konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Ernest Bryll

Sierpień


Warszawo moja, wpół miejska, wpół wsiowa
Pełna nas cośmy hurmem z prowincji zjechali
Cośmy się niby myszy przez gruz przegryzali...
Warszawo moja, bezkształtna, surowa
Ani taka – ni siaka. Ciężka jak zakalec
Miasto, gdzie się dzielnica z dzielnicą rozmija
Jak dwa okręty nie wiedzące wcale
Że płyną obok siebie po morzu okrutnym
Które usypia czasem a czasem zabija...

O miasto, moje miasto z twoim świętem smutnym
Kiedy to w wielkiej ciszy się uczymy
Jak się jednoczysz z nami i jak nas zespalasz
Twardziej niżli na kamień...
Kiedy to patrzymy
Jako się pierwsza świeczka w Powązkach zapala

A potem światło za światłem liczymy
Powoli, dokumentnie – żeby się naumieć
Jak żyć w tym mieście rosnącym na trumnie

z tomu „Rok polski”, 1977

wiersz jest też w temacie Kalendarz poetycki na cały rok
Anna B. edytował(a) ten post dnia 29.08.10 o godzinie 11:48

konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Teresa Bogusławska

Warszawie


Rozciągnęła nad Tobą noc skrzydła,
Rozciągnęły się mgły ponad Tobą,
W burz i wichrów spętanaś wędzidła
I płomienie Ci ognia ozdobą.

Rozpętały nad Tobą się burze.
Zaświeciły Ci łuną łez krwawą...
Lecz Tyś wyższa, Tyś wzrosła ku górze,
O, męczeńska! O, święta Warszawo!

Gdy Ci grały szatańsko szrapnele,
Gdy Ci bomby pękały wśród ognia,
W Tobie wzrosło wielkości tak wiele,
Że nie zmogła jej siła i zbrodnia.

Zhartowałaś się we krwi i w ogniu
I moc swoją zachowasz na wieki,
Moc, co w każdym już żyje przechodniu.
Tętni w murach, gra w nurtach tej rzeki.

Takaś dumna, wyniosła i żywa,
Takąś cała promienną i krwawą...
Dzwon się głuchy z oddali odzywa...
...Klękam w prochu przed Tobą, Warszawo...

1943

List

Nie żegnaliśmy Ciebie z rozpaczą,
Nie słuchaliśmy w drodze drzew płaczu -
I odeszliśmy , zda się , pogodnie
Z piosnka o tym żołnierzu - tułaczu.

... Bo nie wolno nam teraz, nie wolno
Serc swych łamać w takiej żrącej męce:
Mamy trudy przed sobą ogromne
A do pracy tylko własne ręce...

Więc też oczy nasze w długiej drodze
Ani razu nie biegły ku Tobie -
I zostałaś, samotna i wielka,
Rozmodlona w swej strasznej żałobie.

... My nie będziemy tam płakać za Tobą,
Choćby serca w strzępy nam się darły,
Będziemy mówić o tobie w obozach,
Jak o żywej, nie jak o umarłej.

I dopiero po miesiącach... latach...
Kiedy skończy się nasza udręka,
Nadciągniemy, jak ptaki do gniazda,
By przed tobą w milczeniu poklękać.

By powiedzieć, cudownej i świętej,
Żeś nam w sercach rozpaliła jasno
Taka miłość i wiarę, i siłę,
Że do śmierci nie zgasną, nie zgasną...

Wstanie wtedy świt przedziwnie jasny,
Świt perłowy z wstęgą tęczy mgławą...
Ty się zbudzisz do nowego życia,
Nasza , wielka , wyśniona Warszawo !

19.X.1944Krystyna Bielarczyk edytował(a) ten post dnia 20.11.10 o godzinie 20:14
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Warszawa w poezji

Stanisław Baliński

Kolęda warszawska


O Matko, odłóż dzień narodzenia
Na inny czas.
Niechaj nie widzą oczy stworzenia,
Jak gnębią nas.

Niechaj się rodzi Syn najmilejszy
Wśród innych gwiazd.
Ale nie tutaj, nie w najsmutniejszym
Ze wszystkich miast.

Bo w naszym mieście, które pamiętasz
Z dalekich dni.
Krzyże wyrosły, krzyże i cmentarz
Świeży od krwi.

Bo nasze dzieci pod szrapnelami
Padły bez tchu.
O święta Mario, módl się za nami,
Lecz nie chodź tu.

A jeśli chcesz już narodzić w cieniu
Warszawskich zgliszcz,
To lepiej zaraz po narodzeniu
Rzuć Go na krzyż.

Kolęda warszawska – słowa Stanisław Baliński,
muzyka Zbigniew Preisner, śpiewa Justyna Szafran,
z albumu: Zbigniew Preisner „Moje kolędy na koniec wieku”, 1999


utwór jest też w temacie Hej kolęda! Kolęda!
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Warszawa w poezji

Jean-Michel Maulpoix*

Warszawa


Polska: kraj jabłek, srok, pisanek i drewnianych ptaszków.
Ludzie tutaj splatają bukiety z suchych kwiatów i kłosów zboża, które malują w żywych kolorach. Rzeźbią także statuetki i lubią przesiadywać nad brzegiem Wisły, by popatrzeć, jak płynie czas. Lubią punkty obserwacyjne i położone wyżej krańce parku, nie tyle nawet dla rozciągającego się stamtąd widoku (drzewa i w oddali rzeka), co dla chwili spokojnego odpoczynku w tych miejscach; spojrzenie zanurza się w sekretnych myślach, których biegu nic nie zakłóca.
Lubią także place, okolone domami o nieco ciężkiej architekturze, ściśniętymi jeden obok drugiego, z fasadami w różnych kolorach, zdobnymi niekiedy we freski i złocenia. Nie brak w mieście spokojnych pomieszczeń, gdzie drepczą gołębie, podczas gdy mieszkańcy zażywają słonecznych kąpieli, siedzą na tarasie przy talerzu z sałatą, z kieliszkiem czerwonego wina w ręku.
Niektórzy grają na akordeonach, inni dmuchają w drewniane flety, wyczarowując z nich bardzo melancholijne melodie, by poczuć w ustach i pod palcami, jak łagodnie uchodzi czas.
Odnalazłem tutaj swoje dzieciństwo, raz na zawsze, wydawałoby się, utracone. W mieście tym, niegdyś zrównanym z ziemią, odbudowanym kamień po kamieniu, wyposażonym w iluzoryczną dawność, odnalazłem brzmienie drogich mi głosów, niespodzianki w nieznanym mi języku. Znajome gesty, intonacje śmiechu, sposoby chodzenia, milczenia. Wszelkie rodzaje form życia, dawnych i nowych. Skąpane w dziwności, jak nasze wspomnienia. I dalekie od nas, podobnie jak one, nieosiągalne, a przez to wzruszające... My z dawnych czasów, a może tacy, jacy nigdy nie istnieli, my – jakimi widzieliśmy siebie w marzeniach, wskrzeszeni w tych niezrozumiałych słowach, w fizjonomiach innych niż nasze. My – z głębi zapomnienia, odnalezieni w innych ubraniach, przemawiający w tajemnym języku pamięci.
Tego się nie spodziewałem. Nigdy do tej pory nie pomyślałem, że owe podróże, podobne do ucieczek, w gruncie rzeczy przybliżały mi moje dzieciństwo. Nie wyobrażałem sobie, że potrafię je oswoić, nareszcie uczynić zrozumiałym, i to bez melancholii, że dostrzegę w nim raczej jakąś obietnicę, jakieś pragnienie. Na tej odległej ziemi istniały szlaki, którymi niegdyś bezwiednie podążałem. Kształty miłości, które kiedyś przeżyłem w marzeniu. Inne żywoty, które – odkrywałem to dopiero teraz – miały posmak mojego własnego życia.

W monumentalnym holu Hotelu Europejskiego marzyłem o jakimś pokoju i o drzewie. O ustronnym miejscu, gdzie mógłbym pochylić się z góry nad przebytymi drogami. Uchwycić praprzyczynę tylu nakładających się ścieżek. Książka, do tego potrzebna była książka: pozbierać te wszystkie trasy, przejrzeć raz jeszcze zapiski. Ale tym razem zrobić to bez ruchu. Przy stole, w pokoju. Starając się zrozumieć, ku czemu kiedyś odszedłem.

z tomu „Chutes de pluie fine”, 2002

tłum. Krystyna Rodowska

*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki do polskich przekładów
w temacie W języku Baudelaire'a
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 18.04.11 o godzinie 10:17

konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Tadeusz Chabrowski

Marzec w Warszawie

Pomarańcze i kwiaty znowu zdrożały,
spóźniłem się do kiosku po "Gazetę Wyborczą",
ludzie poruszają się sztywno jak piorunochrony.
Słońce znowu grzeje dziś opieszale,
za chłodno w samej koszuli i swetrze,
wiatr uparcie ściga chmury po niebie,
latarnia bez wełnianej pończochy
dygoce przytulona do szkolnego parkanu.

Najlepiej wrócić do wynajętego mieszkania,
podyskutować filozoficznie z kredensem
-szacownym Sokratesem kuchni;
życie nie pozbawiło go cennego talentu
do prorokowania,do przewidzeń.
Niech przeto odsłoni rąbek przyszłości,
we wrzawie stołecznego miasta niech dosłyszę
szept anioła zszywającego igłą i nitką
czyjeś na nowo rozprute sumienie.

Żeby wypić szklankę mleka,może nie będę musiał
zapisywać się do partii,odmawiać nowenny do św.Antoniego;
żytnie ziarnka prawdy zwykle znajdowałem,
wpatrując się godzinami w zadeptaną podłogę,
nigdy tam,gdzie biurowe szeleściły papiery,
ksiądz z rozmachem zakładał haftowaną stułę,
a policjant na skrzyżowaniu pokazywał strony świata.
Bocian wielkiej kariery nie uwił też
złotego gniazda na kominie mojego domu.

Teraz,w pięćdziesiątym piątym marcu życia,
z policzkami zapadniętymi jak u ascety,
z niezliczonymi czynnymi ośrodkami nerwowymi
na całej skórze;z uszami,które słyszą
tylko wysokie tony;z pęcherzem,który zaciekawia
urologa;z cystami,które zajmują cytologa;
z mózgiem ogrzewanym lampą elektronową,
ile mogę jeszcze wchłonąć w płuca
sześciennych metrów tlenu,sielskiego szczęścia
popijanego kawą albo pomarańczowym sokiem.

W liście do żony i syna w Pensylwanii
rozpisałem się o urokach Warszawy;Holiday Inn,
Marriocie,nowym lotnisku na Okęciu,
ekonomii bez dogmatów i na wysokich procentach,
flirtach z Japonią,Europą Zachodnią i Ameryką,
ale w sercu słowa pulsowały jak synchronizatory
na baterie,milkliwie;rytm szybkich uderzeń
nie pokrywał się z oddechem;rymami
nie rozkwitały pąki czerwonych i białych róż
ani alfy i omegi końca dwudziestego wieku.

Warszawa-Brooklyn,1991

z tomu Nowy drewniany rower

konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Marek Skwarnicki

Warszawa

Władysławowi Bartoszewskiemu

Mosty spinają jasne włosy Wisły
wysokim brzegiem potulne domy biegną
na Kolumnie Zygmunta błyszczą szabla i krzyż
Pod nią twardnieje asfaltowe dno
a ludziom-wszystko jedno.

Bywa czasami wiosną albo latem
taki w Warszawie pogodny dzień pamiętny
stoi wtedy człowiek wśród swych znajomych domów
i nie chce ich zdradzić za nic
i nikomu.
Ręce trzyma w kieszeniach.
W sercu ciepło,jasno,
wierzcie mi
że naprawdę można pokochać miasto.

Ale cię żegnam.

Z rozległych peronów pamięci
znak daję lokomotywom
niech wygwiżdżą
łzy w oczach
i żal przebiegły
za tobą
kamienna ojczyzno.

wagony wagony wagony
dymy zanikające
świat porzucony

A oto tunel
własny do końca
napięte struny torów w pamięci potrącam
gdy obok śpią mali chłopcy
zasypani gruzem
przebici prętami spadłych z pięter łóżek
i słucham jak rozmawiają z nimi pociągi
skargą ostatnich wagonów
podtrzymują w pamięci sklepienia
zapadających się do swych wnętrz domów

I mówię-Oddajcie mi moje miasto
za wiersz.

wagony wagony wagony
dymy opadające
świat opuszczony

Gruzy Marszałkowskiej.
Dwudziestowieczny gotyk pogardy.

Doprawdy nie ja to wymyśliłem
lecz tamci
z wydętymi na kolanach spodniami
smutni właściciele kartotek.

Wagony.

Do widzenia połatane blachą tramwaje
salony żartów i plotek.
Przybysze z obcych miast
nie rozumieją
dlaczego w mojej pamięci
wiją się niestrudzenie
węże obsesji.

wagony wagony wagony
dymy bijące w niebo
i ten Dworzec Główny w powietrze wysadzony.

Do widzenia ocalałe latarnie
nieruchome ulic pastorały.
To o was opierałem się nieraz idąc przez miasto
ubrany w dziurawą jesionkę
dla buntu za ciasną
i zdradzającą na łokciach
braki w wychowaniu
obywatelskim
i braki w europejskim ubraniu.
Rozwieszam na was
czułych słów kolorowe lampiony.
Moje anioły kontemplacji z przestrzelonym sercem
i białe orły w kościołach,święte mole sztandarów.
schnie też na wietrze biało-czerwona bielizna.
W świetle latarń warszawskie błoto
ojczyzna.

wagony wagony wagony?

Król Edyp drepcze pośrodku Placu Teatralnego
Śmiech
Antygona łomoce pięściami w mur rozstrzelanych
straciła orientację i myśli,że tędy jest wyjście.
Śmiech.
Lady Macbeth pokazuje wszystkim białe ręce.
Śmiech.
Hamlet.Gwizd Robespiere`a.
Wszyscy powstają z miejsc spalonego teatru.
Voltaire rozdaje po złotówce marksistowskie pamflety.

Oddajcie nam pieniądze za bilety.
Oddajcie nam pieniądze za bilety.

wagony

A wokół ziemia znów podległa
za sprawą ojca-mędrca Hegla
w oku telewizora jakiś ludowy zamęt
na afiszu starcy we frakach
piszą ludzkości testament
dusi się wszystko co żywe
w kawiarniach literackich czkawka
na Foksalu u dziennikarzy Franz Kafka
lud żartuje półgębkiem
marznąc w sklepowych ogonkach
przechadza się w Ujazdowskich Pan Godot
w moskiewskich walonkach.

Koła.
Fale pamięci rozchodzą się coraz dalej
w głębi trwa samotny połów dawnego życia.
A może ono nie jest dawne?
A może ma w tym wierszu swoją wieczną kawiarnię?
Pośrodku miasta naręcza twarzy zapamiętanych towarzyszy
Powstania
a na dymy opadające(gdyśmy szli przez Dworzec
Zachodni
w czterdziestym czwartym)
popiół opadający na świat opuszczony
wycelowane wciąż automaty SS-owskiej warty
a potem wagony wagony wagony

A ja tego nie chciałem
i pogardą ust młodych
można od współczesności
wyrwać garść swobody
i zanurzywszy usta w ironicznym cynizmie
toczyć długie dyskusje
o zabłoconej ojczyźnie.
Ale ja tego nie chciałem.

Dlatego szukałem Ciebie
pod gołębim skrzydłem dnia
pod abstrakcyjnym plakatem nocy
gdy tak dziwnie się ukryłeś
Ty Panie i Twoi prorocy.
Oczy otwarte
dotyl zgrabiały
śmierć socrealistycznych olbrzymów
w piecu metafizyki
miecz ognisty
wbity w oczodoły zwątpienia
i koniec niekochania
i blask wyzwolenia.

Ty wiesz
że nie chciałem cię znowu opuszczać
jak niegdyś transportem do Mauthausen.
Ale kto z nas,ludzi czy miast
może sam wybrać swój los?
Ani ty ani ja nie potrafimy nazwać jutra.
Jesteśmy zdani na odbicia obłoków w nurtach Wisły
oglądanych już na szkolnych wagarach w czas wojny.

Opuszczam wszystko
co jest we mnie
Kładę na ustach ulic dłoń.
Niech nie krzyczą.

Do widzenia Warszawo
tajemniczych spraw ludzkich i boskich
i tej Sprawy największej stolico.

Warszawa-Kraków,zima 1957/1958

konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Kazimierz Cis

Warszawska wiosna


Idę po złotej spirali
do czterech ścian seledynu
do czterech ścian nefrytu
słońce rozplata warkocze
zielonym nad Wisłą wiklinom

W Łazienkowskim Ogrodzie
aż do nieba stanęła tęcza
wielki pasiak łowicki
Baby Jagi kolorowy samodział

z tomu „Wejście do domu”, 1965

Wiersz jest też w temacie
Nim przyjdzie wiosna...

konto usunięte

Temat: Warszawa w poezji

Leszek Długosz

Warszawa, lipiec, rano...


Wypuściłem się twoim traktem głównym
Warszawo w lipcu
- W niedzielne rano…
Lekkość świąteczna płynie Nowym Światem…
- Jakieś niedosprzątanie?...
Podfruwają obrusy
Krzesła dostawiają się do stołów
Kąpią się róże na trotuarach - meksykanki
Po narożnikach ulic
Chlapie się w wiadrach gawiedź
Otwocko – falenicka
- Lilie, półchwasty, floksy, rumianki
Niesie, niesie mnie pięknie
Traktem świątecznym twoim, Warszawo
W lipcu

A przecież drży -
Idzie ze mną równocześnie
Ów niedorostek, dziecko
Co po raz pierwszy przybyło do stolicy
- Czterdziesty ósmy, może wcześniej?
Między okopy
W zgliszcza rumowiska
- Groby i krzyże jeszcze
Idzie
(Rękę dziś moją jeszcze ściska)
Ach z jaką grozą i z dumą jaką
Pierwszy raz z ojcem na wycieczce
Pamiętam ciebie Miasto - na powrót
Rozgarniające dopiero szlaki
Od założenia więc, pamiętam cię
- Ab urbe condita

I odzywają się - te z radia z patefonu
Kręcą się piosenki wiersze
- Jak uśmiech
- Jak wiosną budzący się zew…
Od Wisły po bramach
I w membranach
Wiatr refreny gwiżdże
Widzę cię entuzjasta
Jak stroisz się, no zgódźmy się
- pię knie jesz
Świeżo ceglana
Kraśna
Schlapana wapnem
Biało – czerwona, więc wspólna
Wiec i moja?
- Legendo, trudzie, krwi męczeńska
Rano, krzyku
- W szalunkach, rusztowaniach…
Nadziejo Podniesiona…
Niezachwiana

Z sierpem i młotem słyszę Cię
W pochodach
Z transparentami na trybunach
Ze szturmówką w dłoni
- W obłudzie wyćwiczony
Cwaniaku zmoskwiciały…
Nie lubię cię takiej Warszawo
Pamiętać nie chcę
Ni utrwalać…

Tę drugą
- Tę spod spodu
Niech wydobywa moja strofka
- W ukryciu przycupniętą
Na łazienkowsko powązkowskich fundamentach
Szepczącą po kawiarniach, w kuchniach
W teatrach kabaretach
Na rogach ulic puszczającą oko i ulotki
Wiadoma rzecz – stolica!
Drwiąco-wiedzącą: kto tu kim?
I czym się tu oddycha

Lata mijały, dziesięciolecia
Tym samym spod kolumny szlakiem
Co trochę brnąłem mknąłem
- Z goryczą, w zachwyceniu
Szczęsno nieszczęsny zmilczając w sobie
Z życiem rozrachunki
Lecz inny, po Stachurze refren
- Co tędy po Krakowskim zbiegł już wcześniej
Tym chwilom służył lepiej:
„ Przysięgam wam, że mija czas
I leczy rany ‘’
Że przejdzie, przejdzie, nic to nic

Śpiewaliśmy wszak razem
-Wiedzieliśmy to wspólnie

Iloma ściegi zszyty z tobą?
Schodzony razem przeszły
Dziś oto idę
- Niesie mnie znowu niesie
Traktem królewskim twym lipcowym
I świątecznym
W niedzielny ranek
Idę niepodzielny
Czule i ostro pamiętający
I siwogłowy cóż, dzisiejszy
W słoneczne wietrzne rano
Z nielekkim sercem
Bez żalu niesie mnie wszak lekko
- Oddane już co miało być oddane
Piękniejszą ciebie widzę znów
I strojną
- Uśmiech mi odwzajemniasz i spojrzenie
- Gdzież taki już widziałem?..
W kobiecych oczach, wiesz Warszawo
Po latach czasem uśmiech taki
Znów zdarzy się pochwycić i odczytać:
„ …tak, moglibyśmy , właśnie my
- Lecz się nie stało’’

Kiedy powiada
I umyka
- W domysły, przywidzenia
W melancholii mgły

Ach widzę że opowieść i piosenkę tę
Warszawo dobrze znasz
- Nie moja
Lecz moja trochę też, Warszawo?

ze strony www.leszekdlugosz.pl

Wiersz jest też w temacie
Kalendarz poetycki na cały rok
Ten post został edytowany przez Autora dnia 07.07.13 o godzinie 07:52

Temat: Warszawa w poezji

Mariola Kruszewska

A w stolycy

Istnieje bazar w centrum Europy,
chluba narodu polskiego.
„Gdy kwitnie podaż, to jest i popyt!” -
to motto handlu „clonego”.

Ref.:
Dziś na Stadionie Dziesięciolecia
skoczny sztajerek od ucha gra.
Mydło, powidło, śledź w galarecie.
Żółtek swój towar zachwala.
Kiszka kaszana wabi od rana
równie skutecznie jak panie,
których ośmiela grubość portfela,
„saksofon” zrobią i w bramie.

Pani Halinka serwuje pyzy,
co na Różycu nie chciały zejść
i na Ząbkowskie ma swoje troskie,
bo Heniek twardą jak stal ma pięść.

Co by nie kupił, to made in China,
chociaż na Brzeskiej kradzione.
Z Ruskimi Tajwan - jedna ferajna -
wznawia stosunki handlowe.

Płyty, guziki, bączki i pączki,
Triumfy, Pumy, Koniaków,
zabrane z rączki złote obrączki,
cebule Patka z tombaku.

Zimne rachunki, gorące flaki,
majcher pod żebrem cwaniaka.
Do buzi patyk cukrowej waty,
do rąsi mokra zapłata.

Gienek z Targowej za stertą gaci
nakrył się ciałem skrwawionem.
Jedyny taki praski klimacik,
co dawniej zwał się stadionem.Ten post został edytowany przez Autora dnia 13.01.21 o godzinie 10:56

Następna dyskusja:

Gwiazdy, planety, kosmos w ...




Wyślij zaproszenie do