Maria
S.
Civis totius
mundi...
Temat: Gruba ryba graficznej opowieści
Śledziu patrzy komiksowym okiem na polską młodzież celniej niż ktokolwiek. Właśnie wydane „Na szybko spisane 1990 – 2000” to tylko jeden z dowodów.Na forum dyskusyjnym Bydgoszczy administrator postanowił zapytać użytkowników, z czym kojarzy im się ich miasto. Podsunął nawet stosowne odpowiedzi, ale nie spotkały się one z uznaniem. Okazało się bowiem, iż Bydgoszcz przywodzi na myśl raczej „młodzież rozrabiającą na pustych, wieczornych ulicach” i „niechęć do osób zajmujących się tym, czego nie robi ogół”.
Celność tych werdyktów potwierdził chłopak z peryferyjnego osiedla Szwederowo – Michał „Śledziu” Śledziński. Udało mu się to, co nie najlepiej wychodzi do tej pory raperom, reporterom czy reżyserom offowym. W czarno-białych kadrach „Osiedla Swoboda” uchwycił polskich nastolatków, stroniąc od uproszczeń, ocen bądź domorosłego socjologizowania. Znakomicie oddał za to ich lęki, ukryte aspiracje, specyficzną mentalność. Pokazał melancholię odurzonych używkami dzielnic. A zarazem zachował niezbędny dystans.
Śledziński swój talent miał okazję rozwinąć w liceum plastycznym, a następnie sprawdzić na łamach prasy komputerowej, gdzie znalazły się popularne przygody Fido i Mel. Wówczas po magazyny tego typu sięgano z pobudek innych niż informatyczne, gdyż barwniejsze i weselsze od reszty stanowiły enklawę dziennikarskiego luzu. Mało hermetyczna formuła pozwoliła pokazać potencjał tkwiący w młodych. „Śledziu”, człowiek skrajnie otwarty, z tysiącem pomysłów na minutę, uwierzył w komiksiarzy. I szybko dał dowód owej wiary.
Na przestarzałym komputerze, zapominając zupełnie o korekcie, stworzył magazyn Produkt. Przez 23 jego numery przewinęli się najważniejsi dziś twórcy opowieści z dymkiem. A i tak znaleźli się oni w cieniu „Osiedla Swobody”. Cykl Śledzińskiego zyskał bowiem status kultowego. Po zamknięciu „Produktu” wrócił nawet w odrębnych zeszytach – już kolorowy i, niestety, znacznie mniej udany.
Opus magnum „Śledzia” to jednak „Na szybko spisane” (wyd. Kultura Gniewu). Pierwsza część podfabularyzowanych historii z młodości została okrzyknięta polskim komiksem roku. W jednym z dzienników nazwano twórcę „Giedroyciem Polskiego Komiksu”. Mimo iż brak mu może ambicji szefa paryskiej „Kultury”, to śmieszno-straszny klimat retrospektyw przedstawia się równie błyskotliwie co w serialu „Cudowne lata”, pamiętnikach Adriana Mole’a czy komiksie „Persepolis”. Sprawdza się zarówno jako świadectwo swoich czasów (lat 1980 – 1990), jak i bat na pokrętną moralność dorosłych.
Dzięki unikalnej – jednocześnie opływowej i bliskiej gryzmołowi – kresce oraz intensywnym kolorom całość ogląda się równie dobrze, co czyta. Druga część właśnie trafiła na sklepowe półki. Choć mniej dojmująca, a przy tym nazbyt skoncentrowana na komputerowych niuansach, oferuje niegłupią rozrywkę na przyzwoitym poziomie.
(ŻW)