Jakub
Łoginow
Nie ma kangurów w
Austrii
Temat: Skąd u redaktorów taka mała asertywność?
Od pewnego czasu zastanawia mnie i wkurza zarazem jedna sprawa: to, że wielu redaktorów nie potrafi po prostu powiedzieć "nie, dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani współpracą/tekstem", a zamiast tego kręcą, nie odpowiadają na maile, udają że odpiszą za tydzień itp.Kto jak kto, ale dziennikarz powinien być wygadany, asertywny i odpowiedzialny, a nie zachowywać się jak dziecko z podstawówki.
Przykład z życia:
Jest sobie pewna redakcja pisma, zajmującego się krajami Europy Środkowej iWschodniej, co pokrywa się też z moimi zainteresowaniami. Wysyłam maila, w którym krótko się przedstawiam i proponuję współpracę + dwie propozycje tekstu. Przy czym mam podstawy sądzić, że redaktorzy słyszeli o mnie, a już na 100% doskonale znają tygodnik dla którego pracuję - kijowskie "Dzerkało Tyżnia" (dodam, że to nie jest gazeta podwórkowa, tylko odpowiednik naszej "Polityki" lub "Wprost").
Na początek głucha cisza, więc po kilku dniach ponawiam maila. Dostaję odpowiedź, że tak, chętnie nawiążą współpracę i że temat X im odpowiada. Więc po ok. tygodniu wysyłam artykuł. W odpowiedzi głucha cisza. Po jakimś czasie wysyłam maila z pytaniem, czy tekst dotarł, czy jest ok - cisza. W końcu wychodzi jeden numer bez tego tekstu, drugi, po czym jeszcze raz kontaktuję się z redakcją i w końcu odpowiedź że tak, tekst jest OK. Po jakimś czasie tekst publikują.
Mija niecały rok od tego czasu (to dwumiesięcznik, więc rok to nie tak dużo), wysyłam maila w którym krótko przypominam o sobie, nawiązuję do tego że już u nich coś opublikowałem i wyrażam chęć dalszej współpracy + propozycja tematu. Cisza. Ponawiam maila. Po jakimś czasie odpowiedź, że tak, oczywiście, są zainteresowani i żebym przesłał tekst. Wysyłam tekst - cisza. Wysyłam po jakimś czasie maila z prośbą o potwierdzenie, czy tekst dotarł/nie dotarł, czy są zainteresowani itp. Zero reakcji. Ponieważ mam taką możliwość, idę do redakcji osobiście, mówię że jestem autorem, przesłałem tekst i nie wiem czy dotarł, więc na wszelki wypadek przynoszę jeszcze raz na pen drivie. Sekretarz redakcji widać że widzi tekst po raz pierwszy, zapisuje go na kompie, notuje mój nr tel. i email i obiecuje odpowiedzieć do końca tygodnia, przekazać tekst innym itp. Oczywiście nic z tego. Po jakimś czasie znowu wychodzi numer bez tego mojego tekstu, ja wysyłam maila z zapytaniem, zero reakcji. Głupia sytuacja, bo z jednej strony nie chcę się narzucać, ale z drugiej na coś się umówiliśmy, ja wykonałem pracę i teraz po prostu chcę wiedzieć: biorą ten tekst czy nie, bo jeżeli nie, to wystarczy po prostu powiedzieć a nie zachowywać się jak chłopcy z piaskownicy.
W końcu dzwonię do redakcji, przedstawiam się, opisuję sprawę, redaktor obiecuje sprawdzić, zapisuje numer telefonu i mówi że zaraz oddzwoni, oczywiście nie oddzwania.
Właściwie powinienem machnąć ręką na całą sprawę i olać współpracę, ale z drugiej strony sytuacja w mediach jest taka, że gdyby tak wszystko odpuszczać to w ogóle bym nigdzie nie publikował, bo podobne podejście ma wiele innych redaktorów. I nie zawsze wynika to ze złej woli, często rzeczywiście tekst nie dotrze, trafi do spamu, czy po prostu redaktor ma tyle na głowie że mu umknie.
Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w tej sytuacji i nie tylko w tej chodzi o coś innego. Na łamach tego pisma wciąż pojawiają się te same nazwiska, w kółko wałkowane są te same tematy, a nie mając koneksji trudno się wbić. Co oczywiście odbywa się ze szkodą dla samego pisma.
Wszystko to rozumiem i dziwi mnie tylko jedno - skoro redaktorzy najwyraźniej nie chcą ze mną współpracować (ich święte prawo), to dlaczego zawracają dupę i nie napiszą tego wprost (dziękujemy, tekst doszedł ale nie opublikujemy go bo jest słaby itp.) tylko robią takie uniki. Tak jakby właśnie brakowało im asertywności, czy mówiąc kolokwialnie, nie mieli jaj.
Jak postępować w takich sytuacjach? Mieliście podobne doświadczenia?