Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Fabryka pisarzy

Pojawiła się cała szkoła literacka zbudowana według zupełnie nowych, strukturalnie odmiennych zasad: nie z odgórnej myśli, z charakteru silnej jednostki, lecz z ruchu oddolnego. W wielkim uproszczeniu można rzec, iż to rynek - zapotrzebowanie czytelnicze - ją stworzył. Chodzi o polskich autorów fantastyki wydających w Fabryce Słów i autorów na nich się wzorujących.

Pamiętamy, jak to zwykło się mówić o trendach w literaturze: w sensie szkół, ośrodków myśli, zgromadzeń autorów, gdzie następuje krystalizacja programów, wzajemne zarażanie się stylami, tematyką, ucieranie podświadomego wzorca tego, co jest "na czasie", co "się pisze".

Tak się nadal mówi w literaturoznastwie, w historii literatury. Natomiast współcześnie w Polsce, jak się zdaje, życie literackie zbyt słabej jest kondycji, by generować podobne fenomeny.

Przyzwyczailiśmy się zresztą szukać ich wokół redakcji pism literackich (jak "Brulion"), wokół osobowości wielkich redaktorów (jak Giedroycia w "Kulturze").

Tymczasem pojawiła się cała szkoła literacka zbudowana według zupełnie nowych, strukturalnie odmiennych zasad: nie z odgórnej myśli, z charakteru silnej jednostki, lecz z ruchu oddolnego. W wielkim uproszczeniu można rzec, iż to rynek - zapotrzebowanie czytelnicze - ją stworzył. Chodzi o polskich autorów fantastyki wydających w Fabryce Słów i autorów na nich się wzorujących. (Oczywiście obrys nie będzie w 100% precyzyjny: FS wydała także książki paru autorów zdecydowanie spoza tej tradycji, jak Michalski, Twardoch, Cyran czy właśnie Łukasz).

Idzie także o czytelników - trzeba bowiem brać pod uwagę sprzężenie zwrotne: nie tylko czysto ekonomiczne (czego kupują więcej, tego więcej się pisze), ale z kontaktów bezpośrednich autor-czytelnicy. Można mówić o zjawisku "czytelnicy Fabryki Słów", jako że ujawniła się grupa czytelników, którzy kupują książki wydane przez FS nie dlatego, iż są to książki danego autora, czy wręcz konkretne tytuły, ale ponieważ są to książki Fabryki Słów.

Fakt, że mamy tu do czynienia z tzw. literaturą popularną, nie podważa samego zjawiska, wyjątkowego przecież w naszej kulturze.

I. Fabrykantów portret zbiorowy

Jacek Dukaj: Spróbuję wydestylować cechy charakterystyczne tej "szkoły FS", jej domyślny program. Domyślny, bo oczywiście nigdy nie sformułowany, pewnie zresztą większość autorów w ogóle go sobie nie uświadamia.

1. Rzecz najłatwiejsza do wskazania, bo niejako "na wierzchu": podobieństwo językowe

Autorzy FS - choć przecież różnego wieku i z różnych środowisk literackich - piszą prawie w ten sam sposób. Rozróżnić ich w anonimowej próbce tylko po formie to rzecz niewykonalna. Szanse dają może tylko autorzy ustanawiający dolną i górną granicę tego spektrum, tzn. Andrzej Pilipiuk i Jarosław Grzędowicz.
Resztę spektrum wypełnia jednolity monochrom: zdania niezłożone, pozbawione skomplikowanych środków stylistycznych, manieryzmów indywidualizujących wypowiedź; dominacja czasowników, wypłukiwanie imiesłowów; narracja obiektywna, bez prób rozpisania jej na różne osobowości i filtry percepcji, różne języki; brak stylizacji wewnętrznych.

2. Idźmy głębiej. "Szkoła FS" wypracowała IMO własną niszę tematyczną

Prawie wszystkie powieści i opowiadania FS rozgrywają się w ścisłych formułach fabularnych, nie ma mowy o żadnej oryginalności na tym poziomie czy choćby narracji ujętej w naturalny ciąg "wypadków życiowych". Poruszamy się w konwencji powieści przygodowej z jasno określonymi zasadami i celami intrygi lub w jeszcze ściślejszej konwencji kryminału.

Takie są zasady literatury popularnej. Ale u autorów FS wszystko to na dodatek rozgrywa się w settingach fantastycznych, i to bynajmniej nie w standardowych settingach SF czy fantasy, lecz w bardzo specyficznych scenografiach eklektycznych. Tę hybrydowość mam za wielką zaletę, Polacy wychodzą tu na szpicę gatunku na tle literatury światowej, wyprzedzamy główny nurt fantastyki na Zachodzie.

Na bodaj setkę powieści wydanych przez FS tylko kilka rozgrywa się w warunkach klasycznej fantasy: "Śmierć magów z Yara" czy "Tropem Xameleona" Dębskiego, "Wąż Marlo" Wrońskiego, "Ognie na skałach" Ziemkiewicza, "Prawo śmierci" Jacka Dąbały; i nie były to, łagodnie mówiąc, przeboje wydawnicze. Regułą jest miksowanie elementów fantasy, SF i horroru - Grzędowicz z "Panem Lodowego Ogrodu" i "Popiołem i kurzem" może także pod tym względem zostać uznany za autora sztandarowego. W różnych proporcjach ingrediencji ta mieszanka działa w "Nocarzu" Kozak, "13 aniele" Kańtoch, książkach Ćwieka, żeby nie sięgać dalej (tzn. np. do "Achai" Ziemiańskiego). Mamy tu fantasy-horror w fabularnej konwencji sensacji, fantasy-SF, horror-kryminał itd.

Przy czym nie jest tak, że Polacy zupełnie już nie piszą czystej SF czy czystej fantasy - ale z takich czy innych przyczyn wydają je raczej w Runie albo Supernowej. Myślę więc, że można tę cechę uznać za jeden z kluczowych wyróżników szkoły FS. (Nawet serię przekładów fantastyki słowiańskiej zaczęła ona od takich właśnie powieści Zambocha).

Owo mieszanie elementów pochodzących z różnych porządków ontologicznych nie służy wszakże prezentacji jakichś eksperymentów myślowych, zadawaniu pytań serio o naturę rzeczywistości, naukowego poznania itp. Rozgrywa się to na poziomie scenografii, dla osiągnięcia efektu "fajności": bohater ze spluwą i mieczem jest dwa razy bardziej cool od tego tylko z mieczem lub tylko ze spluwą.

Pewne nadzieje budzą tu Anna Kańtoch (która ma skłonność do przykładania scjentystycznych metod do zjawisk magicznych) i Grzędowicz (który zna konwencję na wylot, więc może się bawić "z poziomu wyżej", ale też nie jest w tej zabawie oryginalny).

3. Obraz człowieka w książkach Fabryki Słów

Poszczególni autorzy mają oczywiście bardzo różne przekonania polityczne, różną ideologię prezentują, mniej lub bardziej wprost (Grzędowicz i Pilipiuk to np. zdeklarowani libertarianie, obyczajowo konserwatywni), istnieje jednak IMO wspólny mianownik. Pytanie tylko, na ile stanowi on wyróżnik akurat "szkoły FS".

Idzie mi mianowicie o takie przedstawienie człowieka, relacji międzyludzkich, całej obudowy psychologicznej - które nie wykracza poza możliwości pojęciowe czytelnika kilkunastoletniego, gimnazjalisty (choćby najbardziej inteligentnego).

Nie oznacza to cenzurowania obyczajowaego, unikania seksu, przemocy, śmierci itp. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie: te tematy są najmocniej osadzone w popkulturze, np. telenowele obracają się praktycznie wyłącznie wokół tego, kto z kim się przespał, a na kogo dopiero ma ochotę; podobnie seriale kryminalne i pokrewne dały nam wielką wiedzę o procedurach śledztwa i metodach mordu (zbrodnia to dla nas jak śnieg dla Eskimosów). Siłą rzeczy jest to przekaz sformatowany pod masowego widza. Morderstwo - tak, ale tylko takie, którego motywy można podać prostymi słowy w dwóch zdaniach: zrobił to a to, ponieważ tamto i tamto. Seks - tak, ale na uczuciach jak z telewizora. Itd.

Istnieje tymczasem cała kategoria emocji, sytuacji, dylematów kompletnie nieprzekładalnych na ten język, w które można się "wżyć" dopiero jak się samemu przeżyło coś podobnego.

Grzędowicz pokazywał je świetnie w opowiadaniach "Księgi Jesiennych Demonów", to były strachy mężczyzny dojrzałego. Bo czy nastolatek może się np. wczuć w lęki i frustracje człowieka zaplątanego w psychologiczne gry małżeńskie? Reakcja czytelników FS pokazywała, że po prostu "nie załapali", o co chodzi w tych opowiadaniach. Recenzje książka miała świetne, ale furory na rynku nie zrobiła.

I potem, proszę, Grzędowicz dał nam komiksowych bohaterów "Popiołu i kurzu" i "Pana Lodowego Ogrodu", cynicznych twardzieli o filozofii życiowej Philipa Marlowe'a, i sukces: taki obraz człowieka jest zrozumiały dla każdego czytelnika FS.

Przy czym książki ewidentnie skierowane do jeszcze młodszego czytelnika (10-12-letniego), jak "Ruda Sfora", to znowu węższa kategoria (podzbiór).



4. Polskość

FS od początku - tzn. od książek Pilipiuka o Wędrowyczu - uczestniczy w trendzie "deobciachizacji" polskości w kulturze masowej.

Za to należałby się wydawcom i autorom jakiś zbiorowy dyplom od ministra kultury: że Polacy potrafią nie tylko pisać dobrą, chwytliwą (żyjącą w masowej wyobraźni) literaturę popularną, ale że tworzą ją z rodzimych składników: rzecz dzieje się albo w Polsce, albo z polskim bohaterem (nawet bohater "Pana Lodowego Ogrodu", rozgrywającego się na obcej planecie magii, to pół-Polak), albo przynajmniej jawnie czerpie z kultury polskiej.

Taki "Krzyżacki poker" Spychalskiego bezpośrednio grał na naszej dumie narodowej, karmił kompleksy fikcją historyczną o mocarstwowej Polsce. W ogóle sprzedawanie młodemu pokoleniu pop-historii Polski w opakowaniu fajnej przygody to stosunkowo świeży trend, ale przecież np. Komuda robił to na długo przed odgórnymi inicjatywami państwowymi; rękę dołożył także Pilipiuk ze swoimi "Kuzynkami" i sequelami.

Autorzy FS mocno się przyczynili do odwrócenia tego wektora atrakcyjności: 15 lat temu polski bohater w sztafażu fantasy, horroru czy SF (także przecież kryminału) to była żenada i niezamierzona komedia - a dzisiaj to jest właśnie cool.

5. Więzy środowiskowe

FS prowadzi politykę częstego wydawania antologii opowiadań, na dłuższą metę - bardzo mądrą. Do pewnego stopnia stanowią one substytut periodyka literackiego w klasycznej "szkole literackiej", ale służą też po prostu budowaniu poczucia wspólnoty i wyławianiu nowych autorów (najpierw opowiadanie, potem powieść).

Dyskusje między autorami - w sensie regularnych debat programowych - bardzo wątpię, czy się w ogóle toczą; na pewno nie ma powodu, by toczyły się na otwartych forach internetowych. Ale można wskazać kilka for (forum "Science Fiction", forum "Fahrenheita", w mniejszym stopniu forum "Nowej Fantastyki"), na których autorzy FS się udzielają, pośrednio lub bezpośrednio wymieniając poglądy, a przede wszystkim - prezentując swą wizję literatury czytelnikom.

Wychwyciłem kilka silnych memów, powielanych potem w recenzjach itp.:

"Fantastyka to literatura rozrywkowa" (w domyśle: "czego wy od niej wymagacie?").

"Ludzie to czytają (kupują), a zatem jest to dobre".

"Ludzie tak nie mówią" - zarzut, że język książki brzmi nazbyt literacko.

"Szybko się czyta" - najwyższa forma pochwały, oznaczająca tekst nie stawiający czytelnikowi oporu, oparty na wyraźnym suspensie fabularnym, który "przymusza" do prędkiego doczytania go do końca.

Takie obiegowe formuły mimowolnie budują aksjologię literatury Fabryki Słów.

6. Cecha już zupełnie drugorzędna: estetyka edycji

Wspominam o niej, bo nie jest to jednak rzecz całkowicie bez znaczenia, sugerują się nią i autorzy (i wannabe autorzy), i czytelnicy, i recenzenci.

FS wprowadziła standard ilustrowania prozy dosłownymi obrazkami ("to, o czym czytacie, wygląda tak i tak").

FS stosuje wielką czcionkę, duże interlinie, gruby papier - tak powstaje złudzenie ogromnej objętości tekstu.

W ostatnich latach (ucząc się na własnych błędach) FS dotarła do stylistyki okładek przypominającej tę właściwą okładkom DVD hollywoodzkich hitów lub gier komputerowych. Czytelnicy FS przynależą już do nowego kodu estetycznego, w kontraście do którego tradycyjne okładki książek są po prostu za mało "wypasione". Nie oznacza to bynajmniej jakiegoś kiczowatego efekciarstwa, lecz pewien "błysk luksusu", graficzny "znak porozumiewawczy": chodźcie, nas też jarają filmy w rodzaju "300", to książka dla was, nie dla snobistycznych krytyków, którzy zupełnie tego nie chwytają.

II. Pan redaktor Rynek

Łukasz Orbitowski: Zwróćcie uwagę, że Fabryka Słów z założenia nie jest wydawnictwem wyposażonym w program, dobierającym tytuły pod kątem pewnych poglądów. W przeciwieństwie do - na przykład - dość wyrazistej niegdyś polityki Parowskiego w "Nowej Fantastyce", tu mamy do czynienia z czysto biznesowym projektem, gdzie książki dobierane są wedle najprostszego klucza: sprzeda się czy nie. Stąd Twardoch, którego wspomniałeś, znajduje się obok antychrześcijańskiego Jacka Piekary.

I nie myślcie, że widzę tu jakąś zadrę, przeciwnie, to najlepszy sygnał na świecie: można zarabiać na książkach i to całkiem niezłe pieniądze.

Zastanawiam się, czy to, o czym wspomina Jacek - budowa zjawiska z ruchu oddolnego - stanowi akurat fenomen, który może być kojarzony wyłącznie z Fabryką Słów. Czy nie było tak wcześniej, w wypadku fantastyki konserwatywnej z lat 90.? Czy nie jest tak teraz w odniesieniu do innych wydawnictw? Czy to zjawisko, Jacku, jest naprawdę wyjątkowe - przecież sama Fabryka jest niejednorodna, na co zwróciłeś uwagę.

DUKAJ: Widzę jednak kilka znaczących różnic. Zupełnie inny jest stopień "nieświadomości programowej". Jeśli pamiętasz ten krótkotrwały wytrysk clerical fiction na początku lat 90., to wtedy wystarczyły dosłownie dwa-trzy opowiadania (i to dość skromne objętościowo), żeby obrodziło artykułami krytycznymi, długimi rozmowami o trendzie drukowanymi na łamach "NF" itp. Innymi słowy: nawet jeśli pierwszy impuls był oddolny, to zaraz pojawiły się opisy i mechanizmy charakterystyczne dla klasycznej szkoły literackiej, aż do "programowej" antologii Sedeńki "Czarna msza". (Która mu nie do końca wyszła, bo już trend gasł). W przypadku "szkoły FS" niczego podobnego nie ma. Ba, nie będę zdziwionym, jeśli ten i ów autor drukujący w FS dopiero przeczytawszy tę naszą rozmowę zorientuje się, że może istotnie stanowi część czegoś większego.

Po drugie, wtedy ta "oddolność" działała wciąż w ramach systemu pozbawionego ekonomicznego sprzężenia zwrotnego, i mam tu na myśli także konserwatywną fantastykę Ziemkiewicza, Kołodziejczaka, Wolskiego. Po prostu nie było tego boomu na polską fantastykę, więc nawet jeśli np. "patriotyczne" space opery Kołodziejczaka odniosły sukces mierzony nagrodami, to nie generowały automatycznie tuzina autorów-naśladowców, którzy znaleźliby wystarczająco wielu czytelników, by utrzymać wydawanie swoich książek powyżej progu opłacalności.

ORBITOWSKI: IMHO to kwestia rynku. Przecież rynek polskiej książki fantastycznej, właściwie utożsamiony z wydawnictwem Supernowa, nie posiadał należytego rozmachu. Nie było też pisma Roberta Szmidta. Więc naśladowców mogły być całe tabuny, natomiast nie mieli żadnej szansy się ujawnić.

III. Język szklanka

ORBITOWSKI: Do cech wyróżniających język autorów dorzuciłbym graniczącą z fobią niechęć do długich akapitów jako do czynnika rzekomo utrudniającego lekturę. Jeśli weźmiemy "Pana Lodowego Ogrodu", znajdziemy całe strony zapełnione zdaniami w osobnych linijkach, co, jak sądzę, stanowi próbę uświadomienia czytelnikowi, że akcja akurat biegnie szybko albo bohater gorączkowo nad czymś się zastanawia. Nie zmienia to zasadniczo wysokiej oceny powieści Grzędowicza, ale zabawę, oprócz śledzenia losów Vuko i następcy tronu, może dać także rozpoznawanie tempa akcji po samych akapitach bez przeczytania jednego słowa: długi to wolniej, króciutki - lecimy do przodu. Tu książka zmienia się w wykres siebie samej.

DUKAJ: Tak, i Grzędowicz nie jest tu wcale przykładem ekstremalnym: sam zauważasz, że on przynajmniej różnicuje. Młodsi autorzy potrafią jechać przez 300 stron na samych kilkuwierszowych akapitach.

Wit Szostak: Zastanawiam się, na ile ta "krótkoakapitowość" jest świadomym zabiegiem pisarskim, a na ile naturalnym, nieuświadamianym "oddechem pisarskim": robię oddech, uderzam ENTER i jadę dalej.

ORBITOWSKI: Znów pojawia się problem świadomości twórczej i zaraz wyjdzie na to, że wszystko jest przypadkowe, że cała młoda ekipa z FS to takie literackie samorodki nieoszlifowane. A przecież, w jakimś wymiarze, to nieprawda. Ja jednak tu widzę wyraźną kontrę względem tych "głównonurtowców’ z lingwistycznym skrzywieniem. Albo ukąszonych przez Hrabala.

I tak: przeciwstawia się afabularnej strukturze tekstu fabułę złożoną z samej akcji. A szkolność wypowiedzi literackiej kontrastuje z lingwistycznym szaleństwem drugiej strony, naciskiem na język właśnie. I jedno, i drugie jest karykaturalne swoją drogą.

A żeby dokonać takiej kontestacji jak Pilipiuk i jego duchowe potomstwo, nie trzeba wiele: przeczytać parę recenzji, przerzucić numer "Lampy", postać pół godziny przy stoisku z prozą polską w Empiku. Albo posłuchać kolegów.

DUKAJ: Rzeczywiście spora część autorów fantastyki z wielkim oddaniem pielęgnuje w sobie to poczucie wyższości wobec głównego nurtu, w którym tylko "bełkocze się o niczym" i którego "tak naprawdę nikt nie czyta", a żyje on jedynie z państwowych dotacji. Zarazem w napięciu wypatrują najmniejszych oznak zainteresowania ze strony mainstreamu. Klasyczna poza wyższości kryjąca kompleks niższości.

Ale autorzy FS, nawet jeśli nieobca im jest ta środowiskowa mitologia, chyba nie kierują się nią przy pisaniu. W większości są na tyle młodzi, że to ich upodobanie do sprawdzonych formuł fabularnych i prostego efekciarstwa a la Chandler czy Sapkowski mam za absolutnie szczere. To nie poza; im się to naprawdę podoba.

SZOSTAK: W pewnym sensie to jest zatrważające. Bo kolejne pokolenie autorów, wychowane już na tych wypreparowanych z wysokiej kultury archetypach i toposach, będzie to wszystko jeszcze bardziej upraszczać i uprzystępniać. I tu nie chodzi mi o zrzędzenie na temat degeneracji kultury, ale o dość prostą obserwację, że pop, który nie prowadzi żadnego - nawet kontestująco-prześmiewczego - dialogu z mainstreamem, usycha i wyjaławia się.

A zauważcie, że pokolenie debiutujące w FS - znów piszę o pewnym typie, a nie konkretnych ludziach - tłumaczy swój brak kontaktu z mainstreamem (nie tylko polskim, warto dodać) nawet nie własnymi doświadczeniami czytelniczymi, co cytowaniem "klasyków antymaistreamizmu" w polskiej fantastyce: Piekary, Ziemkiewicza i innych. Kilkakrotnie gadałem z ludźmi, którzy z radością nie zachodzą na półki z prozą współczesną, bo na jakimś konwencie ów klasyk udowodnił im, że to "pseudointelektualny bełkot".

Przekonanie, że w mainstreamie z definicji nic ciekawego wydarzyć się nie może, jest w fandomie powszechne.(...)

(pełna treść artykułu na stronie: http://czytelnia.onet.pl/0,1490003,7,artykuly.html)Maria S. edytował(a) ten post dnia 09.08.08 o godzinie 12:58