Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

A np. tak mogłabym jeszcze wielokrotnie:

Jim Morrison

The Crystal Ship

Before you slip into unconsciousness
I'd like to have another kiss,
Another flashing chance at bliss,
Another kiss, another kiss

The days are bright and filled with pain
Enclose me in your gentle rain,
The time you ran was too insane,
We'll meet again, we'll meet again

Oh' tell me where your freedom lies,
The streets are fields that never die,
Deliver me from reasons why
You'd rather cry, I'd rather fly

The crystal ship is being filled,
A thousand girls, a thousand thrills,
A million ways to spend your time;
When we get back, I'll drop a line

Kryształowy statek

Zanim wślizgniesz się w nieświadomość
Chcę pocałować cię jeszcze raz
Jeszcze raz spróbować rozkoszy
Jeszcze jednego pocałunku

Jasne są dni i wypełnione bólem
Utul mnie w delikatnych kroplach deszczu
Twoje życie było zbyt szalone
Znów się spotkamy, znów...
Powiedz mi, gdzie wolność twoja
Ulice przypominają nieśmiertelne pola
Uchowaj mnie od szukania przyczyn
Dla których ty zapłaczesz
A ja raczej odfrunę
Kryształowy statek napełnia się
Tysiącem dziewcząt, tysiącem wzruszeń
Milionem sposobów na spędzenie czasu
Kiedy wrócimy - dam znać

tłum.Tomasz Beksiński

The Doors z albumu "The Doors" 1966

http://www.youtube.com/watch?v=aFU7WXOmVtkZofia M. edytował(a) ten post dnia 24.02.09 o godzinie 01:07
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

Jim Morrison

Strange Days

Strange days have found us,
Strange days have tracked us down,
They're goin' to destroy our casual joys,
We shall go on playing or find a new town

Strange eyes fill strange rooms,
Voices will signal their tired end,
The hostess is grinning, her guests sleep from sinning,
Hear me talk of sin and you know this is it

Strange days have found us
And through their strange hours
We linger alone, bodies confused,
Memories misused,
As we run from the day to a strange night of stone

Osobliwe dni

Dopadły nas osobliwe dni
Osobliwe dni wytropiły nas
Zniszczyć chcą nasze doraźne radości
Będziemy grać dalej lub też zmienimy miasto

Osobliwe oczy śledzą w osobliwych komnatach
Głosy oznajmiają swój ciężki zgon
Hostessa krzywi się w uśmiechu
Jej klienci śpią zmęczeni grzechem
Posłuchaj, opowiem ci o grzechu
Już wiesz - to jest to!

Osobliwe dni dopadły nas
Samotnie spędzamy osobliwe godziny
Pomieszane ciała, wykorzystane wspomnienia
A my uciekamy przed dniem
W osobliwą kamienną noc

tłum.Tomasz Beksiński

The Doors z albumu "Strange Days" 1967r.
http://www.youtube.com/watch?v=rXCHPVPl7_s

konto usunięte

Temat: Poezja anglojęzyczna

Pięć przekładów z Blake'a

Rzadko mamy możliwość porównania po polsku aż tylu poetyckich przekładów utworu jednego znanego poety. Dotąd znajdowałem dwa, maksimum trzy, różne przekłady z języka obcego. Dlatego też uważam, że porównanie aż pięciu różnych tłumaczeń jednego wiersza może być ciekawe, nie tylko dla osób biegle władających językiem angielskim. Marek

William Blake

The Tyger


Tyger Tyger, burning bright
In the forest of the night,
What immortal hand or eye,
Could frame thy fearful symmetry?

In what distant deeps or skies
Burnt the fire of thine eyes?
On what wings dare He aspire?
What the hand dare seize the Fire?

And what shoulder, & what art,
Could twist the sinews of thy heart?
And when thy heart began to beat
What dread hand? & what dread feet?

What the hammer? What the chain,
In what furnace was thy brain
What the anvil? What dread grasp,
Dare its deadly terrors clasp?

When the stars threw down their Spears
And water'd heaven with their tears:
Did he smile his work to see?
Did he who made the Lamm make thee?

Tyger Tyger burning bright,
In the forest of the night:
What immortal hand or eye
Dare frame thy fearful symmetry?

Tygrys

O Tygrysie, w gęstwinie nocy
Gorejący, jakiej mocy
Nieśmiertelna dłoń lub oczy
Mogły stworzyć twej symetrii grozę?

W jakiej głębi czy nieba oddali
Twoich oczu ogień się palił?
Na jakich skrzydłach wzniósł się płomień
I jakie go chwyciły dłonie?

I czyje ramię, jaką magią,
W twym sercu nerwy mogło nagiąć?
I kiedy serce bić zaczęło,
Co dłoń, co łapy trwogą zdjęło?

I jakiż młot? Łańcucha człony?
I w jakim tyglu żądz twych płomień?
Jakież kowadło? Jakie cęgi
Ciebie strasznego mogły sięgnąć?

I kiedy z gwiazd rój strzał się cisnął,
A niebo spadło łzą rzęsistą,
Czy rad był Bóg? I czy być może,
Że Ciebie i Baranka stworzył?

O Tygrysie, w gęstwinie nocy
Goręjący, jakiej mocy
Nieśmiertelna dłoń lub oczy
Śmiały stworzyć twej symetrii grozę?

przełożył Roman Klewin

Tygrys

Tygrys! Tygrys! Jasno płoniesz
W lasów nocy ciemnej toni,
Nieśmiertelne jakież oko
Twą symetrię mogło począć?

W jakiej głębi, nieb przeźroczu
Płonął ogień twoich oczu?
Jakich skrzydeł się nie lękał?
Jaka ogień skradła ręka?

Jaką siłą i sposobem
Twego serca zwarto obieg,
Aby w piersi bić poczęło?
Jakich strasznych rąk to dzieło?

Jaki łańcuch? Jakie młoty
Twego mózgu kuły sploty?
Jaki kowal, w jakiej kuźni
Śmiał nań cęgów zewrzeć uścisk?

Gdy się gwiazdy skier pozbyły,
Łzami Niebo napoiły,
Czy uśmiechnął się do siebie?
Wraz z Barankiem stworzył ciebie?

Tygrys! Tygrys! Jasno płoniesz
W lasów nocy ciemnej toni,
Nieśmiertelne jakież oko
Twą symetrię śmiało począć?

przełożył Maciej Froński

Tygrys

Tygrys Tygrys, Tygrys, gorejący
Żywym żarem w dżungli nocy;
Jakaż ręka nieśmiertelna
Twój straszliwy kształt poczęła?

W jakich głębinach czy przestworzach
Ogień ślepi twych rozgorzał?
Jakim skrzydłem on ulata?
Czyja ręka ogniem włada?

Jakie moce z bryły twardej
Kształtowały serce harde?
A gdy jęło w głos łomotać,
Jaka straszna dłoń? i stopa?

Jakich młotów dziki szał?
W jakim kotle mózg twój wrzał?
Jakich kleszczy moc zuchwała
Grozę jego okiełznała?

A gdy niebo pociemniało,
Gdy gwiazdami zapłakało,
Czy szczęśliwy pracę złożył?
Pan Baranka - ciebie stworzył?

Tygrys, Tygrys gorejący
Żywym żarem w dżungli nocy;
Jakież oko stworzyć śmiało
Twą straszliwą doskonałość?

przełożyła Jolanta Kozak

Tygrys

Tygrys! Tygrys! jasno płoniesz
W puszczach nocy - czyje dłonie
Czyje oczy nieśmiertelne
Mogły stworzyć twą symetrię.

W jakiej głębi, w jakiej dali
Mógł się ócz twych ogień palić?
Jakie skrzydła nieść go śmiały
Czyje ręce go skrzesały?

Czyja sztuka i czyj dotyk
Stworzył serca straszne sploty?
Jak potworny był to cios,
Który wzbudził serca głos?

Jaki młot twój mózg formował?
W jakim żarze się hartował?
Któż go ujął w mocne cęgi,
Grozy nie zląkł się potęgi.

Gdy się z gwiazd sypnęły strzały,
A niebiosa łzy oblały -
Czy był kontent ten, co stworzył
Jagnię, ciebie - Pan Przestworzy?

Tygrys! Tygrys! jasno płoniesz
W puszczach nocy - czyje dłonie
Czyje oczy nieśmiertelne
Mogły stworzyć twą symetrię.

przełożył Krzysztof Puławski

Tygrys

Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
Jakiemuż nieziemskiemu oku
Przyśniło się, że noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?

Jakaż to otchłań nieb odległa
Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie
Wznieciły to, co w tobie płonie?

Skąd prężna krew, co życie wwierca
W skręcony supeł twego serca?
Czemu w nim straszne tętno bije?
Czyje w tym moce? kunszty czyje?

Jakim to młotem kuł zajadle
Twój mózg, na jakim kładł kowadle,
Z jakich palenisk go wyjmował
Cęgami wszechpotężny kowal?

Gdy rój gwiazd ciskał swe włócznie
Na ziemię, łzami wilżąc jutrznię,
Czy się swym dziełem Ten nie strwożył,
Kto Jagnię, lecz i ciebie stworzył.

Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
W jakim to nieśmiertelnym oku
Śmiał wszcząć się sen, że noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?

przełożył Stanisław Barańczak

przekład Barańczaka znajduje się też w temacie Sierściuchy - M. F.Marek Filipowicz edytował(a) ten post dnia 24.02.09 o godzinie 12:31

konto usunięte

Temat: Poezja anglojęzyczna


Obrazek
Thomas Stearns Eliot (1888-1965) – poeta angielski, laureat literackiej nagrody Nobla
w 1948 roku, uważany za jednego z najwybitniejszych poetów XX wieku. Uzyskał bardzo rozległe i gruntowne wykształcenie, m. in. na Uniwersytecie Harvarda, w Oxfordzie oraz paryskiej Sorbonie, studiował literaturę, historię, filozofię, religioznawstwo (m. in. buddyzm), uczył się sanskrytu. Pierwsze swoje wiersze publikował w latach 1907-1910 na łamach pisma "Harvard Advocate", którego z czasem został redaktorem. Były to utwory powstałe pod wpływem francuskich symbolistów, głównie Baudelaire'a i Laforgue'a. Potem zbliżył się do środowiska imagistów, pozostając pod wielkim wpływem Ezry Pounda. Pierwsze tomy jego wierszy to „Prufrock and Other Observations” (1917, „Prufrock i inne obserwacje”)
i Poems” (1920, „Wiersze”). Za najważniejsze dzieło Eliota, uważa się powszechnie poemat „The Waste Land” (1922, „Ziemia jałowa”). Jest to parafraza średniowiecznej legendy
o Parsifalu i poszukiwaniu świętego Graala. Inne ważne utwory poetyckie Eliota to: „The Hollow Men” (1925, „Wydrążeni ludzie”), „Journey of the Magi” (1927, „Wędrówka Trzech Króli”), „Ash Wednesday" (1930, „Popielec”), „East Cocker” (1940, „East Cocker”).

La figlia che piange

O quam te memorem virgo...

Stand on the highest pavement of the stair—
Lean on a garden urn—
Weave, weave the sunlight in your hair—
Clasp your flowers to you with a pained suprise—
Fling them to the ground and turn
With a fugitive resentment in your eyes:
But weave, weave the sunlight in your hair.

So I would have had him leave,
So I would have had her stand and grieve,
So he would have left
As the soul leaves the body torn and bruised,
As the mind deserts the body it has used.
I should find
Some way incomparably light and deft,
Some way we both should understand,
Simple and faithless as a smile and a shake of the hand.

She turned away, but with the autumn weather
Compelled my imagination many days,
Many days and many hours:
Her hair over her arms and her arms full of flowers.
And I wonder how they should have been together!
I should have lost a gesture and a pose.
Sometimes these cogitations still amaze
The troubled midnight, and the noon's repose.

1917

La figlia che piange

O quam te memorem virgo...

Na ostatnim stań schodów kamieniu,
Pochylona nad urną w ogrodzie —
Wpleć, wpleć we włosy złociste promienie
I kwiatów przytul niespodzianą mękę,
I odrzuć je na ziemię, i odejdź stąd, odejdź,
Przelotny wyrzut kryjąc pod powieką,
Lecz wpleć we włosy złociste promienie.

Tak chciałbym, żeby porzucił ją nagle,
Tak chciałbym, żeby pozostała z żalem,
Tak by się oddalił,
Jak dusza ciało odbiega znużone,
Jak myśl opuszcza ciało, które kona,
Wtedy bym odnalazł
Sposób tak miękki i zręczny zarazem,
Który jak uśmiech moglibyśmy pojąć,
W prostocie swej obłudny jak i uścisk dłoni.

Odeszła, ale wraz z wiatrem jesieni
Powraca i przez wiele dni nawiedza pamięć,
Długie godziny sobą mi wypełnia:
Z włosami na ramionach, w ramionach — z kwiatami.
Myślę, czy razem byliby szczęśliwi?
A może z gestem, z pozą rozstać mi się trudno?
Niekiedy rozmyślaniom moim tak wnikliwym
Dziwią się: lek północy i spokój południa.

1917

przełożył Czesław Miłosz


The Hollow Men

MISTAH KURTZ - HE DEAD.
A penny for the Old Guy

I.

We are the hollow men
We are the stuffed men
Leaning together
Headpiece filled with straw. Alas!
Our dried voices, when
We whisper together
Are quiet and meaningless
As wind in dry grass
Or rats' feet over broken glass
In our dry cellar

Shape without form, shade without colour,
Paralysed force, gesture without motion;

Those who have crossed
With direct eyes, to death's other Kingdom
Remember us -- if at all -- not as lost
Violent souls, but only
As the hollow men
The stuffed men.

II.

Eyes I dare not meet in dreams
In death's dream kingdom
These do not appear:
There, the eyes are
Sunlight on a broken column
There, is a tree swinging
And voices are
In the wind's singing
More distant and more solemn
Than a fading star.

Let me be no nearer
In death's dream kingdom
Let me also wear
Such deliberate disguises
Rat's coat, crowskin, crossed staves
In a field

Behaving as the wind behaves
No nearer --

Not that final meeting
In the twilight kingdom

III.

This is the dead land
This is cactus land
Here the stone images
Are raised, here they receive
The supplication of a dead man's hand
Under the twinkle of a fading star.

Is it like this
In death's other kingdom
Waking alone
At the hour when we are
Trembling with tenderness
Lips that would kiss
Form prayers to broken stone.

IV.

The eyes are not here
There are no eyes here
In this valley of dying stars
In this hollow valley
This broken jaw of our lost kingdoms

In this last of meeting places
We grope together
And avoid speech
Gathered on this beach of the tumid river

Sightless, unless
The eyes reappear
As the perpetual star
Multifoliate rose
Of death's twilight kingdom
The hope only
Of empty men.

V.

Here we go round the prickly pear
Prickly pear prickly pear
Here we go round the prickly pear
At five o'clock in the morning.

Between the idea
And the reality
Between the motion
And the act
Falls the Shadow
For Thine is the Kingdom

Between the conception
And the creation
Between the emotion
And the response
Falls the Shadow
Life is very long

Between the desire
And the spasm
Between the potency
And the existence
Between the essence
And the descent
Falls the Shadow
For Thine is the Kingdom

For Thine is
Life is
For Thine is the

This is the way the world ends
This is the way the world ends
This is the way the world ends
Not with a bang but a whimper.

Wydrążeni ludzie

PAN KURTZ - ON UMRZEĆ
A penny for the Old Guy

I.

My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy

Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.

A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi.

II.

Oczu napotkać nie śmiem w moich snach
W sennym królestwie śmierci
Nigdy się nie ukarzą:
Tam na złamanej kolumnie
Oczami będzie blask słońca
Tam tylko chwieją się drzewa
I głosy, kiedy wiatr śpiewa,
Są dalsze i uroczyste
Niż gwiazda blednąca.

I obcym nie był bliżej
W sennym królestwie śmierci
Niechaj jak inni noszę
Takie umyślne przebranie
Patyki stracha na polu
Szczurzą sierść, pióra wronie
Niechaj jak wiatr wieję się skłonię
Nie bliżej -

Niech ostatecznie ominie spotkanie
W królestwie ni światła ni cienia

III.

Tutaj kraina nieżywa
Kraina kaktusowa
Tu hodują kamienie
Obrazy, ich łaski wzywa
Dłoń umarłego błagalnie wzniesiona
Pod migotem gwiazdy blednącej.

Czy tak samo jest tam
W drugim królestwie śmierci
Czy budzimy się zupełnie sami
W godzinę kiedy wszystko w nas
Jest czułością i czystymi łzami
Usta chcą pocałunku
A modłą się do złamanego kamienia.

IV.

Nie tu są oczy
Nie ma tu oczu
W tej dolinie umierających gwiazd
W tej wydrążonej dolinie
Złamanej szczęce naszych utraconych królestw

W tym ostatnim miejscu spotkania
Na oślep szukamy
Nieufni i niemi
Na żwirach zgromadzeni pod opuchłą rzeką

Na zawsze niewidomi
Bo nie ukażą się oczy
Gwiazda nieustająca
Wielolistna róża
Królestwa śmierci bez świateł ni cienia
Nadzieja tylko
Pustych ludzi

V.

Więc okrążajmy kaktus nasz
Kaktus nasz kaktus nasz
Więc okrążajmy kaktus nasz
O piątej godzinie rano

Pomiędzy ideę
I rzeczywistość
Pomiędzy zamiar
I dokonanie
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Pomiędzy koncepcję
I kreację
Pomiędzy wzruszenie
I odczucie
Pada Cień

A życie jest bardzo długie

Pomiędzy pożądanie
I miłosny spazm
Pomiędzy potencjalność
I egzystencję
Pomiędzy esencję
I owoc jej
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Albowiem Tuum est
Życie jest
Albowiem Tuum est
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.

1925

przełożył Czesław Miłosz

Inny przekład tego wiersza Krzysztofa Boczkowskiego
w temacie "Oktutną zagadką jest życie"....

Patrz też w tematach:
Gdy otworzysz oczy..., Nobliści, Zaśpiewam ci pieśń, Poezja i muzyka,
W świecie, wróżb, zaklęć i sił tajemnych, W harmonii z przyrodą, Śmiech, Sierściuchy, s. 2, s. 4, s. 5, Trzej Królowie przychodzą z darami..., Defilady i pochody, Wiersz na taki dzień, jak dzisiaj, Poezja religijna, Zwierzęta w ZOO i nie tylko tam, Potrawy i napoje... Latarnie - symbolika i poetyckie konteksty
i dalej w tym temacie – K. A.
Krzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 22.01.11 o godzinie 10:22
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna

Thomas Stearns Eliot

THE WASTE LAND


"Nam Sibyllam quidem Cumis ego ipse oculis meis vidi
in ampulla pendere, et cum illi pueri dicerent: Sibylla ti
theleis;
respondebat illa: apothanein theló"

For Ezra Pound
il miglior fabbro

I. The Burial of the Dead

APRIL is the cruellest month, breeding
Lilacs out of the dead land, mixing
Memory and desire, stirring
Dull roots with spring rain.
Winter kept us warm, covering 5
Earth in forgetful snow, feeding
A little life with dried tubers.
Summer surprised us, coming over the Starnbergersee
With a shower of rain; we stopped in the colonnade,
And went on in sunlight, into the Hofgarten, 10
And drank coffee, and talked for an hour.
Bin gar keine Russin, stamm' aus Litauen, echt deutsch.
And when we were children, staying at the archduke's,
My cousin's, he took me out on a sled,
And I was frightened. He said, Marie, 15
Marie, hold on tight. And down we went.
In the mountains, there you feel free.
I read, much of the night, and go south in the winter.

What are the roots that clutch, what branches grow
Out of this stony rubbish? Son of man, 20
You cannot say, or guess, for you know only
A heap of broken images, where the sun beats,
And the dead tree gives no shelter, the cricket no relief,
And the dry stone no sound of water. Only
There is shadow under this red rock, 25
(Come in under the shadow of this red rock),
And I will show you something different from either
Your shadow at morning striding behind you
Or your shadow at evening rising to meet you;
I will show you fear in a handful of dust. 30
Frisch weht der Wind
Der Heimat zu.
Mein Irisch Kind,
Wo weilest du?
'You gave me hyacinths first a year ago; 35
'They called me the hyacinth girl.'
—Yet when we came back, late, from the Hyacinth garden,
Your arms full, and your hair wet, I could not
Speak, and my eyes failed, I was neither
Living nor dead, and I knew nothing, 40
Looking into the heart of light, the silence.
Od' und leer das Meer.

Madame Sosostris, famous clairvoyante,
Had a bad cold, nevertheless
Is known to be the wisest woman in Europe, 45
With a wicked pack of cards. Here, said she,
Is your card, the drowned Phoenician Sailor,
(Those are pearls that were his eyes. Look!)
Here is Belladonna, the Lady of the Rocks,
The lady of situations. 50
Here is the man with three staves, and here the Wheel,
And here is the one-eyed merchant, and this card,
Which is blank, is something he carries on his back,
Which I am forbidden to see. I do not find
The Hanged Man. Fear death by water. 55
I see crowds of people, walking round in a ring.
Thank you. If you see dear Mrs. Equitone,
Tell her I bring the horoscope myself:
One must be so careful these days.

Unreal City, 60
Under the brown fog of a winter dawn,
A crowd flowed over London Bridge, so many,
I had not thought death had undone so many.
Sighs, short and infrequent, were exhaled,
And each man fixed his eyes before his feet. 65
Flowed up the hill and down King William Street,
To where Saint Mary Woolnoth kept the hours
With a dead sound on the final stroke of nine.
There I saw one I knew, and stopped him, crying 'Stetson!
'You who were with me in the ships at Mylae! 70
'That corpse you planted last year in your garden,
'Has it begun to sprout? Will it bloom this year?
'Or has the sudden frost disturbed its bed?
'Oh keep the Dog far hence, that's friend to men,
'Or with his nails he'll dig it up again! 75
'You! hypocrite lecteur!—mon semblable,—mon frère!'


II. A Game of Chess

THE Chair she sat in, like a burnished throne,
Glowed on the marble, where the glass
Held up by standards wrought with fruited vines
From which a golden Cupidon peeped out 80
(Another hid his eyes behind his wing)
Doubled the flames of sevenbranched candelabra
Reflecting light upon the table as
The glitter of her jewels rose to meet it,
From satin cases poured in rich profusion; 85
In vials of ivory and coloured glass
Unstoppered, lurked her strange synthetic perfumes,
Unguent, powdered, or liquid—troubled, confused
And drowned the sense in odours; stirred by the air
That freshened from the window, these ascended 90
In fattening the prolonged candle-flames,
Flung their smoke into the laquearia,
Stirring the pattern on the coffered ceiling.
Huge sea-wood fed with copper
Burned green and orange, framed by the coloured stone, 95
In which sad light a carvèd dolphin swam.
Above the antique mantel was displayed
As though a window gave upon the sylvan scene
The change of Philomel, by the barbarous king
So rudely forced; yet there the nightingale 100
Filled all the desert with inviolable voice
And still she cried, and still the world pursues,
'Jug Jug' to dirty ears.
And other withered stumps of time
Were told upon the walls; staring forms 105
Leaned out, leaning, hushing the room enclosed.
Footsteps shuffled on the stair.
Under the firelight, under the brush, her hair
Spread out in fiery points
Glowed into words, then would be savagely still. 110

'My nerves are bad to-night. Yes, bad. Stay with me.
'Speak to me. Why do you never speak? Speak.
'What are you thinking of? What thinking? What?
'I never know what you are thinking. Think.'

I think we are in rats' alley 115
Where the dead men lost their bones.

'What is that noise?'
The wind under the door.
'What is that noise now? What is the wind doing?'
Nothing again nothing. 120
'Do
'You know nothing? Do you see nothing? Do you remember
'Nothing?'
I remember
Those are pearls that were his eyes. 125
'Are you alive, or not? Is there nothing in your head?'
But
O O O O that Shakespeherian Rag—
It's so elegant
So intelligent 130
'What shall I do now? What shall I do?'
'I shall rush out as I am, and walk the street
'With my hair down, so. What shall we do to-morrow?
'What shall we ever do?'
The hot water at ten. 135
And if it rains, a closed car at four.
And we shall play a game of chess,
Pressing lidless eyes and waiting for a knock upon the door.

When Lil's husband got demobbed, I said—
I didn't mince my words, I said to her myself, 140
HURRY UP PLEASE IT'S TIME
Now Albert's coming back, make yourself a bit smart.
He'll want to know what you done with that money he gave you
To get yourself some teeth. He did, I was there.
You have them all out, Lil, and get a nice set, 145
He said, I swear, I can't bear to look at you.
And no more can't I, I said, and think of poor Albert,
He's been in the army four years, he wants a good time,
And if you don't give it him, there's others will, I said.
Oh is there, she said. Something o' that, I said. 150
Then I'll know who to thank, she said, and give me a straight look.
HURRY UP PLEASE IT'S TIME
If you don't like it you can get on with it, I said.
Others can pick and choose if you can't.
But if Albert makes off, it won't be for lack of telling. 155
You ought to be ashamed, I said, to look so antique.
(And her only thirty-one.)
I can't help it, she said, pulling a long face,
It's them pills I took, to bring it off, she said.
(She's had five already, and nearly died of young George.) 160
The chemist said it would be alright, but I've never been the same.
You are a proper fool, I said.
Well, if Albert won't leave you alone, there it is, I said,
What you get married for if you don't want children?
HURRY UP PLEASE IT'S TIME 165
Well, that Sunday Albert was home, they had a hot gammon,
And they asked me in to dinner, to get the beauty of it hot—
HURRY UP PLEASE IT'S TIME
HURRY UP PLEASE IT'S TIME
Goonight Bill. Goonight Lou. Goonight May. Goonight. 170
Ta ta. Goonight. Goonight.
Good night, ladies, good night, sweet ladies, good night, good night.


III. The Fire Sermon

THE river's tent is broken: the last fingers of leaf
Clutch and sink into the wet bank. The wind
Crosses the brown land, unheard. The nymphs are departed. 175
Sweet Thames, run softly, till I end my song.
The river bears no empty bottles, sandwich papers,
Silk handkerchiefs, cardboard boxes, cigarette ends
Or other testimony of summer nights. The nymphs are departed.
And their friends, the loitering heirs of city directors; 180
Departed, have left no addresses.
By the waters of Leman I sat down and wept...
Sweet Thames, run softly till I end my song,
Sweet Thames, run softly, for I speak not loud or long.
But at my back in a cold blast I hear 185
The rattle of the bones, and chuckle spread from ear to ear.

A rat crept softly through the vegetation
Dragging its slimy belly on the bank
While I was fishing in the dull canal
On a winter evening round behind the gashouse 190
Musing upon the king my brother's wreck
And on the king my father's death before him.
White bodies naked on the low damp ground
And bones cast in a little low dry garret,
Rattled by the rat's foot only, year to year. 195
But at my back from time to time I hear
The sound of horns and motors, which shall bring
Sweeney to Mrs. Porter in the spring.
O the moon shone bright on Mrs. Porter
And on her daughter 200
They wash their feet in soda water
Et, O ces voix d'enfants, chantant dans la coupole!

Twit twit twit
Jug jug jug jug jug jug
So rudely forc'd. 205
Tereu

Unreal City
Under the brown fog of a winter noon
Mr. Eugenides, the Smyrna merchant
Unshaven, with a pocket full of currants 210
C.i.f. London: documents at sight,
Asked me in demotic French
To luncheon at the Cannon Street Hotel
Followed by a weekend at the Metropole.

At the violet hour, when the eyes and back 215
Turn upward from the desk, when the human engine waits
Like a taxi throbbing waiting,
I Tiresias, though blind, throbbing between two lives,
Old man with wrinkled female breasts, can see
At the violet hour, the evening hour that strives 220
Homeward, and brings the sailor home from sea,
The typist home at teatime, clears her breakfast, lights
Her stove, and lays out food in tins.
Out of the window perilously spread
Her drying combinations touched by the sun's last rays, 225
On the divan are piled (at night her bed)
Stockings, slippers, camisoles, and stays.
I Tiresias, old man with wrinkled dugs
Perceived the scene, and foretold the rest—
I too awaited the expected guest. 230
He, the young man carbuncular, arrives,
A small house agent's clerk, with one bold stare,
One of the low on whom assurance sits
As a silk hat on a Bradford millionaire.
The time is now propitious, as he guesses, 235
The meal is ended, she is bored and tired,
Endeavours to engage her in caresses
Which still are unreproved, if undesired.
Flushed and decided, he assaults at once;
Exploring hands encounter no defence; 240
His vanity requires no response,
And makes a welcome of indifference.
(And I Tiresias have foresuffered all
Enacted on this same divan or bed;
I who have sat by Thebes below the wall 245
And walked among the lowest of the dead.)
Bestows on final patronising kiss,
And gropes his way, finding the stairs unlit...

She turns and looks a moment in the glass,
Hardly aware of her departed lover; 250
Her brain allows one half-formed thought to pass:
'Well now that's done: and I'm glad it's over.'
When lovely woman stoops to folly and
Paces about her room again, alone,
She smoothes her hair with automatic hand, 255
And puts a record on the gramophone.

'This music crept by me upon the waters'
And along the Strand, up Queen Victoria Street.
O City city, I can sometimes hear
Beside a public bar in Lower Thames Street, 260
The pleasant whining of a mandoline
And a clatter and a chatter from within
Where fishmen lounge at noon: where the walls
Of Magnus Martyr hold
Inexplicable splendour of Ionian white and gold. 265

The river sweats
Oil and tar
The barges drift
With the turning tide
Red sails 270
Wide
To leeward, swing on the heavy spar.
The barges wash
Drifting logs
Down Greenwich reach 275
Past the Isle of Dogs.
Weialala leia
Wallala leialala

Elizabeth and Leicester
Beating oars 280
The stern was formed
A gilded shell
Red and gold
The brisk swell
Rippled both shores 285
Southwest wind
Carried down stream
The peal of bells
White towers
Weialala leia 290
Wallala leialala

'Trams and dusty trees.
Highbury bore me. Richmond and Kew
Undid me. By Richmond I raised my knees
Supine on the floor of a narrow canoe.' 295
'My feet are at Moorgate, and my heart
Under my feet. After the event
He wept. He promised "a new start".
I made no comment. What should I resent?'
'On Margate Sands. 300
I can connect
Nothing with nothing.
The broken fingernails of dirty hands.
My people humble people who expect
Nothing.' 305
la la

To Carthage then I came

Burning burning burning burning
O Lord Thou pluckest me out
O Lord Thou pluckest 310

burning


IV. Death by Water

PHLEBAS the Phoenician, a fortnight dead,
Forgot the cry of gulls, and the deep seas swell
And the profit and loss.
A current under sea 315
Picked his bones in whispers. As he rose and fell
He passed the stages of his age and youth
Entering the whirlpool.
Gentile or Jew
O you who turn the wheel and look to windward, 320
Consider Phlebas, who was once handsome and tall as you.


V. What the Thunder said

AFTER the torchlight red on sweaty faces
After the frosty silence in the gardens
After the agony in stony places
The shouting and the crying 325
Prison and place and reverberation
Of thunder of spring over distant mountains
He who was living is now dead
We who were living are now dying
With a little patience 330

Here is no water but only rock
Rock and no water and the sandy road
The road winding above among the mountains
Which are mountains of rock without water
If there were water we should stop and drink 335
Amongst the rock one cannot stop or think
Sweat is dry and feet are in the sand
If there were only water amongst the rock
Dead mountain mouth of carious teeth that cannot spit
Here one can neither stand nor lie nor sit 340
There is not even silence in the mountains
But dry sterile thunder without rain
There is not even solitude in the mountains
But red sullen faces sneer and snarl
From doors of mudcracked houses
If there were water 345
And no rock
If there were rock
And also water
And water
A spring 350
A pool among the rock
If there were the sound of water only
Not the cicada
And dry grass singing
But sound of water over a rock 355
Where the hermit-thrush sings in the pine trees
Drip drop drip drop drop drop drop
But there is no water

Who is the third who walks always beside you?
When I count, there are only you and I together 360
But when I look ahead up the white road
There is always another one walking beside you
Gliding wrapt in a brown mantle, hooded
I do not know whether a man or a woman
—But who is that on the other side of you? 365

What is that sound high in the air
Murmur of maternal lamentation
Who are those hooded hordes swarming
Over endless plains, stumbling in cracked earth
Ringed by the flat horizon only 370
What is the city over the mountains
Cracks and reforms and bursts in the violet air
Falling towers
Jerusalem Athens Alexandria
Vienna London 375
Unreal

A woman drew her long black hair out tight
And fiddled whisper music on those strings
And bats with baby faces in the violet light
Whistled, and beat their wings 380
And crawled head downward down a blackened wall
And upside down in air were towers
Tolling reminiscent bells, that kept the hours
And voices singing out of empty cisterns and exhausted wells.

In this decayed hole among the mountains 385
In the faint moonlight, the grass is singing
Over the tumbled graves, about the chapel
There is the empty chapel, only the wind's home.
It has no windows, and the door swings,
Dry bones can harm no one. 390
Only a cock stood on the rooftree
Co co rico co co rico
In a flash of lightning. Then a damp gust
Bringing rain

Ganga was sunken, and the limp leaves 395
Waited for rain, while the black clouds
Gathered far distant, over Himavant.
The jungle crouched, humped in silence.
Then spoke the thunder
D A 400
Datta: what have we given?
My friend, blood shaking my heart
The awful daring of a moment's surrender
Which an age of prudence can never retract
By this, and this only, we have existed 405
Which is not to be found in our obituaries
Or in memories draped by the beneficent spider
Or under seals broken by the lean solicitor
In our empty rooms
D A 410
Dayadhvam: I have heard the key
Turn in the door once and turn once only
We think of the key, each in his prison
Thinking of the key, each confirms a prison
Only at nightfall, aetherial rumours 415
Revive for a moment a broken Coriolanus
D A
Damyata: The boat responded
Gaily, to the hand expert with sail and oar
The sea was calm, your heart would have responded 420
Gaily, when invited, beating obedient
To controlling hands

I sat upon the shore
Fishing, with the arid plain behind me
Shall I at least set my lands in order? 425

London Bridge is falling down falling down falling down

Poi s'ascose nel foco che gli affina
Quando fiam ceu chelidon—O swallow swallow
Le Prince d'Aquitaine à la tour abolie
These fragments I have shored against my ruins 430
Why then Ile fit you. Hieronymo's mad againe.
Datta. Dayadhvam. Damyata.

Shantih shantih shantih

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

NOTES

Not only the title, but the plan and a good deal of the incidental symbolism of the poem were suggested by Miss Jessie L. Weston's book on the Grail legend: From Ritual to Romance (Macmillan). Indeed, so deeply am I indebted, Miss Weston's book will elucidate the difficulties of the poem much better than my notes can do; and I recommend it (apart from the great interest of the book itself) to any who think such elucidation of the poem worth the trouble. To another work of anthropology I am indebted in general, one which has influenced our generation profoundly; I mean The Golden Bough; I have used especially the two volumes Adonis, Attis, Osiris. Anyone who is acquainted with these works will immediately recognize in the poem certain references to vegetation ceremonies.

I. The Burial of the Dead

Line 20 Cf. Ezekiel 2:7.

23. Cf. Ecclesiastes 12:5.

31. V. Tristan und Isolde, i, verses 5–8.

42. Id. iii, verse 24.

46. I am not familiar with the exact constitution of the Tarot pack of cards, from which I have obviously departed to suit my own convenience. The Hanged Man, a member of the traditional pack, fits my purpose in two ways: because he is associated in my mind with the Hanged God of Frazer, and because I associate him with the hooded figure in the passage of the disciples to Emmaus in Part V. The Phoenician Sailor and the Merchant appear later; also the 'crowds of people', and Death by Water is executed in Part IV. The Man with Three Staves (an authentic member of the Tarot pack) I associate, quite arbitrarily, with the Fisher King himself.

60. Cf. Baudelaire:
Fourmillante cité, cité pleine de rêves,
Où le spectre en plein jour raccroche le passant.

63. Cf. Inferno, iii. 55–7:
si lunga tratta
di gente, ch'io non avrei mai creduto
che morte tanta n'avesse disfatta.

64. Cf. Inferno, iv. 25–27:
Quivi, secondo che per ascoltare,
non avea pianto, ma' che di sospiri,
che l'aura eterna facevan tremare.

68. A phenomenon which I have often noticed.

74. Cf. the Dirge in Webster's White Devil.

76. V. Baudelaire, Preface to Fleurs du Mal.

II. A Game of Chess

77. Cf. Antony and Cleopatra, II. ii. 190.

92. Laquearia. V. Aeneid, I. 726:
dependent lychni laquearibus aureis incensi, et noctem flammis funalia vincunt.

98. Sylvan scene. V. Milton, Paradise Lost, iv. 140.

99. V. Ovid, Metamorphoses, vi, Philomela.

100. Cf. Part III, l. 204.

115. Cf. Part III, l. 195.

118. Cf. Webster: 'Is the wind in that door still?'

126. Cf. Part I, l. 37, 48.

138. Cf. the game of chess in Middleton's Women beware Women.

III. The Fire Sermon

176. V. Spenser, Prothalamion.

192. Cf. The Tempest, I. ii.

196. Cf. Marvell, To His Coy Mistress.

197. Cf. Day, Parliament of Bees:
When of the sudden, listening, you shall hear,
A noise of horns and hunting, which shall bring
Actaeon to Diana in the spring,
Where all shall see her naked skin...

199. I do not know the origin of the ballad from which these lines are taken: it was reported to me from Sydney, Australia.

202. V. Verlaine, Parsifal.

210. The currants were quoted at a price 'carriage and insurance free to London'; and the Bill of Lading, etc., were to be handed to the buyer upon payment of the sight draft.

218. Tiresias, although a mere spectator and not indeed a 'character', is yet the most important personage in the poem, uniting all the rest. Just as the one-eyed merchant, seller of currants, melts into the Phoenician Sailor, and the latter is not wholly distinct from Ferdinand Prince of Naples, so all the women are one woman, and the two sexes meet in Tiresias. What Tiresias sees, in fact, is the substance of the poem. The whole passage from Ovid is of great anthropological interest:
...Cum Iunone iocos et 'maior vestra profecto est
Quam, quae contingit maribus', dixisse, 'voluptas.'
Illa negat; placuit quae sit sententia docti
Quaerere Tiresiae: venus huic erat utraque nota.
Nam duo magnorum viridi coeuntia silva
Corpora serpentum baculi violaverat ictu
Deque viro factus, mirabile, femina septem
Egerat autumnos; octavo rursus eosdem
Vidit et 'est vestrae si tanta potentia plagae',
Dixit 'ut auctoris sortem in contraria mutet,
Nunc quoque vos feriam!' percussis anguibus isdem
Forma prior rediit genetivaque venit imago.
Arbiter hic igitur sumptus de lite iocosa
Dicta Iovis firmat; gravius Saturnia iusto
Nec pro materia fertur doluisse suique
Iudicis aeterna damnavit lumina nocte,
At pater omnipotens (neque enim licet inrita cuiquam
Facta dei fecisse deo) pro lumine adempto
Scire futura dedit poenamque levavit honore.

221. This may not appear as exact as Sappho's lines, but I had in mind the 'longshore' or 'dory' fisherman, who returns at nightfall.

253. V. Goldsmith, the song in The Vicar of Wakefield.

257. V. The Tempest, as above.

264. The interior of St. Magnus Martyr is to my mind one of the finest among Wren's interiors. See The Proposed Demolition of Nineteen City Churches (P. S. King & Son, Ltd.).

266. The Song of the (three) Thames-daughters begins here. From line 292 to 306 inclusive they speak in turn. V. Götterdammerung, III. i: The Rhine-daughters.

279. V. Froude, Elizabeth, vol. I, ch. iv, letter of De Quadra to Philip of Spain:
In the afternoon we were in a barge, watching the games on the river. (The queen) was alone with Lord Robert and myself on the poop, when they began to talk nonsense, and went so far that Lord Robert at last said, as I was on the spot there was no reason why they should not be married if the queen pleased.

293. Cf. Purgatorio, V. 133:
'Ricorditi di me, che son la Pia;
Siena mi fe', disfecemi Maremma.'

307. V. St. Augustine's Confessions: 'to Carthage then I came, where a cauldron of unholy loves sang all about mine ears'.

308. The complete text of the Buddha's Fire Sermon (which corresponds in importance to the Sermon on the Mount) from which these words are taken, will be found translated in the late Henry Clarke Warren's Buddhism in Translation (Harvard Oriental Series). Mr. Warren was one of the great pioneers of Buddhist studies in the Occident.

309. From St. Augustine's Confessions again. The collocation of these two representatives of eastern and western asceticism, as the culmination of this part of the poem, is not an accident.

V. What the Thunder said

In the first part of Part V three themes are employed: the journey to Emmaus, the approach to the Chapel Perilous (see Miss Weston's book), and the present decay of eastern Europe.

357. This is Turdus aonalaschkae pallasii, the hermit-thrush which I have heard in Quebec County. Chapman says (Handbook of Birds in Eastern North America) 'it is most at home in secluded woodland and thickety retreats.... Its notes are not remarkable for variety or volume, but in purity and sweetness of tone and exquisite modulation they are unequalled.' Its 'water-dripping song' is justly celebrated.

360. The following lines were stimulated by the account of one of the Antarctic expeditions (I forget which, but I think one of Shackleton's): it was related that the party of explorers, at the extremity of their strength, had the constant delusion that there was one more member than could actually be counted.

367–77. Cf. Hermann Hesse, Blick ins Chaos:
Schon ist halb Europa, schon ist zumindest der halbe Osten Europas auf dem Wege zum Chaos, fährt betrunken im heiligen Wahn am Abgrund entlang und singt dazu, singt betrunken und hymnisch wie Dmitri Karamasoff sang. Ueber diese Lieder lacht der Bürger beleidigt, der Heilige und Seher hört sie mit Tränen.

401. 'Datta, dayadhvam, damyata' (Give, sympathize, control). The fable of the meaning of the Thunder is found in the Brihadaranyaka--Upanishad, 5, 1. A translation is found in Deussen's Sechzig Upanishads des Veda, p. 489.

407. Cf. Webster, The White Devil, V, vi:
...they'll remarry
Ere the worm pierce your winding-sheet, ere the spider
Make a thin curtain for your epitaphs.

411. Cf. Inferno, xxxiii. 46:
ed io sentii chiavar l'uscio di sotto
all'orribile torre.
Also F. H. Bradley, Appearance and Reality, p. 346:
My external sensations are no less private to myself than are my thoughts or my feelings. In either case my experience falls within my own circle, a circle closed on the outside; and, with all its elements alike, every sphere is opaque to the others which surround it.... In brief, regarded as an existence which appears in a soul, the whole world for each is peculiar and private to that soul.

424. V. Weston, From Ritual to Romance; chapter on the Fisher King.

427. V. Purgatorio, xxvi. 148.
'Ara vos prec per aquella valor
'que vos guida al som de l'escalina,
'sovegna vos a temps de ma dolor.'
Poi s'ascose nel foco che gli affina.

428. V. Pervigilium Veneris. Cf. Philomela in Parts II and III.

429. V. Gerard de Nerval, Sonnet El Desdichado.

431. V. Kyd's Spanish Tragedy.

433. Shantih. Repeated as here, a formal ending to an
Upanishad. 'The Peace which passeth understanding' is a feeble translation of the conduct of this word.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 28.02.09 o godzinie 17:54
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna

Thomas Stearns Eliot

ZIEMIA JAłOWA


"Nam Sibyllam quidem Cumis ego ipse oculis meis vidi
in ampulla pendere, et cum illi pueri dicerent: Sibylla ti
theleis;
respondebat illa: apothanein theló"

Dla Ezry Pounda
il miglior fabbro

I. Grzebanie zmarłych

Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień - spod ziemi
Martwej - wyciąga gałęzie bzu, miesza
Wspomnienie z pożądaniem, niepokoi
Wiosennym deszczem zdrętwiałe korzenie.
Zima nas ochraniała, otulała 5
Ziemię w śnieg zapomnienia, karmiąc
Tę resztkę życia suchymi bulwami.
Lato nas zaskoczyło, idąc nad Starnbergersee
Ulewnym deszczem; stanęliśmy pod kolumnadą,
A potem szliśmy w blasku słońca, do Hofgarten; 10
I pijąc kawę rozmawialiśmy godzinę.
Bin gar keine Russin, stamm' aus Litauen, echt deutsch.
A gdyśmy byli dziećmi, gośćmi arcyksięcia
Mego kuzyna, brał mnie na saneczki,
A ja się bałam. Mówił Marie, 15
Marie, trzymaj się mocno. Pędziliśmy w dół.
W górach, tam jest się wolnym.
Czytam do późna w nocy, zimy spędzam na południu.

Jakie korzenie oplątują głazy, jakie konary
Rosną nad tym rumowiskiem kamieni? Synu człowieczy, 20
Nie potrafisz powiedzieć ani zgadnąć - bo znasz tylko
Stos rozbitych obrazów, pod strzałami słońca,
Gdzie martwe drzewo nie daje chłodu, ulgi świerszcz,
A suchy kamień dźwięku wody. Cień
Leży jedynie pod czerwoną skałą, 25
(Wejdź w ten cień pod czerwoną skałą),
A pokażę ci coś, co różni się zarówno
Od cienia który rankiem kroczy poza tobą
Jak i od cienia co o zmierzchu wstaje by cię spotkać:
Strach ci pokażę w garstce prochu. 30
Frisch weht der Wind
Der Heimat zu
Mein Irisch Kind,
Wo weilest du?
"Rok temu po raz pierwszy dałeś mi hiacynt; 35
Nazywano mnie hiacyntową dziewczyną."
Jednak gdy wracaliśmy, późno, z hiacyntowego ogrodu,
Wilgotne włosy twoje i naręcza kwiatów, nie mogłem
Mówić, w oczach mi ciemniało, nie byłem ani
Żywy, ani martwy i nic nie wiedziałem, 40
Wpatrzony w serce światła, w ciszę.
Oed' und leer das Meer.

Madame Sosostris, słynna wróżka,
Miała silny katar, mimo to uchodzi
Za najmądrzejszą kobietę w Europie, 45
Z przebiegłą talią kart. Oto, mówi,
Pana karta, Żeglarz Fenicki - topielec
(Perły lśnią - kiedyś to były oczy. Patrz!)
Oto jest Belladonna, Pani Skał.
Pani losu. 50
Tutaj mężczyzna z trzema pałkami, a tam Koło,
A to jednooki kupiec, a ta karta
Ślepa, oznacza coś co niesie na swych plecach,
Czego nie wolno mi zobaczyć. Nie dostrzegam
Wisielca. - Grozi Panu śmierć w wodzie. 55
Widzę tłum ludzi wciąż chodzących wkoło.
Dziękuję. Gdyby Pan widział drogą panią Equitone,
Proszę powiedzieć, że przyniosę jej horoskop osobiście:
Trzeba być tak ostrożnym w takich czasach.

Nierzeczywiste Miasto, 60
Pod mgłą brunatną zimowego świtu,
Tłum płynął Mostem Londyńskim, tak wielu -
Nie przypuszczałem, śmierć wzięła tak wielu.
Westchnienia - krótkie, rzadkie - z płuc się dobywały,
A każdy patrzył w dół pod nogi. 65
Płynęli wzgórzem, potem w dół, w King William Street,
Gdzie Matka Boska Woolnoth wydzwania godziny,
Dziewiąty dźwięk, ostatni, wybijając martwo.
Tam widząc kogoś, kogo znałem, zawołałem: "Stetson!
Na jednym statku byliśmy pod Mylae! 70
Ten trup, którego posadziłeś rok temu w ogrodzie,
Czy zaczął już kiełkować? Będzie kwitł w tym roku?
Czy mróz śmiertelnym szronem okrył jego łoże?
Och, trzymaj psa z daleka, on kocha człowieka -
W ziemi pazurem grzebiąc, na wierzch go wywleka! 75
Ty! hypocrite lecteur! - mon semblable, - mon frére!"

II. Partia szachów

Krzesło w którym siedziała, jako lśniący tron
Łuną płonęło na marmurze, gdzie zwierciadło -
Wsparte słupami rzeźbionymi w kiście winnych gron
Z których złocisty wyglądał Kupido 80
(A drugi oczy ukrył za skrzydłami)
- Siedmioramiennych kandelabrów zdwajało płomienie,
By odbić światło w inkrustacjach stołu, skąd
Blask jej klejnotów szedł im na spotkanie
Z puzder z atłasu - w rozrzutnym nadmiarze. 85
W otwartych fiolkach z szkieł barwionych i słoniowej kości
Czaił się dziwny zapach syntetycznych perfum,
Maście, pudry i płyny - w niespokojnych i zwodzących
Woniach topiły zmysły; gdy wzbijał je wiew
Niosąc chłód od okna - wznosząc się - 90
Tuczyły złoty długi płomień świec,
I kładąc dym ich na plafonie
Mąciły deseń liści w kasetonach.
Sczerniałe w morzu drzewo, nabijane miedzią,
Zielenią i oranżem płonąc wśród barwnych kamieni 95
Rzucało blask posępny - w nim rzeźbiony delfin płynął.
Ponad antycznym kominkiem, jak gdyby
W otwartym oknie widok, a w nim leśna scena:
Przemiana Filomeli, przez barbarzyńskiego króla
Tak okrutnie zgwałconej; i dotąd tam słowik 100
Dziewiczo czystym głosem napełnia pustkowie,
I ciągle płacze, ciągle ściga świat:
"Dżag Dżag" dla brudnych uszu.
I inne wyschłe pniaki i strumienie czasu
Były opowiedziane w krąg na ścianach; twarze 105
Wychylone i pochylone, uciszały pokój.
Szelest stóp wchodził po kamiennych schodach.
W świetle kominka, pod szczotką jej włosy
Rozsypywały się w iskrzące punkty
Jarzyły w słowach, potem milkły zagniewane. 110

"Źle z moimi nerwami tej nocy. Źle. Ach, zostań ze mną.
Mów do mnie. Czemu nigdy nic nie mówisz. Mów.
0 czym ty myślisz? Co ty myślisz? Co?
Ja nigdy nie wiem, o czym myślisz. Pomyśl."

Myślę - jesteśmy w szczurzym zaułku 115
Gdzie zmarli ludzie pogubili kości.

"Co to za hałas?"
Wiatr pod drzwiami.
"Co to za hałas znowu? Co ten wiatr wyrabia?"
Nic, znowu nic.120
"Czy
Ty nic nie wiesz? Nic nie widzisz? Nie pamiętasz
Nic?"
Pamiętam
Perły lśnią - kiedyś to były oczy. 125
"Czy jesteś żywy, czy umarły? Nic nie ma w twej głowie?"
Tylko
0 0 0 ten szekspirowski szlagier
Taki elegancki
Tak inteligencki 130
"I co mam teraz robić? Co mam robić? Co?
Wyjść tak jak stoję i iść po ulicy
Z włosami rozwianymi, tak. A co zrobimy jutro?
I co w ogóle mamy robić?"
Gorąca woda o dziesiątej, 135
Zakryty wóz o czwartej, gdy ulica deszczem lśni,
I rozegramy partię szachów, oczy bez powiek zaciskając
I oczekując na stukanie w drzwi.

Kiedy mąż Lilki wracał do cywila. To powiedziałam -
Nie owijałam w bawełę, powiedziałam jej prosto z mostu, 140
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS
Teraz gdy Albert wraca, oporządź się trochę.
Będzie chciał wiedzieć, co zrobiłaś z forsą, którą ci dał
Abyś wstawiła zęby. Dał ci, sama to widziałam.
Wszystkie jej wyrwij Lilka i wpraw sobie nowe, 145
Tak powiedział - przysięgam, już nie mogę patrzeć
Na ciebie - i ja również, powiadam, i pomyśl o biednym Albercie,
Cztery lata był w woju, teraz chce mieć frajdę,
A jeśli ty nie zechcesz, to znajdą się inne.
0 czyżby, odpowiedziała. Coś w tym rodzaju, mówię. 150
To choć wiem komu dziękować, i łypnęła na mnie okiem.
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS
Jak ci się nie podoba, to się wypchaj, mówię.
Inne tylko czekają na taką okazję.
Lecz jak Albert da nogę, wspomnisz moje słowa. 155
Jak ci nie wstyd, powiadam, wyglądać jak antyk
(A ma tylko trzydzieści jeden lat).
Nic na to nie poradzę, mówi, twarz jej się wyciąga,
To przez proszki, powiada, co brałam na spędzenie.
(Ma już piątkę, przy Jurku omal nie umarła) 160
Aptekarz mówił - będzie dobrze, ale nie jestem ta sama.
Jesteś lepsza idiotka, powiadam,
Jeśli ci Albert nie da spokoju, tak już będzie,
Po coś ty wyszła za mąż, jak nie chcesz mieć dzieci?
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS 165
Dobra, w niedzielę Albert był już w domu - ugotowała golonkę,
Mnie zaprosili na obiad, bym skosztowała pyszności...
PROSZĘ SZYBCIEJ JUŻ CZAS
PROSZĘ SZYBCIEJ ZAMYKAMY
Dobranoc Bill. Dobranoc Lu. Dobranoc May. Dobranoc. 170
Pa pa. Dobranoc. Dobranoc.
Dobranoc paniom, dobranoc wdzięcznym paniom, dobranoc, dobra noc.

III. Kazanie ognia

Namiot rzeki już pękł; ostatnie palce liści
Chwytając się kurczowo, toną w rozmokłym brzegu. Wiatr
Przebiega brunatną ziemię, bezgłośnie. Nimfy odpłynęły. 175
Słodka Tamizo, płyń łagodnie nim skończę mą pieśń.
Rzeka nie niesie już pustych butelek, śniadaniowych papierów,
Jedwabnych chustek, niedopałków, pudełek,
I innych świadectw letnich nocy. Nimfy odpłynęły.
I ich przyjaciele, obiboki - synowie dyrektorów, 180
Spłynęli, nie zostawiając adresów.
Nad wodami Lemanu siedziałem płaczący...
Słodka Tamizo, płyń łagodnie nim skończę mą pieśń,
Słodka Tamizo, płyń łagodnie, bo cichy i krótki mój śpiew.
Lecz za plecami, skąd wiatr zimny dmucha 185
Klekot kości, i chichot od ucha do ucha.

Szczur pełznął miękko pomiędzy chwastami
Wlokąc swój śliski brzuch po brzegu,
Gdym łowił ryby w zatęchłym kanale
W zimowy wieczór w pobliżu gazowni 190
Dumając o tym jak utonął mój brat, król
I o wcześniejszej śmierci króla - mego ojca.
Na mokrym brzegu nagie białe ciała
Kości rzucone na ciemne poddasze,
Chrobocą tylko pod nogami szczurów, rok po roku. 195
Lecz za plecami słyszę od czasu do czasu
Dźwięki klaksonów i motorów - które wiozą
Sweeneya wiosną do pani Porter.
Nad panią Porter księżyc wschodzi
Usiadła z córką w światła powodzi 200
I myją nogi w sodowej wodzie
Et O ces voix d'enfants, chantant dans la coupole!

Tłit tłit tłit
Dżag Dżag Dżag Dżag Dżag
Tak okrutnie zgwałconej 205
Tereu

Nierzeczywiste Miasto
Pod mgłą brunatną w zimowe południe
Pan Eugenides, handlowiec ze Smyrny
Nie ogolony, w kieszeniach rodzynki, 210
Dokumenty: C.i.f. Londyn, płatne przy odbiorze,
Zaprosił mnie w ludowej francuszczyźnie
Na lancz w Hotelu Cannon Street
A następnie na weekend w Metropolu.

0 fioletowej godzinie, gdy oczy i plecy 215
Podniosą się znad biurka, gdy ludzka maszyna
-Jak taksówka drżąc, czeka,
Ja Tejrezjasz, choć ślepy, drżący między dwoma żywotami,
Starzec o piersiach sflaczałych, kobiecych, widzę
0 fioletowej godzinie, wieczór, który dąży 220
Do przystani: wiedzie marynarza z okrętu do domu;
I maszynistkę - sprząta resztki po śniadaniu,
Zapala piecyk, z puszek wyjmuje jedzenie,
Jej niebezpiecznie w oknie wiszącą bieliznę
Grzeją ostatnie słoneczne promienie, 225
Na tapczanie (co w nocy jest łóżkiem) - niedbała
Sterta - gorset, stanik, pończochy, pantofle.
Ja Tejrezjasz, o zwiędłych kobiecych wymionach,
Pojąłem scenę, dalszy ciąg przepowiedziałem
- Ja też na gościa o zmierzchu czekałem. 230
Wchodzi - w krzykliwym stroju i pryszczaty
Chudy pisarczyk - zuchwale spoziera,
Jeden z maluczkich, których pewność lśni
Jak jedwabny cylinder bradfordzkiego milionera.
Skończyła jeść, siedzi zmęczona i znudzona, 235
Chwila jest teraz pomyślna - zgaduje,
Pieszczotą pragnie skłonić ją do pieszczot,
Ona nie broni się, ale i nic nie czuje.
Gwałtowny, szybki, szturmuje od razu,
Rękę przesuwa wciąż w nowe regiony 240
- Nie oczekuję żadnej odpowiedzi,
Wystarczy mu, że nie jest odtrącony.
(I ja Tejrezjasz przeżyłem to wszystko
Co się odbyło tu, na tym tapczanie;
Ja który zszedłem w świat umarłych nisko 245
I stałem w kurzu przy tebańskiej bramie)
W drzwiach jeszcze całus protekcyjny dodał
I po omacku schodzi po nie oświetlonych schodach...

Ona odwraca się i chwilę patrzy w lustro,
Wie że był tutaj, lecz o nim nie myśli; 250
I czuje tylko w głowie wielką pustkę:
"Poszedł, jak dobrze, że już jest po wszystkim".
Gdy z drogi cnoty schodzi śliczna pani -
Przed lustrem staje z pochyloną głową,
Włosy upina drżącymi rękami 255
I na gramofon kładzie płytę nową.

"Muzyka ta, obok mnie pełzła nad grzbietami fal"
Wzdłuż Strandu szła, do Queen Victoria Street.
O Miasto miasto, czasem jednak słyszę
Stojąc przed barem na Lower Thames Street, 260
jak mandolina delikatnie łka
I gwar i brzęk który dobiega z wnętrza
Gdzie ryb handlarze schodzą się w południe: gdzie ścian
Magnusa Męczennika przepych i prostota
Jest niepojętym pięknem jońskiej bieli oraz złota. 265

Rzeka wypaca
Ropę i smar
Fala zawraca
Odpływa w dal,
Żagle czerwone 270
Szerokie
W stronę wiatrów zwrócone
Na ciężkich rejach.
Za galarami kłody na fali
Płyną ku Greenwich 275
Psia wyspa w dali.
Wajalala laja
Wallala lajalala
Elżbieta i Leicester
Rytmiczne wiosła 280
Rufę jak złotą
Muszlę
Uniosły,
Wiatr rześki marszczy
Fale na brzegu 285
Wiatr południowy
Niesie w dół biegu
Dzwonów dzwonienie
W śród białych wież
Wajalala laja 290
Wallala lajalala

"Tramwaje oraz drzewa w kurzu.
Zrodziło mnie Highbury. Richmond i Kew
Zgubiły mnie. - Pod Richmond nogi rozłożyłam
Leżąc na wznak, na czółna wąskim dnie." 295

"Moje stopy na Moorgate, serce
Rzuciłam pod stopy. Po wszystkim
Płakał, szeptał >>zaczniemy od nowa
"W Margate, na piaskach 300
Nie potrafię powiązać
Z niczym - niczego.
Połamane paznokcie brudnych rąk.
Moi starzy, ludzie skromni, nie oczekują
Niczego." 305
la la

Do Kartaginy przybyłem wówczas

Płonąc płonąc płonąc płonąc
0 Panie Ty wyrywasz mnie
0 Panie Ty wyrywasz 310

płonąc

IV. Śmierć w wodzie

Fenicjanin Flebas, martwy od dwu niedziel,
Zapomniał krzyku mew, i morza przypływów
Zysków i strat.
Głębinowy prąd 315
Obgryzał jego kości szepcąc. Wznosił się i spadł -
Płynąc pośród dojrzałych oraz młodych lat
Aż wchłonął go wir.
Niewierny czy Żyd
0 ty - który obracasz kołem i spoglądasz w wiatr, 320
Wspomnij Flebasa, co był piękny i smukły - jak ty.

V. Co powiedział grom

Po krwawym blasku żagwi na spoconych twarzach
Po mroźnej ciszy w ogrodach
Po męce i agonii na kamiennych wzgórzach
Po krzyku i płaczu 325
Więzieniu pałacu i łoskocie
Wiosennych grzmotów wśród dalekich gór
Ten co był żywy teraz jest umarły
My co byliśmy żywi umieramy teraz
Z resztką cierpliwości 330

Tu nie ma wody tu jest tylko skała
Skała bez wody i piaszczysta droga
Droga wijąca się wśród gór nad nami
Między skałami głazami bez wody
Gdyby tu była woda stanąłbym i pił 335
Lecz pośród skał nie można myśleć ani stać
Suchy jest pot a stopy grzęzną w piachu
Gdyby tu woda spływała ze skał
Martwa jest paszcza gór spróchniałe zęby pluć nie mogą
Tutaj nie można usiąść leżeć ani stać 340
I ciszy nawet nie ma w górach
Tylko bezpłodny suchy grzmot bez deszczu
I samotności nawet nie ma w górach
Tylko posępne czerwone twarze - drwią i szydzą
W drzwiach lepianek z popękanej gliny 345
Gdyby tu była woda
A nie skała
Gdyby tu była skała
Ale i woda
I woda 350
Źródło
Sadzawka wśród skał
Gdyby tu był chociażby wody dźwięk
A nie cykada
I śpiew suchych traw 355
Ale na skale wody dźwięk
Gdzie drozd-pustelnik śpiewa pośród sosen
Krop kap krop kap kap kap kap
Ale tu nie ma wody

Kim jest ten trzeci, który zawsze idzie obok ciebie? 360
Gdy liczę nas, jesteśmy tylko ty i ja
Lecz gdy spoglądam przed siebie w biel drogi
Zawsze ktoś jeszcze idzie obok ciebie,
Stąpa spowity płaszczem brunatnym, w kapturze
Nie wiem czy jest to kobieta czy mąż 365
- Kim jest ten, który idzie po twej drugiej stronie?

Co to za dźwięki wysoko w powietrzu
Pomruk matczynych lamentów
Co to za hordy w kapturach, jak roje
Na bezkresnych równinach, utykają na spękanej ziemi 370
Otoczonej jedynie płaskim horyzontem
Co to za miasto nad łańcuchem gór
Pęka i zrasta się i rozpryskuje - w fioletowym wietrze
Walące się wieże
Jeruzalem Ateny Aleksandria 375
Wiedeń Londyn
Nierzeczywiste

Kobieta długie czarne naciągnęła włosy
Muzykę szeptów grała na tych strunach
A nietoperze z twarzą dziecka, w fioletowym świetle 380
Gwizdały i biły skrzydłami
I pełzły w dół głowami po sczerniałym murze
I odwrócone w dół w powietrzu trwały wieże
Dzwoniąc podzwonne dzwonów, co czas wyznaczały
I głosy śpiewające z pustych cystern i wyschniętych źródeł 385

W zapadłej dziurze pomiędzy górami
W nikłym świetle księżyca śpiewa trawa
Na rozwalonych grobach, wokoło kaplicy.
Jest tu pusta kaplica, dom tylko dla wichrów
Bez okien, drzwi tańczące na zawiasach, 390
Wyschłe kości nikomu nie wyrządzą krzywdy.
Jedynie kogut stanął na wierzchołku dachu
Ku-ku-ryku ku-ku-ryku
W świetle błyskawic. Potem wilgotny powiew
Niosący deszcz 395

Ganges wysechł do mułu, a liście omdlałe
Czekały deszczu, kiedy czarne chmury
Zebrały się daleko, hen, nad Himawantem.
Dżungla przysiadła, skuliła się w milczeniu.
Wówczas przemówił grom 400
DA
Datta: cośmy dali?
Mój przyjacielu, krew wstrząsa mym sercem,
Okropną śmiałość chwili wyrzeczenia
Lata rozwagi nie są cofnąć w stanie, 405
Przez to, i tylko przez to, trwaliśmy wśród żywych
Czego nie znajdą w naszych nekrologach
Ani w pamiątkach które zasnuł dobroczynny pająk
Lub pod pieczęcią którą chudy rejent złamie
W naszych pustych pokojach 410
DA
Dajadwám: klucz słyszałem
Raz obrócony w drzwiach i tylko jeden raz
Każdy w więzieniu swym - myśli o kluczu
Myśląc o kluczu, potwierdza więzienie 415
Tylko o zmierzchu eteryczna wieść
Wskrzesza na chwilę złamanego Koriolana
DA
Damjata: Łódź odpowiadała
Radośnie, dłoni nawykłej do źagla i wiosła 420
Morze było spokojne, twoje serce by odpowiedziało
Radośnie - tętnem posłusznym
Wiodącej dłoni

Siedziałem na brzegu
Łowiąc ryby, wyschnięta równina poza mną, 425
Czy w końcu na mych ziemiach zaprowadzę ład?
Most Londyński wali się wali się wali się
Poi s'ascose nel foco che gli affina
Quando fiam uti chelidon
- 0 jaskółko jaskółko
Le Prince d'Aquitaine á la tour abolie 430
Te fragmenty oparłem o moje ruiny
Wtedy dogodzę tobie. Hieronimo znowu szalony.
Datta. Dajadwám. Damjata.

Śanti śanti śanti


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

PRZYPISY

Nie tylko tytuł, lecz również plan i znaczna część symboliki poematu zostały zasugerowane przez książkę panny Jessie L. Weston o legendzie Graala: "Od rytuału do romansu średniowiecznego (Cambridge)". W istocie tak wielki jest mój dług, że książka panny Weston wyjaśni lepiej trudności poematu, niż mogą to uczynić moje przypisy; polecam ją (niezależnie od tego, że jest to książka sama w sobie bardzo interesująca) każdemu, kto sądzi, że takie wyjaśnienie poematu warte jest trudu. Zawdzięczam wiele również innemu dziełu z zakresu antropologii, które wywarło głęboki wpływ na moje pokolenie: mam na myśli "Złotą gałąź"; posłużyłem się szczególnie jego dwutomową częścią "Adonis, Attis, Ozyrys". Każdy, kto zna te dzieła, rozpozna natychmiast w poemacie pewne odwołania do obrzędów związanych z wegetacją.

I. Grzebanie zmarłych

20. Porównaj Ezechiel II, i.
23. Por. Eklezjastes XII, v.
31. Patrz "Tristan und Isolde", I, wersy 5-8.
42. Tamże, III, wers 24.
46. Nie wiem dokładnie, z czego składa się talia kart Tarota, którą posłużyłem się dowolnie, tak jak było mi wygodnie. Wisielec-karta z tradycyjnej talii - odpowiadał moim celom w dwojaki sposób: ponieważ kojarzy mi się on w myśli z Powieszonym Bogiem Frazera, oraz ponieważ kojarzę go z postacią w kapturze z podróży uczniów do Emaus w części V. Żeglarz Fenicki oraz Kupiec pojawiają się później, "tłum ludzi" również, a "śmierć w wodzie" ma miejsce w części IV. Mężczyznę z Trzema Pałkami (autentyczną kartę talii Tarota) kojarzę, całkowicie dowolnie, z samym Królem Rybakiem.
60. Por. Baudelaire:
"Fourmillante cité, cité pleine de réves
Ou le spectre en plein jour racoroche le passant ".
63. Por "Inferno", III, 55-57:
"si lunga tratta
di gente, ch'io non avrei mai creduto
che morte tanta n'avesse disfatta".
64. Por. "Inferno", IV, 25-27:
"Quivi, secondo che per ascoltare,
non avea pianto, mache di sospiri,
che l'aura eterna facevan tremare".
68. Zjawisko, które często obserwowałem.
74. Por. pieśń żałobną w "Białej diablicy" Webstera.
76. Patrz Baudelaire, Przedmowa do "Kwiatów zła".

II. Partia szachów

77. Por. "Antoniusz i Kleopatra", II, ii, w.190.
92. Laquearia. Patrz "Eneida", I, 726:
"dependent lychni laquearibus aureis incensi, et
noctem flammis funalia vincunt".
98. Leśna scena. Patrz Milton, "Raj utracony", IV,140.
99. Patrz Owidiusz, "Przemiany", VI, Philomela.
100. Por, część III, w. 205.
115. Por, część III, w.195.
118. Por. Webster: "Is the wind in that door still?"
126. Por. część I, 37, 48.
138. Por. partię szachów w "Women Beware Women" Middletona.

III. Kazanie ognia

174. Patrz Spenser, "Prothalamion".
i91. Por. "Burza", I, ii.
196. Por. Marvell, "To His Coy Mistress".
197. Por.Day, "Parliament of Bees":
"When of the sudden, listening, you shall hear,
A noise of horns and hunting, which shall bring
Actaeon to Diana in the spring,
Where all shall see her naked skin.., "
199. Nie znam pochodzenia ballady, z której te wiersze zostały zaczerpnięte; przesłano mi ją z Sydney z Australii.
203. Patrz Verlaine, "Parsifal".
210. Rodzynki były notowane po cenie "przewóz i ubezpieczenie gratis aż do Londynu". List przewozowy i inne dokumenty miały być wręczone nabywcy po zapłaceniu rachunku.
218. Tejrezjasz, chociaż jedynie widz, a nie "postać", jest jednak najważniejszą osobą poematu, łączącą w sobie wszystkie pozostałe. Podobnie jak jednooki handlarz, sprzedawca rodzynek, przechodzi w Żeglarza Fenickiego, a ten nie jest całkowicie różny od Ferdynanda, księcia Neapolu, tak wszystkie kobiety są jedną kobietą, a obie płcie łączą się w Tejrezjaszu, To, co widzi Tejrezjasz, jest w istocie substancją poematu. Cały ustęp z Owidiusza ma duże znaczenie antropologiczne:
.. <
Quam, quae contingit maribus>>, dixisse, ,
Illa negat: placuit quae sit sententia docti
Duaerere Tiresiae: venus huic Brat utraque nota.
Nam duo magnorum viridi coeuntia silva
Corpora sepentum baculi violaverat ictu
Deque viro factus, mirabile, femina sepiem
Egeratautumnos; octavo rursus eosdem
Vidit et ,
Dixit <
Nunc quoque vos feriam!>> pecussis anguibus isdem
Forma prior rediitgenetivaque venit imago,
Arbiterhic igitursumptus de lite iocosa
Dicta lovis firmat; gravius Saturnia iusto
Nec pro materia fertur doluisse suique
ludicis aeterna damnavit lumfna nocce,
At pateromnipotens (neque enim licet inrita cuiquam
Facta dei fecisse deo) pro lumine adempto
Scire fatura dedit poenamque levavit honore".
221. Może to się wydać mniej dokładne niż wersy Safony, lecz miałem na myśli rybaka łowiącego "przybrzeżnie", który powraca z zapadnięciem nocy,
253. Patrz Goldsmith, pieśń w "Plebanie z Wakefieldu".
257. Patrz "Burza", jak wyżej,
264. Wnętrze kościoła Św. Magnusa Męczennika jest moim zdaniem jednym z najbardziej udanych wnętrz Wrena. Patrz: "The Proposed Demolition of Nineteen City Churches"(P.S. King and Son, Ltd.).
266. Śpiew (trzech) Cór Tamizy tu się rozpoczyna. Od wersu 292 do 306 włącznie, wypowiadają się one kolejno. Patrz Götterdammerung, III,
i: "Córy Renu".
279. Patrz Froude, "Elisabeth", tom I, rozdz. IV, list De Quadra do Filipa Hiszpańskiego: "Po południu byliśmy na łodzi, przyglądając się zabawom na rzece. (Królowa) była sama z Lordem Robertem i ze mną na rufie, gdy zaczęli mówić o niedorzeczności, i zaszli tak daleko, te Lord Robert powiedział w końcu, że skoro jestem na miejscu, nie ma powodu, aby nie
mogli być poślubieni, jeśli tak się królowe] spodoba".
293. Por. "Purgatorio", V,133:
"Ricorditi di me, che Bon la Pia;
Siena mi fe', disfecemi Maremma ".
307. Patrz "Wyznania" Św. Augustyna: "do Kartaginy przybyłem wówczas
gdzie kocioł bezbożnych miłości śpiewał mi stale wokół uszu".
308. Pełny tekst "Kazania o Ogniu" Buddy (które pod względem ważności
odpowiada "Kazaniu na Górze"), skąd wzięte zostały te słowa, można znaleźć w ksiąźce Henry'ego Clarke'a Warrena "Buddhism in Translation (Harvard Oriental Series). Warren był jednym z wielkich pionierów
studiów buddystycznych na Zachodzie.
309. Znów z "Wyznań" Św. Augustyna. Zestawienie tych dwóch przedstawicieli
wschodniego i zachodniego ascetyzmu, jako kulminacja tej części poematu, nie jest przypadkowe.

V. Co powiedział grom

Pierwsza połowa części V jest osnuta wokół trzech tematów: podróży do Emaus, zbliżenia się do Niebezpiecznej Kaplicy (patrz książka panny Weston), oraz obecnego rozpadu Europy Wschodniej.
357. Jest to Turdus aonalaschkae pallasii,drozd-pustelnik, którego słyszałem w prowincji Quebec. Chapman powiada ("Handbook of Birds of Eastern North America"), że "przebywa najchętniej w ustronnych lasach i gęstych zaroślach.... Jego śpiew nie wyróżnia się bogactwem ani siłą, ale nie ma sobie równego w czystości i słodyczy tonów oraz w znakomitej
modulacji". Słusznie sławi się jego "pieśń spadających kropli wody".
360. Poniższe wiersze powstały pod wpływem sprawozdania jednej z
polarnych ekspedycji (zapomniałem której, ale sądzę, że jednej z wypraw Shackletona): wspomniano tam, że grupa podróżników, będąc u kresu sił, miała ciągłe złudzenie, iż jest o jednego członka wyprawy więcej, niź w rzeczywistości można było się doliczyć.
367-77. Por. Herman Hesse, "Blick ins Chaos": "Schon ist halb
Europa, schon ist zumindest der halbe Osten Europas auf dem Wege zum Chaos, fahrt betrunken im heiligen Wahn am Abgrund entlang und singt dazu, singt betrunken und hymnisch wie Dmitri Karamosoff song. Ueber diese Lieder tacht der Biirger beleidigt, der Heilige und Seher hort sie mit Tranen".
402. "Datta, dajadwám, damjata"(Dawaj, współczuj, panuj nad sobą).
Opowieść o znaczeniu Gromu można znaleźć w "Brihadaranyaka-Upanishad", 5,1; a przekład u Deussena, "Sechzig Upanishads des Veda", s. 489.
408. Por. Webster, "Biała diablica", V, vi:
.,. they'll remarry
Ere the worm pierce your winding-sheet, ere the spider
I Make a thin curtain for your epitaphs ".
412. Por. "Inferno", XXXIII, 46:
"ed io senni chiavar l'uscio di sotto
alf' orrible torre".
Również F.H. Bradley, "Appearence and Reality", s. 346. "Moje zewnętrzne wrażenia są dla mnie nie mniej osobiste niż moje myśli lub uczucia. W obu wypadkach moje doznania zamykają się w swym własnym kręgu, kręgu zamkniętym na zewnątrz; i, mając wszystkie elementy podobne, każda sfera jest jednak nieprzezroczysta dla innych, które ją otaczają. (...) Krótko mówiąc, rozpatrywany jako egzystencja, która pojawia się w duszy - cały świat, jest dla każdego odrębny i osobisty dla
jego duszy".
425. Patrz Weston, "Od rytuału do romansu średniowiecznego": rozdział o
Królu Rybaku.
428. Patrz "Purgatorio", XXVI,148:
"ŤAra vos precaquella valor
que vos gnida al som de I'escalina,
so vegna vos a temps de ma dolor. ť
Poi s'ascose ne/ foco chegli affina".
429. Patrz "Pervigilium Veneris". Por. Philomela-wcz.ll i III,
430. Patrz Gerard de Nerval, sonet "EI Desdichado".
432. Patrz Kyd, "Tragedia hiszpańska".
434. Śanti. Powtórzone jak tutaj, jest rytualnym zakończeniem
"Upaniszad". Naszym odpowiednikiem tego słowa jest "Pokój ponad wszelkie pojęcie".

tłum. Krzysztof BoczkowskiRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 28.02.09 o godzinie 17:50
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

Laurie Anderson

Life on a string

A summer night the hot the heat
Sit at my desk fluorescent light
Drawing a picture of a perfect moment

I saw it once on a grand avenue
That stretched into the distance
And you and I were walking there
Lost in the moment

Life on a string
Life on a string

Some people know exactly where they're going
The pilgrims to Mecca
The climbers to the mountaintop
But me, I'm just looking
For just a single moment
So I can slip through time

Life on a string
Life on a string.
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

Laurie Anderson

speechless

It was August. Summer of '82.
You had that rusty old car
And me I had nothing better to do.
You picked me up. We hit the road. Baby me and you.

We shot out of town drivin' fast and hard.
Leaving our greasy skid marks in people's back yards.
We were goin' nowhere. Just driving around.
We were goin' in circles. And me I was just hanging on.

Like in that Annie Dillard book
Where she sees that eagle with the skull of a weasel
Hanging from its neck
And here's how it happened, listen.
Eagle bites the weasel. Weasel bites back.
They fly up to nowhere. Weasel keeps hangin' on.
Together forever.

We were goin' nowhere. Just driving around.
You did all the talking and me I didn't make a sound
If I open my mouth now I'll fall to the ground

If I could open my mouth. There's so much I would say.
Like I can never be honest. Like I'm in it for the thrill.
Like I never loved anyone. And I never will.

Eagle bites the weasel. Weasel bites back.
They fly up to nowhere. Weasel keeps hangin' on.
Together forever.

I remember that old coat my grandma used to wear
Made of weasels biting each other's tails
A vicious circle. An endless ride.
On the back of an old woman.

Eagle bites the weasel. Weasel bites back.
They fly up to nowhere. Weasel keeps hangin' on.
Together forever.
And me? I'm goin' in circles. I'm circling around.
And if I open my mouth now I'll fall to the ground.
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

Laurie Anderson

The island I come from

Let me tell you a story about Kokovoko
The island where I come from
The beaches are littered with rotten coconuts
And there are pieces of old skulls lying all around

Jewels and sand and rising water
Visions I've seen and cries I've heard
I can't put these things into words
Might as well put some beans
In a hollow gourd and shake it, shake it

I've floated on an icecap with a white polar bear
I've floated up and down the golden stairs
I've seen whales and caught in sails all twiskeetwee
But me? I don't say much

Jewels and sand and rising water
Visions I've seen and cries I've heard
I can't put these things into words
Might as well put some beans
In a hollow gourd

There are lots of people who talk just to hear the sound
The sound, the sound of their own voices
But take an empty shell and put it up to your ear
You can hear the ocean rumbling around in there

Ooo the greasy wheel it goes round
The humming of the breeze it makes a whishing
and whirring sound
The sudden silence when the burning sun goes down

Jewels and sand and rising water
Visions I've seen and cries I've heard
I can't put these things into words
Might as well put some beans
In a hollow gourd and shake it, shake it
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna


Obrazek
Robert Bringhurst (ur. 1946) – poeta, prozaik i tłumacz kanadyjski, urodzony
w USA. W swojej twórczości łączy elementy europejskiego dziedzictwa kulturowego, zwłaszcza modernizmu (Ezra Pound, Basil Bunting) z kanadyjską, postmodernistyczną poetyką tropienia śladów pre-kolonialnej historii i prehistorii Ameryki. Wydał m. in. tomy wierszy: „The Shipwright's Log” (1972), “Eight Objects” (1975), “Tzuhalem's Mountain” (1982 ), “The Beauty of the Weapons: Selected Poems 1972–82” (1982, nominowany do prestiżowej w Kanadzie nagrody Governor General's Awards for Literary Merit), “Tending the Fire” (1985), “The Blue Roofs of Japan” (1986), “The Book
of Silences” (2001), “Ursa Major” (2003), “New World Suite Number Three: A poem
in four movements for three voices” (2006).

These poems she said

These poems, these poems,
these poems, she said, are poems
with no love in them. These are the poems of a man
who would leave his wife and child because
they made noise in his study. These are the poems
of a man who would murder his mother to claim
the inheritance. These are the poems of a man
like Plato, she said, meaning something I did not
comprehend but which nevertheless
offended me. These are the poems of a man
who would rather sleep with himself than with women,
she said. These are the poems of a man
with eyes like a drawknife, with hands like a pickpocket's
hands, woven of water and logic
and hunger, with no strand of love in them. These
poems are as heartless as birdsong, as unmeant
as elm leaves, which if they love love only
the wide blue sky and the air and the idea
of elm leaves. Self-love is an ending, she said,
and not a beginning. Love means love
of the thing sung, not of the song or the singing.
These poems, she said. . . .
You are, he said,
beautiful.

That is not love, she said rightly.

przekład Krzysztofa Korżyka pt. „Te wiersze, rzekła”
w temacie Czym jest wiersz?


The Beauty of the Weapons

El-Arish, 1967

A long-armed man can
carry the nine-millimeter
automatic gun slung
backward over the right shoulder.

With the truncated butt
caught in the cocked
elbow, the trigger
falls exactly to hand.

These things I remember,
and the fuel-pump gasket cut
from one of the innumerable
gas masks in the roadside dump.

I bring back manuscript picked
up around incinerated trucks
and notes tacked next
to automatic track controls.

Fruits of the excavation.
This is our archaeology.
A dig in the debris
of a civilization six weeks old.

The paper is crisp and brittle
with the dry rock and the weather.
The Arabic is brittle
with the students’ first exposure

to air-war technology and speed.
Ridiculous to say so, but
the thought occurs,
that Descartes would be pleased:

the calculus is the language
of the latest Palestinian
disputations
in the field of theology.

The satisfying feel
of the fast traverse
on the anti-aircraft guns
is not in the notes.

It lies latent and cool
in the steel, like the intricate
mathematics
incarnate in the radar:

the antennae folded and rolled
like a soldier’s tent,
sweeping the empty
sky and the barren horizon,

the azimuth and the elevation,
sweeping the empty air
into naked abstraction,
leading the guns.

The signal is swirled until it
flies over the lip like
white, weightless
wine from the canteen cup.

Invisibly, the mechanism sings.
It sings. It sings like a six-ton flute:
east, west, always the same
note stuck in the rivetless throat.

And yet, a song as intricate
as any composition by Varese,
and seeming, for the moment, still
more beautiful, because,

to us, more deadly.
Therefore purer, more
private, more familiar,
more readily feared, or desired:

a dark beauty, with a steel sheen,
caught in the cocked
mind’s eye and brought
down with an extension of the hand.

przekład Krzysztofa Korżyka pt. „Piękno broni”
w temacie Narzędzia - przedłużenie człowieka


Inne wiersze Roberta Bringhursta w tematach: Zaśpiewam ci pieśń,
Powroty, Trudne pytania, Śmierć, Przypowieść – R. M.
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.03.10 o godzinie 23:23
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

Jerzy Siemasz

Variations on the "Eye" Rhyme


Up and down all along the line
The only thing I crave's a flicker of starlight in your eyes,
No use trying to change my mind, you see -
That's what I would like to live by.
All my life I've been looking up
To find a little star to twinkle at me to make things shine.
But the stars they give off cool light, you know.
Unlike the one in your eyes -
It's no use denying.
Why keep on scanning the sky for a star
When I have found the only one that I will keep and cherish,
Why keep on looking up to scan the sky
When I found my love.
I would rather look in your eyes
To find a little star to twinkle at me to make things shine
When I got you now by my side.
Up and down all along the line
The only thing I crave's a flicker of starlight in your eyes.
No use trying to change my mind, you see.
(Scat) Other guys have been looking up
To find a little girl with a kaleidoscope in her eyes,
But they want quite a different high, you know,
Unlike the one in your eyes -
It's no use denying.
Why keep on scanning the sky for a star
When I have found the only one that I will keep and cherish.
Why keep on looking up to scan the sky
When I found my love.
I would rather look in your eyes
To find a little star to twinkle at me to make things shine
When I got you now by my side.
Up and down all along the line
The only thing I crave's a flicker of starlight in your eyes,
No use trying to change my mind, you see -
That's what I would like to live by.
All my life i've been lookin up
To find a little star to twinkle at me to make things shine.
But the stars they give off cool light, you know.
Unlike the one in your eyes -
It's no use denying.
Why keep on scanning the sky for a star
When I have found the only one that I will keep and cherisch.
Why keep on looking up to scan the sky
When I found my love.
I would rather look in your eyes
To find a little star to twinkle at me to make things shine
When I got you now by my side
When I got you now by my side
Oh baby, look that's just right - Yeah!

Muzyka i aranżacja Wiesław Pieregorólka
Muzykę nagrano w Studio w Szczecinie - 24-25 marca, 7-13 maja 1987 oraz Radio Szczecin


http://www.youtube.com/watch?v=jGYhxhrvZQ8&feature=rel...

saxes - Henryk Miskiewicz,Janusz Muniak,Paweł Dalach,Tomasz Szukalski
trumpets - Janusz Kania,Henryk Majewski,Mieczysław Pawelec
Robert Majewski
trombones -Dariusz Macioch,Jerzy Wysocki,Waldemar Wachała
bass - Mariusz Bogdanowicz
drums - Adam Buczek
piano - Wojciech Karolak
leader - Wiesław Pieregorolka
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna

One*

I can't remember anything
Can't tell if this is true or dream
Deep down inside i feel to scream
This terrible silence stops me

Now that the war is through with me
I'm waking up i can not see
That there is not much left of me
Nothing is real but pain now

Hold my breath as i wish for death
Oh please god,wake me

Back in the womb its much too real
In pumps life that i must feel
But can't look forward to reveal
Look to the time when i'll live

Fed through the tube that sticks in me
Just like a wartime novelty
Tied to machines that make me be
Cut this life off from me

Hold my breath as i wish for death
Oh please god,wake me
Now the world is gone i'm just one
Oh god,help me hold my breath as i wish for death
Oh please god help me

Darkness imprisoning me
All that i see
Absolute horror
I cannot live
I cannot die
Trapped in myself
Body my holding cell

Landmine has taken my sight
Taken my speech
Taken my hearing
Taken my arms
Taken my legs
Taken my soul
Left me with life in hell

One – słowa i muzyka James Hetfield i Lars Ulrich,
wyk. grupa Metallica na płycie „... And Justice for All”, 1988


Jeden

Nic nie pamiętam
Nie wiem czy to jawa czy sen
Gdzieś głęboko w mym wnętrzu pragnę krzyczeć
Ta okropna cisza powstrzymuje mnie

Teraz, kiedy skończono wojnę ze mną
Budzę się i nic nie widzę
Niewiele ze mnie zostało
Nic nie jest teraz tak realne, jak ból

Wstrzymaj mój oddech, gdyż pragnę śmierci
O Boże, błagam cię, wskrześ mnie

Powrót do łona jest zbyt realny
Czuję jak wtłacza się we mnie życie
Nie potrafię spojrzeć w przyszłość
By ujrzeć moment gdy zacznę żyć

Żywiony przez rurkę,
Którą umieszczono w mym ciele
Tak jak wojenna nowość
Podłączony do maszyn
Podtrzymujących moje życie
Odetnij mnie od niego

Wstrzymaj mój oddech, gdyż pragnę śmierci
O Boże, błagam cię, wskrześ mnie
Teraz kiedy świat przeminął pozostałem sam
O Boże, pomóż mi zatrzymać oddech,
Gdyż pragnę śmierci
O Boże, proszę cię pomóż mi

Ciemność jest moim więzieniem
Wszystko co widzę
Jest absolutnym horrorem
Nie potrafię żyć
Nie potrafię umrzeć
Złapałem się w pułapkę samego siebie
Moje ciało jest celą więzienną

Mina odebrała mi słuch
Odebrała mi wzrok
Odebrała mi mowę
Odebrała mi moje ramiona
Odebrała mi moje nogi
Odebrała mi moją duszę
Zostawiła mnie w piekle

przekład ze strony Metallica Art., brak informacji o autorze przekładu

*Utwór nawiązuje do głośnego filmu Daltona Trumbo „Johnny poszedł na wojnę” (1971). Szerzej o filmie w temacie Magia kina – R. M.


http://sinsemilla22.wrzuta.pl/film/99ZmXpnUmm/metallic...
Teledysk utworu „One” z fragmentami filmu „Johnny poszedł na wojnę”Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 30.05.10 o godzinie 13:34
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna

John Ashbery

Self-Portrait in a Convex Mirror


As Parmigianino did it, the right hand
Bigger than the head, thrust at the viewer
And swerving easily away, as though to protect
What it advertises. A few leaded panes, old beams,
Fur, pleated muslin, a coral ring run together
In a movement supporting the face, which swims
Toward and away like the hand
Except that it is in repose. It is what is
Sequestered. Vasari says, "Francesco one day set himself
To take his own portrait, looking at himself from that purpose
In a convex mirror, such as is used by barbers . . .
He accordingly caused a ball of wood to be made
By a turner, and having divided it in half and
Brought it to the size of the mirror, he set himself
With great art to copy all that he saw in the glass,"
Chiefly his reflection, of which the portrait
Is the reflection, of which the portrait
Is the reflection once removed.
The glass chose to reflect only what he saw
Which was enough for his purpose: his image
Glazed, embalmed, projected at a 180-degree angle.
The time of day or the density of the light
Adhering to the face keeps it
Lively and intact in a recurring wave
Of arrival. The soul establishes itself.
But how far can it swim out through the eyes
And still return safely to its nest? The surface
Of the mirror being convex, the distance increases
Significantly; that is, enough to make the point
That the soul is a captive, treated humanely, kept
In suspension, unable to advance much farther
Than your look as it intercepts the picture.
Pope Clement and his court were "stupefied"
By it, according to Vasari, and promised a commission
That never materialized. The soul has to stay where it is,
Even though restless, hearing raindrops at the pane,
The sighing of autumn leaves thrashed by the wind,
Longing to be free, outside, but it must stay
Posing in this place. It must move
As little as possible. This is what the portrait says.
But there is in that gaze a combination
Of tenderness, amusement and regret, so powerful
In its restraint that one cannot look for long.
The secret is too plain. The pity of it smarts,
Makes hot tears spurt: that the soul is not a soul,
Has no secret, is small, and it fits
Its hollow perfectly: its room, our moment of attention.
That is the tune but there are no words.
The words are only speculation
(From the Latin speculum, mirror):
They seek and cannot find the meaning of the music.
We see only postures of the dream,
Riders of the motion that swings the face
Into view under evening skies, with no
False disarray as proof of authenticity.
But it is life englobed.
One would like to stick one's hand
Out of the globe, but its dimension,
What carries it, will not allow it.
No doubt it is this, not the reflex
To hide something, which makes the hand loom large
As it retreats slightly. There is no way
To build it flat like a section of wall:
It must join the segment of a circle,
Roving back to the body of which it seems
So unlikely a part, to fence in and shore up the face
On which the effort of this condition reads
Like a pinpoint of a smile, a spark
Or star one is not sure of having seen
As darkness resumes. A perverse light whose
Imperative of subtlety dooms in advance its
Conceit to light up: unimportant but meant.
Francesco, your hand is big enough
To wreck the sphere, and too big,
One would think, to weave delicate meshes
That only argue its further detention.
(Big, but not coarse, merely on another scale,
Like a dozing whale on the sea bottom
In relation to the tiny, self-important ship
On the surface.) But your eyes proclaim
That everything is surface. The surface is what's there
And nothing can exist except what's there.
There are no recesses in the room, only alcoves,
And the window doesn't matter much, or that
Sliver of window or mirror on the right, even
As a gauge of the weather, which in French is
Le temps, the word for time, and which
Follows a course wherein changes are merely
Features of the whole. The whole is stable within
Instability, a globe like ours, resting
On a pedestal of vacuum, a ping-pong ball
Secure on its jet of water.
And just as there are no words for the surface, that is,
No words to say what it really is, that it is not
Superficial but a visible core, then there is
No way out of the problem of pathos vs. experience.
You will stay on, restive, serene in
Your gesture which is neither embrace nor warning
But which holds something of both in pure
Affirmation that doesn't affirm anything.

The balloon pops, the attention
Turns dully away. Clouds
In the puddle stir up into sawtoothed fragments.
I think of the friends
Who came to see me, of what yesterday
Was like. A peculiar slant
Of memory that intrudes on the dreaming model
In the silence of the studio as he considers
Lifting the pencil to the self-portrait.
How many people came and stayed a certain time,
Uttered light or dark speech that became part of you
Like light behind windblown fog and sand,
Filtered and influenced by it, until no part
Remains that is surely you. Those voices in the dusk
Have told you all and still the tale goes on
In the form of memories deposited in irregular
Clumps of crystals. Whose curved hand controls,
Francesco, the turning seasons and the thoughts
That peel off and fly away at breathless speeds
Like the last stubborn leaves ripped
From wet branches? I see in this only the chaos
Of your round mirror which organizes everything
Around the polestar of your eyes which are empty,
Know nothing, dream but reveal nothing.
I feel the carousel starting slowly
And going faster and faster: desk, papers, books,
Photographs of friends, the window and the trees
Merging in one neutral band that surrounds
Me on all sides, everywhere I look.
And I cannot explain the action of leveling,
Why it should all boil down to one
Uniform substance, a magma of interiors.
My guide in these matters is your self,
Firm, oblique, accepting everything with the same
Wraith of a smile, and as time speeds up so that it is soon
Much later, I can know only the straight way out,
The distance between us. Long ago
The strewn evidence meant something,
The small accidents and pleasures
Of the day as it moved gracelessly on,
A housewife doing chores. Impossible now
To restore those properties in the silver blur that is
The record of what you accomplished by sitting down
"With great art to copy all that you saw in the glass"
So as to perfect and rule out the extraneous
Forever. In the circle of your intentions certain spars
Remain that perpetuate the enchantment of self with self:
Eyebeams, muslin, coral. It doesn't matter
Because these are things as they are today
Before one's shadow ever grew
Out of the field into thoughts of tomorrow.

Tomorrow is easy, but today is uncharted,
Desolate, reluctant as any landscape
To yield what are laws of perspective
After all only to the painter's deep
Mistrust, a weak instrument though
Necessary. Of course some things
Are possible, it knows, but it doesn't know
Which ones. Some day we will try
To do as many things as are possible
And perhaps we shall succeed at a handful
Of them, but this will not have anything
To do with what is promised today, our
Landscape sweeping out from us to disappear
On the horizon. Today enough of a cover burnishes
To keep the supposition of promises together
In one piece of surface, letting one ramble
Back home from them so that these
Even stronger possibilities can remain
Whole without being tested. Actually
The skin of the bubble-chamber's as tough as
Reptile eggs; everything gets "programmed" there
In due course: more keeps getting included
Without adding to the sum, and just as one
Gets accustomed to a noise that
Kept one awake but now no longer does,
So the room contains this flow like an hourglass
Without varying in climate or quality
(Except perhaps to brighten bleakly and almost
Invisibly, in a focus sharpening toward death--more
Of this later). What should be the vacuum of a dream
Becomes continually replete as the source of dreams
Is being tapped so that this one dream
May wax, flourish like a cabbage rose,
Defying sumptuary laws, leaving us
To awake and try to begin living in what
Has now become a slum. Sydney Freedberg in his
Parmigianino says of it: "Realism in this portrait
No longer produces and objective truth, but a bizarria . . . .
However its distortion does not create
A feeling of disharmony . . . . The forms retain
A strong measure of ideal beauty," because
Fed by our dreams, so inconsequential until one day
We notice the hole they left. Now their importance
If not their meaning is plain. They were to nourish
A dream which includes them all, as they are
Finally reversed in the accumulating mirror.
They seemed strange because we couldn't actually see them.
And we realize this only at a point where they lapse
Like a wave breaking on a rock, giving up
Its shape in a gesture which expresses that shape.
The forms retain a strong measure of ideal beauty
As they forage in secret on our idea of distortion.
Why be unhappy with this arrangement, since
Dreams prolong us as they are absorbed?
Something like living occurs, a movement
Out of the dream into its codification.

As I start to forget it
It presents its stereotype again
But it is an unfamiliar stereotype, the face
Riding at anchor, issued from hazards, soon
To accost others, "rather angel than man" (Vasari).
Perhaps an angel looks like everything
We have forgotten, I mean forgotten
Things that don't seem familiar when
We meet them again, lost beyond telling,
Which were ours once. This would be the point
Of invading the privacy of this man who
"Dabbled in alchemy, but whose wish
Here was not to examine the subtleties of art
In a detached, scientific spirit: he wished through them
To impart the sense of novelty and amazement to the spectator"
(Freedberg). Later portraits such as the Uffizi
"Gentleman," the Borghese "Young Prelate" and
The Naples "Antea" issue from Mannerist
Tensions, but here, as Freedberg points out,
The surprise, the tension are in the concept
Rather than its realization.
The consonance of the High Renaissance
Is present, though distorted by the mirror.
What is novel is the extreme care in rendering
The velleities of the rounded reflecting surface
(It is the first mirror portrait),
So that you could be fooled for a moment
Before you realize the reflection
Isn't yours. You feel then like one of those
Hoffmann characters who have been deprived
Of a reflection, except that the whole of me
Is seen to be supplanted by the strict
Otherness of the painter in his
Other room. We have surprised him
At work, but no, he has surprised us
As he works. The picture is almost finished,
The surprise almost over, as when one looks out,
Startled by a snowfall which even now is
Ending in specks and sparkles of snow.
It happened while you were inside, asleep,
And there is no reason why you should have
Been awake for it, except that the day
Is ending and it will be hard for you
To get to sleep tonight, at least until late.

The shadow of the city injects its own
Urgency: Rome where Francesco
Was at work during the Sack: his inventions
Amazed the soldiers who burst in on him;
They decided to spare his life, but he left soon after;
Vienna where the painting is today, where
I saw it with Pierre in the summer of 1959; New York
Where I am now, which is a logarithm
Of other cities. Our landscape
Is alive with filiations, shuttlings;
Business is carried on by look, gesture,
Hearsay. It is another life to the city,
The backing of the looking glass of the
Unidentified but precisely sketched studio. It wants
To siphon off the life of the studio, deflate
Its mapped space to enactments, island it.
That operation has been temporarily stalled
But something new is on the way, a new preciosity
In the wind. Can you stand it,
Francesco? Are you strong enough for it?
This wind brings what it knows not, is
Self--propelled, blind, has no notion
Of itself. It is inertia that once
Acknowledged saps all activity, secret or public:
Whispers of the word that can't be understood
But can be felt, a chill, a blight
Moving outward along the capes and peninsulas
Of your nervures and so to the archipelagoes
And to the bathed, aired secrecy of the open sea.
This is its negative side. Its positive side is
Making you notice life and the stresses
That only seemed to go away, but now,
As this new mode questions, are seen to be
Hastening out of style. If they are to become classics
They must decide which side they are on.
Their reticence has undermined
The urban scenery, made its ambiguities
Look willful and tired, the games of an old man.
What we need now is this unlikely
Challenger pounding on the gates of an amazed
Castle. Your argument, Francesco,
Had begun to grow stale as no answer
Or answers were forthcoming. If it dissolves now
Into dust, that only means its time had come
Some time ago, but look now, and listen:
It may be that another life is stocked there
In recesses no one knew of; that it,
Not we, are the change; that we are in fact it
If we could get back to it, relive some of the way
It looked, turn our faces to the globe as it sets
And still be coming out all right:
Nerves normal, breath normal. Since it is a metaphor
Made to include us, we are a part of it and
Can live in it as in fact we have done,
Only leaving our minds bare for questioning
We now see will not take place at random
But in an orderly way that means to menace
Nobody--the normal way things are done,
Like the concentric growing up of days
Around a life: correctly, if you think about it.

A breeze like the turning of a page
Brings back your face: the moment
Takes such a big bite out of the haze
Of pleasant intuition it comes after.
The locking into place is "death itself,"
As Berg said of a phrase in Mahler's Ninth;
Or, to quote Imogen in Cymbeline, "There cannot
Be a pinch in death more sharp than this," for,
Though only exercise or tactic, it carries
The momentum of a conviction that had been building.
Mere forgetfulness cannot remove it
Nor wishing bring it back, as long as it remains
The white precipitate of its dream
In the climate of sighs flung across our world,
A cloth over a birdcage. But it is certain that
What is beautiful seems so only in relation to a specific
Life, experienced or not, channeled into some form
Steeped in the nostalgia of a collective past.
The light sinks today with an enthusiasm
I have known elsewhere, and known why
It seemed meaningful, that others felt this way
Years ago. I go on consulting
This mirror that is no longer mine
For as much brisk vacancy as is to be
My portion this time. And the vase is always full
Because there is only just so much room
And it accommodates everything. The sample
One sees is not to be taken as
Merely that, but as everything as it
May be imagined outside time--not as a gesture
But as all, in the refined, assimilable state.
But what is this universe the porch of
As it veers in and out, back and forth,
Refusing to surround us and still the only
Thing we can see? Love once
Tipped the scales but now is shadowed, invisible,
Though mysteriously present, around somewhere.
But we know it cannot be sandwiched
Between two adjacent moments, that its windings
Lead nowhere except to further tributaries
And that these empty themselves into a vague
Sense of something that can never be known
Even though it seems likely that each of us
Knows what it is and is capable of
Communicating it to the other. But the look
Some wear as a sign makes one want to
Push forward ignoring the apparent
NaÏveté of the attempt, not caring
That no one is listening, since the light
Has been lit once and for all in their eyes
And is present, unimpaired, a permanent anomaly,
Awake and silent. On the surface of it
There seems no special reason why that light
Should be focused by love, or why
The city falling with its beautiful suburbs
Into space always less clear, less defined,
Should read as the support of its progress,
The easel upon which the drama unfolded
To its own satisfaction and to the end
Of our dreaming, as we had never imagined
It would end, in worn daylight with the painted
Promise showing through as a gage, a bond.
This nondescript, never-to-be defined daytime is
The secret of where it takes place
And we can no longer return to the various
Conflicting statements gathered, lapses of memory
Of the principal witnesses. All we know
Is that we are a little early, that
Today has that special, lapidary
Todayness that the sunlight reproduces
Faithfully in casting twig-shadows on blithe
Sidewalks. No previous day would have been like this.
I used to think they were all alike,
That the present always looked the same to everybody
But this confusion drains away as one
Is always cresting into one's present.
Yet the "poetic," straw-colored space
Of the long corridor that leads back to the painting,
Its darkening opposite--is this
Some figment of "art," not to be imagined
As real, let alone special? Hasn't it too its lair
In the present we are always escaping from
And falling back into, as the waterwheel of days
Pursues its uneventful, even serene course?
I think it is trying to say it is today
And we must get out of it even as the public
Is pushing through the museum now so as to
Be out by closing time. You can't live there.
The gray glaze of the past attacks all know-how:
Secrets of wash and finish that took a lifetime
To learn and are reduced to the status of
Black-and-white illustrations in a book where colorplates
Are rare. That is, all time
Reduces to no special time. No one
Alludes to the change; to do so might
Involve calling attention to oneself
Which would augment the dread of not getting out
Before having seen the whole collection
(Except for the sculptures in the basement:
They are where they belong).
Our time gets to be veiled, compromised
By the portrait's will to endure. It hints at
Our own, which we were hoping to keep hidden.
We don't need paintings or
Doggerel written by mature poets when
The explosion is so precise, so fine.
Is there any point even in acknowledging
The existence of all that? Does it
Exist? Certainly the leisure to
Indulge stately pastimes doesn't,
Any more. Today has no margins, the event arrives
Flush with its edges, is of the same substance,
Indistinguishable. "Play" is something else;
It exists, in a society specifically
Organized as a demonstration of itself.
There is no other way, and those assholes
Who would confuse everything with their mirror games
Which seem to multiply stakes and possibilities, or
At least confuse issues by means of an investing
Aura that would corrode the architecture
Of the whole in a haze of suppressed mockery,
Are beside the point. They are out of the game,
Which doesn't exist until they are out of it.
It seems like a very hostile universe
But as the principle of each individual thing is
Hostile to, exists at the expense of all the others
As philosophers have often pointed out, at least
This thing, the mute, undivided present,
Has the justification of logic, which
In this instance isn't a bad thing
Or wouldn't be, if the way of telling
Didn't somehow intrude, twisting the end result
Into a caricature of itself. This always
Happens, as in the game where
A whispered phrase passed around the room
Ends up as something completely different.
It is the principle that makes works of art so unlike
What the artist intended. Often he finds
He has omitted the thing he started out to say
In the first place. Seduced by flowers,
Explicit pleasures, he blames himself (though
Secretly satisfied with the result), imagining
He had a say in the matter and exercised
An option of which he was hardly conscious,
Unaware that necessity circumvents such resolutions.
So as to create something new
For itself, that there is no other way,
That the history of creation proceeds according to
Stringent laws, and that things
Do get done in this way, but never the things
We set out to accomplish and wanted so desperately
To see come into being. Parmigianino
Must have realized this as he worked at his
Life-obstructing task. One is forced to read
The perfectly plausible accomplishment of a purpose
Into the smooth, perhaps even bland (but so
Enigmatic) finish. Is there anything
To be serious about beyond this otherness
That gets included in the most ordinary
Forms of daily activity, changing everything
Slightly and profoundly, and tearing the matter
Of creation, any creation, not just artistic creation
Out of our hands, to install it on some monstrous, near
Peak, too close to ignore, too far
For one to intervene? This otherness, this
"Not-being-us" is all there is to look at
In the mirror, though no one can say
How it came to be this way. A ship
Flying unknown colors has entered the harbor.
You are allowing extraneous matters
To break up your day, cloud the focus
Of the crystal ball. Its scene drifts away
Like vapor scattered on the wind. The fertile
Thought-associations that until now came
So easily, appear no more, or rarely. Their
Colorings are less intense, washed out
By autumn rains and winds, spoiled, muddied,
Given back to you because they are worthless.
Yet we are such creatures of habit that their
Implications are still around en permanence, confusing
Issues. To be serious only about sex
Is perhaps one way, but the sands are hissing
As they approach the beginning of the big slide
Into what happened. This past
Is now here: the painter's
Reflected face, in which we linger, receiving
Dreams and inspirations on an unassigned
Frequency, but the hues have turned metallic,
The curves and edges are not so rich. Each person
Has one big theory to explain the universe
But it doesn't tell the whole story
And in the end it is what is outside him
That matters, to him and especially to us
Who have been given no help whatever
In decoding our own man-size quotient and must rely
On second-hand knowledge. Yet I know
That no one else's taste is going to be
Any help, and might as well be ignored.
Once it seemed so perfect--gloss on the fine
Freckled skin, lips moistened as though about to part
Releasing speech, and the familiar look
Of clothes and furniture that one forgets.
This could have been our paradise: exotic
Refuge within an exhausted world, but that wasn't
In the cards, because it couldn't have been
The point. Aping naturalness may be the first step
Toward achieving an inner calm
But it is the first step only, and often
Remains a frozen gesture of welcome etched
On the air materializing behind it,
A convention. And we have really
No time for these, except to use them
For kindling. The sooner they are burnt up
The better for the roles we have to play.
Therefore I beseech you, withdraw that hand,
Offer it no longer as shield or greeting,
The shield of a greeting, Francesco:
There is room for one bullet in the chamber:
Our looking through the wrong end
Of the telescope as you fall back at a speed
Faster than that of light to flatten ultimately
Among the features of the room, an invitation
Never mailed, the "it was all a dream"
Syndrome, though the "all" tells tersely
Enough how it wasn't. Its existence
Was real, though troubled, and the ache
Of this waking dream can never drown out
The diagram still sketched on the wind,
Chosen, meant for me and materialized
In the disguising radiance of my room.
We have seen the city; it is the gibbous
Mirrored eye of an insect. All things happen
On its balcony and are resumed within,
But the action is the cold, syrupy flow
Of a pageant. One feels too confined,
Sifting the April sunlight for clues,
In the mere stillness of the ease of its
Parameter. The hand holds no chalk
And each part of the whole falls off
And cannot know it knew, except
Here and there, in cold pockets
Of remembrance, whispers out of time.

przekład Piotra Sommera pt. "Autoportret w wypukłym lustrze"
w temacie Autoportret w lustrze wiersza
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.03.09 o godzinie 00:06
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Poezja anglojęzyczna


Obrazek
John Ashbery

Evening in the Country


I am still completely happy.
My resolve to win further I have
Thrown out, and am charged by the thrill
Of the sun coming up. Birds and trees, houses,
These are but the stations for the new sign of being
In me that is to close late, long
After the sun has set and darkness come
To the surrounding fields and hills.
But if breath could kill, then there would not be
Such an easy time of it, with men locked back there
In the smokestacks and corruption of the city.
Now as my questioning but admiring gaze expands
To magnificent outposts, I am not so much at home
With these memorabilia of vision as on a tour
Of my remotest properties, and the eidolon
Sinks into the effective "being" of each thing,
Stump or shrub, and they carry me inside
On motionless explorations of how dense a thing can be,
How light, and these are finished before they have begun
Leaving me refreshed and somehow younger.
Night has deployed rather awesome forces
Against this state of affairs: ten thousand helmeted footsoldiers,
A Spanish armada stretching to the horizon, all
Absolutely motionless until the hour to strike
But I think there is not too much to be said or be done
And that these things eventually take care of themselves
With rest and fresh air and the outdoors, and a good view of things.
So we might pass over this to the real
Subject of our concern, and that is
Have you begun to be in the context you feel

Now that the danger has been removed?
Light falls on your shoulders, as is its way,
And the process of purification continues happily,
Unimpeded, but has the motion started
That is to quiver your head, send anxious beams
Into the dusty corners of the rooms
Eventually shoot out over the landscape
In stars and bursts? For other than this we know nothing
And space is a coffin, and the sky will put out the light.
I see you eager in your wishing it the way
We may join it, if it passes close enough:
This sets the seal of distinction on the success or failure of your attempt.
There is growing in that knowledge
We may perhaps remain here, cautious yet free
On the edge, as it rolls its unblinking chariot
Into the vast open, the incredible violence and yielding
Turmoil that is to be our route.

przekład Piotra Sommera, pt. „Ta jedna rzecz, która może zbawić Amerykę”,
w temacie Ameryka wczoraj i dziś


Inne wiersze Johna Ashbery’ego wcześniej na tym wątku, a także w tematach:
Cóż jest piękniejszego niż (wysokie) drzewa, Między dobrem a złem,
Autoportret w lustrze wiersza, Szczęście, Co się poetom śni...?, O przemijaniu
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.12.11 o godzinie 11:36

konto usunięte

Temat: Poezja anglojęzyczna


Obrazek
Conrad Aiken (1889-1973) – poeta i pisarz amerykański, obok Williama Carlosa Williamsa, Ezry Pounda, Marianne Moore i Johna Crowe Ransoma zaliczany do tzw. pokolenia seniorów w poezji amerykańskiej XX wieku. Pisanie wierszy rozpoczął
w 1912 roku, tuż po ukończeniu Uniwersytetu Harvarda, w 1914 roku wydał debiutancki tomik „Earth Triumphant” (Ziemia triumfująca), a w 1929 roku, kiedy otrzymał Nagrodę Pulitzera za „Selected Poems” (Wiersze wybrane), był już autorem dziewięciu książek poetyckich. W 1956 roku otrzymał najbardziej liczącą się w Stanach Zjednoczonych nagrodę w dziedzinie poezji - Bollingen Prize. Wczesne utwory poetyckie Aikena utrzymane są w poetyce symbolizmu, z niezwykle muzyczną frazą
i rytmicznym kontrapunktem, z czasem zaczął wykorzystywać stylistykę imagistów
i poetykę marzenia sennego. Pozostawił po sobie ponad trzydzieści tomów poezji,
pięć powieści i kilka tomów esejów krytyczno-literackich. Był wielkim miłośnikiem
i propagatorem twórczości Jamesa Joyce’a, autorem naśladującej „Ulissesa”
powieści "Blue Voyage" (Błękitna podróż).

Music I heard

Music I heard with you was more than music,
And bread I broke with you was more than bread;
Now that I am without you, all is desolate;
All that was once so beautiful is dead.

Your hands once touched this table and this silver,
And I have seen your fingers hold this glass.
These things do not remember you, beloved, --
And yet your touch upon them will not pass.

For it was in my heart you moved among them,
And blessed them with your hands and with your eyes;
And in my heart they will remember always, --
They knew you once, O beautiful and wise.

przekład Michała Sprusińskiego pt. „Muzyka słuchana z tobą”
w temacie ”Niebo jest u stóp matki”


Senlin: His Dark Origins (fragm.)

3

It is evening, Senlin says, and in the evening,
By a silent shore, by a far distant sea,
White unicorns come gravely down to the water.
In the lilac dusk they come, they are white and stately,
Stars hang over the purple waveless sea;
A sea on which no sail was ever lifted,
Where a human voice was never heard.
The shadows of vague hills are dark on the water,
The silent stars seem silently to sing.
And gravely come white unicorns down to the water,
One by one they come and drink their fill;
And daisies burn like stars on the darkened hill.

It is evening Senlin says, and in the evening
The leaves on the trees, abandoned by the light,
Look to the earth, and whisper, and are still.
The bat with horned wings, tumbling through the darkness,
Breaks the web, and the spider falls to the ground.
The starry dewdrop gathers upon the oakleaf,
Clings to the edge, and falls without a sound.
Do maidens spread their white palms to the starlight
And walk three steps to the east and clearly sing?
Do dewdrops fall like a shower of stars from willows?
Has the small moon a ghostly ring? . . .
White skeletons dance on the moonlit grass,
Singing maidens are buried in deep graves,
The stars hang over a sea like polished glass . . .
And solemnly one by one in the darkness there
Neighing far off on the haunted air
White unicorns come gravely down to the water.

No silver bells are heard. The westering moon
Lights the pale floors of caverns by the sea.
Wet weed hangs on the rock. In shimmering pools
Left on the rocks by the receding sea
Starfish slowly turn their white and brown
Or writhe on the naked rocks and drown.
Do sea-girls haunt these caves—do we hear faint singing?
Do we hear from under the sea a faint bell ringing?
Was that a white hand lifted among the bubbles
And fallen softly back?
No, these shores and caverns are all silent,
Dead in the moonlight; only, far above,
On the smooth contours of these headlands,
White amid the eternal black,
One by one in the moonlight there
Neighing far off on the haunted air
The unicorns come down to the sea.

przekład Michała Sprusińskiego pt. „Wieczorna pieśń Senlina”
w temacie Zaśpiewam ci pieśń


The Room

Through that window—all else being extinct
Except itself and me—I saw the struggle
Of darkness against darkness. Within the room
It turned and turned, dived downward. Then I saw
How order might—if chaos wished—become:
And saw the darkness crush upon itself,
Contracting powerfully; it was as if
It killed itself, slowly: and with much pain.
Pain. The scene was pain, and nothing but pain.
What else, when chaos draws all forces inward
To shape a single leaf? . . .

For the leaf came
Alone and shining in the empty room;
After a while the twig shot downward from it;
And from the twig a bough; and then the trunk,
Massive and coarse; and last the one black root.
The black root cracked the walls. Boughs burst
the window:
The great tree took possession.

Tree of trees!
Remember (when time comes) how chaos died
To shape the shining leaf. Then turn, have courage,
Wrap arms and roots together, be convulsed
With grief, and bring back chaos out of shape.
I will be watching then as I watch now.
I will praise darkness now, but then the leaf

przekład Michała Sprusińskiego pt. „Pokój”
w temacie ”Okrutną zagadką jest życie”


The House Of Dust (fragm.)

Part 02: 03

The warm sun dreams in the dust, the warm sun falls
On bright red roofs and walls;
The trees in the park exhale a ghost of rain;
We go from door to door in the streets again,
Talking, laughing, dreaming, turning our faces,
Recalling other times and places . . .
We crowd, not knowing why, around a gate,
We crowd together and wait,
A stretcher is carried out, voices are stilled,
The ambulance drives away.
We watch its roof flash by, hear someone say
'A man fell off the building and was killed—
Fell right into a barrel . . .' We turn again
Among the frightened eyes of white-faced men,
And go our separate ways, each bearing with him
A thing he tries, but vainly, to forget,—
A sickened crowd, a stretcher red and wet.

A hurdy-gurdy sings in the crowded street,
The golden notes skip over the sunlit stones,
Wings are upon our feet.
The sun seems warmer, the winding street more bright,
Sparrows come whirring down in a cloud of light.
We bear our dreams among us, bear them all,
Like hurdy-gurdy music they rise and fall,
Climb to beauty and die.
The wandering lover dreams of his lover's mouth,
And smiles at the hostile sky.
The broker smokes his pipe, and sees a fortune.
The murderer hears a cry.

przekład Michała Sprusińskiego pt. „Dom pyłu”
w temacie Między dobrem a złem


Wiersze Conrada Aikena również w tematach: O przemijaniu, Czas, zegary...,
Z wyspy Lesbos i nie tylko..., W zamieci słowa..., Rozstania
Ten post został edytowany przez Autora dnia 25.07.13 o godzinie 05:21
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

C. K. Williams

C. K. Williams was born in 1936 in Newark, New Jersey. He is the author of numerous books of poetry, including The Singing (Farrar, Straus, and Giroux, 2003), which won the National Book Award; Repair (1999), winner of a Pulitzer Prize; The Vigil (1997); A Dream of Mind (1992); Flesh and Blood (1987), which won the National Book Critics Circle Award; Tar (1983); With Ignorance (1997); I Am the Bitter Name (1992); and Lies (1969).

Williams has also published five works of translation: Selected Poems of Francis Ponge (1994); Canvas, by Adam Zagajewski (with Renata Gorczynski and Benjamin Ivry, 1991); The Bacchae of Euripides (1990); The Lark. The Thrush. The Starling. (Poems from Issa) (1983); and Women of Trachis, by Sophocles (with Gregory Dickerson, 1978).

Among his many awards and honors are an American Academy of Arts and Letters Award, a Guggenheim Fellowship, the Lila Wallace-Reader's Digest Award, the PEN/Voelcker Award for Poetry, and a Pushcart Prize. Williams teaches in the creative writing program at Princeton University and lives part of each year in Paris.


"Poezja C. K. Williamsa wywodzi się z głównego nurtu amerykańskiej tradycji, tego nurtu, któremu przyświeca gwiazda Walta Whitmana: nawet formalne aspekty jego wierszy - długie linijki, naśladujące biblijne wersety - przyświadczają temu wyborowi. Ale konieczne są uściślenia. Nie brak pewnych analogii między drogą artystyczną Williamsa, który debiutował wierszami pełnymi gniewu, a rozwojem niektórych poetów naszej Nowej Fali, zaczynających od protestu i kontynuujących potem mniej socjologiczne poszukiwania. Mieszkający w Paryżu - i spędzający jeden semestr w roku na uniwersytecie w Princeton, gdzie prowadzi zajęcia z ""creative writing"" - C. K. Williams jest moralistą i krytykiem społeczeństwa. Kto jednak prześledzi jego drogę artystyczną, zwróci uwagę na zmieniającą się świadomość estetyczną autora. Nie zapominając o żywym przedmiocie swoich studiów, staje się on autorem coraz bardziej świadomym złożoności materii poetyckiej, poetą, który pamięta i o tradycji swej sztuki, i o mitach, które towarzyszyły jej od niepamiętnych czasów. W Stanach Zjednoczonych uchodzi za jednego z najciekawszych poetów swego pokolenia; młodzi poeci chętnie go czytają i - niekiedy - naśladują. (Adam Zagajewski)

C. K. Williams

Tar



The first morning of Three Mile Island: those first disquieting, uncertain, mystifying hours.
All morning a crew of workmen have been tearing the old decrepit roof
off our building,
and all morning, trying to distract myself, I've been wandering out to
watch them
as they hack away the leaden layers of asbestos paper and disassemble
the disintegrating drains.
After half a night of listening to the news, wondering how to know a
hundred miles downwind
if and when to make a run for it and where, then a coming bolt awake
at seven
when the roofers we've been waiting for since winter sent their ladders
shrieking up our wall,
we still know less than nothing: the utility company continues making
little of the accident,
the slick federal spokesmen still have their evasions in some semblance
of order.
Surely we suspect now we're being lied to, but in the meantime, there
are the roofers,
setting winch-frames, sledging rounds of tar apart, and there I am, on
the curb across, gawking.

I never realized what brutal work it is, how matter-of-factly and harrow-
ingly dangerous.
The ladders flex and quiver, things skid from the edge, the materials are
bulky and recalcitrant.
When the rusty, antique nails are levered out, their heads pull off; the
underroofing crumbles.
Even the battered little furnace, roaring along as patient as a donkey,
chokes and clogs,
a dense, malignant smoke shoots up, and someone has to fiddle with a
cock, then hammer it,
before the gush and stench will deintensify, the dark, Dantean broth
wearily subside.
In its crucible, the stuff looks bland, like licorice, spill it, though, on
your boots or coveralls,
it sears, and everything is permeated with it, the furnace gunked with
burst and half-burst bubbles,
the men themselves so completely slashed and mucked they seem almost
from another realm, like trolls.
When they take their break, they leave their brooms standing at attention
in the asphalt pails,
work gloves clinging like Br'er Rabbit to the bitten shafts, and they slouch
along the precipitous lip,
the enormous sky behind them, the heavy noontime air alive with shim-
mers and mirages.

Sometime in the afternoon I had to go inside: the advent of our vigil was
upon us.
However much we didn't want to, however little we would do about it,
we'd understood:
we were going to perish of all this, if not now, then soon, if not soon,
then someday.
Someday, some final generation, hysterically aswarm beneath an at-
mosphere as unrelenting as rock,
would rue us all, anathematize our earthly comforts, curse our surfeits
and submissions.
I think I know, though I might rather not, why my roofers stay so clear
to me and why the rest,
the terror of that time, the reflexive disbelief and distancing, all we should
hold on to, dims so.
I remember the president in his absurd protective booties, looking
absolutely unafraid, the fool.
I remember a woman on the front page glaring across the misty Sus-
quehanna at those looming stacks.
But, more vividly, the men, silvered with glitter from the shingles, cling-
ing like starlings beneath the eaves.
Even the leftover carats of tar in the gutter, so black they seemed to suck
the light out of the air.
By nightfall kids had come across them: every sidewalk on the block was
scribbled with obscenities and hearts.Zofia M. edytował(a) ten post dnia 11.03.09 o godzinie 21:29
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

C.K Williams

THE SINGING


I was walking home down a hill near our house
on a balmy afternoon
under the blossoms
Of the pear trees that go flamboyantly mad here
every spring with
their burgeoning forth

When a young man turned in from a corner singing
no it was more of
a cadenced shouting
Most of which I couldn't catch I thought because
the young man was
black speaking black

It didn't matter I could tell he was making his
song up which pleased
me he was nice-looking
Husky dressed in some style of big pants obviously
full of himself
hence his lyrical flowing over

We went along in the same direction then he noticed
me there almost
beside him and "Big"
He shouted-sang "Big" and I thought how droll
to have my height
incorporated in his song

So I smiled but the face of the young man showed nothing
he looked
in fact pointedly away
And his song changed "I'm not a nice person"
he chanted "I'm not
I'm not a nice person"

No menace was meant I gathered no particular threat
but he did want
to be certain I knew
That if my smile implied I conceived of anything like concord
between us I should forget it

That's all nothing else happened his song became
indecipherable to
me again he arrived
Where he was going a house where a girl in braids
waited for him on
the porch that was all

No one saw no one heard all the unasked and
unanswered questions
were left where they were
It occurred to me to sing back "I'm not a nice
person either" but I
couldn't come up with a tune

Besides I wouldn't have meant it nor he have believed
it both of us
knew just where we were
In the duet we composed the equation we made
the conventions to
which we were condemned

Sometimes it feels even when no one is there that
someone something
is watching and listening
Someone to rectify redo remake this time again though
no one saw nor
heard no one was there
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

C. K. Williams

Wait


Chop, hack, slash; chop, hack, slash; cleaver, boning knife, ax—
not even the clumsiest clod of a butcher could do this so crudely,
time, as do you, dismember me, render me, leave me slop in a pail,
one part of my body a hundred years old, one not even there anymore,
another still riven with idiot vigor, voracious as the youth I was
for whom everything always was going too slowly, too slowly.

It was me then who chopped, slashed, through you, across you,
relished you, gorged on you, slugged your invisible liquor down raw.
Now you're polluted; pulse, clock, calendar taint you, befoul you,
you suck at me, pull at me, barbed wire knots of memory tear me,
my heart hangs, inert, a tag-end of tissue, firing, misfiring,
trying to heave itself back to its other way with you.

But was there ever really any other way with you? When I ran
as though for my life, wasn't I fleeing from you, or for you?
Wasn't I frightened you'd fray, leave me nothing but shreds?
Aren't I still? When I snatch at one of your moments, and clutch it,
a pebble, a planet, isn't it wearing away in my hand as though I,
not you, were the ocean of acid, the corrosive in I which dissolve?

Wait, though, wait: I should tell you too how happy I am,
how I love it so much, all of it, chopping and slashing and all.
Please know I love especially you, how every morning you turn over
the languorous earth, for how would she know otherwise to do dawn,
to do dusk, when all she hears from her speech-creatures is "Wait!"?
We whose anguished wish is that our last word not be "Wait."
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

C. K. Williams

Shame


A girl who, in 1971, when I was living by myself, painfully lonely, bereft, depressed,
offhandedly mentioned to me in a conversation with some friends that although at first she’d found me—
I can’t remember the term, some dated colloquialism signifying odd, unacceptable, out-of-things—
she’d decided that I was after all all right ... twelve years later she comes back to me from nowhere
and I realize that it wasn’t my then irrepressible, unselective, incessant sexual want she meant,
which, when we’d been introduced, I’d naturally aimed at her and which she’d easily deflected,
but that she’d thought I really was, in myself, the way I looked and spoke and acted,
what she was saying, creepy, weird, whatever, and I am taken with a terrible humiliation.
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Poezja anglojęzyczna

C. K. Williams

I Hate


I hate how this unsummoned sigh-sound, sob-sound,
not sound really, feeling, sigh-feeling, sob-feeling,
keeps rising in me, rasping in me, not in its old disguise
as nostalgia, sweet crazed call of the blackbird;

not as remembrance, grief for so many gone,
nor either that other tangle of recall, regret
for unredeemed wrongs, errors, omissions,
petrified roots too deep to ever excise;

a mingling rather, a melding, inextricable mesh
of delight in astonishing being, of being in being,
with a fear of and fear for I can barely think what,
not non-existence, of self, loved ones, love;

not even war, fuck war, sighing for war,
sobbing for war, for no war, peace, surcease;
more than all that, some ground-sound, ground-note,
sown in us now, that swells in us, all of us,

echo of love we had, have, for world, for our world,
on which we seem finally mere swarm, mere deluge,
mere matter self-altered to tumult, to noise,
cacophonous blitz of destruction, despoilment,

din from which every emotion henceforth emerges,
and into which falters, slides, sinks, and subsides:
sigh-sound of lament, of remorse; sob-sound of rue,
of, still, always, ever sadder and sadder sad joy.

Następna dyskusja:

Góry, poezja i my




Wyślij zaproszenie do