Temat: Jak sie masz Cool-turo?
Karolina P.:Zauważyłam tendencję do regionalizacji, i jak najbardziej ją popieram:). Mam wielu znajomych ze studiów, którzy w weekendy wsiadają do pociągu i jadą w Polskę. "Zaliczenie" spektakli z afisza Teatru Starego przestaje im już wystarczać. Festiwale, koncerty, wystawy, których jeszcze nie widzieli - takich punktów jest na mapie mnóstwo, trzeba tylko znaleźć kasę. Z tym już niestety - podobnie jak w przypadku regionalizacji ;) - gorzej. Jako student do tych szczęściarzy nie należę i podróżuję na razie tylko "służbowo";).
Z łącznikiem jest rzeczywiście coś nie tak. Szeroko zakrojona reklama to jedyna szansa na wypromowanie wydarzenia. Pytanie tylko, czy kulturę da się wypromować jak proszek do prania?
Zgodzę się, że studencka kieszeń zwykle nie wytrzymuje ciężaru podróży przez całą Polskę za wydarzeniami kulturalnymi. Plus jest taki, że co raz cześciej wydarzenia są darmowe, tak więc trzeba zainwestować w bilet, papu i ewentualnie nocleg (w erze netu to już coraz mniejszy problem - znajomych mamy prawie wszędzie).
Wielkie kampanie medialne to niestety zaszczyt nielicznych. Praktycznie żadne wydarzenie kulturalne nie ma na to szans. Ale z drugiej strony, czy takie szanse mieć musi? Czy kultura potrzebuje masowej promocji? Czy to ma sens ekonomiczny? W końcu kultura, szczególnie ta wyższa niejako z definicji jest niszowa. Co za tym idzie, masowa reklama nie ma sensu ekonomicznego, bo dotrze do wielu, ale ile procent z nich przyciągnie?
Kultura nie musi być promowana jak proszek do prania - proszku używa każdy, czy jest głupi i biedny, czy głupi i bogaty, czy mądry i biedny, czy mądry i bogaty (celowo nie obrażając nikogo). W kulturze jednak uczestniczy tylko część tych, którzy piorą rzeczy.
Kultura promowana jest jak proszek tylko wtedy, gdy uda się komuś skłonić sponsora, by wpuścił mnóstwo pieniędzy w projekt po to, by jego logo masowemu odbiorcy się ukazało (zwykle z hasłem: patrz, jaki jestem fajny, kulturalny). Tymczasem nie ma na celu przyciągnięcie uczestnika.
Obecnie istnieje całkiem ciekawa tendencja do wspierania regionalizmu. Co raz częściej firmy sponsorują wydarzenia o zasięgu tysiąca, a nie setek tysięcy osób. Dlaczego? Bo zgodnie z naturą ludzką, taka firma szybciej przestaje być obca. Poza tym, im bliżej i im mniej masowo, tym więcej pozytynych emocji. A poza tym, limit skuteczności masowej reklamy powoli się wyczerpuje.
Wykorzystując tę tendencję można rozreklamować wydarzenie kulturalne, nie odwołując się do masowej reklamy proszku do prania.
W jaki sposób? To pytanie o skuteczny łącznik między kulturą a odbiorcą. Nie odczuwasz czasem, że dzisiejsza promocja kultury zachacza o promocję pasty do zębów lub proszku do prania? Ale nie w sensie masowości, lecz w sensie formułowania przekazu. Jest to wynikiem niewiedzy i przekonania, że kultura to coś takiego, że wystarczy rzucić plakat, a runą tłumy. A przecież ekonomia zna pojęcia dóbr niższego i wiższego rzędu (tzw. luksusowych). Czemu zatem, mimo nieżadko możliwości, kultury nie promuje się jak Rolls-Royce'a?
Moim zdaniem problemy są trzy:
1. brak taniego, skutecznego łącznika między kulturą a uczestnikiem
2. niedoświadczenie promotorów-organizatorów
3. większość organizatorów imprez nie ma pojęcia jak zachęcić sponsora do zainwestowania pieniędzy - a więc środków na szerszą promocję.
I tak jak mówi Pani Karolina, brak programów kulturalnych w mediach - sama zapewne zauważyłaś, że nawet tacy potentaci, jak twój pracowawca, nieco po macoszemu traktują regiony. Np w Trójmieście Gazeta sieje żenadą... (bez obazy).