Temat: Szac4you. Język wolnej Polski DUŻY FORMAT 15.05.2014...

Anna Śmigulec

Język polski ma jeszcze jedno do stracenia. Ogonki. Fachowo: znaki diakrytyczne. Bez ogonków można nawet dostać w twarz. Na przykład domagając się łaski
"Spierdalaj" - powiedziała posłanka Krystyna Pawłowicz do kolegi w Sejmie. "Ulica nie należy do dziwek, kurew, alfonsów. Te baby same się reklamowały. Po prostu szmaty" - oceniła uczestniczki marszu przeciwko przemocy seksualnej. Janusz Palikot w spotach wyborczych do Parlamentu Europejskiego mówi z telewizora, że kandydaci innych partii to "polityczne knury".

- W 1992 roku - wspomina prof. Andrzej Markowski, przewodniczący Rady Języka Polskiego - byliśmy bardzo zaniepokojeni, bo Janusz Korwin-Mikke powiedział z trybuny sejmowej, że rząd rżnie głupa. Myśleliśmy: jak można posługiwać się takim językiem?

- Dawniej w żadnej polemice, politycznej czy prasowej, nie można było powiedzieć nawet "pan kłamie" - dodaje prof. Michał Głowiński, literaturoznawca i pisarz. - Stosowano eufemizm: "Mija się pan z prawdą". "Pan kłamie" mogło się skończyć pojedynkiem. Albo w sądzie.

W ostatnich miesiącach trzy różne sądy ogłosiły, że nie obraża: "ubecka dziwka" i "skurwysyn" (Sosnowiec), "pedał" (Warszawa), "pasożytnicze ścierwo" (Białystok).

- Mam takie smutne doświadczenie - mówi prof. Jan Miodek, dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego - że oto ktoś nazwie bliźniego chamem, bydlakiem, że "dorwał się jak świnia do koryta", i próbuje mnie naciągnąć na ekspertyzę, w której ja bym wyraził, że to nie są obraźliwe określenia. Brutalizacja i wulgaryzacja. To jest przykry znak czasów.

Skąd się to wzięło?

Niektórzy mówią: bo w demokracji wszystko wolno i doczekaliśmy się tego, co mamy. Braku hamulców przy rzuceniu wulgarnego słowa, przy włączonym mikrofonie, kamerze, w obecności kobiety. Drudzy mówią: wszystkiemu winny miniony ustrój. Bo tam to było stłamszone, bo była cenzura i gorset stylistyczno-językowy. On pękł i teraz znaleźliśmy ujście w postaci mody na luz.

"Wszystko zależy od przyimka" Jerzy Bralczyk, Jan Miodek, Andrzej Markowski

Zakłócenia

"Orle oczy Stalina widzą nieuniknione zwycięstwo socjalizmu na całym świecie" ("Trybuna Ludu", X 1950).

"Premiera Bieńkowska" ("Gazeta Wyborcza", XI 2013).

Stalin i premiera w tytułach, a między nimi przepaść. Nie tylko dlatego, że Stalin zmarł, a w Polsce w 1989 roku upadł komunizm.

"Orle oczy Stalina..." wydają się dziś śmieszne, ale wtedy wiało od nich grozą. Tytuł jest długi, napompowany i nie oddaje rzeczywistości, tylko ją tworzy. Mówi: masz myśleć tak, jak ci każemy. To my: władza i cenzura, dyktujemy warunki.

"Premiera Bieńkowska" - puszcza oko do czytelnika. Bo "premiera" to gra słów: Elżbieta Bieńkowska jest człowiekiem premiera Tuska. Lub "premiera" to żeńska forma od słowa "premier". Najświeższy powiew językowej mody. Tytuł chce się przypodobać odbiorcy. Mówi: patrz, jaki jestem fajny.

Posłanki, senatorki, premierki i ministry wchodzą na salony i do gabinetów

Prof. Markowski: - Na język publiczny PRL-u wpływały sformułowania kalkowane z przemówień partyjnych - nowomowa. Dominowało słownictwo sportowe: sztafeta pokoleń, zwycięstwo, przegrana. I militarne: walka (słynna walka o pokój), przyczółek, batalia. Np. batalia żniwna o sznurek do snopowiązałek. Czy dzisiaj ktoś pisze o żniwach? Nie. One po prostu się toczą. A w latach 70. w sierpniu całe gazety były tego pełne: jak żniwa przebiegają, jak pierwszy sekretarz pojechał i patrzył, jak żną. To były tematy ważne, ale i zastępcze. Przecież królowała zasada tabu językowego: że jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Do roku 1980 nie można było powiedzieć "strajk" o jakiejś sytuacji w Polsce. Tylko u wstrętnych kapitalistów. U nas były najwyżej "nieplanowane przerwy w pracy" lub "zakłócenia". Doskonale to pamiętam: w sierpniu 1980 roku przemawiał towarzysz Gierek. Telewizja transmitowała na żywo, jak opowiadał o trudnej sytuacji na Wybrzeżu. I nagle mówi: "Ale strajki niczego tu nie zmienią". I wszystkim opadły szczęki, bo towarzysz pierwszy sekretarz przyznał, że w Polsce są strajki! Coś, co wszyscy wiedzieli, ale nikt nie śmiał powiedzieć oficjalnie.

Prof. Teresa Smółkowa, kierownik Pracowni Leksykologii IJP PAN: - To był język propagandy. Pisano np. o rozwoju. Jak na półkach ubywało towaru, to był dynamiczny rozwój, a jak tylko ocet zostawał, to był dalszy dynamiczny rozwój. Prasa opisywała świat, który nie istniał, jako świat rzeczywisty. Ale był to również czas puryzmu językowego. Wulgaryzmy w mediach były nie do pomyślenia.

Od języka kształtowanego przez władzę i cenzurę Polak przeszedł do języka wolności i obfitości. Ma już nieograniczony dostęp do informacji. Z całego świata, we wszystkich językach. Zalew. Przesyt. Teraz jego język jest jak moda - wszystko dozwolone.

W dechę!

Jurorzy programów typu "Mam talent" chwalą w telewizji: "Świetny wykon!". Dziennikarz w rozmowie z politykiem rzuca: "Teraz to pan pojechał po bandzie". Tabloid dzień po kanonizacji papieża daje tytuł: "Poseł dziwkarz z żoną w Watykanie".

- Do mojego kolegi profesora przyszła dziennikarka - dorzuca prof. Miodek. - Kompletnie nieprzygotowana do wywiadu. I mówi: "Właściwie chodzi o to, żeby powiedział pan coś jajcarskiego". I ten kolega, łagodniejszy niż baranek, nie wytrzymał nerwowo i jej podziękował.

To się nazywa potocyzacja. Brzmi okropnie i okropnie wpływa na nasz język.

- Ponieważ mieliśmy dosyć peerelowskiej nowomowy - tłumaczy prof. Markowski - po 1989 roku zaczęto szukać nowego sposobu wyrażania. Do języka publicznego wkroczyła więc polszczyzna potoczna. Wartością bardzo istotną stało się też bycie młodym. Dlatego język młodzieżowy zyskał status języka często używanego, również poza swoim środowiskiem.

- W domu - zwierzam się prof. Renacie Przybylskiej, dziekan Wydziału Polonistyki UJ - odpalam kompa, wchodzę na fejsa i patrzę, jakie słitfocie wrzucili znajomi. Niektóre są kozackie, a inne obciachowe. Wszyscy moi znajomi tak mówią między sobą. Chociaż jesteśmy po trzydziestce.

Nie ma jednego języka polskiego

- Gwara młodzieżowa - wzdycha prof. Przybylska. - Kiedyś ludzie z tego wyrastali. Kończyła się szkoła, kończyły się studia, przychodziły nowe role społeczne i następowała metamorfoza języka. Ale ponieważ teraz jest moda na wieczną młodość, to przynajmniej w języku można sobie tę młodość przedłużać. Najzabawniejsze jest, kiedy się spotyka osobników jeszcze starszych niż pani, którzy mówią gwarą młodzieżową, ale z lat 60., np. "klawy", "w dechę".

Już mam się obrazić, ale prof. Markowski pociesza:

- To jest jak z ubraniem. Na różne okazje jest różny strój. Ja wprawdzie dzisiaj jestem źle ubrany, bo jadę na wieś, ale przedtem mam wykład. I musiałem się ubrać jako tako [jako tako? pan profesor ma garnitur, odprasowaną koszulę i krawat]. Ale jak przyjadę na wieś, od razu się przebiorę. Przecież nie będę paradował w ogrodzie w marynarce. I to, co pani powiedziała, to podstawa. Powinno się w różnych sytuacjach używać różnego języka.

Czyli mój język domowy jest jak dres.

Netykieta

Agnieszka Burton od dekady mieszka w Australii, wcześniej w Wielkiej Brytanii. Z Polski wyjechała po studiach i od 18 lat na co dzień mówi po angielsku. Niedawno napisała ważny mail do wydawnictwa, ale przed wysłaniem poprosiła siostrę z Warszawy o radę.

- Zwariowałaś?! - nakrzyczała siostra. - Dzisiaj się tak nie pisze. Nie musisz się tak płaszczyć!

Co napisała Agnieszka? "Szanowna Pani! Zechciałaby Pani poinformować mnie uprzejmie, w jakim terminie powinnam przesłać (...) Z góry serdecznie dziękuję za odpowiedź. Z wyrazami szacunku".

- Siostra poprawiła mi mail i byłam oburzona! "Witam", "Pozdrawiam serdecznie" - nie tak mnie uczono w szkole.

Student zaocznych public relations na Uniwersytecie Wrocławskim nie pojawił się na czterech zajęciach z rzędu, ale słyszał, że trzeba wysłać CV do wykładowcy. Bo będą je ulepszać na zajęciach. Prowadzący dostał mail:

"Witam, przesyłam moje CV i będę wdzięczny za analizę i jakieś sugestie, bo nie może być tak, że ja materace pakuję na produkcji:p, czego oczywiście nie wymieniam... (...) Liczę na jak najszybszą odpowiedź, bo Unia Leszno na mnie czeka,:) szukają praktykanta w dziale marketingu (od czegoś trzeba zacząć). Do zobaczenia na najbliższych lektoratach. Pozdrawiam szczerze i liczę na pomoc:D!".

Wykładowca aż się zapowietrzył, kiedy to przeczytał.

- To nie jest błąd językowy, tylko kulturowy - kwituje prof. Markowski. - Poza tym "witam" może mówić osoba starsza do młodszej, ważniejsza do mniej ważnej, gospodarz do gości.

Tu powstaje pytanie: skąd Polak czerpie wzorce językowe?

Kiedyś czerpał z tzw. języka literackiego.

- Ale to się musiało skończyć - stwierdza prof. Przybylska. - Bo literacki to był język Dąbrowskiej i Iwaszkiewicza. A czy godzien naśladowania jest język współczesnej prozy? Która żywi się potoczną polszczyzną?

Dziś mało kto czyta (wg badań Biblioteki Narodowej i TNS Polska w 2012 roku aż 60 proc. Polaków nie miało kontaktu z książką, wliczając albumy, poradniki, słowniki itd.). Dziś Polak czerpie wzorce z telewizji oraz z internetu. Jeden Polak rzuci tekstem z reklamy: "Taaa... A świstak siedzi i zawija je w te papierki", i już drugi Polak rozumie, o co chodzi. W poniedziałek premiera Bieńkowska powie w telewizji: "Sorry, taki mamy klimat", i już od wtorku króluje hasło porozumiewawcze: w rozmowach, tytułach gazet, memach.

Przełom

- W czasach PRL-u - opowiada prof. Markowski - sklepy były przez kilkanaście lat w tym samym miejscu. Teraz nagle okazuje się, że nie ma już sklepu, tylko bank. Ba! Budynki z początku lat 90. teraz się burzy i wznosi się nowe. Podobnie jest z językiem. Burzy się stare konstrukcje, buduje się nowe.

- Jak się pojawiają nowe rzeczy czy zjawiska, na które nie ma nazwy, to co najłatwiej zrobić? - pyta prof. Smółkowa. - Pożyczyć! Po 1989 roku nastąpiła gwałtowna zmiana. Balcerowicz wprowadził błyskawicznie swoją reformę. Pojawiły się banki, nowy system finansowo-ekonomiczny. Przecież przeszliśmy z socjalizmu do wolnego rynku! Joint venture, holding, leasing - nie było czasu, żeby te nowe wyrazy polszczyć. (Chociaż socjalizm też wypracował obfite słownictwo. Np. nazwy zawodów były przepiękne: dzwonkowacz jaj, chlewmistrz, oborowy. Może chodziło o przywrócenie godności zawodowi. Bo taki chlewmistrz brzmi dumnie, prawda?).

W latach 90. przyszły też do Polski zapożyczenia: consensus, pluralizm. Dzisiaj już się o nich zapomniało. Bo na przykład pluralizm poglądów stał się czymś naturalnym. A jeżeli coś jest normalne, rzadziej się o tym mówi.

Ciemny lud to kupi

- Przez ćwierć wieku zajmowałem się nowomową - mówi prof. Głowiński. - Sądziłem, że już nigdy nie będę musiał do niej wracać jako do zjawiska aktualnego. Aż do 2005 roku. Wtedy partia rządząca znów oparła swój język na fundamentach propagandy komunistycznej. Pierwszy: my jesteśmy przedstawicielami Dobra, głosimy jedynie słuszne idee. Kto ich nie popiera, jest przeciwko nam. Po naszej stronie jest Prawda, my ją reprezentujemy, gdyż jesteśmy "prawdziwymi Polakami". Drugi: wrogiem jest każdy, kto nie jest po naszej stronie (w PRL-u podobnie działał "wróg ludu"). Klasycznym przykładem było wystąpienie premiera Kaczyńskiego na wiecu w Stoczni Gdańskiej w 2006 roku. Podzielił wtedy Polaków na tych, co stoją tam, gdzie kiedyś "Solidarność", a dziś stoi PiS, oraz na tych, co stoją tam, gdzie stało niegdyś ZOMO (idea wroga). Trzeci: kto nie podziela naszych idei, nieustannie spiskuje. Ciągle zagraża nam "układ" (spiskowe widzenie świata).

- Język został zaprzęgnięty do sztucznego tworzenia grup społecznych - dorzuca prof. Smółkowa. - Antagonizuje je. Buduje nienawiść. Wypowiedzi dotyczące Smoleńska są gramatycznie poprawne. Ale to jest język, który zamiast budować dialog, służy przekazywaniu emocji. Można tak robić. Ale to jest zjawisko dla nas groźne. Bo co? Mamy się rozpaść na tych prawdziwych i nieprawdziwych Polaków? A kto nam powie, który jest prawdziwy?

Wszyściutko dla klientunia

- Proszę: chlebuś, dwie bułeczki, masełko i serek. Podać coś jeszcze? Będą dwa grosiki reszty - słyszę na bazarku.

- Kawusia i deserek dla państwa - słodzą w cukierni.

- Szaleństwo zdrobnień trwa - mówi prof. Miodek. - Pani w recepcji pewnego hotelu zapytała mnie: "To miejscóweczkę na który pociążek zamawiamy?". I to jest wyścig o klienta. Chęć przypodobania się. Najbardziej wyrazista cecha językowa pracowników w kapitalizmie. Mój ulubiony profesor Witold Mańczak usłyszał kiedyś na poczcie: "Paczusię proszę odebrać w okieneczku numer 16". Myślałem, że go nie przebiję. Ale poszedłem zrobić badania okresowe i w ośrodku zdrowia pani mi powiedziała: "Moczyk proszę na półeczkę, a wyniczki będą o wpół do drugiej". Zdolność przetwórcza języków słowiańskich z polszczyzną na czele jest piękna.

Stąd pochodzi nasza polska mowa

Lajkujemy posty

Sorry, selfie, oldskul, dokładnie, must have, hardcore...

Pożyczki w polszczyźnie są jak imigranci w Europie. Źle widziani, bo zabierają pracę miejscowym i wprowadzają chaos. W rzeczywistości czynią wiele dobrego. Bo ich roboty i tak by nikt nie wziął, a dzieci płodzą więcej niż autochtoni.

Weźmy Facebook. Pojawił się kilka lat temu i szybko został fejsbukiem (w skrócie: fejsem). Nic nikomu nie zabrał, bo Polak i tak by nie sprawdzał "książki twarzy". A fejsbuk stworzył w Polsce rodzinę: fejsbukowicz, fejsbukowy (np. profil). Bywają liczniejsze. Np. od angielskiego "boulder" (skała, głaz) powstał bouldering (wspinaczka bez asekuracji na wolno stojące głazy) i cała polska rodzina: buldering, bulderingowy, bulderować, bulderowiec, bulderownia.

- Już się wydawało, że polski system słowotwórczy zamiera - mówi prof. Smółkowa. - A ja widzę, że jest wykorzystywany. Właśnie w procesie polonizacji pożyczek. Od rdzenia obcego wyrazu tworzymy czasownik, przymiotnik, przysłówek, nazwę osobową, czyli całą bogatą rodzinę wyrazów.

- Zaakceptował pan lajki czy mówi pan lubiki? - pytam prof. Markowskiego, który ma konto na fejsbuku.

- Można by używać "lubiki", ale nie wiadomo, czy się przyjmie. W ogóle po polsku powinno być nie: "lubię to", tylko "to mi się podoba". Bo "I like it" niekoniecznie znaczy "lubię". Jest subtelna różnica. Jak ktoś mi się podoba, to jeszcze wcale nie znaczy, że go lubię.

Próby spolszczania na siłę (czy to odgórnie, czy w konkursach) bywały zabawne, ale nieskuteczne. "Wrzynki" zamiast "stringów", "podołkowiec" lub "nałonnik" zamiast "laptop", "odzipka" zamiast "weekend".

- To pokazało - kwituje prof. Miodek - że najlepszym konkursem jest życie. Zresztą słów stricte naszych, słowiańskich, nie wiem, czy jest 5 proc. w obiegu. Reszta to indoeuropeizmy.

Opinia od profesor

- Dla mnie opoką jest gramatyka - wyznaje prof. Smółkowa. - Całe szczęście nie zmienia się tak szybko jak leksyka. Dzięki niej czuję pewny grunt pod nogami.

Jednak i tutaj pojawiają się zagrożenia. Składnia skalkowana z angielskiego: Sport Telegram, Sopot Festival, Biznes Informacje. Choć po polsku mówi się "pożyczka ekspresowa", a nie "ekspres pożyczka".

- To zupełnie wypacza nasz język! - obrusza się prof. Markowski. - Albo kalka: meble od Ikea, perfumy od Dior. Bo pewnie twórcy tej reklamy nie są Polakami i uważają, że jak się powie od Diora, to już nie będzie Polak wiedział, co to jest Diora.

Albo olej dedykowany do silnika. No bo jak po angielsku jest "dedicated", to polsku dedykowany. A tu znaczenia się rozeszły. Autor po angielsku oznacza również sprawca, a po polsku nie. Ale już słyszałem o autorze wypadku, a nawet o autorze pulpecików.

Jednak wyjątkowo bezmyślny gwałt na naszych końcówkach odbywa się w telewizji, w programie kulinarnym ''Hell's Kitchen'' (''Piekielna kuchnia'' - format zagraniczny). Uczestnicy walczą tam o tytuł najlepszego szefa kuchni (brzmi lepiej niż "kucharz", podobnie jak "stylista fryzur" wypiera "fryzjera"). Ilekroć juror pojawi się wśród nich, mówią, jakby salutowali generałowi:

- Dzień dobry, szef! Tak, szef! Dziękuję, szef!

O brudach się nie mówi

W PRL-u nagą pierś mogliśmy zobaczyć tylko w artystycznym filmie węgierskim. Teraz nagość i seks atakują z filmów, reklam, gazet. Dzwonię do seksuologa Andrzeja Depki, żeby opowiedział, jak zmienił się nasz język intymny.

- Proszę pani - unosi się dr Depko. - W ogóle się nie zmienił! Polacy jak w PRL-u: albo medykalizują, albo wulgaryzują. Pacjenci nadal mają kłopoty z opisem czynności płciowych, problemów i potrzeb.

- Ale mamy nowe słowo - podpowiadam. - Wagina...

- Nie sądzę, żeby język medyczny, typu pochwa czy wagina, sprzyjał wyrażaniu miłości. To już wolałbym, żeby Polacy mówili z hinduska "joni". Albo po staropolsku "kasieńka".

Więc Polka w chwili uniesienia powie: "Chcę pieścić twoje prącie". "A ja twoją łechtaczkę" - odpowie kochanek.

- Oczywiście, niektórzy tworzą swoje szyfry miłości - ciągnie dr Depko. - Własny intymny język. Ale dla większości to wciąż jest temat tabu.

- Prawie wszyscy Polacy - tłumaczy prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny - są wychowani w tradycji katolickiej. W niej seks jest traktowany jako konieczność prokreacyjna. Ksiądz cię rozgrzeszy tylko, jeśli owocem stosunku będzie dziecko. Seks dla przyjemności pozostaje czymś brudnym. A o brudach się nie mówi.

-ożka, -ini, -yni

Filolożka, ministra, widzka, wrogini... Akceptować nowe formy żeńskie czy uznać za fanaberie?

Prof. Markowski: - Mnie te wszystkie -lożki kojarzą się fonetycznie z małą lochą. Ale tworzyć oczywiście można. Tylko że w większości wypadków te formy albo nas rażą, albo po prostu śmieszą. Z chwilą kiedy przestaną nas razić i śmieszyć, można by tego używać.

Ja: - Ale te formy nie przestaną razić, dopóki się nie umoszczą w języku. Czyli mamy błędne koło.

Prof. Markowski: Trochę tak. Jeżeli będzie się ich często używać, to najstarsze pokolenie, które odchodzi, już nie będzie protestowało. A dla młodych stanie się normalne, że mówi się psycholożka.

Prof. Miodek: - Ja, mężczyzna, twierdzę, że kobiety w historii były strasznie pokrzywdzone i należy im się wielka rekompensata za tylowieczną krzywdę. Zazdroszczę Czechom i Słowakom, bo w ich językach jest rektorka, dziekanka, inżynierka, profesorka, premierka, ministerka. Nawet Niemiec nie powie: kanclerz Merkel. To jest "Kanzlerin". Ale nic na siłę. Ministra, premiera - tak było w łacinie. Nie ukrywam, że akurat te słowa brzmią mi pretensjonalnie. Wolałbym premierkę, ministerkę. Ale połowa Polaków powie, że to brzmi niepoważnie.

Prof. Smółkowa: - Ta dyskusja wydaje mi się w ogóle bezprzedmiotowa. Czy dawać formy żeńskie, czy nie dawać? Jeżeli język na to pozwala, to dlaczego ma nie być ministra?

"Granice mojego języka są granicami mojego świata" - jak stwierdził Ludwig Wittgenstein. Jeśli Polak dopuści do świadomości "premierę" czy "prezydentkę", wyrówna się pozycja kobiety. Na innym polu już się wyrównała.

Prof. Głowiński: - Zacierają się różnice mówienia między kobietami a mężczyznami. To dotyczy nie tylko polityki.

Na przystanku autobusowym w Krakowie stoi śliczna dziewczyna. Dziewczynka raczej, bo drobna, filigranowa. Taka Audrey Hepburn w wieku 14 lat. Ciemne włosy i czerwona sukienka w białe groszki powiewają na wietrze. Uśmiecha się słodko do rozmówcy w telefonie. I nagle słyszę, jak mówi:

- Ochujałeś? Jak pójdę na tą imprezę, to mnie matka zajebie!

Implementacja przepisów

- Czy pani aplikuje? - pyta mnie znienacka prof. Markowski.

- Proszę?

- Bo ja wciąż składam podania, a wszyscy aplikują. Aplikacja to teraz staranie się o pracę, stypendium itd. Przewodnictwo zostaje już wyparte przez prezydencję. Akcesja zastępuje dawniejsze przyłączenie. A słyszała pani, że jest procentaż niezdanych egzaminów?

Od dziesięciu lat atakują polszczyznę brukselizmy. Np. "Szczególnie istotne jest, aby wszystkie projekty wdrażane przez poszczególnych beneficjentów były względem siebie komplementarne".

Gdyby tym językiem żona chciała oznajmić mężowi, że nie zgadza się na nowy telewizor, powiedziałaby tak: - Realizacja projektu pod nazwą "Poprawa jakości życia poprzez zakup innowacyjnych środków trwałych (telewizora 3D z pilotem) nie będzie możliwa ze względu na wyczerpanie alokacji środków".

Ale i z tym Polak sobie radzi.

- Idę siedzieć w punkcie - oświadcza Piotr z Małopolskiego Centrum Przedsiębiorczości (przydziela dotacje unijne). - Jak przyjdzie benek, żeby wypełnić wniocha, wyjaśnię mu, jak to zrobić.

Czytaj: Piotr pracuje w punkcie informacyjnym. Pomaga potencjalnym beneficjentom dotacji unijnych wypełnić wnioski na piśmie.

Szac 4you

Przez internet, czaty, komunikatory, maile i SMS-y język polski poddaje się skracaniu. Najpierw Polak pisze w SMS-ie "nara", bo nie chce mu się stukać w klawiaturę, później również mówi "nara". Albo: cze, dozo, szac, net (czytaj: cześć, do zobaczenia, szacunek, internet).

- Kiedyś też używało się skrótowców - wspomina prof. Przybylska. - Pekao, ZUS, UJ, PKP, czyli od nazw własnych. Teraz młodzież używa akronimów, które trzeba rozwiązywać jak zagadki.

Na przykład: 4u (for you - dla ciebie), 3maj się (trzymaj się), zw (zaraz wracam), ocb (o co biega), tbh (to be honest - szczerze), omg (oh my God! - o mój Boże!).

Ale nawet w sferze publicznej czasy rozlewnego pisania i mówienia się skończyły. Kiedyś artykuły w gazetach były jak płachty. Dzisiaj teksty w prasie, programy w telewizji i w radiu muszą być krótkie i atrakcyjne. Podobno przy tym tempie życia ludzie nie są w stanie przyswajać długich informacji.

W polszczyźnie giną też przecinki. Choć bez nich można bardzo się pomylić:

"Moja stara piła leży teraz w piwnicy". "Moja stara piła, leży teraz w piwnicy."

Od przecinka może nawet zależeć czyjeś życie: "Rozstrzelać nie wolno, ułaskawić". Albo: "Rozstrzelać, nie wolno ułaskawić".

Prof. Jan Miodek poszedł na badania i usłyszał: "Moczyk proszę na półeczkę, a wyniczki będą o wpół do drugiej"

W procesie upraszczania język polski ma jeszcze jedno do stracenia. Umownie: ogonki. Fachowo: znaki diakrytyczne.

Pasjonaci przekonują: "Język polski jest przyjazny. Merda ogonkami". Bez ogonków można nawet dostać w twarz. Na przykład domagając się łaski.

Grobing

Polak znany jest z fantazji.

Jak już skróci wyrazy, to zaczyna się nimi bawić. "Pozdrowienia" przerobił na "pozdro". Z "pozdro" zrobił "pozdroofki" oraz "pozdrowszczaki". "Przepraszam" zamienił na "sorki", ale szybko się znudził i już używa "sorewicz".

- To piękny znak swojskości - chwali prof. Miodek. - Na Londyn, który stał się już prawie polskim miastem, ludzie mówią Londek: "Muszę do Londka jechać". To są takie sympatyczne zachowania Polaków świadczące o poczuciu humoru, błyskotliwości, inteligencji.

Prof. Smółkowa najpierw się martwiła, że napływa tyle anglicyzmów (samych wyrazów z końcówką -ing naliczyła w ostatnich latach 450), ale teraz docenia.

- ''Łomżing na trawingu'', co za udana zabawa słowem! Wiadomo, że to reklama, ale sprytnie wykorzystała tendencję w języku.

Bo teraz Polak sam się z siebie śmieje. Jak idzie się opalać na plażę, to jest plażing. Jak praży się na słońcu, to smażing. A jak chodzi od grobu do grobu w Święto Zmarłych, to uprawia grobing (wyśmiewając przy okazji komercyjną stronę tego święta: że przy cmentarzu sprzedaje się kiełbaski z grilla).

- Za moich czasów na rodziców mówiło się ironicznie "nietoperze" - wspomina prof. Markowski. - Bo nie słyszą, nie widzą, a się czepiają. Teraz też szuka się nowych środków wyrazu przez humor. Niedawno usłyszałem od taksówkarza: "A, bo załatwiam prywatkę". Normalnie mówi się "prywata", czyli prywatna sprawa w czasie pracy. A on załatwiał drobną prywatkę.

Prof. Smółkowa też ostatnio znalazła perłę językową:

- Biutuś! Od angielskiego "beauty". Czyli mężczyzna, który dba o siebie. Wie, co to krem i peeling. Ja się biutusiem zachwyciłam!

Zrodziła się nowa Tradycja

W latach 90. niejeden Polak złakniony wielkiego świata dawał córce na imię Alexis (z serialu "Dynastia") lub Isaura (z telenoweli "Niewolnica Isaura").

A prof. Miodek wzdychał, że tak pozostanie, dopóki będziemy społeczeństwem na dorobku.

- Pamięta pan? - pytam profesora. - 20 lat temu marzył pan o powrocie polskich imion. Bo to będzie znaczyło, że jesteśmy już pewni siebie, mamy dobrobyt i nie musimy zazdrościć Zachodowi.

- Rzeczywiście. I wróciły Zośki, Maryśki, Janki, Franki, Antki - cieszy się prof. Miodek.

Ale obok nich pojawiają się i nieoczywiste imiona. W zeszłym roku w Suwałkach: Colin, Ines, Ricardo, Faisal i Aida. Oraz spolszczone: Brajan, Natan, Dajana. W Grudziądzu: Zidane i Sumaya. Wskazują, że jedno z rodziców jest cudzoziemcem. A część z tych dzieci urodziła się i mieszka za granicą.