Temat: Ja nie zabawiam publiczności - rozmowa z Andrzejem...

- Nigdy nie grałem na żadnym instrumencie. Po prostu koledzy pozwalali mi wystukiwać rytm na bongosach i nie robili uwag - opowiada Andrzej Stasiuk. Niedawno nagrał płytę muzyczną z saksofonistą i klarnecistą Mikołajem Trzaską (członek zespołów Miłość, Łoskot, The Users). Płyta nazywa się "Kantry".

To już trzeci muzyczno-literacki projekt Trzaski, który wcześniej współpracował z Marcinem Świetlickim i Jurijem Andruchowyczem. "Kantry" to zupełnie inna płyta. Jak doszło do jej powstania?

- Właściwie to ta płyta powstała chyba dlatego, że nie mogła powstać inna. Od paru lat namawialiśmy się z Mikołajem na jakiś wspólny projekt, ale mieszkamy tragicznie daleko od siebie, na przeciwległych krańcach kraju i nigdy się nie składało. W końcu Mikołaj powiedział mi, żebym zabierał w podróż dyktafon. To się musiało tak skończyć - kiedyś, gdy parę lat temu podróżowaliśmy razem po Rumunii, widziałem, że on nagrywa dźwięki świata, po prostu chodzi z dyktafonem i zbiera jakieś brzmienia, odgłosy, końskie kopyta na bruku, rumuńską uliczną gadaninę, wszystko.

Mnie to fascynowało i czułem, że to jest jakaś droga, jakiś sposób na rzeczywistość, na jakąś taką trochę totalną narrację. Poza tym z Trzaską się kapitalnie podróżowało, bo jemu się wszystko podoba. Nawet jak nic nie ma, ani nic się nie dzieje, to Mikołaj i tak ma cały czas włączony ten swój afirmacyjny napęd. Potem, mam wrażenie, trochę nam tych wspólnych podróży brakowało i ta płyta to jest chyba taka trochę podróż zastępcza.

Brakowało Panu pióra? Zamiast niego posługiwał się Pan dyktafonem...

- Nigdy nie jeżdżę "z piórem", więc nie było żadnych trudności ze zmianą. Po prostu włączałem czasami dyktafon i tyle. To była raczej zabawa. Ciekawe jest to, co Mikołaj z tymi dźwiękami zrobił później.

No właśnie. Rejestrował Pan wszystko: odgłosy sarajewskiej ulicy, bałkańskiej knajpy, śpiew muezzina z sarajewskiego minaretu, dźwięki deszczu, dzwonów, samochodu. Była jakaś selekcja?

- Gdy coś wydawało mi się ciekawe, gdy coś zwracało uwagę, to po prostu włączałem dyktafon. Selekcji dokonywał Mikołaj. Wysłałem mu cały ten śmietnik, który zarejestrowałem. "Kantry" nie jest płytą "literacką". Od początku do końca jest płytą "muzyczną".

Momentami recytacje kreują hipnotyzujący nastrój. Sam Trzaska powiedział, że spodobał mu się Pana kolor głosu i sposób, w jaki Pan mówi i czyta. Nazwał to "zjawiskiem wypełnionej napięciem, wciągającej nudy"...



Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków