Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: "Jak to właściwie było?"

(…)
Jak to było zanim wszystko się zaczęło…- Jakie wszystko – zapytał mnie Piotruś? – No wszystko to, co jest teraz! Wtedy, kiedy, nie było niczego: ani ciemności, ani światła, ani ciepła i zimna, ani wody i ognia, ani wiatru i powietrza…? - I kiedy był tylko sam Stwórca, który niczego nie stworzył. Trwał tylko sobie w tej nicości i był… I wtedy, kiedy sobie tak „bytował”, stwierdził:, że „Dzisiaj jest pierwszy dzień.” Powiedział to tak głośno, że sam w to uwierzył. – A dlaczego zaczął od dnia, a nie od nocy? – Zapytał mnie Piotruś. – Tego nikt nie wie… - powiedziałam. – Równie dobrze mógłby zacząć wzdychać lub śpiewać – powiedział Piotruś. – No tak. A wiesz Piotrusiu, że po pierwszym dniu nastąpił drugi i trzeci i kolejne i w sześć dni stworzył niebo i ziemię. Potem przywołał noc, a na jej płaszczu przypiął gwiazdy. Księżycowi podarował tajemniczy uśmiech i zdolność odmładzania się. A gdy trochę zmarzł, to wymyślił słońce. Jak ogromny piec ogrzewało tworzący się świat i swoim błyszczącym światłem przegoniło wszystkie cienie. Stwórcę świata ogarnęła wtedy wielka radość, tańczył ze szczęścia i nadawał imiona wszystkim istotom. W ten sposób powoływał je do życia i przydzielał im ich miejsce. Szmaragdowe jaszczurki poruszały się w trawie. Żyrafy huśtały się daleko w stepie, a w koronach drzew czekały jeszcze spokojnie nieme ptaki. Dopiero, kiedy stwórca dotkną ich krtani, zaczęły śpiewać, krakać i pogwizdywać. Siódmego dnia Stwórca zatrzymał się na chwile, by odpocząć i przyjrzeć się z dumą i podziwem na to, co stworzył. Nagle obudziły się w nim wątpliwości… Czegoś w tym wszystkim brakowało – istoty piękniejszej od innych, delikatnej jak podmuch wiatru. Zafrasowany pomyślał, że jakkolwiek by się starał, nigdy nie będzie umiał jej stworzyć. Wzdychając, zarzucił na ramie plecak i powędrował przez stworzony przez siebie świat. Do plecaka włożył to wszystko, co mu się spodobało: czerwonozłote liście, kilka kropel rosy, srebrną rybią łuskę, błyszczące kamyki ze strumyka, kawałek pajęczynki rozwieszonej na wietrze, szczyptę promieni słonecznych, kawałek błękitu nieba i coś jeszcze… Nadszedł wieczór. Przed zachodem słońca chciał spojrzeć jeszcze raz na swoje skarby. Rozwiązał plecak, który wydał mu się bardzo lekki, pusty. Ale nie był pusty – wyleciały z niego motyle, piękniejsze od innych istot i delikatne jak podmuch wiatru. Fruwając szukały gasnącego światła. Niektóre miały na skrzydełkach czerwonozłote barwy, inne podobne były do kropli rosy, a jeszcze inne pod wpływem słońca zmieniały swoje barwy jak rybia łuska. – No i tak to się wszystko zaczęło. – Powiedziałam. – Piotruś dumał jeszcze przez chwilę, potem zapytał – Mamo weźmiesz mnie na ręce…?
MSW