Temat: Game of Thrones - nowy serial fantasy HBO
Wychodzi na to, że moim nieszczęściem było to, że książkę czytałem jakieś trzy miesiące temu i historię mam zbyt świeżo przed oczami, żeby móc ją przeżywać jeszcze raz.
Wizualnie jest świetnie; aktorsko - nie najgorzej (acz o niedopasowaniu i postarzeniu głównych bohaterów można by już osobny wątek założyć); zakładam też, że dla ludzi nie znających sagi Martina chyba jest (lub będzie) szokująco pod względem zarówno fabularnym, jak i relacji między postaciami czy zawiłości politycznych. Nie da się ukryć - "Pieśń ognia i lodu" to chyba najdoskonalsza i najszczegółowiej opisana intryga polityczna, z jaką się w literaturze fantastycznej zetknąłem. Imponuje zarówno rozmachem jak i detalem. W czym zatem mam problem?
Saga Martina jest specyficznym tworem. Od momentu, kiedy się zaczyna dziać coś niemiłego - czyli od pierwszego rozdziału - losy głównych bohaterów, przez siedem tysięcy stron, toczą się po równi pochyłej. Kiedy wydaje się nam, że gorzej już być nie może - autor, bez mrugnięcia okiem, to dno pogłębia o kilka kolejnych metrów. Bohaterowie będą ginąć - wiadoma rzecz, w fantastyce przecież standard; ale jeśli spodziewacie się później jakiekolwiek katharsis, sprawiedliwej zemsty czy jasnego przebaczenia, zapomnijcie. Jeśli jest źle - wiadomo, że będzie gorzej. A co jest najgorsze? Że saga w założeniu ma obejmować siedem tomów, a Martin do tej pory napisał cztery... piątego nie może wydać od sześciu lat (podobno "już za miesiąc"), więc czytelnik jest pozostawiony własnym domysłom, wściekły na pisarza i wściekły na moment, w którym historia się przerwała. Ja też jestem wściekły, a poza tym wizja przeżywania wszelkich okrucieństw, jakich doznają wszystkie pozytywne (i nie pozytywne, bo u Martina trudno zawyrokować, kto w zasadzie jest zły a kto dobry) postacie w serialu zdecydowanie mnie przerasta.
Czyli gorąco polecam, ale oglądam jednym okiem.