Temat: Śmierć
James Dickey
Spadanie
29-letnia stewardessa poinformowała dziś śmierć...
wypadając z samolotu, w którym nagle otwarły się awaryjne
drzwi. Ciało... odnaleziono... trzy godziny po wypadku.
- New York Times
Kiedy wyłączą światło i wszyscy leżąc toczą się przed siebie kiedy wszyscy
Zmienią się w jakiś stwór transkontynentalny i suną czerpiąc światło księżyca
Z wielkiej jednostronnej bryły zawieszonej na końcu prawego skrzydła gdzieś z okolic
Silnika ktoś zaspany jękliwie poprosi o kawę i skądś słabo dochodzi wielkie
Zwierzęce świstanie zewnętrznej przestrzeni. W przejściu między rzędami tacek szuka
Po omacku koca i sięga w swym dopasowanym mundurze by wcisnąć go w krzyczącą
Szczelinę nad drzwiami. Jakby drzwi zdmuchnęła
Bezgłośnym podmuchem swych płuc na kość zmarznięta czernieje na zewnątrz
Samolot zniknął a jej ciało schwyciwszy za gardło nieśmiertelny krzyk pustki
Spada żyje zaczyna być czym nikt jeszcze nie był czego nikt nie przeżył
Krzycząc z braku powietrza wciąż elegancka umalowana w pończochach
Ściśnięta paskiem do pończoch zgodnie z przepisami na głowie ciągle kapelusz
Nogi i ręce w jakiejś pustce świata choć spoczywają jakże dziwne w pełnym
Poczuciu słuszności na rozrzedzonym powietrzu nie spieszy się ma czas
I teraz, wciąż tysiące stóp od śmierci zdaje się zwalniać coś ją zaciekawia
I obraca swoje zwrotne ciało by się temu przyjrzeć.
Zawieszona sama przerażająco wysoko w samym środku wszystkiego w samym środku
Siebie szczelnie owinięta niskim świstem ciała w ciemnym tańcu
Własnego ciężaru opada coraz niżej w swym cudownym skoku z powolną
Zdumiewającą łatwością jakby śniła o tym że ją przyciąga jak niezmierzoną
Poświatę księżyca płodna ziemia środkowego stanu jej ojczyzny i spływa na nią
Wielkie wciąż ciepło płynie znajduje więcej powietrza niż może
Zużyć jej oddech w miarę jak wysokości stają się coraz bardziej ludzkie
Widzi chmury szczodrze rozrzucone niżej po obu jej stronach jak jeździec
Jedzie ku nim z wolna cały świat przyciąga do siebie i może w nim ręce i nogi
Zawiesić w osobliwy sposób i oczy ma szeroko otwarte przez wiatr, usta może
Otworzyć szeroko jeszcze szerzej i ssać całe ciepło bijące z pól
Może spaść na plecy jakby czując olbrzymią poduszkę którą jej podsuną i może
Się przewracać przewracać jak w łóżku uśmiechać, rozumieć w ciemności
Może odejść stoczyć ześlizgnąć się niezgrabnie w wyobrażenie ptaka
O skrzydłach na wpół rozpostartych lub może zacząć wirować opętańczo wokół
Własnej osi w długiej gimnastyce gdy rosnące ciepło pól dźwiga się w stronę
Księżycowej kosy. Jest czas życia ponadludzkim zdrowiem kiedy się widzi
Z tak daleka śmiertelne niedosięgłe światła kiedy się widzi jak najdalszą
Szosą pędzi jeden tak bezcenny spóźniony samochód dopadający miasta
O kształcie kwadratu a z prawej strony jedna nierówna tarcza księżyca została
Złapana w migotaniu wody wędrująca łuska srebrna Mój Boże to dobro
I zło wciąż jedno się z drugim przeplata we wszystkich możliwych pozycjach
Miłosnych tańczy śpi teraz chmura kłębi się koło
Niej nie ma peleryny nieważne z brzucha chmury małe
Miasteczka rozpryśnięte w okruchy rażą swoim blaskiem przechodzi nad nimi
Jak deszcz wypada na czyste niebo widzi dalekobieżny autobus buchający
Światłem z obu boków dla niej to sygnał by rzucić się w dół jak wytrawny
Nurek zadarta spódnica obnaża ją pięknie twarz w ubraniu
O zapachu strachu nogi obnażone namiętnie potem wyciągając ręce
Wolno koziołkuje wraca do równowagi czeka by jakaś siła nią
Pokierowała drżenie bliskie trzepotowi piór rzuca się
W dół kręcą jej głową szybkie ruchy jakby ptasiej szyi złote oczy
Świdrujące spojrzenie spojrzenie sowy pustoszące kurnik ogarnia ją
Nagła ochota na kurę dalekosiężne spojrzenie jastrzębia powiększające
Ludzkie światła aut towarowych pociągów łuki spiętrzonych mostów
Powiększające księżyc płynący z wolna wszystkimi zakolami rzeki cała ciemność
Środkowego zachodu płonie gdzieś ponad nią. Królik bieleje ze strachu pod krzakiem
Zdyszane kurczęta tulą się w gromadę a nad ich głowami jeszcze dany
Jest czas życiu by trwało w wartko płynącej półidei długiego schylania ku ziemi
Spadania ze świstem upadku poddanego kontroli upadku który w dół
Ciąży wedle swojej woli zamienia grawitację w nowy warunek życia, odsłania jej
Ukrytą księżycową stronę błyska Nową Siłą wciąż jeszcze jest czas
By żyć wciągając w płuca całą noc bez reszty czas by zdążyła wygładzić
Spódnicę na wzór skrzydeł nietoperza ciasno wokół ciała ją oplata
Ma skórę rozpiętą jak skrzydła zrobione z ubrania są przecież faceci
Którzy w telewizji latają na lotniach żeglują w słońcu i uśmiechają się
Spod okularów przeskakują w powietrzu z drążka na drążek
I jest Ten który wyskoczył bez spadochronu i dostał go od przyjaciela który
Rzucił się za nim nurkującym lotem. Teraz szuka tego uśmiechniętego towarzysza
Niedoli białych zębów pustka teraz krzyczy śpiewa
Religijne pieśni rozpościerając cienkie ludzkie skrzydła ze szczupłych ramion
Zwierzę powietrza śpiewa jej do ucha wyciąga swe trele a ona już nie
Może dostrzec jednej wielkiej formy tej połaci świata teraz widzi jak jej
Ojczyzna traci swój ogólny zarys i zyskuje z powrotem swych ludzi
I domy widzi jak zapala swoje małe światła jak wynurzają się
Pojedyncze domy lampy na dachach stodół gdyby wpadła do
Wody mogłaby przeżyć jak nurek wyrąbujący nienagannym skokiem
Drogę do innego ciężkiego srebrem obcego płucom
Spowalniającego zbawczego żywiołu: jest i woda jest czas by
Doskonalić wszystkie arkana sztuki nurkowania stopy złączone
Palce wyciągnięte ręce tak złożone by mogła przeszyć wodę niby
Igła wyjść cała i zdrowa ociekając wodą wziąć Coca-
Colę którą jej ktoś podał są tam są tam wody życia
Księżyc upchany i zwinięty w kłębek w sztucznym jeziorze pozwólcie mi więc
Płynąć przez nocne powietrze Kansas otwierając oczy ponad ludzką miarę
Jasne by ujrzały księżyc ujęty tamą rozpościerając naturalne
Skrzydła mojego żakietu znanej firmy Loper sunąć jak polująca sowa
Ku błyskowi wody nie można po prostu spaść po prostu się
Toczyć bezładnie w nieprzerwanym krzyku upadek trzeba wykorzystać
Teraz ma to już wszystko za sobą wszystkie chmury wilgoć
Włosy wyprostowane pękł na dwoje ostatni kłąb waty uderzony twarzą
I odsłonił nowe ciemności nowe procesje świateł samochodów które
Szły z chaosu wiejskimi drogami
I noc wciąż coraz cieplejsza ledwo co powstały, nieubłagany
Świat własnego kraju wielki kamień światła w czekającej wodzie sięgnij
Sięgnij wody: kto wie że w tej chwili pewna młoda kobieta musi zapanować nad
Ciałem i lecieć w stronę oszalałych księżycem spętanych wód tego mistycznego oka
Środkowozachodniej krainy trzymanych specjalnie dla niej od lat
Gdy rękawy żakietu wsysają powietrze przebiegające po całym jej ciele? Co ostatecznego
Można powiedzieć o tej która odziana tylko w ciało wyruszyła przez sam środek
Nocnego powietrza by jak królik tropić wodę leżącą jak życie gdzieś
Po prawej stronie w stanie Kansas? Zmierza ku jaskrawo nagiemu jesioru
Spódnica wygładzona twarz i ręce coraz cieplejsze od powietrza idącego
Z pastwisk pełnych łubinu a w dole w haftem zdobionej pościeli
Wiejskie dziewczyny czują jak toruje sobie w nich drogę bogini i wspina się
W zamyśleniu po lśniących rysami kolumienkach łóżka i śnią im się
Kobiece sygnały księżyca żelazo męskiej krwi śnią o tym co
Naprawdę mówi jęk odrzutowców przelatujących nad nimi w środku głuchej nocy
Środkowego zachodu przelatujących nad pożarami łąk dogasającymi
W ciszy na wzgórzach i zbudzą się w sam czas by ujrzeć jak kobieta
Którą same staną się w przyszłości rozpaczliwie walczy już na wysokości
Dachu by stać się gwiazdą: dla niej ziemia jest bliższa woda jest bliższa
Mija ją przechyla się na boki obraca rękawy
Trzepocą inaczej gdy toczy się na wschód gdzie słońce niedługo powstanie z pól
Pszenicy Musi Musi coś zrobić z tą wodą dolecieć
Do niej wpaść w nią pić z niej powstać
Lecz nie ma już wody na ziemi chmury z powrotem wciągnęły ją w siebie
Rośliny wessały ją w swe korzenie tylko zwykłe pola śmierci podnoszą się
Ku nie z lotu przechodzi znów w spadanie powraca do
Przeraźliwego krzyku tego cichego krzyku którym zdmuchnęła podwójne
Drzwi odrzutowca już prawie prawie nie wie co się wydarzyło
Pamięta pamięta kształt wnętrza chmury postrzępionego zgodnie
Z wymaganiem mody pamięta że wciąż jeszcze ma czas by umrzeć ponad wszelkim
Wyjaśnieniem. Teraz niech zdejmie kapelusz w letnim powietrzu zarys pola
I niech ma czasu na tyle by zrzucić jedyny but jaki jej pozostał czubkami palców
Drugiej stopy spokojnymi palcami odpiąć pończochy zwracając uwagę
Z jak śmiertelną łatwością przychodzi rozebrać się w powietrzu wisząc tuż opodal
Śmierci kiedy to ciało bez wysiłku przyjmuje każdą pozycję prócz tej
Jednej która pomogłaby przeżyć pozwoliłaby wstać żyć dalej
Nie umierać dziewięć farm czai się w pobliżu robią się coraz
Szersze osiem odchodzi na boki i zostaje jedna w środku potem to
Samo dzieje się z polami tej farmy nie ma już sposobu
By zawrócić wycofać się z ziemi jej przeznaczonej ale zrzuca
Żakiet o smutnych srebrnych bezsilnych skrzydłach zrzuca nietoperzową
Błonę spódnicy elektryczne jak błyskawica przylgnięcie bluzki do ciała
Intymny ukryty służbowy strój majteczek w których unosi się jak święty duch
dziewicy zrzuca pończochy jak długie rękawy do pomiaru wiatru
Bezsensowny stanik potem czuje jak zsuwa się z niej pas do pończoch
Który musi nosić zgodnie z przepisami: jej dwa pośladki już nie są ściągnięte
W jeden i czuje jak pas łopocze drży w jej ręku i płynie
Do góry ubranie które jej ciało odrzuca wniebowstępuje w obłoku
Odgarnia znad głowy niebezpiecznie ostry szpic buta jak ptak oniemiały
Teraz spadnie ZA MOMENT teraz spadnie
Na ziemię coś największego co zstąpiło do Kansas z wszelkich możliwych
Wysokości z wszystkich poziomów amerykańskiego oddechu w płucach
Ma wszystkie warstwy od kruchego chłodu wysokiej przestrzeni aż do żyznej gleby
Gdzie zagłada drzemie prosto w kolbach kukurydzy i oddycha rachunkami
Bogatych farmerów: zejdzie między nich po swym ostatnim nadludzkim wyczynie
Ostatnie delikatne przesunięcie dłoni po nie zranionym wciąż ciele którego
Każdy śpiący w swoim śnie pożąda: chłopcy odkrywający po raz pierwszy że ich
Lędźwie pełne są krwi serca owdowiali farmerzy których ręce wędrują
Pod koce by się rano budzić z tą dziwną sztywnością wspaniała pozycja
Krwi wbrew ziemi dążącej ku chmurom wszyscy czują na sobie to przemknięcie
Po skórze kiedy ona przesuwa dłonie po swych długich nogach
Swoich małych piersiach głęboko pomiędzy udami włosy z wszystkich
Szpilek uwolnione rozwiewają się w pędzie ciała niech przyjdzie
Bez żadnych tajemnic próbując w ostatnim momencie lądować na plecach
Koniec już KONIEC
Wszyscy którzy znajdą ją wciśniętą w miękką glebę
Spadłą z nieba głęboko wbitą w zarys swego ciała całe mile skib
Sączą się w nią przepływają po niej a ona leży głęboko w swoim śmiertelnym konturze
W ziemi podobnej do chmury więc ci wszyscy nie powiedzą nic prócz tego
Ze tu leży poza wyjaśnieniem głucha na pytania i przypomną
Sobie że w nich też coś pękło i ze pełniej zaczęli żyć i pełniej
Umierać gdy bez specjalnej przyczyny wyszli na swe pola gdzie cała ziemia
Ja trzyma w uścisku przerwała jej lot dziewiczy pouczyła jak leżeć
Nie może się odwrócić odejść nie może się ruszyć
Nie może zsunąć się na bok by przyjąć inną pozycję żaden lotniarz jej
Nie uratuje choćby nie wiem jak się uśmiechał nie weźmie w ramiona
Razem z nią w dół nie skoczy nie rozwinie nad nią ślubnego jedwabiu
Ona swego odbicia nie zobaczy w deszczu jak to czynią w głowie mącące kobiety
Które mogą zająć miejsce zmarłej żony młode wiejskie Norweżki o godności
Bogini lub siódme poty wyciskające wszystkie kurwy z Wichita.
Całe powietrze jakie nad nią istnieje nie chce dać z siebie nawet jednego oddechu
Wszystko się skończyło lecz przecież nie umarło całkiem ni tu ni gdzie
Indziej leży nieruchomo w polu na plecach czując jak zapachy
Nieprzerwanego życia próbują ją unieść w kąciku oka strzęp jakiegoś widoku
Powoli niknie widzi jak coś faluje leży wierząc że jednak mogło
Się jej udać w najlepszym momencie swego stanu boskiego dopaść wody
Wpaść w nią głową naprzód wypłynąć z uśmiechem niedostępna
dziewczyna z reklamy kostiumów bikini lecz teraz leży jak ktoś kto się
Opala przy resztkach księżyca wpółpochowana w miejscu w którym się zderzyła
Z ziemią opodal przęsła wiaduktu zbiornika na wodę dostrzegłaby
Je gdyby mogła unieść głowę z niewielkiego dołka leży jej ubranie
Zaczyna opadać powoli na cały stan Kansas wpada w krzaki na pokrytą
Rosą trawę golfowego pola but pas do pończoch z fantazją
Spadł na sznur do bielizny gdzie jest jest jego miejsce bluzka na piorunochronie
Leży na polach na
tym jednym polu na złamanym kręgosłupie spoczywa
Jak na chmurze przez którą nie mogła przelecieć gdy farmerzy samotni wychodzą
Z domów na lunatyczny spacer spacer jak spadanie ku dalekim wodom
Życia w świetle księżyca ku odwiecznemu znaczeniu farm
Zamkniętemu w ich śnie ku żniwom które kwiatami rosną im w rękach
Ona jest ceną tragiczną czuje że odchodzi ku czemuś
Odchodzi od czegoś że oddycha wreszcie pełną piersią
Nie i próbuje słabiej jeszcze raz stara się stara O, BOŻE -
tłum. Tadeusz Sławek
wersja oryginalna pt. „Falling” w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 02.02.11 o godzinie 21:36