Temat: Warszawa w poezji
Marek Skwarnicki
Warszawa
Władysławowi Bartoszewskiemu
Mosty spinają jasne włosy Wisły
wysokim brzegiem potulne domy biegną
na Kolumnie Zygmunta błyszczą szabla i krzyż
Pod nią twardnieje asfaltowe dno
a ludziom-wszystko jedno.
Bywa czasami wiosną albo latem
taki w Warszawie pogodny dzień pamiętny
stoi wtedy człowiek wśród swych znajomych domów
i nie chce ich zdradzić za nic
i nikomu.
Ręce trzyma w kieszeniach.
W sercu ciepło,jasno,
wierzcie mi
że naprawdę można pokochać miasto.
Ale cię żegnam.
Z rozległych peronów pamięci
znak daję lokomotywom
niech wygwiżdżą
łzy w oczach
i żal przebiegły
za tobą
kamienna ojczyzno.
wagony wagony wagony
dymy zanikające
świat porzucony
A oto tunel
własny do końca
napięte struny torów w pamięci potrącam
gdy obok śpią mali chłopcy
zasypani gruzem
przebici prętami spadłych z pięter łóżek
i słucham jak rozmawiają z nimi pociągi
skargą ostatnich wagonów
podtrzymują w pamięci sklepienia
zapadających się do swych wnętrz domów
I mówię-Oddajcie mi moje miasto
za wiersz.
wagony wagony wagony
dymy opadające
świat opuszczony
Gruzy Marszałkowskiej.
Dwudziestowieczny gotyk pogardy.
Doprawdy nie ja to wymyśliłem
lecz tamci
z wydętymi na kolanach spodniami
smutni właściciele kartotek.
Wagony.
Do widzenia połatane blachą tramwaje
salony żartów i plotek.
Przybysze z obcych miast
nie rozumieją
dlaczego w mojej pamięci
wiją się niestrudzenie
węże obsesji.
wagony wagony wagony
dymy bijące w niebo
i ten Dworzec Główny w powietrze wysadzony.
Do widzenia ocalałe latarnie
nieruchome ulic pastorały.
To o was opierałem się nieraz idąc przez miasto
ubrany w dziurawą jesionkę
dla buntu za ciasną
i zdradzającą na łokciach
braki w wychowaniu
obywatelskim
i braki w europejskim ubraniu.
Rozwieszam na was
czułych słów kolorowe lampiony.
Moje anioły kontemplacji z przestrzelonym sercem
i białe orły w kościołach,święte mole sztandarów.
schnie też na wietrze biało-czerwona bielizna.
W świetle latarń warszawskie błoto
ojczyzna.
wagony wagony wagony?
Król Edyp drepcze pośrodku Placu Teatralnego
Śmiech
Antygona łomoce pięściami w mur rozstrzelanych
straciła orientację i myśli,że tędy jest wyjście.
Śmiech.
Lady Macbeth pokazuje wszystkim białe ręce.
Śmiech.
Hamlet.Gwizd Robespiere`a.
Wszyscy powstają z miejsc spalonego teatru.
Voltaire rozdaje po złotówce marksistowskie pamflety.
Oddajcie nam pieniądze za bilety.
Oddajcie nam pieniądze za bilety.
wagony
A wokół ziemia znów podległa
za sprawą ojca-mędrca Hegla
w oku telewizora jakiś ludowy zamęt
na afiszu starcy we frakach
piszą ludzkości testament
dusi się wszystko co żywe
w kawiarniach literackich czkawka
na Foksalu u dziennikarzy Franz Kafka
lud żartuje półgębkiem
marznąc w sklepowych ogonkach
przechadza się w Ujazdowskich Pan Godot
w moskiewskich walonkach.
Koła.
Fale pamięci rozchodzą się coraz dalej
w głębi trwa samotny połów dawnego życia.
A może ono nie jest dawne?
A może ma w tym wierszu swoją wieczną kawiarnię?
Pośrodku miasta naręcza twarzy zapamiętanych towarzyszy
Powstania
a na dymy opadające(gdyśmy szli przez Dworzec
Zachodni
w czterdziestym czwartym)
popiół opadający na świat opuszczony
wycelowane wciąż automaty SS-owskiej warty
a potem wagony wagony wagony
A ja tego nie chciałem
i pogardą ust młodych
można od współczesności
wyrwać garść swobody
i zanurzywszy usta w ironicznym cynizmie
toczyć długie dyskusje
o zabłoconej ojczyźnie.
Ale ja tego nie chciałem.
Dlatego szukałem Ciebie
pod gołębim skrzydłem dnia
pod abstrakcyjnym plakatem nocy
gdy tak dziwnie się ukryłeś
Ty Panie i Twoi prorocy.
Oczy otwarte
dotyl zgrabiały
śmierć socrealistycznych olbrzymów
w piecu metafizyki
miecz ognisty
wbity w oczodoły zwątpienia
i koniec niekochania
i blask wyzwolenia.
Ty wiesz
że nie chciałem cię znowu opuszczać
jak niegdyś transportem do Mauthausen.
Ale kto z nas,ludzi czy miast
może sam wybrać swój los?
Ani ty ani ja nie potrafimy nazwać jutra.
Jesteśmy zdani na odbicia obłoków w nurtach Wisły
oglądanych już na szkolnych wagarach w czas wojny.
Opuszczam wszystko
co jest we mnie
Kładę na ustach ulic dłoń.
Niech nie krzyczą.
Do widzenia Warszawo
tajemniczych spraw ludzkich i boskich
i tej Sprawy największej stolico.
Warszawa-Kraków,zima 1957/1958