konto usunięte
Temat: NIE ZGADZAM SIĘ Z WIZJĄ CZŁOWIEKA U BECKETTA
Dla człowieka Becketta, każdego dnia wszystko odbywa się tak samo, a jednocześnie jest nieco inne. Różnice wynikają ze zmian istotnych i pozornych. Zmianą pozorną jest inny, najczęściej symetrycznie odwrócony układ jakiś elementów, zmianą istotną – asymetryczny postęp w czasie. Uważał on, że istotą człowieka jest nieprzezwyciężalne poczucie samotności, skądkolwiek się ono bierze i cokolwiek się za nim kryje. Twierdził, że jedynym antidotum jest mowa, prowadząca do idei drugiej istoty i do uwiarygodnienia jej poprzez zachowania stwarzające wrażenie, że istnieje ona naprawdę.Zachowania te, choć oparte na fikcji, same fikcją nie są, lecz przekształcają człowieka według jego mniemania nie w sposób nieskończony, linearny a raczej kolisty. Człowiek jest niczym rozprzestrzeniający się a następnie kurczący się do punktu wszechświat – starając otaczać się chmurą iluzji i nadziei, którą zasłania i łata wyzierającą pustkę jego rzeczywistości tłumiąc doświadczenie samotności, stoi jednocześnie w bezkresie sam z cierniem nieznośnego wyobcowania w sercu. Po pewnym czasie wyczerpawszy moc iluzji wraca do punktu wyjścia i wtedy wszystko zaczynało się od nowa. To jest jego punkt zerowy – misterium rozczarowania i nadziei, zwątpienia i wiary.
Uważam że w rzeczywistości wszystko odbywa się "na Spirali" – stąd zmiany pozorne i istotne. Kolistość, więc jest pozorna, Linearność istotna. Tu jest centrum. Człowiek jest raczej jak igła gramofonu odgrywająca płytę jego życia, podobnego przecież do innych żywotów, ale jakże odmiennego, indywidualnego. Jest pielgrzymem pod górę, wchodzącym po szlaku wijącym się wokół szczytu. Zdarza mu się więc w trakcie podróży oglądać te same rzeczy kilkakrotnie, ale zawsze pod innym kątem i z innej odległości.
Becket twierdził że chmura, będąca ułudą była rzeczywistością, samotność w bezkresie nie będąca ułudą była nicością. Prawdą zaś dla niego było jedno i drugie, a więc i złudna rzeczywistość i niezłudna nicość, tak jak prawdą jest życie i prawdą jest śmierć lub prawdą jest, że się płynie i prawdą jest, że się tonie.
Wedu mnie Bectett budował jako człowiek i doszedł tam gdzie mógł dojść jako człowiek. I choć postąpił w rozumieniu, dalej niż ktokolwiek być może z jego pokolenia, moożna powiedzieć pozostał więźniem judaistycznej przestrzeni Daath. Dalsza droga do celu wiodła szlakiem wiary, między przekleństwem a szaleństwem. To wymagało odwagi nie tylko racjonalnej – odwagi „bohatera wiary”. On nie poszedł dalej. Pozostał, więc na tym poziomie i przedstawił całą prawdę tego poziomu jak umiał najlepiej.
Jego prawda pozostała materialną prawdą gry absolutnej: nie możesz jej skończyć, nie możesz wygrać, ani zremisować, ale możesz porozmawiać ze współgrającym.
Przeciwstawiam mu postać św . Jana od Krzyża który w "Drodze na Górę Karmel" podaje receptę co trzeba zrobić aby uwolnić się od stanu Beckettowskiego czlowieka. Tą receptą jest "noc ciemna
zmysłów"
-----------------------------
I jeszcze jedno. Dziecko wkłada rękę do wrzątku i parzy się. Tak uczy się materia o materii. Dlaczego nie wie tego wcześniej? Jeśli jego złożona, absurdalna energetycznie, struktura materialna kreuje świadomość na tyle późno, że nie chroni przed prymitywniejszymi formami materii to, po co w ogóle istnieje? Fizycznie nie ma racji bytu! Dlaczego, nie wie tego wcześniej? I dlaczego to raczej wrzątek nie boi się dziecka?
-----------------------------
Otwieram dyskusję na te tematy. Proszę o komentarze.