konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku


Obrazek

Marcin Świetlicki (ur. 1961) – uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tzw. pokolenia brulionu. Autor tomów poezji: „Zimne kraje” (1992) „Schizma” (1994), „Zimne kraje 2” (1995), „Berlin” (1995), „37 wierszy o wódce
i papierosach” (1996), „Trzecia połowa” (1996, 2005), „20 niezapomnianych przebojów i 10 kultowych fotografii” (1996), „Zimne kraje 3” (1997), „Stare chłopy prowadzą rowery na techno” (1998), „Pieśń profana” (1998), „Czyny do odwołania” (2001), „Nieczyny” (2003), „Wiersze wyprane” (2003), „49 wierszy o wódce i papierosach” (2004), „Muzyka środka” (2006), „Nieoczywiste” (2007).

Poranna parafia

Podłogi, z płaszcza łóżko, a ze swetra kołdra.
Dumnie sierść zwierząt domowych noszona
na ubraniach człowieczych, uzezwierzęcenie
ładne i delikatne, zwierzenia przezsenne.

Tu jest moja parafia, tu jest mój kontynent.
Pierwsze słońce wbrew starej, czarnej, twardej zimie.
Tu jestem ja, mężczyzna, nie mam już powodu,
by się więcej ukrywać wobec słońca wschodu,

wobec kamienic, wobec kobiet, wobec
tego, do czego trzeba do wieczora dobiec.

Z martwych

Nowe życie wymaga nowych kobiet. Oto
wyobraźnia już tłoczy obrazy pośladków,
klęsk, brudnych nóg i włosów,
piegów, kosmetyków.

Nowe życie i wiele rozmów typu "martwię
się o ciebie", odbytych po to, by sumienie
nasycić, nowe życie, noc wypiera noc, pogrzeb
na wyścigi z pogrzebem.

Kiedyś się zdecyduję, teraz jeżdżę, nie wiem,
wrócę, jeżeli spełni wreszcie się
mój jedyny warunek, skoro prawa nie mam
do stawiania warunków, postawię sam sobie

wódkę, warunek wysłowię, nie usłyszę go.

Jechać

Pięknie Pan Adam Zagajewski powraca do Miasta.
Opiewać piękno. Władysław Majcherek
obraca się. A Miasto jest pojemne bardzo.
Wkrótce przyjadą Wszyscy.

Wszystko, ma się rozumieć, wszystko jak należy.
Wszystko koliście. Są Groby Królewskie,
Noblistki i Nobliści. Więc po to poezja -
pisarz-rezydent i creative writing.

Pięknie Pan Adam Zagajewski potężnieje, pięknie,
w lusterku auta autor. A____________________

skoro się powiedziało)

Biedni i odrzuceni (Alchemia)

Biedni i odrzuceni, nie udało się,
niezłapani. Byliby się chętnie
objęli, lecz są jeszcze trzeźwi,
a więc pedalstwem brzydzą się.

Wchodzę z nocy i nic mnie nie wiąże.
O, już mnie zobaczyli, już napięli się.
Za chwilę będę umoczony, za chwilę wyrażą
swoją niechęć, na razie uśmiechają się.

Wchodzę z nocy i siadam, zaraz będą sączyć,
mówić mi, że zdradziłem (och, gdybym miał co
zdradzać!)

Wyjdę w noc i przez chwilę będzie gonił za mną
ich rechocik, a potem (och, gdyby tak mogło
być jakieś potem!)

Trzecia połowa

SHIT HAPPENS, tak się kończy
napis na ścianie toalety męskiej.
To jest najgorsze -
chodzić w takim głodzie
choć minimalnej poświaty - znajdować
tylko tyle, ten napis w toalecie nocnej,
tak to kotku wygląda
i tak się to kończy.Marek F. edytował(a) ten post dnia 23.10.09 o godzinie 13:13

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku

Jacek Podsiadło

Śnieżna biel umysłu

Biesom nie trzeba wiele. Uroiłem sobie
cycatą primadonnę, jak kończy antyczną cytatą
rapsod opiewający klęskę i rozpad.
"Sławo, na nic mi twoje piękne i nieprawdziwe słowa".

Rozum śpi, to im wystarcza, by tańczyć mimo mrozu
nowatorski taniec - w sposób, hmm, dość nowatorski,
wcale nie dziko, lecz imitując lekkie kadryle i walce.
Wierna jawie myśl jeszcze trochę usypiających ziół narwie.

Trwa o świtaniu w umyśle pląs jego własnego twora.
Warto było zostawić na noc uchylone wrota.
Trawo, rozkładająca na ziemi darmowy, zielony towar,
włosa z głowy bym nie dał za to, czym ledwie są słowa.

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku


Obrazek

Mariusz Parlicki (ur. 1974) – poeta, prozaik i krytyk literacki, absolwent teatrologii na UJ, doktor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki w szkołach wyższych
w Krakowie i Kielcach. Jako poeta debiutował w 1990 r. w „Gazecie Radomskiej”, publikował m. in, w „Magdalence Literackiej”, „Prowincjach Literackich”, „Poezji Nowej”, "Zeszytach Poetyckich”. Wydał tomy wierszy: „Kasyno życia” (1993), „Hamlet współczesny” (1996), „Kij w mrowisko” (1997), „Podszepty chwili” (1997).

W kasynie życia

W kasynie życia graczy jest wielu,
A czas ruletę obraca,
Diabelski lombard duszę przyjmuje,
W zamian srebrniki wypłaca.

W kasynie życia graczy jest wielu,
Fortuna kołem się toczy.
Ktoś chce odegrać rozum stracony,
Ślepiec chce wygrać tu oczy.

W kasynie życia graczy jest wielu,
O zmierzchu jest ich najwięcej.
Jak przegrasz życie, to śmierć wygrywasz,
Fortunę zyskasz za serce.

W kasynie życia graczy jest wielu.
Wszystko tu przegrasz z czasem,
Lecz mimo tego graj przyjacielu
Choć króla biją ci asem.

W kasynie życia graczy jest wielu,
Bo drzwi wyjściowych tu nie ma.
Jeśli nie wejdziesz i tak przegrałeś,
Zniszczy Cię żałość i trema.

W kasynie życia graczy jest wielu,
Kasyno wszystkich pomieści.
Musisz pamiętać życie to hazard,
Nikt się tu z nikim nie pieści.

Czyżby ucieczka donikąd?

niech Las Ardeński nas osłoni
przed więzieniami miast i państwa
zimnych mrówkowców podłych ulic
i ludzi niech tu nie dopuści
bo im wyrosną kły zawiści
niech Las Ardeński nas otuli
jak matka dzieci gdy zbłąkane
wracają by na jej kolanie
usłyszeć to bezwarunkowe słowo
co znaczy jesteś ważny za to że jesteś
kiedy jesteś
niech Las Ardeński snu i duszy
nie ogołoci mroźny podmuch
niech nie opadnie liść nadziei
i nie pożółknie jak samotność
i niech nie chrzęści pod stopami
jak starość którą depcze życie
niech Las Ardeński nas ocali
to znaczy zbawi zamknie w sobie
przed stadem sępów społeczeństwem
co rwie na strzępy wszystkich wszystko
gdzie Las Ardeński
usechł przysnął
gdzie szukać pytam
gdzie drogowskaz
czy był
czy znajdę
czy pozostał tylko na kartkach
i w marzeniu
co się z nim stało
nie
nic nie mów

Dialog Hamleta ze światem

otworzył wszystkie okna na świat
a świat się zamknął w czterech ścianach

wyszedł by szczerze porozmawiać
lecz zewsząd tylko mowa - trawa

napisał wydał cztery książki
te przeszły niezauważone

otworzył serce swe na miłość
przeszła jak burza spustoszyła

dopiero gdy w tramwaju tłocznym
wysmarkał się w sąsiadki mankiet
wzbudził zgorszenie i uwagę

ktoś zajął się jego przypadkiem

Liryk o pewnym ziarenku

to ziarenko
mała złota kuleczka
ciepła nadzieją szczęścia
kiełkuje

pączki
jak zachwyty nad światem
wybuchają
świeżością liścia

to ziarenko
mała złota kuleczka
pęcznieje jak gąbka
oddechem
słowem
gestem

z wodospadu oczu
spija krople spojrzeń

to ziarenko
mała złota kuleczka
wydało kwiat

jeszcze go nie nazwałem
bo jak mam nazwać imię
na wdechu zachwytu

Hamlet spóźniony

od chwili
gdy opuścił w bólach łono matki
uświadamiano go
że jest spóźniony

do żadnej rzeki
nie wstąpił dwa razy
a do niektórych
ani razu

nieustannie przegrywał wyścig
z oszalałym zegarem życia

spóźnione myśli
artykułował w próżnię

miłości zbyt długo nieuświadomione
obracały się przeciw niemu

zmęczenie
wypierało jago zapał

i tylko śmierć
czekała na niego za rogiem

Spotkanie z samotnością

Powiedz mi co jest w tobie
Że ciągle powracam
Jak syn marnotrawny
Niewierny kochanek

Przychodzę dziś na chwilę
Szklaneczkę zapomnienia

Wrócę kiedyś
Zaczekaj
Wiem
Ty zawsze czekasz
Ty przebaczasz
Przyjmujesz w objęcia otchłani
Każesz kochać się mocno
Namiętnie
Żarliwie
Aż się w ciele żar życia
Do reszty wypali

Dlaczego wciąż się mijają Hamlet i Pan Cogito?

Zbigniewowi Herbertowi

Pan Cogito
tęgi mędrzec i filozof
swe istnienie związał z dziełem Kartezjusza
i nie przyjął żadnej prawdy z czystej wiary

wiara mogłaby wystrychnąć go na dudka

rozum zwodził subtelniej

Pan Cogito
biegacz długodystansowy
mierzył dystans miarką siły
obiektywnie

świat jak obraz
śledził z pewnej perspektywy

przy dystansie niewidoczne są niuanse

Hamlet
władca sprzeczności
nie umiał nawet być pewien
tego co było za nim

krótkowidz od urodzenia
nos swój rozpłaszczał na szybach
życiowych witryn

Hamlet
władca Iluzji
kluczył w promieniach słońca

rozmijał się z Panem Cogito
choć droga ich była tak wąska

Dlaczego Hamlet?

Bo on był drzewem melancholii
i gorzki owoc z siebie wydał,
wykwit pogardy i ironii
dla cudzych, zwłaszcza własnych przywar.

Bo on był tchórzem konsekwencji
innej niż konsekwencja śmierci,
dlatego miłość swą uwięził
w zamkniętej twierdzy swej pamięci.

Bo on szanował własne słowa
i wolał w tłumie mówić głupio,
a raczej z tłumu pobłaznować.
Błazeństwo jest tragiczną sztuką.

Bo był sierotą społeczeństwa
i niewolnikiem powołania
dla manii swych do posłuszeństwa
Cel życia głębszy jest od trwania.

Bo dla honoru stracił honor,
dla pomsty cienia stał się cieniem
za wszystko w życiu płacił słono
póki mógł dźwigać, dźwigać brzemię.

Bo będąc mędrcem wciąż był dzieckiem
i będąc świadom nic nie wiedział,
bo był człowiekiem: orłem, wieprzem,
bo synem piekła był i nieba.Marek F. edytował(a) ten post dnia 23.10.09 o godzinie 15:42

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku


Obrazek

Marzena Broda (ur. 1965) – autorka tomików poezji: „Światło Przestrzeni” (1991), „Cudzoziemszczyzna” (1995), „Nie dotykać Normana Hammera” (2004), „Skaza” (2004), „Luka” (2005), „Prawo brzoskwinki do gromu” (2008). Jej wiersze są tłumaczone na wiele języków, w tym na: angielski, francuski, hiszpański, litewski
i szwedzki.

Usłyszała ciszę

Usłyszała ciszę
I na ustach rozsypały się zdania.
Jakby nigdy nie istniały naprawdę.
Pokój znów wypełnił się mrokiem.

Gdy usiadła przed lustrem,
Które zmęczone przygasło.
Szelest myśli zbliżył się ostrożnie,
By ożywić ściany, świece, minutę w zegarze.

Niechby odezwał się stół, gdzie wiersze,
Kiedy noc zapada, spływają na papier.
Co powiedzą głosy wywołane z milczenia?
Czy tylko kalendarz potrafi pamiętać dni,

Po których nie ma śladu w życiorysie?
Usłyszała ciszę i podeszła do okna,
Już wyraźnie widać było ciemność,
Jak wchodziła między domy,

W bramach było pusto, nad klasztorem
W Tyńcu majaczyły się wieże i możliwe,
Że wtedy mrok poruszył rzeczy,
Które w mieszkaniu były zaklęte.

Ruczaj, jesień

Piosenka ważki uwięzionej w drzewie

Uwięziona w lutym, bezludnym lustrze zimy
I odtąd okruch lodu w oku wymierza mój świat,
Odpychając od razu podmuchy ciepła. Poimy
Się mrozem ja i szron, który skrząc się siadł

Przy mnie, a las obłapił nas od tyłu, tłukąc
Się szklistymi skrzydłami w powietrze aż pękło.
Nic nie opisze otchłani, która się otwarła, łuk
Światła do granic napiął blask jedną ręką

I płomień parł pospiesznie w naszą stronę,
Dzisiaj wiem, byłaś Mistrzynią Chłodu, bo marznę,
Myśląc o tobie. Coś ścina od środka serce
I od korzeni konar jak bibuła naciąga ziąbem. Marznę,

Marmurowiejąc we własnych, bezlistnych ramionach,
Nieludzka wola włamała się we mnie. Jestem
Ważką zakutą w zbroję, kiedyś wyfrunę stąd, ho, ho,
Jak wysoko! Stanę się szczególnym szelestem.

15 VI 1996

Oda do obłoku

Wejdź w moje oko, a dotrę do domu aż do samej góry,
Od spodu kopiując Twoje przeczyste odbicie, obłoku,
Od którego najmizerniejszy drobiazg się przypomina
W całej rozległości, gdy obliczeniami sprężona godzina
Rozżarza się od początku potwierdzając, że wokół
Łodygi, tchu, rzeczy, lęk światłem się wylewa i niektóry
Czas się zmienia, wmawiając ludziom, że inna miara
Każdego odmienia, ale nie Ciebie, nieskruszony,
Królewski obłoku, ofiaro napaści wzroku, co zachwytem
Umiesz wzruszyć nie lgnąc w zaćmioną źrenicę po tym,
Jak zsiniało na czerwono słońce i osłupiał wiatr i tony
Rozfruniętych dźwięków. Wejdź w moje oko zaraz
I w nim się szerząc rozpraszaj na siatkówce rymy,
Spajane w ogniwa wytrzymujące napór promienia,
Jeśli powieki zszywa słońce. A więc bądź teraz
Bliżej lodowatego blasku niż odlany w nim łabędź, wyraz
Dający podwojeniu, światło zazdrośnie go rozmienia,
Bo wyczuwam spadek ciężaru z twarzy, bo obłoku, my
Milionami wpatrzeń tworzymy na dnie cel, byś bez sił spadł
W środek spojrzenia, za długo ziębnąc w odległości.
Zejdź, biorąc od nas swobodę, chcę skusić Cię do wizyty,
Nie dowierzając, czyś nie tylko w słowie obłok ukryty
Z prawdziwym przeznaczeniem, lecz na co mi ten pościg
Za złudzeniami? Czasem spuszczony z uwięzi brata nas ład,
Wiedzy tak wysokiej, że przenikamy w pozaziemski ścisk.

12 XII 1996

O czym śpiewały dzwony

Jak kwiatek oblekam się w barwę bieli,
Już spokojny we własnej pościeli,
Nie ośmielił przeciwstawić się smudze
Żalu z którą o brzasku się budzę,
Że serca nie słyszę, tylko te dzwony,
Znad horyzontu ich ton nie zmieniony.

O, kochanie, czasem bywamy na Ziemi,
By przez okno spojrzeć poranieni,
O, kochanie, czasem bywamy na Ziemi,
By przez okno wejść nie poruszeni
Przez łzy, które zastajemy na Ziemi.

Tej nocy świat zacieniony od burzy,
Nie pojmie nas ani nie powtórzy,
Choć pójdziemy bardzo cicho za wami,
Prawie zrównując się z aniołami,
Lecz kto naszym sercom jeszcze uwierzy,
Śpiewały dzwony, nikt nie uwierzył.

21 XII 1997

Prawo brzoskwinki do gromu

Dojrzewam gnijąc na słońcu, promień się babrze
Nie w swoich mrokach. Chwilami bywa, że jest dobrze, a przez

Miąższ cieknie smak cukru wędrujący z gałęzi
Brzoskwini poza sferę owocu z którą nie ma więzi

Takie dożywotnie, brrr... byle co. Dość już tych
Zmagań z prawem do gromu! Na piersi liścia przysiadł motyl,

Gdzie nabiera sił wrośnięty skrzydłami w drzewa.
Tutaj pręży się barwniej, lecz o mnie mu nikt nie zaśpiewa,

Że chłonę ciebie tkankami, biegła w rzemiośle
Czucia chłodu istnienia, aż wicher chuchnięciem nas pośle

W dół zimny jak trzeba, potem ciemność wydrąży
Wnętrze i stanę się pustką, ku którejś, pestko ciążyła.
16 III 1998

Hymn do drzewa

Bądź odbite od surowego, zimnego światła,
W nocy, w południe, na wyspie znużonej,
Ścieżce porosłej mchem i paprocią, bezludnej
Przestrzeni, polanie na którą spadła skutem lodem
Gwiazda, trwaj w pociemniałej studni dolin,
Póki nie usłyszysz świtu wołane z tak daleka.
Niech chłód jesieni spływa po tobie, by wyschnąć
Nim słońce spali zwinięte w kłębek korzenie,
Bądź zakurzone pyłem schodzonej drogi,
Schronem dla skrzydeł, otworzoną pamięcią,
Bo co możesz, co możesz na pagórku, płaskiej
Drodze, skale wystudzonej śniegiem i deszczem.
Jesteś wyłącznie fragmentem pejzażu, gdzie
Czas narzuca kolory, a ty zmieniasz pory roku
W przechodzone ubrania. Jednak nie wrastaj
W nową przestrzeń. Zostań sobą wśród drzew,
To twoja praca. Czekaj znudzone odbiciem
Ponad siły, licz zsiwiałe liście, patrz w przód
Podobne do wskazówki, ale ruch nie przeistoczy
Cię w cząstkę czegoś, czym nie jesteś. Będziesz
Więdło z tęsknoty do drugiej strony i zamiast
Śniegu dźwigało większy ciężar, aż ostatecznie
Opadnie smutek i staniesz nagie nagle rozumiejąc,
Że jesteś samo w świetle. Zostaniemy dla siebie
Niczym prócz patrzenia, nasze ślady rozejdą się,
Choćbyś nie chciało, przyporządkowane odejściom.

Kraków, 1988/2001Marek F. edytował(a) ten post dnia 23.10.09 o godzinie 13:04

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku

Roman Honet (ur. 1974) – autor tomików wierszy: „Alicja” (1996), „Pójdziesz synu
do piekła” (1998), „Serce” (2002), „baw się” (2008), „moja” (2008). W latach 1995-2008 był redaktorem pisma literackiego „Studium”, prowadzi zajęcia z pisania kreatywnego w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, mieszka w Krakowie.

alicja po drugiej stronie

soczysty zapach skóry, powiew pór i miesięcy
spalonych zachodami słońca, kiedy chyłkiem
wymykała się z domu – uczennica naiwna
o włosach rudych jak spóźniony wrzesień.
czas dojrzewał na podobieństwo włochatych
pająków: pod powiekami, w zaułkach serca,
przepieniony w skarbnice formaliny.
to, że znalazła się akurat na łagodnym wybrzeżu
holandii było jedynie przypadkiem –
w najlepszym razie umarłaby w kopenhadze
lub gdańsku, miastach mórz i surowych
klimatów. zanosiło się na sroga zimę –
dzieci i młode kobiety przychodziły tu
już tylko po to, by popatrzeć na brudne
fale. wiedziała doskonale, że jutro jej ciało
będzie wyglądać jak zmarznięta oliwka,
owoc cierpki i kruchy w wytrwałej sztuce
przypływów

z oddali dochodziły dziecięce głosy,
poselstwa z krain łaskawych i bez powrotu

kiedy umiera dziecko, kiedy płonie las

kiedy umiera dziecko, wszystkie zwierzęta przychodzą
do jego łóżka i zapalają się gwiazdy,
i wtedy bóg, chciwy bóg, który pragnął porzucić je
w jeszcze większej czeluści bez dna,
cofa swoje chude, sparzone ręce. kiedy
płonie las, widać jego bladego sługę,
ernsta wiecherka, jak wsuwa język w ziarniste jądro pożaru
i wtedy ogień, rudy ogień odbijający się
wśród drzew – gaśnie. wszystko jest
ustalone. pierwsze okrągłe słowa i pierwszy krzyk
przewleczony przez ogorzałe powietrze
i obojętne wpatrywanie się w szpital. święta,
kiedy nadchodzą, są powierzone ciszy,
rok postępuje ostrożnie, po obręczy pór

sara

odmłodniałaś w ciemnościach. znowu masz
dziesięć minut i rzędy szpitalnych świateł
wybuchają nad tobą jak grona nocnych ptaków na magistralach. puch
spływa do krwi i z nacięć w oponie ciała
wydobywa zapach zwarzonego osocza,
odblask cieni i głosów, które nadejdą.
nadejdą? szeptam do ciebie wsłuchany
w ostatni język wysokiego poziomu,
jego rejestry żarliwe jak całowanie umarłej
albo chorego na wieczne rachowanie dat. znowu masz dziesięć minut
i one znikną, saro, nie wypatruj ich,
gdy cię omamią granice układów, cyfr,
poszarzały szum modlitw, tej mowy dawnej

wszyscy tutaj tęsknimy, leo

ślady rąk odciśnięte na piasku, sterta wyblakłych liter
i fotografii. oczy, w których kołysze się
odblask jeziora, kobiety schodzą do wody
i przepadają łagodnie jak ogród światła
o zmierzchu. tyle się wie,
ile zostawiły upływające sezony, era
niemego kina – depesze i telegramy, od których z całą pewnością
zależało czyjeś kruche istnienie. leo,
spalone słońcem historia o kiblu (wszyscy
tutaj tęsknimy, leo). wieczorem
obracamy się w tamtą stronę,
wiatr przesypuje gorący piasek – wątły
i łatwopalny majestat ciała. cień
jest w nas wszystkich.

pochłania nas cień

oczy

oczy, w których rozlało się mleko
zaglądają tera w głąb siebie. co widzą oczy?
one widzą wszystkie odległe miejsca,
widzą czystą grę czasu dzieciństwa
i jego wąskie ujście, bo ktoś pochylał się nad twoim oddechem,
i pękały mu wargi od ważnych słów.
oczy widzą też padający ostrożnie,
błyszczący śnieg i widzą wodę,
i tabakowe włosy dziewczyny,
która umarła. oczy są od nas lepsze,
bo oczy nie umierają, ale patrzą w głąb siebie
i widzą wszystkich umarłych,
wszystkie sprawy ubiegłe i rozwiązane.

a my? co my widzimy w szpitalach,
trumnach, kiedy wiatr nawiewa ziemię
do rozchylonych ust i w naszych
zawiniątkach nie mieszczą się przeszkolone
tunele letnich prosektoriów. co
my widzimy, kiedy rośnie w nas gnój
i brud, i tyle cienia, a obok roztapiają się opuszczone plaże,
mężczyźni piją wermuty o ciepłej barwie bandaża
i pergaminu. daleko nam do oczu,
bo oto wiele zdobyliśmy orderów,
wiele minionych braci
i naprężonych od żaru sióstr,
a oczy patrzą na nas jak na umarłych

echa jednego głosu

czas nie zna żadnych okrucieństw,
oprócz ciszy po nas. każdego lata
pali ziemię lawina wczorajszych śladów,
rzeka obmywa usta spuchnięte od rozgryzania głogu
i ciemnych liter na brzegach podartego
w milczeniu pisma. ciągle jeszcze
należymy do minionych pożarów,
odblasków czystych jak wracający z anglii,
blady hrabia st ives. tygodnie
nasycają krwiobieg spienioną kością,
kiedy przyłapujemy się w windach,
szpitalach, lustrach. ciemność
okręgi wody i zwijające się głębia.
aż tu doszliśmy

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku


Obrazek

Joanna Lech, ur. 1984 r. Poetka, autorka tomów „Zapaść” (Biblioteka Arterii, Łódź 2009) oraz „Nawroty” (Wydawnictwo WBPiCAK w Poznaniu, Poznań 2010). Za debiutancki tom otrzymała m.in. nagrodę specjalną w X edycji Konkursu Literackiego PTWK w kategorii "debiut roku" oraz nominację do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Za "Nawroty" nominowana do literackiej Nagrody Nike 2011.
Laureatka wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich, m.in. im. K.K. Baczyńskiego, im. T. Sułkowskiego, im. S. Brzozowskiego, im. Z. Dominiaka, im. R. Wojaczka. W 2007 r. nagrodzona Grand Prix w VI konkursie im. R. M. Rilkego w Sopocie oraz nagrodą główną w XIII konkursie im. Jacka Bierezina w Łodzi.

Publikowała m.in. w Studium, Tyglu Kultury, Portrecie, Toposie, Gazecie Wyborczej, Czasie Kultury, Tygodniku Powszechnym, Kresach, Frazie, Radarze, Dwutygodniku, Pograniczach oraz antologii „Poeci na nowy wiek” (Biuro Literackie, Wrocław 2010). Redaguje dział poezji w Kofeinie. Pochodzi z Rzeszowa, mieszka w Krakowie.

Za późno

Jest wieczór i rośnie cisza w pokoju, podchodzi pod nogi
i osiada na wargach jak brud, którego nie da się zdrapać.
Od paru dni już to przeżuwa, połyka ze śliną, ale nie może

powiedzieć. Ma w brzuchu grudę ziemi, która łaskocze go
i pleśnieje, gdy tylko otwiera usta. Ciągle za mało czasu,
za mało powietrza. A jeszcze pamięta kontur jej piersi.

Ruch jej bioder, jednostajnie ciepły, lepki, jak wata cukrowa
i tak samo się w nim rozpływał. A teraz ona odchodzi.
A on się odwraca, przymyka oczy i coraz bardziej wysycha.

To jeden z tych dni, mówi, w których wrasta mi w skórę,
na wszystkie sposoby, swędzi mnie i dotyka, wbijając palce
tak mocno, aż robią się dziury. Wzdycha, a potem milcząc

odsłania okno i podejrzliwie podgląda jej skórę, od spodu,
od strony światła.

Motyw zapalny

Kawałek kradzionej przestrzeni, pod którą rozrzucam sny
i zużyte chusteczki. Jakoś od razu się odbarwiają na szaro,
jakby na styku podłogi zaczynał się rozkład, którym na dobre

przesiąkło powietrze. Po wszystkim zostaje ślad wypalony
w pościeli i trochę szybsze tętno, trochę więcej niczego.
Poza tym bezruch i światło, które zawsze się sączy gdzieś

z boku. Cisza się skrada pomiędzy palcami i kładzie się
w poprzek, czekając na słowa, które już się wytarły i wsiąkły
pod skórę, jak zimno, które też zawsze przychodzi po wszystkim.

Jak stały motyw gaszenia się w obcym łóżku, pod dobrze
znajomym dotykiem; on ciągle jeszcze się żarzy,
i ciągle odpada od niego popiół.

Znaki

Upał tli się rękach i zaraza trawy. Dławi ziemię,
kiedy biegniemy przez pola; zbieramy małże, żujemy
liście jak cukier. Wiatr nawiewa iskry i dym gryzie w oczy.
Nad lasem niebo, w nim: ogień, ten obraz- rzeka nabiera wody
i połyka słońce. Dzieci lepią gniazda i zasypiają ssąc palce.
Sierpień sypie im popiół we włosy, kreśli znaki na niebie.
Skacze do wody z kamieniem w gardle.

Ten obraz, Anno nie daje się przełknąć. Jakby to rosło we mnie;
strup w zgięciu ramienia. Zadrapanie na oku. Sen, który rozcina skórę
głębiej niż ostrze i wciska mech do tętnic, pióra wpycha do ust.

Z braku

Ten kwaśny zapach – powiedział, to przede wszystkim,
a jeszcze ściany, zimno i suche ręce lekarzy,
które myją po każdym dotyku.

Poza tym niebo i wszystko na zewnątrz.

Po paru dniach zaczynam rozumieć, gdy mówi,
że boi się śniegu, że śnią mu się pola maków,
które nigdy nie zakwitną ani nie zwiędną.

Bezdech

Odkąd niepewność zmieniła barwę i stan skupienia. Tak jest od wczoraj;
natrętne zimno, biel, szron skrzy się na drzewach. Muszę to odespać,
muszę coś z tym zrobić.

To staje się szybko, zapada się, drga, jak wepchnięte w rezonans.
Nawet ściany parują z nadmiaru, sen się skrapla w pościeli,
osiada na porach.

Swędzi bardziej niż dotyk, bardziej niż pióra tych ptaków,
ich połamane skrzydła, kości. Ślady odbite na śniegu;

spróbuj tam nie patrzeć, spróbuj się zachłysnąć.

Kręgi

Wcześniej tylko powódź, zasypane drogi; znaki na niebie,
ślady na śniegu czarnym jak smoła. Pamiętasz popiół,
choć ogień był tylko w głowie – może dlatego podwórko
zmieniło się w mgłę; zarosły szyny. Zapadły się ściany.

To wszystko wraca jak pięść. Połyka nas wszystko,
czego się nie da wypełnić, posklejać z kawałków;
otwierać jak żyły, do kości.

Zapomnisz o tym, gdy wróci zima. Zostaną kręgi,
drgania; patyk wetknięty pod krę, puste jezioro
pokryte lodem jak folią.

Skutki uboczne

To coraz częściej swędzenie, a nie migotanie.
Chyba od dawna brakuje nam siebie, choć zasypiamy na końcach
tej samej skóry, to ty zapadasz się z innym dźwiękiem; fałszujesz.

Już zapomniałam, że trzeba się dzielić, nawet znudzeniem.
Zapominam o otworach, w które czasami jeszcze się wsuwasz,
jakbyś chciał mnie dotknąć do żywego mięsa.

Odwracam się tylko i zwijam do środka jak muszla;
to mnie nie bierze, ale chyba zaczyna oswajać.

Nawroty

Zostaje znaczenie; znaki na niebie, nieostre plamy. To, co się będzie
powtarzać, jak chłód, wilgoć, zacieki na wszystkich ścianach, gruz
pod każdym oknem. Niczego nie ma na zdjęciach; miasto brzmi
jak rodzaj choroby - gorączka lub powódź, dół pełen błota i kości.
To bardziej jak próby wyjścia niż nazywanie objawów, patrzenie
pod spód, jak chłód wychodzi z piwnic, walą się domy bez drzwi.
Rzeka wylewa z koryta, pamiętam; woda wyrzuca ciała uderzając
o brzeg. Zostaje znaczenie - skóra lepka od ropy i larw, rozkład;
obraz, który tkwi w gardle, nie pozwala zapomnieć. Ta wypowiedź została przeniesiona dnia 20.11.2013 o godzinie 16:03 z tematu "Poezja współczesna"

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku

Jolanta Stefko (ur. 1971 w Lipowej) – polska poetka i powieściopisarka.
Zadebiutowała wydanym w 1998 tomikiem poetyckim pt. Po stronie niczyjej. Jej wiersze publikowane były również w rozmaitych czasopismach literacko-kulturalnych, m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Dekadzie Literackiej", "Odrze", "NaGłosie" i "Kresach".
W 2001 otrzymała Nagrodę Fundacji Kultury Polskiej.
Za swój debiut prozatorski (powieść Możliwe sny, 2003) zdobyła w 2004 nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek.
W 2006 została laureatką Nagrody Fundacji im. Kościelskich za całokształt twórczości (przy przyznawaniu nagrody jury nie brało pod uwagę wydanej we wrześniu 2006 powieści Diablak, gdyż nie zdążyło się z nią zapoznać). W październiku 2008 r. uhonorowana została Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca za tomik poezji Omnis Moriar (Wydawnictwo Literackie w Krakowie)

Pełnia

pamięci G., kuzyna Marka, M.

W tym za jasnym
Księżycowym świetle
Po polach i niebach wędrują
Prawdziwi Władcy Nocy: zabici
Przez samych siebie (przeklęci?
Wspaniali?)

Samobójcy. Jednak można
Im zazdrościć: że zastygli
W tej rozpaczliwej młodości,
W tej czarnej młodości, w
Tym gniewie i złości, w
Tej zapiekłej miłości. Uciekli.

Uciekli przed sklerozami, alzheimerami,
Wnukami, nagrodami, orderami,
Kredytami, bankructwami, funduszami
Emerytalnymi,
Domkiem z ogródkiem na przedmieściach,

Samochodem, którego zazdroszczą
Sąsiedzi i rodzina (porsche? ferrari?)
Wakacjami na Karaibach albo Hawajach.

Zamiast tego:
Jedna chwila grozy
Pętla na szyję, szybki
Ruch wykopania krzesła
Spod nóg. I od tej pory:
Wolność, łaska, włóczęga
Po wszystkich niebach i polach w tym
Jasnym, zbyt jasnym świetle księżyca.

25 VII 2009

Radość nieżycia

Na przykład ten widok ze szczytu góry:
Domki krasnoludków, mrówcze wojny

Na przykład to myślenie o niczym
A słońce świeci, świeci

Albo te uśmiechy,
Śmiech tak zupełnie bez powodu,

Było życie, było nieważne i niekonieczne,
Aż tylko moje

29 VIII 2009

Wiosna; lato; wczorajsze

dla prof. A.F.

Mam coraz więcej czasu długo trwające noce
długo trwające dni jasne i ciemniejsze
słońce. Coraz bardziej wydaje mi się, że
Wiem po co to
Wszystko.
Dzisiaj rano jak zwykle na
parapecie były kryształki lodu kwiatki
Kwitną teraz lodem. Czuły jest świat.
Strzepuję z rękawa grudkę snu
Zamazany na niebie ślad
Czyjejś nieobecności? Coraz bardziej wydaje
Mi się że wiem po co
to wszystko.
„Kiedy jeszcze wczoraj jutro zdawało się
Obietnicą” która zostanie spełniona:
Musisz żyć.
Musisz umrzeć.
Musisz wiele (stracić, by) dziękować
-- Za nic.
Lekki i ciepły wiatr niesamowicie przezroczyste światło jak
zaciśnięta pięść uderzająca w twarz, ogłuszenie, otępienie, czego
Więcej można chcieć. Czuła jest śmierć.

23 V 1996

***

Twój sen trwały jak
Katedra zbudowana z kryształu i
Pragnienia. Dopóki wierzysz
Nie zbudzisz się.
Dopóki boli cię pustka
Której masz tak dużo w sobie: wierzysz.

15 VII 1996

Wzeszło słońce

dla Michała

Bardzo wcześnie rano z
Pokoju jeszcze nie wyciekły

Sny: otwieram okno i
Patrzę na świat umyty światłem ---

9 VIII 1995

Temat: Poezja polska po 1989 roku

Z tomiku "Mój pogański sen" - już niebawem w druku.

Zapraszam również na strony:

http://facebook.com/mojpoganskisen

oraz

http://wojciechswietobormytnik.blogspot.com

Perun

W tajemnych krainach, wysoko wśród drzew,
Kołysał się sen mój pogański...
I szumiał... i szeptał... i cichł jego śpiew -
Niebieski... swobodny... bezpański...

I spłynął doń z góry, z wysoka, aż z chmur,
Błyskawic srebrzysty Władyka!
A w oczach miał słońce i szumny miał bór,
I boskość, co oczy zamyka!

Jak dąb wyrósł z ciszy nieznany mi świat,
Gdzie Mocą pulsują przestrzenie!
A potem błysnęło! i w trawę gdzieś spadł
Mój sen, co już nie był marzeniem!

17 stycznia 2004 r.

Moja Wiara

Moja wiara - las wielki żywicą pachnący,
Wianki kwietne splecione na dziewczęcych skroniach.
Moja wiara to piękno Święta Równonocy,
Niezmierzoność Wszechświata, taniec mgieł na błoniach.

Moja duma - śpiew dziecka w polskiej brzmiący mowie,
Mogił srogie milczenie i Praojców czyny.
Moja siła - blask Słońca, słowiańska zadruga.
Moje serce - krwawiąca czerwień jarzębiny.

Moje życie - to walka, to zakorzenienie,
To tęsknota za krajem znanym z legend starych,
To cieknący przez palce bezlitosny czas.

Mój testament - moc słowa, chwilowość, wieczystość,
Pomruk burzy niosący się przez ciemne jary
I pachnący żywicą, nieskończony las.

2002 r. - 20 września 2012 r.

Świętobór

Las mnie opęta. Ziemia mnie pochowa.
W żyłach popłynie krew świerkowej ciszy.
Ginące światła pomkną ku niebiosom.
Wieczór w mych myślach modły swe zapisze.

Kto zapamięta moje prześniewanie,
Jeśli nie dusza wszechmogącej kniei?
Gdzie zamieszkają wizje słońc gromowych,
Jeśli nie w leśnej, bezpańskiej zawiei?

W dębach wyryję swoje ziemskie imię
Mokrą od potu świętą głagolicą.
Ostatni pokłon oddam Wszechistnieniu.
Księżyc oświetli me stęsknione lico

I pójdę dumnie w niewiadome kraje
Jak dziecko światła, człowiek, diabeł, król.
Wyjrzyj czasami poza krańce świata.
Będę tam mieszkał - pośród gwiezdnych pól.

1 grudnia 2004 r.

Atma

Ty, bezimienna i głucha, nigdy nie nazwana,
Oblana złotem przedświtu wśród ostępów mroku,
Smolista taflo jeziora, trwająca w milczeniu,
Spójrz jak ja w Ciebie spoglądam, jak umieram wokół!

Zobacz, jak życie zszargane wieszam na gałęziach,
Sterczących ze sztywnych sosen, zastygłych w bezruchu,
Jak krwią swą znaczę kamienie otulone wichrem,
Jak, nie zaznawszy istnienia, przepadam bez słuchu!

I niechaj nigdy, przenigdy, ludzkość się nie dowie,
Kim byłem... albo kim będę, gdy snem się otulę
I w gwiazd zimowych oblicza zaglądnę niemotą,
Żarliwym snów niespełnieniem, potęgą i bólem!

Dziś strach ma imię północy, które ja przywdziewam
Wbrew sobie i zgodnie z sobą, przeciw przemijaniu.
W cztery kierunki Wszechświata bezwiednie wędruję,
Łowiąc pajęcze chwil mary w ziemskim bytowaniu.

Milczących wód czarna grozo, słońcem podsycana,
Żywicznej pieśni bożyszcze, zamarłe w świętości,
Spójrz jak umieram, jak płonę, jak wnikam w dywany
Tych jagód, co dziś wyrosły na grobie miłości.

Greenhithe, 10 maja 2012 r.

Jesień w Dolinie Jezierzycy

Smutek się zakradł między olchy i jesiony.
Szarość i zadumanie zaległy w dolinie.
Milczą sylwetki dębów we mgły otulone.
Milczą spokojne wody - dawnych ech świątynie.

Świt dziś nie nadszedł. Półmrok włóczy się po lesie,
Wilgotne krzewy jagód sennie przeczesując,
A z nim w powietrzach zimnych dzika pieśń się niesie,
Tam dokąd tylko wiedźmy-ptaki odlatują

I nikt nie pozna nigdy ani się nie dowie,
Co kryją pozłacane liściaste kurhany.
To uroczysko Wrzosy - pogańskie błędowie,
Miejsce, gdzie czas się zgubił w śnie zaczarowanym.

Leicester, 15 listopada 2006 r.

Śląkwa

Zimno tu. Mchem porosłe, zmurszałe wiatrołomy,
O które tylko wicher strzyboży się potyka,
Wilgocią potężnieją w przedmrocza śnie zielonym.
Złamane sosny szepcą o leśnych mgieł władykach.

W przepastnym jarze Słońce moc swoją zatraciło,
Zastygłe w bezimiennej kamiennych bogów trwodze.
U stóp potężnej góry bezednie się ziściło
I smugą zapomnienia zaległo na mej drodze.

A Ona pośród deszczu - chmurliwa, zgubna, trwożna -
Podąża za wczorajszym niebiańskich świateł cieniem.
Czerwoną łzą kalina otula się przydrożna.
Tak szerzy się dokoła ślężańskie zatracenie.

Leicester, 14 listopada 2006 r.

Epiphaneia

Jest taki wiatr,
Który wieje pomiędzy gwiazdami
I maluje mroki niebytu
Dalekosiężnymi planami Stworzenia.

Teraz już wszystko rozumiem...

Kropla porannej rosy
Zawiera w sobie pełnię Boga.

2002 r.

Eremitorium

Kolejna bezdeń. Kolejna otchłanność.
W tej jednak czuję przyjazną pieszczotę.
Przytulne słowa z dala od wszechrzeczy
Ciszą spowiły moje zadumanie.

W tej ciemnej kłódzi oswajam swe myśli,
Te światowieczne, te słomianopłonne.
Na ciepłych ścianach z powagą zawieszam
Trwaniem złowiony mój sen...

Ileż to sekund przeszyłem swym głosem
Chcąc zapamiętać to, co mogłem stracić...
Nie mam już siły w ludzkość się zagłębiać.
Lepiej mi czytać księgi czarnych świateł.

Tak jest przyjemnie w cichej mej pustelni:
Mówię bezgłosem, żyję nieistnieniem,
Oddycham sobą pod gwiazd nieopieką,
Wierszem spisuję swój czas...

27 stycznia 2002 r.

* * *

nie dbam
o tak błahe rzeczy
jak bóg
wieczność
czy sens istnienia

dla mnie
liczy się to
co naprawdę ważne

chwila
smak
dotyk
kropla deszczu

2002 r.

Zmierzchanie

Półmrok i cisza. Zapalone świece -
Nikłe pochodnie na mym fortepianie.
Nigdzie już dzisiaj duchem nie odlecę.
Tego wieczoru nic się już nie stanie.

Zegar na ścianie przetkanej błyskami
Odmierza godzin niewymowną trwogę.
Zapach kadzidła siłuje się z drzwiami
I mgłą zawisa między mną a Bogiem.

Bóg dumnie milczy. Swoje cztery twarze
Zaklina w popiół nadchodzącej nocy.
Nic się już dzisiaj tutaj nie wydarzy.
Znikąd zbawienia i znikąd pomocy.

18 listopada 2014 r.

* * *

Noc już nadeszła. Płoną świec lampiony.
Gdzieś tam, za oknem, czarny, głuchy świat.
A w mojej duszy jęk nieutulony.
Ktoś moje życie bezpowrotnie skradł.

Czarcie gałęzie - ręce Czarnoboga -
Pukają w szyby, tańcząc w nocnej mgle.
Poza tym cicho... I tylko zła trwoga
Woskowy półmrok bezlitośnie tnie.

Prastary księżyc na mroźnych niebiesiech
Srebrną rozpaczą rozpromienia las,
A pustka duszy razem z mgłą się niesie...
Właśnie ostatni płomień świecy zgasł.

Już tylko grudzień zagląda mi w oczy.
To Twoje kroki dochodzą zza drzwi?
Słyszę wyraźnie jak powietrznie kroczysz,
By swoim życiem rozświetlić me dni!

Dartford, 30 listopada 2011 r.

Bezdech

Drewniany sen, białe mgły, czarna rzeka.
Smutek wędruje od chaty do chaty.
Jak makiem zasiał. I pies nie ujada.
Milczący wiatr - jak ten duch rosochaty.

Wierzba nad rzeką płynącą ospale
Ciężar pochyla swojego żywota.
Kolejny bóg tam odchodzi w niepamięć.
Kolejny wszechświat wystaje zza płota.

Jasno i zwiewnie, ciężko i ponuro.
Grom - ten, co nie ma dźwięku ani mocy,
Rozświetla wsi zamazane obrzeża.
Pęd. Jedwabistość. Miękki dotyk nocy.

I - pośród ułud dzikiego półmroku -
Głos nagle słyszę, jakichś jęków splot.
Nie. To nie jęki. To odległe gwiazdy
Sączą się w sioło przez zmurszały płot.

9 czerwca 2013 r.

Wola Przetrwania

Pruski lesie, ogrzany słońca kołowrotem,
Gdzie Galindów pradawna jeszcze pieśń pobrzmiewa,
Ty, co w barciach brzęczących spływasz miodu złotem,
Tam, gdzie krew wojowników piły ongiś drzewa,

Matko Ziemio, gdzie mowa Prusów jeszcze żywie,
Choć ją ogniem i stalą jak las wycinano -
Dajcie siłę żyjącym trwać na świata niwie,
Dajcie pamięć i spokój milczącym kurhanom!

O wszechwładny Perkunie, chrobry władco gromu!
Ty co roku na wiosnę burzysz się nad polem,
Ty nam wszelki dostatek niesiesz w progi domu,
Błyskawicy srebrzystym pługiem orząc rolę!

Zwól nam w światy zanosić jaćwieskie przesłanie
O pragnieniu przetrwania, trwalszym niźli śmierć!
Choć skazano nas dawno na ludzką niepamięć,
Znów wznosimy ku niebu swoją hardą pięść!

5 lipca 2010 r.

Wyznanie Wiary

Ciszo wieczoru - smutna, bezbronna,
Słuchaj, jak ziemia po cichu śpiewa...

Zrodzona niegdyś myśl bezpotomna,
Czas mieszkający w pochyłych drzewach,
Dawnych wydarzeń przebrzmiałe echa,
Kamiennych bogów wiekowe głosy,
Chaty wieśniaczej słomiana strzecha,
W płomieniach walki rozwiane włosy,

Siana w czas letni pachnące stogi,
Kołacz w zimowe dzielony Gody,
Człowiek, co w śmierci wstępując progi
Nie czeka kary ani nagrody,

Rozkosz spoczynku w cieniu dębowym,
Piękna kobieta u mego boku,
Dzikie mokradła, szumne dąbrowy,
Okrzyk wolności pośród obłoków,

Sylwetka orła, władcy przestworzy,
Poprzez korony sosen widziana,
Ucieczka zdrajców, co w imię boże
Dziadów rzucali mych na kolana,
By ich pogrążyć...

Dziś duch ich osłabł,
Fala zwątpienia naród zalewa...

Ciszo poranka - dumna, wyniosła,
Słuchaj, jak ziemia po cichu śpiewa...

16 listopada 2000 r.

Wierzę

Wierzę w ciche, odległe gwiazd srebrnych wieżyce,
W trójistnienie, trójjawność wszelkich boskich praw,
W złydnie chmarne, ciemnogie, w chwary i księżyce,
W niezmierzone, odwieczne bóstwo szumnych traw.

Wierzę w pól wiekuistych tajemnicze trwanie
I w poranne bezkresy mokrej leśnej mgły,
W Słońca wratne w niebiesiech Kołozmartwychwstanie,
W bliskość myśli człowieczych, w mroczne nawne sny.

W swarogowe oblicza, Marzannę i Lela,
W śmierci pewne nadejście i wędrówkę dusz,
W dobry gest, co oblicze starca rozwesela,
W tajemnicę zjawioną, w świętość letnich burz.

W mądrość Ojca i Matki ciepło miękkiej dłoni,
W wolę przemian i losu nieuchronny jaw.
Wierzę w świętą, głęboką ciszę wodnych toni
I w odwieczne, wszechmocne bóstwo szumnych traw.

17 listopada 2014 r.

Rodzima Wiara

Hej, uparte my pogany, mimo lat tysiąca zgoła:
Wierzym w Marzę Czarnolicą! Swaróg Bóg nam i Nijoła!
W naszych domach wciąż kołacze, miody, plony i pisanki -
I na Dziady jasne znicze, i na Noc Kupały wianki!

Słońcewroty, kołomiry, swargi, bukwy, Słońcestania,
I drewniane nasze świątki z duszy możesz nam wyganiać -
Nic nie wskórasz! Nie zostawim, nie odejdziem od swej wiary!
Płonie, płonie w sercach ogień! Żyje, żyje ród nasz stary!

Iście godne my dziedzice przeszłych lat, zburzonych chramów!
Nasza wiara - świat dokoła: cisza bagien i kurhanów,
Lasu szum i zapach wspomnień w życia ostatniej godzinie.
Nie wypędzisz z nas pamięci! Nigdy Słowian ród nie zginie!

16 grudnia 2014 r.

Zemsta

W odwiecznej, ciemnej pradolinie zdobionej jesienią,
Gdzie słońca żar kamiennych bogów ledwie światłem sięga,
Wśród mchów i mgieł i rzek urwistych, co w biegu się pienią
I milkną, rażone niemocą - rodzi się Potęga.

Tam, gdzie najświętsza świętość mrocznych borów w świat się szerzy,
A napowietrzne chały szyją niebios chmurne szaty,
Rodzi się On z niebytu nocy, z milionów pacierzy -
Dziedzic na tronie gwiazd wszelakich, Świętowit bogaty!

I gniewnie cztery swoje lica ciska w martwe kraje,
Co zatraciły pamięć o Nim i Królestwie Jego!
O, jakże długo trwa ten sen, co jawą się wydaje!
Spójrz, świecie, na swojego Pana, z dawna czekanego!

Bo oto powstał z hańby dziejów dumny Biały Orzeł,
Ten Czterolicy, ostropióry, dziki Grom pogański,
A zemsta będzie Jego znakiem, piorun Jego nożem,
Tym, co rozetnie ciemność Kłamstwa w kraju nadwiślańskim!

Ziemio-Mateńko, udręczona zdradą i poddaństwem,
Ty, co już miałaś nie żyć, a kwitniesz uparcie!
Wraca Twój duch w słowiańskie serca. Będziesz wielkim Państwem!
A tych, co zdradzić Ciebie śmieli - krukom na pożarcie!

23 września 2013 r.

Mrok

gdyby wieczór dzisiejszy
był wyciszeniem w Twoich oczach
spałbym spokojnie
niknąc w medytacji
mrok byłby miękkością Twych włosów
a i ja byłbym wtedy
mniej niebieskim człowiekiem

nie znam siebie samego
mam setki imion
każde z nich ma
przypisaną do siebie gwiazdę
gdzieś tam
na twarzy nocy

smutku
opuść mój głos

23 lipca 2002 r.

Hypnos

Ogrom księżyca milczał ponad lasem,
Gdy biały rumak po niebie cwałował.
Duch mój, uśpiony szałem zapomnienia,
Nagie Twe piersi pieścił i całował.

Chciałaś mnie oblec w czernie i szkarłaty,
Kiedy w galaktyk głąb się zapadałem.
Chciałaś przede mną odsłonić bezwstydność.
Ja nie wzgardziłem Twym spragnionym ciałem.

Potem już tylko cisza i obrazy,
Szeroka droga i nieznane czasy...
W Twoim spojrzeniu milczący niepokój
Odbijał księżyc i cichnące lasy.

Nikt do nikogo nie powiedział słowa.
Wpatrzeni w gwiazdy, skaleczeni ciszą,
Śniliśmy razem, nie poznawszy siebie...
I nikt nikogo wtedy nie usłyszał.

30 grudnia 2002 r.

Pejzaż Z Dziewczyną

Tajemnicza jak żywioł szepczącego boru,
Słodka niczym wspomnienie skoszonego siana,
Piękna wstęgą czerwoną letniego wieczoru,
Szła dziewczyna przez pole, w wiatr tylko odziana.

Zmierzch malował w jej oczach gwieździste tęsknoty,
Jej policzek chłód nocny namiętnie całował.
Szła dziewczyna w nieznanych światów niezmierzoty,
Tam, gdzie słońce swą siłę za horyzont chowa.

Sierp księżyca srebrzyście pluskał się w jeziorze,
Nieopodal, za wodą, pachniał sad wiśniowy,
A słowiańska boginka oczy swe w przestworze
Rozgwieżdżone wtapiała, jak w sen granatowy.

Warkocz, zgrzebnie spleciony z kasztanowych włosów,
Spływał niczym wodospad na jej nagie ciało.
Dokądś szła pośród nocy otchłannych odgłosów.
Szła - i nic się dokoła innego nie działo.

19 grudnia 2003 r.

Niepewność

Wierzysz, że mój sen zamieszkał dale,
Że w błękitnych głębiach mocą lśni...
Lecz być może nie śnię, Pani, wcale
I to Ty na moje miejsce śnisz?

Może wszystkie sny, które spisuję,
Nie są mojej duszy barwnym tłem,
Tylko mnie nachodzą, gdy kreuję
To, co już od dawna jest Twym snem?

Może jestem tylko nikłym blaskiem
Na głębokich wodach Twoich snów
I nie moje są te słowa wszystkie,
Bo nie mówię nic prócz Twoich słów?

23 lipca 2002 r.

* * *

Śniłaś mi się dzisiaj. Piękny sen!
Plotłem Twoich włosów złoty len.
W okno nam zaglądał wieczny las.
Dzień w spokoju zorzy z wolna gasł.

Śniłaś mi się! Jeszcze w myślach tkwiGłos Twój - jak wspomnienie dawnych dni.
Teraz mi pozostał tylko żal.
Znów ten las... i ścieżka w mroczną dal.

Greenhithe, 11 luty 2012 r.

Dola

Usiądź ze mną przy stole pachnącym lasami.
Jasną świecę zapalę. Mary czmychną w kąt.
Często tak siedzieliśmy. Pamiętasz? Czasami
Czuję, jakbyś w ogóle nie odeszła stąd.

Złoty miód w dwa drewniane nalewam kielichy.
Wypij ze mną, jak wtedy, za pomyślność dni!
Tyś cudowna, zmęczona. Ja - smutny i lichy.
Kto mi Ciebie odebrał? Kto zamglił mi sny?

Jakie piękne masz oczy... W nich się przeglądałem!
Pamiętałem ten słońca w Twoich oczach blask!
Gdzieś odeszłaś. Ja także wspomnieniem się stałem.
Usiądź ze mną. Już nie ma - ni Ciebie, ni nas...

Greenhithe, 17 maja 2012 r.

Przedwiośnie w Tatrach

Po Goryczkowej Czubie i ciemnych kłębach chmur
Pradawne gnają lęki i groza wiecznych gór.
Słońce im mgieł korony z rogatych strąca łbów,
A one gnają, gnają... w zamrocza górskich snów.

Przede mną panorama milczących czarnych Tatr,
Gdzie tylko w turnie duje osamotniony wiatr.
Klękam w milczącym jarze, ręką odganiam mgłę,
Na starą wiarę Ojców mocno się w duchu klnę

I wbijam w twardą ziemię złoty solarny krzyż!
- Zbudźcie się, Bogi Wiosny, rozbijcie zimy spiż!
Piorunem, ogniem, mocą spalcie Marzanny sny!
I strąćcie w otchłań światła, w niepamięć leśnej mgły!

Granitów ciemne grzywy czesze lodowy wiatr.
W martwej krainie śniegu tonie tatrzański świat.
Na szarej tafli wody skrzą się tańczące kry.
Idzie nasz kres, Marzanno. Spłoniemy. Ja i Ty.

Zakopane 2002 r. - Greenhithe 2014 r.

Biesy i Czady

Piękno tej dzikiej krainy na zawsze w Tobie zostanie.
Tutaj przyjechać z daleka możesz jedynie raz.
Potem już tylko powracasz - i to magiczne wracanie
Nadaje sens twemu życiu, stroi je w urok i blask.

Jesień wśród ciszy połonin jest jak wspomnienie miłości -
Tej najprawdziwszej, jedynej - straconej w zamroczu mgły.
Tutaj wędrując przez życie dotrzesz do pięknej starości,
Gdzie istnieć będą jedynie święte te góry - i Ty.

Pradawnych dni głuche echa i krew o pomstę krzycząca
Toną w świetlistych rozblaskach, gdzie biesów tańcuje rój.
Oto powietrzna, przestrzenna kraina boskiego Słońca,
Gdzie czadów śpiew wiekopomny jest wiecznie niczyj, choć Twój.

13 luty 2012 r.

Pejzaż

Latem to było, latem, czerwcowym wieczorem!
Słońce w niebach szerokich rozpaliło łunę
I gasnącą czerwienią zawisło nad borem.
Łąka pachnieć zaczęła nocą i piołunem...

Z wschodnich stron nieproszony Strzybóg wnet się zjawił,
Niosąc z sobą skłębioną czarnych chmur powałę.
Wietrzny szaman-czarodziej! Deszczem świat załzawił -
Ciepłym światom na zgubę, a na swoją chwałę.

W deszczu tym dąb wiekowy święte swe konary
Splótł z jasnością pioruna, co weń z góry raził,
Jeszcze świętszym go czyniąc w ostatniej godzinie.

Zamarł świat przerażony mocą tej ofiary!
I w tej chwili śmiertelnej żaden dźwięk nie skaził
Ciszy, która zapadła w podgórskiej dolinie.

29 grudnia 2010 r.

Płanetnik

W oparach dymu, przesłonięty mrokiem,
Oszołomiony czarnych słońc niebytem,
Krzyczałem z wiatrem nad ciemnym obłokiem,
Wietrząc wszechświaty przede mną ukryte.

Ja - wodny demon, pogromca ażdachów,
Odwieczny władca ponad chmur bezmiarem,
Krzyczałem światłem na wszechświata dachu,
Karmiąc się wody błyskotliwym czarem.

Potem zstąpiłem pomiędzy dąbrowy,
W szarości deszczu rzeźbiąc imię swoje.
Wskrzesiłem zapach rzeźwiącej odnowy,
Skłębionej ponad wiejskich chat spokojem.

Mgłę zawiesiłem pomiędzy polami,
Plotąc w niej nici pochmurnego Boga.
Orałem ziemię wodnymi pługami,
Kładłem kałuże na błotnistych drogach,

A kiedy niebo przeciął sztylet słońca
I zniszczył burzę żarliwym żywiołem,
Czekając w ciszy mego dzieła końca,
W ciepłym powietrzu powoli zniknąłem.

16 lipca 2004 r.

Waligóra i Wyrwidąb

Dwóch ich żyje potężnych pod słowiańskim niebem,
Z matki Mocy zrodzonych w starodawne czasy.
Jeden z drugim - nawzajem silniejsi od siebie,
Drugi z pierwszym - w odwieczne biorą się zapasy.

Hen, gdzie leśne są poręby,
Waligóry, Wyrwidęby
Szumią, wrzeszczą, łamią drzewa,
Wiekowe dąbrowy.

Tam, gdzie szczyty wchodzą w chmury,
Wyrwidęby, Waligóry
Tłuką, grzmocą i łyskają
W tańcu perunowym!

Dwóch ich jeno olbrzymów, a jakby stu było -
Z takim tęgim zacięciem wzajem się siłują,
A co jeden zwycięża, drugi go od nowa
Wokół siebie wykręca - i tak w krąg kołują.

Hen, gdzie górskich turni zęby,
Waligóry, Wyrwidęby
Tupią, kopią, rozbijają
Granitów okowy!

Walą, rąbią, lecą wióry!
Wyrwidęby, Waligóry
Lecą z wiatrem poprzez światy
W szaleństwie burzowym!

Płanetniki i ażdachy
Ubaw mają dziś po pachy!
W deszczu, w błyskach, w chmur zamroczach
Dzieje się zniszczenie!

W dół, do góry i na boki
Rozstępują się obłoki,
Gdy olbrzymy dwa gromowe
Wędrują przez ziemię!

29 czerwca 2010

Marzanna-Śmiercicha

Na białym śniegu skrwawione pieczęcie.
Nade mną szkarłat nieba i gałęzie.
Gdzieniegdzie jeszcze gasnące lazury
W mrok się wtapiają i w wieczorne chmury.

Dzika świątynia, z dawna zapomniana.
W gęstwinie cierni padam na kolana.
Mojej tęsknoty nic już nie ukoi.
Cisza zapadła - cisza się ostoi.

Z oddali naga nadchodzi dziewica.
To Śmierć-Marzanna oczy me zachwyca.
W mroźne objęcia obojętnej zimy
Bez zawahania razem odchodzimy.

I kiedy przyjdzie błogosławna wiosna,
Pomknie z powietrzem pieśń moja miłosna,
A moje ciało, pchnięte w wodne tonie,
Jak wiecheć słomy razem z nią utonie.

30 lipca 2002 r.

Wiesnaczucha

Wiesnaczucha - czarucha, boginka,
Pierwszym słońca promieniem zbudzona,
Ciemne wody wzburzywszy jeziora,
Świat witała, gdy mrok wokół konał.

Świat witała, z uśpienia podniósłszy
Życie w oczach bezdennych zaklęte.
Z zaślepienia, z zamrocza - w odnowie!
Z wszechmartwoty - w istnienie prześwięte!

Rozstąpiły się wodne topiele,
Zaszumiało przybrzeżne sitowie...
Ona światło w spojrzeniu chowała!
Świetlną miała koronę na głowie!

W białą dal wypuściła zmarzniętą
Rozszalałe wilgotne wietrzydła.
Poleciały szalone, wiosenne,
Niosąc zieleń pachnącą na skrzydłach.

Wirowały z nią mroźne powietrza
I ginęły w wiosennej odtai.
Kosmos zapadł w wiosenne olśnienie
I miłością się cały rozmaił!

Pierwszy grom się przetoczył nad polem
I w pył rozbił lodowe kurhany!
Dziki krzyk przeszył chmurne gęstwiny
Z piersi młodej boginki wydany!

Słońcem, mocą powiało dokoła
W wirujących, tańczących podmuchach!
Tak radośnie zrodziła się ona -
Wiesnaczucha - boginka, czarucha!

9 lutego 2004 r.

Jaryło

Jedzie Jaryło na koniu - na wietrze, w zieleni traw,
A nad nim wojtki wracają do gniazd,
A za nim białe kwitną przebiśniegi.
Śnieg w wartkie rzeki przemienia
Słońca wiosenną mocą,
Topór wszechwładny, piorun,
W jasnej dzierżąc dłoni.

Jedzie Jaryło na chmurze - powietrznie, w zapachu łąk.
Drewniane sioła maluje brzozą,
Świeżością pokrzyw, podbiałem, krwawnikiem,
Świątki rozstajne ozdabia
Dymem godowej żertwy,
Niebo błękitne, dadźboże,
W los wplatając świata.

Witaj, Jaryło-Jaruno,
Z dawna czekany Promieniu.
Wianki na głowę Ci kładziem,
Miodu do ognia lejem
W ten święty, potężny czas.

Pola zdobione gwiazdą ziarnopłonu
Niech nam jarzyną obrodzą,
Życie niech przyniosą,
W Marzanny kwitnąc cieniu wiekuistym.

24 marca 2013 r.

konto usunięte

Temat: Poezja polska po 1989 roku

ARTUR FRYZ-
ur.w 1963 r. w Ostrowie Wielkopolskim.Ukończył filologię polską na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.Od 2005 r. organizuje Festiwal "Złoty Środek Poezji".Mieszka w Kutnie.
Wydał tomy poetyckie:miasto nad bitwą,24 sonety municypalne(2001),przed zamknięciem(2002) i wspólne miejsca(2007).

przeistoczenie pod supermarketem

mój bliźni ja
podchodzę sam do siebie
z wyciągniętą ręką
brudny
nie mówię po polsku do siebie

pana da da

zbieram złotówki z wózków pod kauflandem
nie wiem może na wódkę
albo na chleb
przekładam sobie monetę
z drugiej czystej do trzeciej brudnej dłoni

w domu czuję
że śmierdzę sobą
bezdomnym

pod prysznicem
szoruję szczotką
wszystkie ramiona
śiwy

pępek świata

kiedy śpisz
patrzę na ten dołek w twoim brzuchu
zaimek wskazujący
odcisk palca piekarza
w placku na przaśniki

z tomu czytanie z księgi świętego kłapouchego,2010

Następna dyskusja:

Poezja łemkowska po 1980 r.




Wyślij zaproszenie do