Ryszard
Mierzejewski
poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak
Temat: Poeci poetom
Zarówno w przeszłości, jak i współcześnie, wiele utworów poetyckich dedykowanychjest samym poetom: koleżankom i kolegom po piórze. Czasami jest to wyraz osobistej znajomości i przyjaźni, podziwu i szacunku, sentymentu, niekiedy sporów i waśni literackich, często - hołdu składanego tym, którzy już na zawsze odeszli. Są to więc utwory o dużej różnorodności treściowej, formalnej oraz gatunkowej: pieśni, peany, hymny, panegiryki, pastisze, limeryki, treny, epitafia i in. Myślę, że warto poznać ten specyficzny rodzaj poezji, których tematem lub adresatem są sami konkretni poeci. Zapraszam.
Robert Lowell
Sylvia Plath
Miniaturowy zwariowany talent? Sylvia Plath,
która zetrze plwocinę twej rzetelności,
unosząc się w siodle na cios w Oświęcimiu,
a życie niszczy to i owo, czy jestem kobietą?
Kto z absolwentką będzie spał w małżeństwie,
królową pszczół, nagą, niekrólewską, wstydzącą się swego wstydu?
Każda studentka anglistyki mówi: „Ja jestem Sylvia,
nienawidzę małżeństwa, nie mogę znieść dzieci”.
Nawet mężczyźni boją się porodu,
dzieciąt dużych jak matki, rozłupujących nas na dwoje,
sześćdziesiąt tysięcy amerykańskich niemowląt rocznie,
N. Ś. N., Niewyjaśnione Śmierci Niemowląt,
rodzą się fizycznie zdrowe i całe, nie chcą żyć,
Sylvia... twój atak narasta ulewą.
tłum. Bolesław Taborski
Godzina skunksów
Dla Elizabeth Bishop
Dziedziczka z Nautilus Island nigdy nie opuszcza
- zima, nie zima – pustelni spartańskiego domku;
jej owce wciąż się pasą na łąkach nad morzem.
Jej syn jest biskupem. Dzierżawca jej majątku
jest członkiem rady miejskiej; staruszka
ma od dawna sklerozę.
Wskrzeszając wiktoriańską idyllę -
z czasów, gdy wyższe sfery kultywowały „prywatność”
gdy jeszcze można było mówić o „wyższej sferze” -
wykupuje wszystkie wille,
którym ma za złe, że szpecą wybrzeże,
i pozwala im stać, aż się rozpadną.
Zaczyna się zła pora roku -
wyjechał już siedzący tu latem milioner,
ten, co wygląda, jakby wypadł z katalogu
L. L. Beana. Jolka (robiła dziesięć węzłów bez problemu),
wystawiona na aukcję, przypadła któremuś
z poławiaczy homarów. Blue Hill całe w czerwonej
pożodze liści. Sąsiad dekorator, jak zwykle
wdzięczny w ruchach, szykuje na przyjście jesieni
nową witrynę: w sieciach rybackich oranże
spławików z korka, szydła, szewskie zydle;
nie dorobi się człowiek w tej branży,
on sam wolałby się już nawet ożenić.
Pewnej nocy, w zupełnym mroku,
mój ford wspiął się na czaszkę
wzgórza; wypatrywałem wozów
migdalących się par. Gdzie cmentarz ponad miastem -
auta, na postojowych światłach, bok przy boku...
Ja chyba tracę rozum.
Bek samochodowego radia:
„Miłość, Miłość, co nie dba o nic...” Słyszę, całym sobą,
w każdej komórce krwi zdławione, wściekłe
łkanie, jakbym im wszystkim naraz ściskał gardła...
Piekło? Ja sam jestem piekłem;
nie ma wokół nikogo -
tylko skunksy: jak zawsze po nocach,
wychodzą szukać żeru przy świetle księżyca.
Suną przez Main Street; ciemną sierść
przekreśla biała pręga, w lunatycznych oczach
czerwony żar; nad nimi kredowo sucha wieżyczka
Trinitarian Church.
Stoję na szczycie
schodków na tyłach domu i wdycham gęstą woń naszych
śmieci: skunks-matka, na czele potomstwa, zażera się odpadkami.
Wtyka klin głowy w kubek z resztkami kwaśnej śmietany,
opuszcza strusi ogon: nic jej
w tej chwili nie przestraszy.
z tomu "The Mills of the Kavanaughs", 1951
tłum. Stanisław Barańczak
wersja oryginalna pt. „Skunk Hour” w temacie
Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 21.07.11 o godzinie 12:54