Maria
S.
Civis totius
mundi...
Temat: Książki bez granic
Leżą w księgarniach na honorowym miejscu. Myślicie, że to bestsellery? Nieprawda: te tomy tu leżą, bo wydawcy zapłacili, aby wystawiono je w miejscu, w którym mogą udawać bestsellery.Kilka tygodni temu zorientowałem się, że w wielkiej sieci księgarń Borders nie można kupić mojej najnowszej książki. A przecież Lord Tophet jest bestsellerem działu fantastyki. Pierwsza część tej sagi Shadowbridge zebrała najlepsze recenzje, miała dwa dodruki, a księgarnie Borders bez problemu ją sprzedawały.
Papka dla idiotów
Dlaczego teraz już nie chcą? Oficjalny powód: poprzedni tom sagi „nie sprzedawał się tak dobrze jak oczekiwano”. Nakład został co prawda wyprzedany, ale to za mało! Ile zatem wynosi „dobra sprzedaż”?
Wiem, że Borders to biznes, a nie organizacja dobroczynna. Chodzi mi jednak o to, że biznes firmy Borders ma niewiele wspólnego ze sprzedażą książek. W ogóle w wielkich, sieciowych księgarniach od dłuższego czasu zmniejsza się powierzchnia przeznaczona na książki. W ich miejsce pojawiają się kolorowe baloniki i konfetti, artykuły papiernicze, ozdobne pocztówki i gadżety, których sprzedaż bardziej się opłaca. Jakieś 20 lat temu rynek księgarski bardzo się zmienił. Księgarnia przestała być tajemniczym miejscem, pełnym zakurzonych ksiąg ze starożytnymi mądrościami rodem z Dickensa. A jeszcze 25 lat temu właśnie takich księgarni pełno było w Nowym Jorku, Londynie, Paryżu. Dziś rządzą gigantyczne sieci księgarń, które są w stanie wykupić każdego niezależnego sprzedawcę. Mają też możliwość negocjowania rabatów z wydawcami, a więc mogą zaoferować książki taniej niż małe, niezależne księgarnie.
Te ostatnie nie wytrzymują konkurencji. Dopóki wielkie sieci oferowały ogromny wybór książek i to po niskich cenach, nikt nie miał im tego za złe. Potem jednak wpadliśmy w marketingową pułapkę: niskie ceny stały się najważniejsze.
Biznes książkowy opiera się na dwóch filarach: wydawcach i księgarniach. Ci pierwsi tworzą produkt, drudzy zaś go sprzedają. Z historycznego punktu widzenia biznes wydawniczy nigdy nie był szczególnie dochodowy. Ludzie zajmowali się zawodowo książkami z miłości do nich, a nie dla pieniędzy. Wiele niewielkich drukarni powstawało tylko z przekonania, że jakieś poglądy warte są rozpowszechniania, inne zaś dlatego, że ich założyciele po prostu kochali książki. Do dziś wiele ludzi, w tym także samych autorów, decyduje się na sfinansowanie druku niedochodowej pozycji, by zaistniała na rynku. Gregory Frost. © Wild River Review
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.