Temat: - Mam ambiwalencję z tymi Kaczorami - o rządzących...

podczas poniedziałkowego spotkania w Klubie pod Jaszczurami.

Aby rozprawiać o inspirujących czasach, jakie nam nastały, Pilch przyjechał do Krakowa pociągiem. Dokładniej - ekspresem (bo "w Inter City nie można palić"). Stawił się pod Jaszczurami w celu promowania swojej najnowszej książki "Pociąg do życia wiecznego" (Świat Książki), czyli zbioru felietonów, jakie w ciągu ostatnich pięciu lat pisał do "Polityki" i "Dziennika".

Podpuszczany przez przybyłych czytelników, najwięcej uwagi poświęcił jednak własnej osobie. - Nie można zawodu pisarza wykonywać bez pychy - przyznał szczerze. - Jak się samemu niczego nie dokonało, ma się wyjątkową łatwość wzgardy wobec rzeczy dokonanych. W młodości nie rozumiałem Iwaszkiewicza, bo miałem zamiar skasować Prousta, Joyce'a i Becketta.

O tym, co autor "Pod Mocnym Aniołem" robił w młodości, można też było zresztą dowiedzieć się nieco więcej. Otóż marzył o zostaniu wybitnym piłkarzem, a także pilnie uczestniczył w niemal wszystkich wydarzeniach literackich Krakowa, lecz na żadnym z nich z powodu tremy nigdy nie zadał żadnego pytania, czego żałuje do dziś. Jako dziecko natomiast był "potwornym nie do zniesienia psotnikiem".

Pilch rozwiał też wątpliwości zebranych dotyczące rozkoszy pisania (- Skąd pomysł, że pisze się dla przyjemności? Co też pani chodzi po głowie? - odpowiedział na pytanie z sali), a ponadto wyraził niechęć do bohemistycznego trybu życia artystów, którzy swoje utwory notują na kawiarnianych serwetkach (- Żeby w sztuce coś osiągnąć, trzeba prowadzić życie księgowego. I to takiego, co nie stroni od nadgodzin! - zaznaczył).

Ale ostatecznie nieco się rozchmurzył. - Wierzę, że dożyję czasów, kiedy Cracovia zagra w Lidze Mistrzów - zakończył optymistycznym akcentem.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

Temat: - Mam ambiwalencję z tymi Kaczorami - o rządzących...

Temat się nie rozwinął.... Ale jakoś do tego nie tęsknię. Odrzuca mnie nawet film Agnieszki Holland, bo odgłosy z niego za bardzo kojarzą mi się z tragikomiczną rzeczywistością.

Ciekawe z tymi serwetkami w kawiarniach, bo notowali na nich nie tylko poeci i prozaicy ale nawet tak dobrze zorganizowane umysły jak lwowscy matematycy. Nawet gorzej! Jest taka anegdota, że notowali na blatach stołów, a kiedyś wymyślili jakiś wspaniały dowód i rozeszli się do domów. Gdy wrócili następnego dnia dowody wyparowały, bo akurat przyjęto bardzo pracowitą sprzątaczkę. Oczywiście nie udało się już odtworzć tego toku rozumowania i być może w ten sposób świat nie dowiedział się o jakimś ważnym odkryciu matematycznym. I może to jest dowód na to, że we wszystki warto być księgowym?

Następna dyskusja:

Jerzy Pilch w  Zamku Pisarzy




Wyślij zaproszenie do