Jakub
Łoginow
Nie ma kangurów w
Austrii
Temat: Rynek pisania felietonów pod cudze nazwisko
To kolejny temat tabu w polskim dziennikarstwie. Jest tajemnicą poliszynela, że wiele felietonów znanych dziennikarzy-celebrytów jest tak naprawdę nie ich autorstwa.Nie oszukujmy się: magia takich nazwisk, jak Tomasz Lis, Janina Paradowska czy Rafał Ziemkiewicz robi swoje. Ludzie przeczytają wszystko, co dany autor, popularny i ulubiony dziennikarz napisze - nawet, jeśli tekst jest po prostu słaby. Pamiętam, jak swego czasu w Dzienniku Bałtyckim co tydzień ukazywały się felietony Tomasza Lisa. Przyznam szczerze, że teksty były bardzo słabe i gdyby nie znane nazwisko, z pewnością nikt by ich nie opublikował. Tomasza Lisa bardzo szanuję i wiem, że stać go na o wiele więcej. Ale działała tutaj reguła: aha, napisał to Tomasz Lis, więc trzeba przeczytać.
Nie wiem, ile wynosiła wierszówka za taki felieton, ale myślę, że na pewno ponad 1000 złotych. W tym czasie nawet bardzo wartościowy tekst (np. dobry reportaż) w tej samej gazecie, napisany przez "zwykłego" dziennikarza był wyceniany na 60-150 złotych.
Efekt? Dziennikarz wie, że obojętnie, co napisze, i tak będą go czytać i dostanie te 1000 złotych wierszówki. A po co pisać, skoro za 200 złotych zrobi to student? Biznes się kręci, wszyscy są zadowoleni.
Prawdę mówiąc, nie za bardzo znam szczegóły funkcjonowania tego rynku, natomiast z wielu wiarygodnych źródeł wiem, że taki rynek istnieje - z tym że praktycznie tylko w Warszawie.