Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Królestwo aluzji, pastiszu i epifanii

Artykuł napisała: Anna Kałuża

W minionym sezonie mogliśmy obserwować nieco inny niż dotychczas układ sił w poezji polskiej. Po pierwsze, krytycy najczęściej komentowali dokonania roczników 60. i 70., co kontrastowało ze zwyczajową przewagą omówień twórczości Starych Mistrzów. Po drugie, koncentrowano się przede wszystkim na estetyzującym nurcie (chociażby książki Jacka Dehnela i Tomasza Różyckiego). Wydaje się jednak, że mimo zmasowanego ataku poetyk stylizacyjnych czerpiących profity z wysokiego modernizmu, na scenie poetyckiej zachodziły też inne zjawiska, którymi warto zainteresować się bardziej.
I tak, trzej bardzo różni estetycznie autorzy zdecydowali się na podobny eksperyment poszerzający granice poetyckich formuł. Grzegorz Olszański (ur. 1973) w Kronikach filmowych, Adam Pluszka (ur. 1976) we French Love oraz Edward Pasewicz (ur. 1971) w dziełku Henry Berryman Pięśni mówią nam coś istotnego o suwerenności poetyckich zapisów.
Pierwszy z autorów skomponował książkę w taki sposób, że każdy wiersz tytułem odsyła do filmowej opowieści, nie stając się jednak jej ilustracją, ale zupełnie nieprzewidywalnym rozwinięciem. Pomysł jest o tyle zaskakujący, że Olszański filmowe światy zaledwie sygnalizuje. Wskazuje na możliwości zawiązania różnych relacji między słowem i obrazem, liryzmem a opowieścią, jakie zdecydowanie wychodzą poza standardowe o nich myślenie. Śląski autor w swojej trzeciej już książce posługuje się bowiem minimalistycznymi środkami. Zastąpiły używany przez niego do tej pory narracyjny krój wiersza. Ten pomysł świetnie wpływa na efekt końcowy. Utrzymuje tematy miłości, śmierci i pisania, wokół których koncentruje się problematyka Kronik filmowych w stanie subtelnej niegotowości.
Drugi z autorów, Adam Pluszka we French Love uaktywnił związki poezji i filozofii. Wiersze dedykowane są francuskim myślicielom dwudziestowiecznym. Wszystkie rozpoczynają się cytatem z ich dzieł, a następujące po nich frazy swobodnie rozwijają inicjalne zwroty. Języki Barthes’a, Derridy, Foucaulta wprowadzające kwestie filozoficzne, Pluszka wystawia na poetyckie odchylenia: zmyślenie, błąd, fikcje, żartobliwość zwyczajności. Sam także musi walczyć o głos, bo miłosny dar dla filozofów może obrócić się przeciwko jego strategii. Ryzyko jednak się opłaca: stajemy przed ożywczym problemem filozoficzności poezji i ujęzykowienia filozofii.
W propozycji Pasewicza, znanego do tej pory głównie z inspiracji buddyjską filozofią, zacieśniają się natomiast więzy z amerykańskim poetą Johnem Berrymanem, uznawanym za konfesyjnego i przewrotnie autobiograficznego. Grę z autobiografizmem podejmuje liberackie dziełko łączące montaż fotograficzny z poetyckim. Wariacje polskiego autora na tematy podrzucone przez Berrymana i narratora jego Piosenek snu, Henry’ego, kontynuują ich podstawowe wątki. Samotność i choroba Henry’ego wydają się jeszcze bardziej żałosne i groteskowe, bo odmierzane w języku dosadnym, czasem stylizowanym na prymitywny i rozwiązły. Przejmujące studium poczucia izolacji Ja nie łagodzi tu żadna pocieszycielska iluzja.
Wszyscy troje, Olszański, Pluszka i Pasewicz doskonale poradzili sobie z inspiracjami filmowymi, filozoficznymi i literackimi. Charakter związków między dziedzinami, jaki próbowali zakreślić, można wiązać z duchem ludycznej, ironicznej, pastiszowej zabawy. Wprowadza ona poezję w inne dziedziny sztuki i każe czytelnikom szukać wskazówek na różnych polach, nie tylko literackich.
W jeszcze większym stopniu na pastiszową naturę poezji stawiają kolejni dwaj autorzy aktywni w minionym sezonie: Marek Krystian Emanuel Baczewski (ur. 1963) w książce Morza i inne morza oraz Darek Foks (ur. 1966) w Ustaleniach z Maastricht.
Baczewski, kpiarz i humorysta, rozwinął długą, ale niezbyt skomplikowaną formę poematu. Prześledził w niej charakterystyczną dla europejskiej kultury figurę morza. Otrzymujemy w efekcie podróż w czasie po tradycji śródziemnomorskiej cywilizacji. Autor łączy te odniesienia z aluzjami do twórczości amerykańskich poetów. W swobodny, gawędziarski ton opowieści o Odyseuszu i innych „rozbitkach z fregaty języka” włącza liczne dygresje, mniej lub bardziej pikantne, drwiąc z napuszenia wysokiej i patetycznej interpretacji cywilizacyjnych dokonań. Los ludzki w takim ujęciu spełnia się w utracie, tonięciu, zamieraniu i dryfowaniu. Byłaby to zatem wizja przeciwna do tradycyjnej, zwykle opowiadającej o pamięci i kumulacji.
Inny prześmiewca zbiorowych mitów, Darek Foks w Ustaleniach z Maastricht sprawdza możliwości krytycznej energii powtórzenia i tautologii. Posługując się kliszami zadomowionymi w świadomości wspólnot określonego czasu i płci, tworzy tematyczne cykle. Powołuje specyficznego narratora, Sala Paradise’a, który ułatwia mu rozpisanie komentarzy do współczesności. To oczywiście ktoś zupełnie inny niż samotny bohater Pasewicza. Dzięki temu chwytowi Foks konstruuje fikcję wyszydzającą mody panujące w sztuce, ironizuje feministyczne myślenie w dialogu z Virginią Woolf, odnosi się do wojennych mitów, opowiadając w anegdotycznym skrócie o pocie Gudrun oraz w humoresce stylizowanej na gangsterską, wydrwiwa środowiskowość życia literackiego.
Jeszcze inne możliwości poezji na pierwszy plan wysunęli w ostatnim czasie tacy autorzy jak Julia Fiedorczuk (ur. 1975) w Planecie rzeczy zagubionych, Wojciech Bonowicz (ur. 1967) w tomiku Pełne morze oraz Julian Kornhauser (ur. 1946), prezentując zbiór Origami. Mimo różnych form, jakimi się posłuzyli, wszyscy zdają się dążyć do zasugerowania tajemniczego wymiaru rzeczywistości.
Julia Fiedorczuk, od początku swojego pisania skupiona na problemie przechodzenia różnych form bytu w inne, i w najnowszej książce krąży wokół tych kwestii. W niezwykle subtelnych obrazach snuje refleksję o początkach indywiduum. Interesuje się takimi stworzeniami jak oczlik, rozwielitka, chrabąszcz, meduzy, ale wprowadza nas także w historie schyłkowe: życia samotnej, nieco rozgoryczonej staruszki, zapomnianych i opuszczonych przez ludzi przedmiotów, żywiołowego rozkwitu barw, które zapowiadają śmierć. Planeta rzeczy zagubionych to liryczny dziennik odkrywczyni innej wersji rzeczywistości: bardziej intensywnej, ale też stworzonej nie do końca na ludzką miarę. Przepełnione drobiazgami światy Fiedorczuk, prezentowane z pieczołowitą szczegółowością, utrzymują się pomiędzy ciepłą zmysłowością a zimną analizą obserwacji.
W swojej czwartej książce, Pełnym morzu, Wojciech Bonowicz korzysta z epifanijnych, minimalistycznych formuł. Jego wiersze nie są jednak wyrazem zachwytu nad pięknem świata i nie chcą przekonywać do możliwości zapisania bytu, ile przekazują aurę spokoju i bezruchu. Bonowicz, proponując „odchudzenie” języka i zbliżenia do tego, co niewyrażalne, ośrodkiem swojej wypowiedzi czyni milczenie. Cisza słów staje się bohaterem książki o żywiołach, a elipsy i pauzy doskonale służą rozważaniom o pustce i braku. Trudno oczywiście sądzić, że figura morza u tak różnych autorów jak Bonowicz i Baczewski znajdzie wspólne sensy, ale intrygująco wypadłoby porównanie dygresyjnego i meandrycznego toku autora Morza i innych mórz z frazą przemilczeń i skrótów Pełnego morza.
Julian Kornhauser po obyczajowych i sprozaizowanych formach wiersza w Było minęło, także wybrał poetykę epifanijnego wyciszenia. Jego Origami nie są jednak tylko epifanijne i zapatrzone w filozofię buddyjskiego znieruchomienia i niemego zachwytu, ale i politycznie zaangażowane. To zastanawiające połączenie medytacyjnych zapisów z ideologicznymi wierszami o agentach i politycznych prześladowaniach, najlepiej chyba odpowiada na wyzwania zawirowań czasu, w jakim się znaleźliśmy i reaguje na sytuację poezji, która usiłuje przejść przez własny czyściec.