Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Pisarze z tylnego siedzenia

Pisarz musi jednocześnie spełniać rolę dyktafonu, terapeuty, nie zapominając o konieczności ciągłego zapewniania gwiazdy o jej absolutnej wyjątkowości.


Autobiografie sławnych ludzi przynoszą krocie wydawcom… i pisarzom „z tylnego siedzenia”. Podczas gdy kolejne tomy intymnych zwierzeń zalewają księgarskie półki, posłuchajmy „głosów” Wayne’a Rooney’a, Robbiego Williamsa, Paula Gascoigne’a i… The Beatles.

16 września Peter Andre, były piosenkarz, a obecnie mąż top modelki Jordan, rozpocznie promocję swojej autobiografii „All About Us: My Story” (Wszystko o nas. Moja historia). Opowiada w niej o nadużywaniu alkoholu przez jego żonę i dorastaniu w rodzinie ortodoksyjnych świadków Jehowy.

Peter Andre początkuje najdziwniejszą jesień w dziejach brytyjskiego rynku księgarskiego. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem Brytyjczycy zostaną zasypani autobiografiami znanych ludzi. Swoimi wzruszającymi losami będą dzielić się z czytelnikami m.in. Billie Piper, Kerry Katona, Gary Barlow, Michael Barrymore, Courtney Love, Jack Osbourne, Adam Ant, Leslie Grantham, Julie Goodyear, Gordon Ramsay, Shayne Ward, Abi Titmuss i Chantelle Houghton. Niektórzy z nich wydają autobiografie ledwie zasmakowawszy swoich pięciu minut sławy – wielu z niewielkimi nadziejami na doczekanie kwadransa.

Wszystkie te książki łączą dwie rzeczy. Po pierwsze, będzie je można kupić nie tylko w tradycyjnych księgarniach, ale również w supermarketach. Po drugie, żadna z nich nie została napisana przez osobę, której nazwisko widać na okładce. Kiedyś ludzie piszący za innych – czyli tak zwani „pisarze z tylnego siedzenia” albo „murzyni” – uchodzili za wiecznie głodujących nieudaczników. Dziś wyrastają na czołowe postacie świata literatury.

Według Lucie Cave, autorki autobiografii gwiazdy Big Brothera Jade Goody, dzisiejsze „celebrities” doskonale znają przelicznik swojej sławy na twardą gotówkę: - Świetnie wiedzą, ile zaśpiewać za swój pierwszy wywiad. Zdają sobie też sprawę, że autobiografia nie musi być uwieńczeniem kariery, lecz raczej ważnym etapem w jej budowaniu – mówi Cave.

Jeszcze trzy lata temu wydawcy regularnie wyśmiewali propozycje publikacji takich autobiografii, twierdząc że są one: a) tandetne b) niedochodowe. Teraz rzucają się na każde nazwisko, od wielkich po ledwie kojarzone przez publiczność. Co spowodowało tę zmianę? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do Jordan.

W listopadzie 2003 roku do biura londyńskiego wydawcy Johna Blake’a zawitało kilku osobników. – Obwieszeni złotymi łańcuchami wyglądali na typowych dresiarzy i drobnych kombinatorów – wspomina Blake. – Powiedzieli: chcesz wydać książkę Jordan? Daj milion funtów, bez zabawy w odsetki.

Szczerze ubawiony Blake grzecznie odmówił. Jednak ludzie Jordan wciąż zamęczali go telefonami. W końcu Blake podpisał z Jordan i jej autorką „z tylnego siedzenia” Rebeccą Farnworth kontrakt na śmiesznie małą sumę 10 000 funtów. – Nie mogę powiedzieć, że tryskaliśmy wiarą w tę pozycję – wspomina Blake. Książka „Being Jordan” (Być Jordan) miała premierę w jeden z majowych czwartków 2004 roku. Do soboty sprzedała się w 100 000 egzemplarzy, miażdżąc pod względem sprzedaży konkurencyjną autobiografię Billa Clintona „My Life” (Moje Życie). W całym kraju klienci zabijali się przy kasach, aby móc przeczytać rewelacje w rodzaju: „Z moich wszystkich kochanków, najbardziej szalony seks trafił mi się z Danem. Miał malutkiego ptaszka, a jego ciało pozostawiało wiele do życzenia, lecz jeśli naprawdę kogoś kochasz, takie szczegóły schodzą na dalszy plan”.

Ogólne podniecenie udzieliło się wszystkim zaangażowanym w projekt osobom. Może oprócz samej Jordan, która podeszła do sprawy ze stoickim spokojem. – Nie sądzę, aby czytała tę książkę – mówi Blake. – Nie widziała wielkiej różnicy pomiędzy książką a strzeleniem paru fotek na okładkę kolorowego pisma. (…)

Wydawcy sądzą, że wielu nabywców autobiografii „Being Jordan” także nie przeczytało wcześniej żadnej książki. Teraz, kiedy dostępną w supermarkecie pozycję można wepchnąć pomiędzy papier toaletowy i słoik ogórków, sprzedaż książki modelki przebiła wszelkie prognozy specjalistów.

Po sukcesie Jordan popyt na autorów „z tylnego siedzenia” zaczął rosnąć tak szybko, jak sumy na bankowych kontach niektórych z nich. Człowiekiem, który najbardziej skorzystał na tym zapotrzebowaniu jest 70-letni dziennikarz Hunter Davies, autor około 40 książek na zamówienie, w tym autobiografii Wayne’a Rooney’a „My Story So Far” (Moja dotychczasowa historia), która obecnie zajmuje czwartą pozycję w kategorii „Literatura Faktu” na brytyjskiej liście bestsellerów.

W jego opinii najważniejsze jest dostosowanie stylu narracji do charakteru postaci. – Nie musi to być jej prawdziwy charakter – zastrzega Davies – ale taki, jak postrzega go opinia publiczna. Na przykład z Paula Gascoigne’a musiałem zrobić kawalarza, chociaż w życiu jest o wiele poważniejszym facetem. Język Wayne’a, który jak wiemy ma 20 lat i nie należy do intelektualistów, musi być prosty.

Jednak zarobki autorów różnią się znacznie. Kiedy Davies pisał autoryzowaną biografię Beatlesów w 1968 roku, zażyczył sobie dwóch trzecich dochodów ze sprzedaży książki, na co chłopcy z Liverpoolu przystali bez szemrania. – Brian Epstein [menadżer Beatlesów] był zdziwiony, że tyle dostali – wspomina Davies. – Myślał chyba, że będą musieli mi jeszcze dopłacić za moją robotę.

Mówi się, że za Rooney’a autor zainkasował 80 000 funtów. Nieźle, ale i tak blado w porównaniu z Hugh McIlvanney’em, któremu udało się wyciągnąć z autobiografii trenera Manchester Utd. Alexa Fergusona „Managing My Life” (Kierując swoim życiem) 400 000 funtów. Jednak nawet on nie może się równać z Christopherem Simonem Sykesem, na którego konto wpłynęło 600 000 funtów za pomoc staremu przyjacielowi Ericowi Claptonowi w wysmażeniu jego autobiografii (sam Clapton zgarnął od wydawnictwa 4 miliony funtów). Za Kopciuszka w tym towarzystwie może uchodzić autorka autobiografii gwiazdy Big Brothera Chantelle Houghton z dochodem 15 000 funtów. (…)

Jednym z młodych wilków w branży jest Mark McCrum, autor autobiografii Robbiego Williamsa „Somebody Someday” (Ktoś kiedyś). Był jednym z wielu kandydatów do tej roboty. – Dostałem ją częściowo dlatego, że jestem facetem – mówi McCrum. – Wbrew pogłoskom o jego homoseksualizmie, Robbie okazał się strasznym psem na baby. Wzbudzało to obawy jego agenta, co do perspektyw ukończenia książki.

Jeszcze przed spotkaniem z Williamsem autor podpisał kontrakt na 200 000 funtów, plus udział w tantiemach. – Pomyślałem wtedy: Chryste Panie, na dwa lata mam z głowy zamartwianie się o rachunki – wspomina McCrum.

Stosunek pomiędzy autorem i jego „tematem” nie jest prosty. Pisarz musi jednocześnie spełniać rolę dyktafonu, terapeuty, nie zapominając o konieczności ciągłego zapewniania gwiazdy o jej absolutnej wyjątkowości. Emocje, które zawsze się pojawiają, doprowadzają czasem nawet do zerwania współpracy. Aktorka Barbara Windsor zwolniła dwóch autorów, zanim trzeci dokończył jej autobiografię. Sean Connery zerwał kontrakt na milion funtów, kiedy jego żona oświadczyła: - Albo ty zrezygnujesz z książki, albo ja z ciebie.

Autorzy „z tylnego siedzenia” nie wykonują swojej pracy dla sławy. Jeśli będą mieli szczęście, ich nazwisko pojawi się w książce, jednak tak małą czcionką, że będzie można ją znaleźć jedynie z pomocą psa tropiciela.

Opublikowawszy dwa tomy wspomnień Jordan przymierza się do debiutanckiej powieści – „błyskotliwej, pełnej seksu historii o top modelkach, romansach i zdradliwej obietnicy sławy”. Nie trzeba dodawać, że jedynym wkładem modelki w książkę będzie jej nazwisko na okładce. (…)

Mimo że lawina autobiografii znanych osób spowodowała prawdziwy wstrząs na księgarskim rynku, pod pewnymi względami nic się nie zmieniło. – Ludzie zawsze chętnie kupowali książki będące odbiciem ich codziennej egzystencji – zauważa John Blake. – O tym właśnie pisał Dickens. A jeśli książka opowiada o człowieku, który wygrał na loterii szczęśliwy los, będą kupowali jeszcze chętniej.

To znakomita informacja dla ludzi pokroju Huntera Daviesa, który wykazuje pragmatyczny stosunek do pisania „z tylnego siedzenia”. – Nie wstydzę się tego, co robię. To bardzo pożyteczny zawód. Po prostu nie można zapominać o swojej roli wyrobnika. Czasami można zyskać przy tej okazji wspaniałego przyjaciela. Po napisaniu książki o Beatlesach gościliśmy w naszym domu w Portugalii Paula McCartneya – chwali się Davies, po czym robi dłuższą pauzę i dodaje: - Jednak nie mogę sobie wyobrazić podobnej zażyłości w przypadku Wayne’a Rooney’a.

za: "The Daily Telegraph"