Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Drugie życie dla miłości

Oryginalny tytuł tej książki był bardziej wieloznaczny: "Młodość bez młodości". To baśń, zarazem refleksja nad sensem życia. Przy okazji rumuński literat – naukowiec, religioznawca, hinduista i filozof sportretował samego siebie. Z dużą dawką ironii.

Eliade nie był pierwszym pisarzem, który zmierzył się z mitem wiecznej młodości. Wystarczy przywołać "Fausta" Goethego czy "Portret Doriana Greya" Wilde'a. To baśnie-moralitety, choć o różnych przesłaniach. "Młodość stulatka" powstała, gdy autor dobiegał siedemdziesiątki. Umiał ocenić siebie i swoje osiągnięcia. Zadrwił z własnej pazerności na wiedzę. A raczej zwątpił w jej wartość.

Nie napisał jednak pamiętnika, lecz przypowieść. Krytykę czystego rozumu. Mottem do jego dzieła mógłby być wers z pierwszego listu świętego Pawła do Koryntian: "…choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym".

Nie przypadkiem Opatrzność obdarza profesora Matei drugim życiem; nie przypadkiem wystawia go na pokusę wszechwiedzy i zgłębienie wszystkich języków świata. W gruncie rzeczy to oferta piekielna. Jakość życia hipergeniusza wcale nie ulega poprawie. Przeciwnie, musi się kryć ze swymi nadprzyrodzonymi talentami. Żeby nie wzbudzać sensacji. I żeby nie rozpętać szaleństwa diabolicznych doświadczeń. A właśnie na nie się zanosi – naziści marzą o wyhodowaniu rasy nadludzi. Dlaczego nie spróbować z prądem o ogromnej mocy, skoro porażenie piorunem dało tak rewelacyjne efekty?

Eliade też poddaje czytelnika testom. Na spostrzegawczość. W gęstą akcję wplata cienki jak nić pajęcza wątek miłosny.

Na początku powieści pojawia się niejaka Laura, studentka, potem żona profesora. Odeszła, bezsilna wobec jego namiętności do wiedzy. Potem długo nie widać na horyzoncie żadnej postaci kobiecej, pomimo wzmianek o seksualnej sprawności odmłodniałego Matei. Wszystko zmienia spotkanie z Weroniką. W efekcie kosmicznej zawieruchy stała się swego rodzaju medium, ustami której (którego?) przemawiają postaci z innych epok i kultur. Już, już wydaje się, że będzie romans z transcendencją w tle. Nie zdradzę, dlaczego okazuje się niemożliwy. Dość, że tym razem profesor rezygnuje z miłości – w imię miłości. I właśnie to poświęcenie nadaje sens jego zdublowanej egzystencji. Po tym może już spokojnie powrócić do własnego czasu. Umrzeć pogodzony ze sobą, wiedząc, że nic nie wie.

Źródło : Rzeczpospolita