Temat: Echa Grunwaldzkie...
http://www.nowosci.com.pl/look/nowosci/article.tpl?IdL...
Kto żyw, ten na Grunwald!
Tekst i zdjęcia Piotr Schutta, Piątek, 16 Lipca 2010; aktualizowano: 15.07.2010 14:45
Zmniejsz tekst Domyślna wielkość tekstu Powiększ tekst
Gdyby się Mieczysław Sadowski uparł, to i w pojedynkę losy tej bitwy by rozstrzygnął. Wszak namiot samego Jagiełły ma u siebie. Na cerowanie wziął. Namiot Ulricha von Jungingena to samo. Dziury jak pięść. A bez namiotów wojaczka marna. Zwłaszcza gdy żywy ogień z nieba się leje, jak to zwykle pod Grunwaldem.
image
Piesza Drużyna Michała von Manteuffela ze Świdwina podczas posiłku. Przed zrobieniem zdjęcia pospiesznie zdjęto ze stołu plastikowe butelki z napojami i przyprawami. Odtwórcy historii nie lubią, kiedy im się turyści z aparatami do obozowiska pchają. Choć grzecznie poproszeni, potrafią się odwdzięczyć i nawet przekonać wartownika, by wpuścił do obozu intruza z XXI wieku.
Stolarz Sadowski ze Stębarka od lat namioty wojom naprawia, bo tapicerem też jest. Co roku rycerzom powtarza, że płótno stare.
- Gadają, że kupią nowe, a za rok znowu dają do naprawy - śmieje się Sadowski i nagle przychodzi mu do głowy odkrywcza myśl. - Można powiedzieć, że król właściwie jest ode mnie uzależniony.
Dni w mrokach średniowiecza
Namioty, ważna rzecz, ale ludzie ważniejsi. Już się więcej niż tydzień temu zaczęli zjeżdżać. Włosi, Czesi, Portugalczycy, Białorusini, Finowie, Niemcy, Francuzi, Ukraińcy, Rosjanie i Bóg wie kto jeszcze. O Polakach lepiej nie mówić. Cały kraj złapał za oręż i gna jeden przez drugiego. Pewien rodak z Australii nawet przyjechał. I z Kanady kogoś przywiało. A i kobiet uzbrojonych nie brakuje. Niektóre będą w bitewnym pyle tylko poić walczących, by nie pomdleli, ale inne przywdzieją męskie stroje i z łuków albo z hakownic będą siać pociski. Nawet nie poznasz, chłop to czy baba.
Reklama
Reklama
Na razie jadą: z komórkami, zegarkami, z psami i kotami, i z całymi rodzinami.
Najmłodszy rekonstruktor średniowiecza ma dwa miesiące i usiłuje zasnąć w swoim wózeczku ustawionym między namiotami w cieniu powiewających na lince pieluch w obozie Chorągwi Gończej. Przyjechał z Gdańska z mamą graficzką i tatą politologiem. Mama uszyła namiot i ubrania, tata zbudował meble (bez gwoździ, śrub i kleju). Na razie berbeć leży goły w pieluszce jednorazowej, ale wkrótce przywita go średniowiecze pieluszką lnianą i kolorowym kaftanem.
image
Jakub gotuje wodę w kotle wykona-nym według dawnych wzorów
Jak się wszyscy odtwórcy zjadą, będzie ich więcej niż mieszkańców gminy, czyli ponad 6 tysięcy. Lekarze wszystkich specjalności, od stomatologa po anestezjologa, policjanci, sklepikarze, adwokaci, pracownicy fizyczni i umysłowi, kierowcy ciężarówek, agenci nieruchomości i bezrobotni. Za płotem z nieokorowanych desek, gdzie turyści, a tym bardziej dziennikarze wstępu nie mają, dzisiejsze podziały przestaną się liczyć. Ludzie rozbiją własnoręcznie uszyte historyczne namioty, przy nich wykopią metrowe dołki, które wyściełane słomą zastąpią im lodówki, a następnie schowają do lnianych worów lub do aut ostatnie ślady współczesności razem z ubraniami i na kilka długich dni pogrążą się w mrokach średniowiecza. Panowie w lnianych gaciach i koszulach, w nogawicach zsuniętych do kolan z powodu upału i w białych lub szarych czepkach. Panie w giezłach i lekkich sukniach zwanych z francuska la robe. Na nogach, oczywiście, obowiązkowe trzewiki ze skóry. Będą pili wodę zmieszaną z winem, będą jedli drewnianymi łyżkami z glinianych misek to samo, co ich przodkowie spożywali kilka wieków temu.
Na razie mamy wiek dwudziesty pierwszy. Na polach między wsiami Grunwald i Stębark wyrasta w tempie ekspresowym niecodzienne miasteczko. Jest poniedziałek, 12 lipca. Do bitwy, a właściwie do inscenizacji zaledwie pięć dni. Minęła godzina jedenasta. Reżyser widowiska Krzysztof Górecki ma podkrążone oczy. Przed chwilą zakończyła się odprawa z dowódcami chorągwi.
- Nie śpię - rzuca w biegu Górecki. - Nie mogę rozmawiać. Biegnę rozdać dowódcom proporce dla chorągwi.
image
Średniowieczne obozowisko pod Grunwaldem zaczęło wypełniać się ludźmi już 10 dni przed bitwą. Nawet śledzie do namiotów są tu ręcznie kute.
Złamany obojczyk Jagiełły
- Dowaliło ludzi i cały czas dowala - martwi się nie na żarty król Władysław Jagiełło, a właściwie Jacek Szymański z warszawskiego Bractwa Miecza i Kuszy. To on prawie 20 lat temu wymyślił to zamieszanie, a 10 lat temu w zgiełku bitwy spadł z konia. I było po obojczyku.
- Potem dzwonił do nas ordynator, że dla króla jest potrzebna rycerska ochrona, bo dziennikarze go w szpitalu napadają - pamięta Sylwester Pluciński, pracownik Urzędu Gminy Grunwald, który o parkingach i drogach dojazdowych wokół pola bitwy wie wszystko. Nie będzie łatwo, bo parkingów ciągle za mało, drogi wąskie, a tu z samej Litwy dziesięć autokarów się szykuje. Na szczęście dobry humor Sylwestra Plucińskiego nie opuszcza.
image
Adrian Łuczak z bydgoskiej Chorągwi Zaciężnej Maximus czyści miecz
- Jagiełło miał gorzej, bo jeszcze bitwę musiał wygrać - żartuje mężczyzna.
W tym roku król wystąpi na czarno, bo w rzeczywistości tak się nosił. Stroje miał szare i czarne, na modłę francuską.
- Na czarno nosił się cały dwór królewski, bo to był w tamtych czasach kolor modny i bardzo drogi. A poza tym król miał taką fanaberię. Nawet płótna namiotów i wozów taborowych kazał na czarno farbować - opowiada Jacek Szymański. Kiedy w styczniu tego roku wystąpił na oficjalnej uroczystości rozpoczynającej jubileusz 600-lecia wielkiej bitwy, akurat miał na sobie szatę barwy szarej. Strój prezentował się godnie i historycznie, był bowiem repliką wywiedzioną z udokumentowanych źródeł. Co z tego? Na gawiedzi i tak największe wrażenie zrobił szeroki jak szafa gdańska Mariusz Pudzianowski, ubrany - jak mówią znawcy tematu - w byle co. W dodatku wygiął na scenie kawałek metalu, który miał przypominać jeden z dwóch słynnych nagich mieczów. Potem na jednym ze spotkań z samorządowcami pewien minister rozgłaszał, że Pudzianowski klasa, a ten facet, co to udawał króla, to przyszedł w jakichś szarych szmatkach, że szkoda gadać.
- Przepraszam - mówi nagle król i szuka komórki, która dzwoni natrętnie. Od jakiegoś czasu monarcha odbiera „tysiące telefonów” dziennie. Nękają go telewizje i gazety. Czasem zadzwoni też ktoś w banalnej sprawie, pytając: „Panie, a z żelkami to którędy mam na pole wjechać?”
Dwieście tysięcy luda
Pod pomnikiem pamiętnej bitwy ruch jak w ulu. Brzęczą piły, stukają młotki. Powstają płoty, palisady, drewniane wieżyczki imponujących rozmiarów i barki piwne. Jest już plac turniejowy, gdzie będą napadać na siebie ludzie konni i spieszeni zakuci w blachy. Każdy będzie miał na sobie od 20 do 40 kilogramów żelastwa.
image
Małgorzata i Darek zakochali się w sobie pod Grunwaldem. W tym roku przyjchał z nimi owoc tej miłości. Na zdjęciu: siostra Małgorzaty usypia 2-miesięcznego Maciusia.
- Jak jeszcze założysz pod to przeszywanicę, to normalnie jak w termosie - nie żartuje Artur „Nathan” Wawrowski, informatyk, rycerz z wieloletnim stażem. Przechadza się po obozie i goni ludzi do pracy. Nad sobą ma tylko dowódcę chorągwi, sympatycznego okularnika Staszka Kulę, który na co dzień sprząta klientom sauny i urządza ogrody, ale tutaj to on wydaje rozkazy.
Wyrastają pierwsze kramy rzemieślników, których, jak co roku, ma być ponad sto. A na przyległych polach pracują kosiarki - uwijają się rolnicy, zamieniając łąki w parkingi dla turystów. Krążą opowieści, że dzięki bitwie zarabiają po kilka tysięcy dziennie. W tym roku organizatorzy spodziewają się rekordowej liczby 160 tysięcy turystów, którzy mogą przyjechać tylko na sobotnią inscenizację. W sumie przez słynną dolinkę może przegalopować ponad 200 tysięcy luda, łącznie z oficjelami i ich czujnymi agentami w ciemnych garniturach, którzy w tym roku utrudnią trochę pracę twórcom widowiska, wstrzymując na jeden dzień próby przed bitwą.
Prysznic na razie za darmo
Tylko w cieniu potężnej lipy, w gospodarstwie za ruinami starej kapliczki postawionej przez Krzyżaków krótko po bitwie, na razie spokój.
image
Manewry przed walką na razie w strojach cywilnych. Historia inscenizacji obfituje w anegdoty dowodzące, że z rycerstwem lepiej nie zadzierać. Agresywni kibole Arki Gdynia i miejscowi żule potem skarżą się policji, że napadli ich... Krzyżacy.
- My się szybko uczymy, nie ma nic za darmo - śmieją się Jan i Jan Wojtowiczowie, ojciec i syn, obaj w śmiesznych kapelusikach. Łąki mają już wykoszone. Prysznic dla gości też wykonany. Z daleka wygląda jak wychodek. Na razie można się opłukać za darmo.
- Dogadać się z nami można - mówi Wojtowicz senior i zeszłego roku wspominać nie chce. - To był istny Armagedon, panie. Wszystko się zakorkowało, a ludzie cuda wymyślali. Wyskoczył taki jeden na drogę i mówi, że przejazdu nie ma, bo tam krowę przejechali i wszystkich zgarnął na swoje pole.
Tomek z Poznania za pachołka robi. Za późno się obudził. W kwietniu zrzucili się z kolegą na kamerę i postanowili nakręcić o Grunwaldzie film. W tym celu Tomek wstąpił do bractwa rycerskiego, bo od środka lepiej wszystko widać, ale do rycerza mu daleko. Na razie w stroju wypożyczonym z teatru chłopa udaje.
- Już wiem, że w tym roku nie będzie filmu. Za dużo się tutaj dzieje. Może w przyszłym roku coś skręcimy. Na razie tak sobie szwenkuję - mówi chłop i poprawia dziurawy kapelusz przypominający rozdeptany grzyb. Rycerzom w drogę nie wchodzi, bo jako pachoł żadnych praw nie ma. Ale może przez rok się to zmieni.
Warto wiedzieć
Polnymi drogami na największą bitwę w Europie
* To już 13. inscenizacja bitwy pod Grunwaldem. Wyjątkowa, bo przypadająca w jubileusz 600-lecia wydarzeń. Ma kosztować 1 mln zł. W obozie historycznym znajdzie się 6 tysięcy odtwórców średniowiecza. Z tego na polu bitwy stanie ok. 2200 osób. Tak dużej liczby walczących organizatorzy się nie spodziewali. Będzie to największa tego typu impreza w Europie.
* W obozie historycznym nie ma miejsca dla współczesnych namiotów i przypadkowych ludzi. Ten, kto chciał wziąć udział w tym wydarzeniu, mógł to zrobić na dwa sposoby. Albo musiał wcześniej przyłączyć się do konkretnej chorągwi czyli wstąpić do jakiegoś bractwa rycerskiego, albo - jeśli nie chce się zrzeszać - musiał przysłać organizatorom dokumentację zdjęciową swojego stroju bojowego i cywilnego z pełnym opisem.
* Dla ludzi, którzy spotykają się pod Grunwaldem, wierność historycznym detalom jest najważniejsza. Pięć lat temu na potrzeby środowiska opracowano pod Grunwaldem żelazne zasady i katalog spraw, które jeszcze należy poprawić. Z roku na rok poprzeczka się podnosi. Tegoroczny rekord pobiła grupa z Rosji , która przysłała dokumentację historyczną i faktograficzną przestawiającą każdego uczestnika w trzech rodzajach stroju. Do tego każdy strój miał osobną ikonografię źródłową. Zostali przyjęci. Wiele grup, które usiłowały się dostać na bitwę musiało jednak odejść z kwitkiem.
* Dni Grunwaldu to nie tylko inscenizacja bitwy. Impreza zaczęła się w środę, 14 lipca i potrwa do niedzieli. To, na co wszyscy czekają najbardziej, rozpocznie się 17 lipca o godz. 14. Prawdziwa bitwa trwała ok. 4-6 godzin, ta potrwa godzinę. W 1410 roku starło się ponad 40 tysięcy konnych, obecnie będzie ich zaledwie 80, ale to i tak dwa razy więcej niż w zeszłym roku.
* Miejscowi radzą turystom, by zjawili się na miejscu jak najwcześniej. Najlepiej już o 6 rano, bo wtedy jest szansa na zostawienie auta w miarę blisko pola bitwy. Kto chce uniknąć korków, może też wyposażyć się w szczegółową mapę i spróbować dojechać polnymi drogami.