Maria Zofia Tomaszewska www.edumuz.pl
Temat: Masłowska: Nie jestem poprawna politycznie (GW)
Dorota Masłowska pracuje właśnie nad nową powieścią. A w Londynie powstaje adaptacja jej sztuki "Dwoje Rumunów mówiących po polsku".JUSTYNA SOBOLEWSKA: Podobno piszesz kolejną książkę?
DOROTA MASŁOWSKA: Oczywiście jak zwykle piszę powieść. Tyle tylko, że jest inna od wszystkiego, co do tej pory napisałam. Bardzo chcę ją skończyć, bardzo też nie chcę jej skończyć, bo na pewno dostanę depresji, ale przy moich problemach z czasem wszystko oczywiście bardzo się wydłuży. Rozważam jakiś apel do czytelników, o ochotnicze zajmowanie się moim dzieckiem. Dwa miesiące temu pojechałam do Niemiec i pisałam wszędzie: w hotelach, w pociągach. Potem wróciłam do Warszawy, wstawałam o 4.30, pisałam, odwoziłam córkę do przedszkola, dalej pisałam, ale to jest morderstwo, nie można tak długo. Okresy, kiedy piszę, są ekstatyczno-euforyczne. Ale takie trójfazowe życie: dziecko, tzw. kariera zawodowa, pisanie, to nie jest bułka z masłem. Czasami płaczę wieczorem w poduszkę.
W swoich powieściach zawsze świetnie charakteryzujesz miejsca, w których mieszkasz. Tym razem też tak będzie?
Na pewno to, że mieszkam teraz na Żoliborzu i widzę same piękne staruszki w kapeluszach z kwiatem lilii, nie jest bez znaczenia.
Lilie zamiast krwi na klatkach schodowych jak na Pradze?
To dwie skrajności. Jeszcze chyba nie znalazłam swojego miejsca na ziemi, takiego o którym powiedziałabym „moje”. Moje pisanie to raczej system reportaży wcieleniowych. Najlepiej pisało mi się w Niemczech, poza polskim kotłem. Byłam obok, obserwowałam z zewnątrz, z daleka tę całą naszą skomplikowaną konstrukcję. Bo oni tam dziwią się na przykład: - Wojna? Kiedy to było, błagam cię! Jak możecie do tego wracać? Wszystko widziałam wyraźniej, jak z inkubatora. Poza tym w Niemczech słowo "pisarz" to bardzo poważna osoba. W Polsce każdy może go wytargać za ucho: też potrafię pisać, synku! Nie czuję się świetnie w systemie medialno-intelektualnym "polska literatura współczesna". Nietolerancja, prawa gejów, praca w korporacji. Nienawidzę tych syntetycznych systemów piśmienniczych, 10 standardowych tematów i 2 narracje. Mam ambicję dodrapania się do innych pokładów, do mięsa. Albo sobie wypruję flaki, albo nie napiszę już żadnej książki.
Można w ogóle wytrzymać ciągły napór ciemnej strony rzeczywistości?
Zajmowanie się ciemną stroną mocy wcale nie jest dobre. Jest w tym wręcz coś niebezpiecznego. Żadne żarty.
To wiele się chyba u ciebie zmieniło. Dla DJ Doris z "Pawia Królowej" widzenie jasnej strony było chyba nieosiągalne.
Już tam widać świadomość, że świat składa się nie tylko z negatywu, że musi istnieć druga strona i szydzenie z siebie, że się jej nie widzi. Posiadanie cienkiej skóry skutkuje też niechęcią i agresją do tych zadowolonych, którzy zasłaniają sobie okna, nic nie widzą, siedzą przy piecyku i jest im dobrze, więc ja bym chciała im ten przyjemny wieczór zepsuć.
Oczywiście nie wszystko, co piszę, jest skierowane do ludzi i jest w nich wymierzone. Ja sama też sobie próbuję coś powiedzieć i siebie odtraumatyzować. Zresztą nie myślę o tym, po prostu siadam i fala uderzeniowa każe mi pisać przez wiele godzin, bez przerw na oddawanie moczu.
Impuls wychodzi z języka? Mówiłaś kiedyś, że najpierw przyszedł ci do głowy tytuł "Dwoje Rumunów mówiących po polsku" i to on wymusił całą historię.
Wtedy tak. To skomplikowało się o tyle, że znudził mnie temat Polska 2007, a raczej taki standard w podchodzeniu do niego: widzę, więc piszę. To zawsze będzie ten temat, ale szukam do niego jakichś bardziej uniwersalnych kluczy. Więc teraz jestem zafascynowana porządkiem, ultrapoprawnością, mówieniem: to jest tak, a to tak. Wiem, że trochę się zapędziłam w różnych hiperboliczno-metaforycznych konstrukcjach, metaforach metafor, hermetycznych kodach, nawet w tym, co mówię na co dzień.
Więc teraz odwrót – będzie porządek. Zauważyłam, że kiedy dbam o poprawność struktur gramatycznych i zdania są poprawnie skonstruowane, cała narracja bardzo się przekształca. Sama gramatyka i konstrukcja niesie wiele emocji. Jako pisarka - amatorka z wykształceniem, którego wyższość stoi pod wielkim znakiem zapytania, muszę do pewnych rzeczy dochodzić bardzo okrężną drogą.
Będziesz nadal pisać dla teatru?
Miałam taki okres fascynacji tym, bo kocham teatr. I miałam też moment, kiedy chciałam, a nawet pisałam dla filmu. Ale wszystko to zawsze prowadzi mnie do takiego wniosku: to dialog, ale chcę dopisać jeszcze, jak byli ubrani, jakie gesty wykonywali, to stopniowo coraz bardziej przekształca się w prozę i wreszcie okazuje się, że znowu piszę powieść. A to ja chcę być didżejem! Jestem zazdrosna o wszystkie szczegóły, które ktoś inny wymyśli i dlatego najlepiej czuję się w prozie.
Chyba żeby reżyserował Łukasz Kos, który wystawił "Pawia..." słowo w słowo, i to się udało. "Rumuni..." będą wystawieni za granicą?
Tak, powstaje spektakl w Londynie, właśnie stamtąd wróciłam, pomagałam im przy dopracowywaniu tłumaczenia, bo pewne niuanse są po prostu zbyt skomplikowane i część rzeczy musiałam im narysować, to było jak psychoterapia. Byłam zachwycona, ale i przerażona wnikliwością reżyserki, która analizuje właściwie każde słowo. Powstaje też duża produkcja "Dwojga Rumunów" w Niemczech w kooperacji z teatrem w Wiedniu.
Ale czy publiczność zachodnia nie zobaczy w tym tekście tylko stereotypów?
Nie ma się co oszukiwać, że te książki na pewnym poziomie są absolutnie nieprzetłumaczalne. Są przetłumaczalne "z grubsza". Niemiecki tłumacz Olaf Kuhl jest genialny i większość recenzji skupia się na pochwałach jego przekładu, natomiast ja uchodzę za potworną konserwatystkę, z której straszni bliźniacy powinni byli być dumni.
Konserwatystkę?
No, papież, pochwała wartości, zdziwienie nad kolorem skóry Murzynów, krytyka zła. U mnie to występuje trochę w cudzysłowie, ale może ten cudzysłów też jest nieprzekładalny. W Nowym Jorku podczas czytania tej sztuki ludzie wstawali z oburzenia, jak ja mogę utrwalać tak potworne stereotypy, przecież mamy już XXI wiek! Nigdzie nie jestem politycznie poprawna i wszędzie z innego powodu.
Ludzie z Zachodu czytają twoje książki dosłownie, jako zapis tego, co myślą Polacy?
Nie wiem. Może zachodzi jakaś taka sytuacja, że nie czują drugiego dna albo wręcz trzeciego dna. W Polsce już sama gramatyka mocno przenosi je w cudzysłów. Może zachodnich języków nie da się tak bardzo zniszczyć, jak ja to robię? Język polski ze swoją szalenie dowolną składnią stwarza niesamowitą pulę możliwych błędów, a każdy błąd niesie jakieś inne treści. W tłumaczeniu można chyba tylko oddać ogólną atmosferę ułomnej mowy.
Udało ci się być częścią popkultury i jednocześnie ją kontestować. Przekaz popkultury jest taki, że wszystko jest szczere, a ty to negujesz i mówisz, że świat to oszustwo.
Oczywiście że mi się nie udało! Jestem maksymalnie skserowana i medialnie sfatygowana. Ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to nie do końca mnie dotyczy. Mnie dotyczę ja, nie da się promować książki i gdzieś tam się nie usmarować tym szlamem, a ja mogę zrobić dla siebie tylko tyle, żeby być bardzo czysta wewnątrz. Więc jestem pracownikiem fizycznym. Robię na szmacie, na zmywaku, nie ma czego zazdrościć. Wiem, że muszę udzielić wywiadu, iść do radia, to też należy do mojej pracy. Stałam się radykalna w innej kwestii, wiem, że jeśli mam jakąś iskrę – gniew, wrażliwość, cokolwiek to jest, muszę o to strasznie dbać, pilnować, więc felieton, lato z radiem, absolutnie zanegowałam wszystkie projekty, o których wiem, że nie dam z siebie wszystkiego,
Powiedziałaś, że literatura stała się dziś czymś egzotycznym...
Miejsce literatury w świecie potwornie się zmieniło. Nawet na przestrzeni tych pięciu lat, gdy obserwuję świat literacki od wewnątrz. Przedtem literatura była czymś ważnym i poważnym, chyba nie tylko dla mnie. Mój debiut to był jakiś traumatyczny moment, Katarzyna Grochola, Janusz L. Wiśniewski, do tego ja, nagle okazało się, że można zarabiać na pisaniu. Więc brutalna dość pauperyzacja, współpraca z „Vivą” i „Galą”, różne nieszczęsne projekty typu pierwsza książka napisana przez dziesięciolatkę! Literatura zaczęła tracić na znaczeniu. Kiedyś miałaś tajemnicę, legendę, Bieszczady i wódkę z gwinta, a dziś miliony zdjęć wszystkich wszędzie, zoom na każdego pryszcza, absolutna dosłowność. We mnie żadna nowa książka nie budzi emocji. Całkiem zarzuciłam śledzenie literatury współczesnej. Jeśli czytam, to Jarosława Iwaszkiewicza i Adama Bahdaja.
A zachowywałaś się kiedyś tak, jak bohaterowie twojej sztuki "Dwoje Rumunów..."?
Nie muszę się w to bawić, bo ze względu na mój wygląd i sposób ubierania się mam dużą swobodę poruszania się pomiędzy klasami społecznymi. Jednego dnia nocuję w "Hotelu pod Różą" w Krakowie, a drugiego dnia jadę stopem, a gdy ktoś pyta mnie, czym się zajmuję, mówię że nie uczę się, nie pracuję, wychowuję dziecko i to też jest prawda o mnie. Nigdzie nie jestem zafiksowana na dłużej. Jestem przekonana, że zawsze jestem w stanie uciec. Jakoś wywinęłam się, udało mi się wymanewrować od zderzenia z tirem satysfakcji i samozadowolenia, i picia wina portugalskiego połączonego z patrzeniem na kominek.
Czujesz się już dojrzała?
Cóż, pewne rzeczy już odeszły i uświadomiłam sobie, że nie ma przebacz, że nie ma już opcji - telefon do mamy, nikt mnie nie uratuje, a każdy dzień to absolutna odpowiedzialność. A ja bym zawsze chciała się wywinąć, nawet w tym, co piszę, jest zawsze chęć uniknięcia odpowiedzialności, tu na kogoś nasmaruję, tam komuś nawymyślam, ale narysuję cudzysłów i powiem, że to były tylko żarty. Ale, teraz muszę iść, bo zostawiłam dziecko w przedszkolu...
Justyna Sobolewska