Temat: Wywiad z Katarzyną Grocholą (GW)

Jestem wolna. Ale moja przyjaciółka, która zarabia 1600 zł na rękę, już tej wolności tak nie odczuwa - mówi Katarzyna Grochola. Sprzedała do tej pory 4 mln książek. To rekord wolnej Polski.
Dorota Wodecka: Sprzedała pani cztery miliony książek. Pewność, jakiej opowieści potrzebuje czytelnik, by ją kupić, ułatwia pisanie?

Katarzyna Grochola: Nie muszę kalkulować, co pisać, żeby się sprzedało.

Trudno mi uwierzyć, że nie myśli pani o tym. Wielu z nas głowi się, jak zarobić.

- Zarabiam na pisaniu, ale to nie ma nic wspólnego z pisaniem dla pieniędzy. Za książkę o wróżbach oferowano mi 400 tys. zł. Za kucharską 200 tys. zaliczki. Miałam dać tylko swoje nazwisko, wróżby i przepisy napisałby ktoś za mnie.

I dlaczego nie zgodziła się pani?

- Nie uważam, żeby to było właściwe. Gdybym miała chore dziecko i brakowałoby mi stu tysięcy na jego leczenie, to pewnie bym się, odpukać, zgodziła.

Czy nieobecność na tzw. literackich salonach jest ambicjonalnie trudna?

- Jestem najpopularniejszą pisarką w tym kraju, bez względu na to, czy mnie ktoś lubi, czy nie lubi. A jeżeli dobrym pisarzem jest ten, który sprzedaje trzy tysiące egzemplarzy, a złym sprzedający cztery miliony, to zdecydowanie wolę być tym drugim.

Przed kilkoma miesiącami Małgorzata Kalicińska zarzucała jurorom nagród literackich, że nie doceniają literatury, jaką zajmuje się i ona, i pani.

- Nie czuję niedosytu i nie zarzucam nic jurorom. "Trzepot skrzydeł" jako książka o przemocy w rodzinie jest polecana przez terapeutów i dostała nagrodę księgarzy. "Nigdy w życiu" zostało sfilmowane. Sześć asów Empiku i Ikar stoją na półce z książkami. Owszem, dostrzegam, że wiele pisarek sprzedających dużą liczbę książek nie pisze dobrze, ale to nie znaczy, że ich książki nie są wartościowe. Coś ludziom dają.

Kalicińska: Coś jest z nami nie halo

Co jest wartością literatury?

- Od wieków to samo - opowieść. Czy czytała pani moje nowe opowiadania?

"Zagubione niebo"? Tak.

- I co pani uważa?

Irytuje mnie, że serwuje mi pani bajki o rycerzu na białym koniu.

- A dlaczego nie?

Bo takie historie się nie dzieją.

- W literaturze może zdarzyć się wszystko. Nie wystrzegajmy się fikcji, tylko odróżniajmy fikcję od rzeczywistości.

Ale jest fikcja i fikcja. Pani literacki świat jest wyidealizowany, a pragnienia bohaterów dotyczą głównie miłości.

- Pragnienie miłości dotyczy bohaterów moich książek, ponieważ dotyczy wszystkich ludzi, taką mam teorię.

Opowiem pani historię. Dziewczyna odkładała miesiącami na podróż, a kiedy już siedziała w samolocie, wyproszono ją, bo okazało się, że jej paszport za trzy tygodnie straci ważność. Rok później cudem świętym poleciała. I usiadła obok swojego przyszłego męża. Gdyby poleciała za pierwszym razem, nie spotkałaby go. Napisałabym o tym opowiadanie i zarzuciłaby mi pani, że naginam rzeczywistość.

Może jest tak, że ci, co nie wierzą, że może ich spotkać coś fajnego, nie uwierzą również w prawdziwe historie? Poza tym literatura musi być spektakularna, chyba że jest się Alice Munro. Wtedy fabuła może się toczyć spokojnie, bez emocji. Lubię ją, mimo że jest pozbawiona tego, co mi najbliższe. Skrywa uczucia pod ciężką, ołowianą płytą męskiego spojrzenia na rzeczywistość.

Nie ma pani studiów.

- Zarzut? Jeśli mamy grzebać w mojej biografii, to dodajmy, że w pierwszym podejściu oblałam maturę. Chciałam udowodnić całemu światu, że po klasie humanistycznej zdam maturę z fizyki i chemii i dostanę się na medycynę. Nie udało się. Poprawiłam we wrześniu i zostałam salową w szpitalu. Kiedy okazało się, że prawie czterdzieści osób umarło mi na rękach, zrezygnowałam i pojechałam do Wrocławia studiować polonistykę.

Nie skończyła pani.

- Nie zaczęłam. Na egzaminie wstępnym sparaliżował mnie taki strach, że nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, mimo że komisja powiedziała, że pracę pisemną mam najlepszą i żebym wyciągnęła drugi zestaw pytań.

Nie mam z tego powodu kompleksów. Postanowiłam wyjść za mąż. Poza tym Jack London nie miał studiów, pocieszam się.

Napisała pani do szuflady kilka powieści. Bez wiary, że ktoś to przeczyta? Albo że będą z tego pieniądze?

- Ja chciałam być pisarką, a nie zarabiać na wydawaniu książek. Może dlatego Pan Bóg pomyślał: No, Grocholka, masz ze cztery tysiące stron, to może ci coś ułatwię, bo widzę, że jesteś już zdesperowana. I zgłosiła się do mnie Beata Stasińska, właścicielka W.A.B., która u naszego wspólnego znajomego przeczytała fragmenty mojej sztuki. Spodobały jej się dialogi i zapytała, czy mam książkę. Miałam "Nigdy w życiu".

W 1997 r. ukazała się pani pierwsza powieść "Przegryźć dżdżownicę". Jak przez te lata zmieniło się życie kobiet?

- Zwiększyły się nasze szanse na karierę. Zmalały szanse na szczęście.

Kariera zawodowa wyklucza bycie szczęśliwą?

- Mam wątpliwości. Mężczyźni są nami coraz bardziej przerażeni. Znajdują w nas agresywne istoty o seksualnych oczekiwaniach, zawłaszczające ich tożsamość. Kobiety zawężają pojęcie swojej wolności. Wydaje im się, że załatwia ją im tylko bycie lepszymi od mężczyzn.

Jak pani to rozumie?

- Weszłyśmy w rywalizację, a to zawsze jest niszczące. Odrzucamy najlepszą rolę, jaką mamy w życiu, czyli łagodnej, czułej kobiety, na rzecz bycia silną, niezależną, zarabiającą pieniądze. Zamiast to połączyć i nigdy nie rywalizować.

Recenzja książki "Kryształowy Anioł" Katarzyny Grocholi

Dlaczego pani sądzi, że to poza?

- Bo ludzkie pragnienia są stałe i 25 lat wolności ich nie zmieniło. Od tysięcy lat chcemy czuć się kochani, akceptowani, potrzebni.

Pani bohaterki potrzebują do realizacji tych pragnień mężczyzny. Najlepiej mężczyzny po przejściach. Tacy są bardziej atrakcyjni?

- Szary zjadacz chleba bez przejść da radę u Dostojewskiego.

Nie poświęca pani uwagi analizie relacji społecznych.

- Społeczne relacje mnie nie obchodzą. Społeczeństwo jest dokładnie takie, jaki jest pojedynczy człowiek. I on mnie interesuje.

W pani książkach nie ma osób homoseksualnych.

- Owszem, są. W "Houston, mamy problem". Ale nie wydaje mi się, by pisanie o seksualności moich bohaterów było najważniejsze. Tak jest, że jeden jest gejem, a inny nie. To nie jest ważne. Denerwuje mnie obnoszenie swojej seksualności na transparentach. Ludziom się popieprzyło w głowach od tej wolności. W czasach mojej młodości też żyli wokół mnie geje i lesbijki i na pewno robili w sypialni to samo, co robią dziś, ale nie opowiadali o tym publicznie.

W ogóle nie przypominam sobie, byśmy mając 18 lat, zastanawiali się, kto nie jest hetero. Myśleliśmy o tym, czy kiedykolwiek ktoś usłyszy o 12 mln szkieletów, którymi jest wyłożony kanał Wołga - Don. Paliliśmy świeczki, graliśmy na gitarze Okudżawę i intymność była ostatnim tematem, o którym rozmawialiśmy publicznie. Kiedy jeden kolega powiedział coś o sromie swojej dziewczyny, drugi mu przyłożył w gębę.

Tymczasem niedawno naczelny gej Polski zajmujący się ubraniami wyznał w telewizji, że tak się pieprzył, że nie czuje dupy. I ja mam to akceptować, bo on jest człowiekiem wolnym? Nie na tym polega wolność. Nie jestem homofobką, ale drażni mnie, że popularność zdobywa ten, kto głośno krzyczy, że nie chce mieć dzieci, że jest lesbijką albo gejem. I że nasze uczucia są najważniejsze. Owszem, są najważniejsze, ale dla nas, a nie dla całego świata. Tymczasem wystawiliśmy je na Facebooku i zliczamy liczbę lajków.

Katarzyna Grochola o książce "Trzepot skrzydeł":

Ma pani facebookowych przyjaciół?

- Nie. Pochodzę z czasów, kiedy ludzie przyjaźnili się ze sobą w realu. W stanie wojennym, kiedy nie jeździły tramwaje, pokonywali piechotą sześć kilometrów z Woli na Mokotów, by dowiedzieć się, co słychać u przyjaciół i czy im czegoś nie potrzeba. Wódki nie piło się na Skypie, tylko z kumplami siedzącymi tuż obok. Nie wiem, czy wtedy było lepiej, czy gorzej, ale ja potrzebuję fizycznej bliskości, by rozmawiać.

Ludziom się wydaje, że kiedy mają sto lajków, to mają przyjaciół. Tymczasem każdy z nas jest samotny i przekonany o swojej gorszości. Bo albo jest za gruby, albo za chudy, albo wystąpił w telewizji, albo nie wystąpił.

Pisarz ma moralny obowiązek?

- W liście do twórców Jan Paweł II napisał, że jeżeli ktoś jest obdarzony nawet przez chwilę pewnym rodzajem talentu, to musi go używać do czynienia dobra i piękna.

Jak pani rozumie, że literatura ma służyć dobru?

- Ma nie promować zła i miernoty. Załatwiam to prostymi rzeczami, ponieważ nie jestem ani politykiem, ani nie wymyśliłam lekarstwa na raka, ani nie robię mnóstwa innych potrzebnych rzeczy.

I jeżeli chociaż jedna osoba po przeczytaniu "Powrotu taty" nie uderzy swojego dziecka, jeżeli choć jeden mąż, patrząc na swoją chlipiącą żonę, przytuli ją, bo uzna, że ona nie chlipie przeciwko niemu, tylko po prostu jest smutna, jeżeli jeden człowiek uśmiechnie się po przeczytaniu mojej książki, to uznam, że moje pisanie niesie dobro.

A pani jakie miała przyziemne marzenia?

- Chciałam podróżować. I marzyłam o czerwonych butach - byłam przeszczęśliwa, kiedy mama przywiozła mi takie z Włoch. Nie założyłam ich, bo ojciec powiedział, że tylko panie z Grand Hotelu w takich chodzą. Wtedy takie panie to były prostytutki.

W autobiograficznych "Zielonych drzwiach" wspomina pani, że był dla pani zagadką.

- Mój ojciec był sędzią Sądu Najwyższego. Został wyrzucony w 1976 roku. Rada Państwa ustaliła wówczas, że robotnicy z Ursusa i z Radomia będą sądzeni w trybie doraźnym. Powiedział: "Panowie, mam w dupie takie chujowe dyrektywy", i wyszedł z nasiadówki. Dowiedziałam się o tym dopiero na jego pogrzebie. Dla mnie był specjalistą od prawa pracy. Wywalczał renty dla poszkodowanych i nie wiedziałam, że zna takie brzydkie słowa.

A mama jakich obyczajowych porad pani udzieliła?

- Szanuj się, bo tylko wtedy inni będą ciebie szanować. To, co jest łatwo zdobyć, nie ma specjalnej wartości.

Sądzi pani, że pani czytelniczki wciąż powtarzają te rady swoim córkom?

- Może dziś rozmawiają z nimi o tym, jak znaleźć punkt G? Nie byłoby w tym nic niestosownego, bo lepiej żeby córki dowiedziały się o tym od matki niż z filmu pornograficznego. Moja ma już 34 lata i swoje życie, ale wspominałam jej, że obdarzanie wszystkich swoim ciałem szkodzi temu ciału. Chłopakom też przydałyby się podobne rady, by potrafili odróżnić, kiedy kobiety ich używają, a kiedy ich obdarowują.

Katarzyna Grochola na uroczystej premierze książki "Houston, mamy problem":

Pani dom był religijno-patriotyczny?

- Jeśli pyta pani o to, czy wierzę w Boga, to tak, wierzę.

Mam kłopot z pytaniem o dom patriotyczny. Bo co to znaczy? Ktoś może mówić, że mój ojciec wspierał swoją pracą reżim, ale ja nie mam kłopotu z tym, że pracował w ustroju socjalistycznym. Innego nie było. Ja też chodziłam do socjalistycznej dziesięciolatki, pracowałam w socjalistycznym szpitalu i socjalistycznej Krajowej Agencji Wydawniczej. Nigdy nie byłam dziwką systemu, ale być może dlatego, że byłam za młoda.

Nie czuła pani jego opresyjności? Igor Ostachowicz wspominał, że poczuł wolność, kiedy na widok milicjantów przestał się bać. Pani się ich nie bała?

- Bałam się wracać ze szpitala po godz. 22. Zatrzymywałam wtedy sukę i milicjanci podwozili mnie do domu. Ojciec, kiedy się dowiedział, dostał szału, bo w suce milicjanci zgwałcili córkę prokuratora.

W czasie stanu wojennego bałam się ormowców i zomowców w szyku bojowym. 3 maja widziałam z okien autobusu, że biją ludzi. Czułam, że w każdej chwili może to spotkać każdego. Wszyscy milczeli. I tylko bardzo stara kobieta powiedziała: "Skurwysyny", a trzeba wiedzieć, że słowo "Skurwysyn" nie było wtedy słowem powszechnie używanym.

Nie byłam specjalnym wywrotowcem. Czasem w stanie wojennym przenosiłam bibułę, ale nie czułam się, jakbym obalała ustrój. Myśmy i tak wszyscy wiedzieli, po której stronie jesteśmy.

To znaczy?

- Po stronie wolności.

Jak wtedy sobie ją wyobrażaliście?

- Kiedy mąż mojej kuzynki wrócił z Turcji, powiedział, że pół godziny stał przed wystawą, na której było prawdziwe porsche. Wyobrażałam sobie, że wolność to taki stan, kiedy można wejść z ulicy do sklepu z samochodami. Pojechać na lotnisko, wsiąść w samolot i wylądować za dwie godziny w Londynie. Kupić w księgarni "Oddział chorych na raka" Sołżenicyna albo płytę Beatlesów. Wziąć udział w pochodzie, który nie będzie pierwszomajowym spędem, tylko wyrazem poparcia dla ważnej sprawy.

Więc się spełniło?

- Tak. Jestem wolna. Ale moja przyjaciółka, która zarabia 1600 zł na rękę, już tej wolności tak nie odczuwa, bo cóż z tego, że ma paszport w szufladzie? Ale ma...

"Zagubione niebo"
Katarzyna Grochola

Wydawnictwo Literackie, Kraków



Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,15935133,Rozmowa_z_Katarzyn...