Temat: Nie grozi nam strajk scenarzystów

Nie widać końca strajku 10 tysięcy scenarzystów w Nowym Jorku i Los Angeles. A w Polsce? Nie ma związku zawodowego, a i oni sami nie mają czasu strajkować


Aktorka Ali Larter (z przodu) protestuje razem ze scenarzystami w Hollywood.
"Nie dacie kasy? Nie będzie ściągania z internetu. Nie będzie ściągania? Nie będzie pokoju!" - skandują od dwóch tygodni amerykańscy scenarzyści przed studiami telewizyjnymi NBC, CBS, ABC.

Są wśród nich specjaliści od zabawnych dialogów, autorzy miłosnych wyznań w serialach dla młodzieży, mistrzowie w wymyślaniu skomplikowanych powiązań rodzinnych w operach mydlanych, twórcy gagów w programach Davida Lettermana i tekstów na małych karteczkach, którymi bawi się Jay Leno w swoich talk-show. Pikietowali również Leno i Letterman, America Ferrera z "Ugly Betty" i Tina Fey z popularnego w Stanach sitcomu "30 Rock".

Czego chcą? Większych tantiem ze sprzedaży seriali i programów na płytach DVD, dochodów za dystrybuowanie ich przez serwisy takie jak iTunes oraz udziału w zyskach z reklam dodawanych do treści online, których są współautorami. Producenci twierdzą, że przychody z nowych mediów nie są tak duże, by dzielić się nimi według zasad uzgodnionych ze scenarzystami.

Godna podziwu jest solidarność amerykańskich autorów telewizyjnych i sposób przygotowania strajku. Nie protestują pierwszy raz. Ostatnio opuścili miejsca pracy, żeby walczyć o swoje prawa w 1988 r. Strajk trwał wówczas pięć miesięcy i kosztował amerykański przemysł rozrywkowy 500 mln dol.

W Polsce scenarzyści żyją inaczej. Nie opuszczają uniwersytetów z wykształceniem pisarza telewizyjnego, żadne stowarzyszenie nie produkuje dla nich koszulek z napisem: "comedy writer" albo "talk-show writer", słabo się znają i raczej zajmują się pilnowaniem swoich posad niż myśleniem o tym, o co można by było zawalczyć.

Jak tu znaleźć pracę

Najczęściej pracują samodzielnie w domach. Zazwyczaj serial pisze kilka osób, ale jeden odcinek ma jednego autora - nie kilkunastu, jak w Stanach. Wyjątkiem jest "Na Wspólnej", w którym cztery osoby wymyślają historię, pięć pisze dialogi, jedna prowadzi całość.

- W naszym środowisku nie rozwinął się instynkt zawodowej solidarności - mówi Dominik Gąsiorowski, scenarzysta "Pierwszej miłości". - Nawet nie chodzi o to, że brakuje organizacji związkowej. Po prostu rzadko się spotykamy, więc nie porównujemy stawek i warunków. Trochę z własnej winy ustawiamy się wobec pracodawców na przegranej pozycji - mówi.

Trudno mówić o tym, że kontrakt jest niekorzystny, jeśli nie ma się rozeznania na rynku pracy. W trwających produkcjach nie narzeka się na wynagrodzenia. Nasi scenarzyści bardziej martwią się tym, żeby znaleźć pracę albo ją utrzymać. Kiedy powstaje projekt nowego serialu, wielu zgadza się pisać za darmo lub półdarmo.

Dariusz Banek, scenarzysta „Samego życia": - To, jak jesteśmy traktowani, zależy od projektu, nie ma stałych praw. Być może dlatego, że u nas długie produkcje rozwijają się dopiero od kilku lat. Pisze je niewielka grupa ludzi. Autorów, którzy na stałe pracują nad jednym serialem, jest może kilkudziesięciu. »Samo życie « piszemy w trzech.

- Nie moglibyśmy sobie pozwolić na kilkumiesięczne protestowanie, bo na ten czas byłyby potrzebne oszczędności. Aż tak dużo nie zarabiamy - mówi Justyna Stefaniak, główna scenarzystka "Na Wspólnej".

Dobry polski autor serialu zarabia średnio 140 tys. zł rocznie. W Stanach pisarze-producenci - jak podaje "New York Times" - do 5 mln dol. Debiutanci - do 50 tys.

- Gdyby istniał związek polskich scenarzystów, łatwiej byłoby walczyć o swoje. Działa wprawdzie Związek Autorów i Producentów Audiowizualnych, ale to instytucja zajmująca się głównie ochroną praw autorskich, a nie negocjacjami warunków - mówi Justyna Stefaniak.

Póki You Tube nie zastrajkuje

Amerykańscy scenarzyści negocjują z producentami zrzeszonymi w Alliance of Motion Picture and Television Producers. Ponieważ nie udało im się dotąd osiągnąć porozumienia, kilka telewizyjnych show już przerwało emisję, między innymi seriale CBS: "The Big Bang Theory" i "Two and a Half Men".

Czy polscy autorzy walczyliby o tantiemy z dystrybucji internetowej? Dominik Gąsiorowski: - Należy się pewien procent zysków ze wspólnej pracy. Forma dotarcia do widza wydaje się drugorzędna. Dariusz Banek: - Oczywiście, gdyby trzeba było. Jako autorzy historii możemy tego wymagać. Ale nie myślą o tym, bo oglądanie seriali online nie jest u nas popularne.

W Ameryce dyskusja o tym, jak duże powinny być wpływy scenarzystów z treści prezentowanych w internecie, ma dziś sens. Dowodzi tego trwający właśnie strajk. Producenci nie boją się, że stracą widzów, a widzowie - że na jakiś czas znikną z telewizji ich ulubione programy. Mogą je oglądać w sieci albo w jednej z telewizji na życzenie. Wszystko jest w porządku, można spokojnie czytać obszerne doniesienia na temat protestu i oglądać zdjęcia autorów z transparentami, dopóki YouTube nie strajkuje.

Kolejne negocjacje amerykańskich scenarzystów z producentami zaplanowano na poniedziałek.

Źródło: Gazeta Wyborcza