źle przygotowane, miałkie, mało interesujące i nadaje się może (może) jedynie do zabicia czasu podczas długiej podróży pociągiem.

TO SZCZERA PRAWDA. A kto odpowiada za to, że takie miałkie słowo trafia do druku? Autorów brak, czy wydawcy nie mają pojęcia, co jest miałkie a co dobre i drukują to, co IM SIĘ PODOBA, a potem płaczą, że nikt tego nie chce czytać.

Od około 10 lat nie czytam gazet, ostatnio kupiłem 1 tygodnik i to tylko dlatego, że w środku była moja wypowiedź i przeczytałem go od deski do deski podczas podróży do Warszawy. Znalazłem 1 (słownie: jeden) artykuł, który mnie zainteresował, dotyczył umów międzynarodowych po zakończeniu II wojny, wskutek których Polska wiele straciła. Napisał go pewien profesor ale i tak nie pozwolił się wypowiedziec „drugiej stronie” kimkolwiek ona jest i naświetlił problem jednostronie. Z poczuciem dobrego wyboru prolonguję swój zakaz czytania na kolejne 10 lat.

Można się dziwić – temu jak tworzą się teorie spiskowe a to ani IPN, CBA, koterie czy WSI ale niewidzialna ręka rynku odrzuca byle co (i inne byle co kupuje).

Oczywiście że tak! Ale tas ręka ma do wyboru albo g.... które jej podsuwa nieprofesjonalny wydawca, albo... albo inne g...., które w nią wciska inny wydawca, kierujący się własnym gustem, a ten nie jest zazwyczaj zbyt dobry. Gdzie tu mowa o spisku? Ja piszę o głupocie i indolencji polskich wydawców a to nijak się ma do spisku.

Wszędzie na świecie jest podobnie i nie zapominaj, że wydawnictwo to biznes którego celem jest zysk a jak jest zysk to wtedy ewentualnie jakas misja społeczna.

Mój ojciec zna wydawcę (Niemcy), który gdy przyszedł do niego U. Eco z „Imieniem róży” powiedział że takiego kryminału ze średniowiecza nikt nie przeczyta.
Joanna Kadłubek

Joanna Kadłubek dziennikarka
społeczna

Temat: Dwa słowa o kryzysie - oba brzydkie!

Dariusz Świerk:
Mamy dowody. Nie szantaż ale - tekst o BRAKU ZABEZPIECZEŃ Lotniska Okęcie przed terrorystami, poparty moim spacerem między samolotami, bagażami, po rozdzielniach prądu i po dachu terminala... Są świadkowie, jest gotowy tekst i... zabrakło na niego miejsca. Konkrety: "Redakcja WPROST". Za kilka dni minie kolejna rocznica tego wydarzenia. Miało ono miejsce w ostatnich dniach listopada 2001 roku, a wiec 2,5 miesiąca po ataku na WTC.

Materiał sensacyjny, temat aż parzył i... nigdy nie ujrzał W POLSCE światła dziennego. Za to ujrzał za oceanem, ale POŁ ROKU później.

Ciekawe, znakomity, gorący temat, aktualny jak diabli. Może nie chcieli wywoływać paniki? W sytuacjach postrzeganych jako zagrożenie nikt nie chce się wychylać bo łatwo oberwać to raz, a dwa – w takich sytuacjach działają równe zarządzenia o których my ludzie „z dołu” najczęściej nigdy się nie dowiemy. W każdym razie gratuluję pomysłu i odwagi.

Ja czytałam ten tekst i niestety - wiele w nim brakuje. Teoretycznie temat świetny, no ale Rysiek nie spełnił moim zdaniem podstawowych warunków, żeby teorię zmienić w praktykę. Po pierwsze cała opowieść utrzymana jest w tonie blogowej historyjki - zaczyna się wcale nie elektryzująco:

"Aż trudno uwierzyć, że wydarzyło się to naprawdę. Przypadek miał miejsce 19 listopada ub. r. późnym popołudniem. Tego dnia wraz z kilkoma innymi osobami mieliśmy odlecieć z lotniska Okęcie do Sztokholmu. Wycieczka była nagrodą za najlepsze teksty w konkursie dziennikarskim „Oczy otwarte”. Odlot był planowany na godz. 16.10. Już kilka minut po piętnastej mieliśmy za sobą pierwszą, dość powierzchowną odprawę i weszliśmy do strefy wolnocłowej. Było trochę czasu, więc postanowiłem udać się na zwiedzanie okolicznych sklepów. Zamierzałem po drodze odwiedzić toaletę. Na wprost kawiarni w pobliżu sklepu Fundacji Nissenbaumów znalazłem stosowne drzwi, nacisnąłem klamkę i... Prawdopodobnie przedwyjazdowy stres spowodował, że pomyliłem znak toalety z oznaczeniem wyjścia ewakuacyjnego. "

No cóż - zwykły gapa w podróży. Żaden terrorysta z podejrzanie wypchanym plecakiem, rozbieganym wzrokiem wypatrujący ochrony. Dalej Rysiek opisuje, jak się znalazł po drugiej stronie tych drzwi. Z tym, że jak na gapę przystało nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić:

"Rozejrzałem się po pułapce. Obok mnie były drzwi do jakiejś rozdzielni elektrycznej, czy czegoś podobnego. Przynajmniej tak informował napis. Inne drzwi wiodły na klatkę schodową. Udałem się schodami do góry. Minąłem jeszcze jedną rozdzielnię elektryczną i dotarłem do "Wyjścia na dach". Nie sprawdziłem, czy było otwarte! Poszedłem na dół. "

A więc nie wiadomo jakie strategicznie ważne punkty mijał. Być może w skutek ich zniszczenia zgasłoby światło w toaletach? Na dachu też nie był, a szkoda, bo z dachu mógłby cyknąć parę fotek, które by świetnie dodaly wiarygodności tej historii.

Dalszy ciąg tej historii opowiada o tym jak Rysiek wreszcie odnajduje żołnierza, który kręci się po płycie lotniska i pomaga mu wrócić do sali odpraw. Widocznie na żołnierzu też nie zrobił innego wrażenia, niż trochę gapowaty pasażer. Gdyby miał choć plecak, albo kurtkę z wystającymi kablami, albo choć cerę araba - kto wie. Ale wyglądał pewnie zupełnie niegroźnie. Poza tym nie krył się, wręcz szukał kontaktu.

No i najważniejsze - Rysiek spokojnie wrócił sobie do sali odpraw, po czym wsiał w samolot i odleciał. A refleksję, na temat tego, że przecież mógł być terrorystą, wysnuł dopiero później, już w hotelu.

U nas w Trójmieście jakiś czas temu dziennikarze postanowili sprawdzić, czy da się wykraść z zajezdni autobusowej niskopodłogowego mercedesa. Bez trudu dotarli do pojazdu, po drodze odwiedzili jeszcze kilka służbowych miejsc, wszędzie zrobili sobie zdjęcia i nakleili naklejki z logiem gazety. Po czym ukradli autobus i podjechali nim prosto pod budynek dyrekcji. Wmaszerowali do szefa zakładu, pokazali fotki na cyfrówce - i dopiero się chłopina musiał tłumaczyć. Afera była całkiem niezła, kilka osób wyleciało z roboty. A cały materiał z taką pointą - w dodatku bogato ilustrowany zdjęciami - czytało się jednym tchem. Tymczasem tekst Ryśka ani grzeje ani ziębi. Jest taki jakiś nijaki właśnie. Niby gdzieś wszedł, ale zasadniczo sam nie wiedział gdzie, potem wyszedł, zdjęć nie zrobił. Może tam był, może nie. Ja mu wierzę, że był ale zasadniczo - raczej na sowo honoru. A to jak na gorący temat za mało.

Następna dyskusja:

Michnik-Janecki & Co, czyli...




Wyślij zaproszenie do